Droga z Kiszyniowa, stolicy Mołdawii, do Naddniestrza zajęła nieco ponad godzinę. Kiedy nasz bus dotarł na granicę, zostaliśmy poproszeni o wyjście na zewnątrz. Gęsiego, jeden za drugim, udaliśmy się do baraku, który służył jako placówka pograniczników. Tam nasza przewodniczka zebrała paszporty i przekazała je oficerowi. Mężczyzna dokładnie obejrzał dokumenty, zapraszał też każdego z osobna do okienka, aby porównać nasze oblicza ze zdjęciami.
Po kilku chwilach dostaliśmy do rąk własnych coś, czego musieliśmy pilnować jak oka w głowie. Wyglądało bardzo niepozornie, a jednak miało olbrzymią wartość. To karteczki - przypominające nasze numerki na poczcie - które stanowią tymczasową wizę naddniestrzańską. Będąc ich posiadaczem, można przebywać w separatystycznej republice przez 10 godzin. I tego limitu należy się bezwzględnie trzymać. W przypadku chęci pozostania w Naddniestrzu na dłużej, na przykład na noc, trzeba zgłosić się na policję i wskazać adres miejsca, w którym będzie się spało.
Sowiecki klimat czuć od samego wjazdu.
À propos klimatu - na granicy panowały fatalne warunki atmosferyczne. Okolicę spowijała gęsta mgła, a termometry wskazywały zero stopni. To było dziwne - wszak ledwo dzień wcześniej zwiedzałem Kiszyniów przy słonecznej aurze i temperaturze przewyższającej 20 kresek.
Cieszyłem się więc, kiedy z baraku pograniczników wróciliśmy do busa. Moja radość była jednak przedwczesna. Zdążyliśmy przejechać kilkadziesiąt metrów i znów stop. Zatrzymał nas rosły mężczyzna z kałasznikowem przewieszonym przez bark. Teraz czekała nas kontrola pojazdu.
Na szczęście przebiegła ona sprawnie i po chwili mogliśmy jechać dalej. Byliśmy już oficjalnie na terytorium Naddniestrza.
Naddniestrze to pas ziemi o długości około 200 kilometrów i szerokości od sześciu kilometrów w najwęższym do 38 w najszerszym punkcie. Oficjalnie swoją niepodległość od Mołdawii republika ogłosiła 5 grudnia 1990 roku.
Aby jak najpełniej zrozumieć zagadnienie naddniestrzańskie, zwróciłem się do Kamila Całusa - eksperta Ośrodka Studiów Wschodnich i autora książki "Mołdawia. Państwo niekonieczne". Zapytałem go, z czego wynika brak spójności terytorialnej w tym kraju.
- Problem naddniestrzański osadza się na historii. Ten region jest po prostu bardzo różny od pozostałej części Mołdawii, tak zwanej prawobrzeżnej, czyli położonej na zachodnim brzegu rzeki Dniestr. Mołdawię prawobrzeżną od zawsze zamieszkiwała przede wszystkim ludność mołdawska czy też rumuńska, bo pod względem etnicznym są one tożsame. Stanowi ona tam około 70% całości, reszta to mniejszości. W Naddniestrzu jest dokładnie odwrotnie - Mołdawianie/Rumuni to 30% mieszkańców. Reszta to mniejszości - 1/3 Ukraińców, 1/3 Rosjan, do tego inne narodowości, jak Bułgarzy, Żydzi, Gagauzi i Polacy. To jest kluczowy powód odmienności Naddniestrza od Mołdawii - tłumaczy Całus.
Ponadto istotną rolę odegrały XX-wieczne losy regionu. W okresie międzywojennym Naddniestrze było częścią ZSRR, z kolei Mołdawia właściwa wchodziła w skład Rumunii. Na lewym brzegu formowano kolejne wcielenie homo sovieticus.
- Ten region zawsze dużo bardziej ciążył ku Rosji. Był silnie sowietyzowany, silniej niż pozostała część Mołdawii. Po drugie ze względu na fakt dominacji słowiańskiej - około 66% ludności to Rosjanie i Ukraińcy - naturalnie Naddniestrze parło w stronę Moskwy, a nie Bukaresztu czy Kiszyniowa. To są powody, dla których społeczeństwa mołdawskie i naddniestrzańskie tak bardzo różnią się od siebie - dodaje mój rozmówca.
Pierwszym odwiedzonym przeze mnie miastem w Naddniestrzu były Bendery. Jego największą atrakcją jest XVI-wieczna twierdza, która powstała jako genueńska faktoria handlowa, ale będąc absolutnie szczerym - mnie dużo bardziej interesowała ulica. Nie, nie jakaś konkretna. Ulica, czyli ludzie, ich historie, zwyczaje, zachowania, sklepy, w których robią zakupy, autobusy, którymi jeżdżą do pracy. Codzienność i rzeczywistość życia w nieuznawanym kraju, istniejącym dzięki protekcji Moskwy.
Już pierwsze obserwacje pozwoliły mi wysnuć tezę, że Naddniestrze wygląda jak Polska lat 70. Mam tu na myśli estetykę urbanistyczną, ubiory ludzi, stan techniczny większości pojazdów. Również sklep - należący do największej lokalnej sieci Sheriff - przywoływał obrazki z PRL. Panie w charakterystycznych fartuszkach, żywe ryby stłoczone w niespełniającym żadnych norm akwarium, stoisko alkoholowe większe od jakichkolwiek innych działów.
Naddniestrze żyje w oderwaniu od XXI-wiecznego świata, z czego niekiedy korzystają prawobrzeżni Mołdawianie. Kiedy już zapuszczą się na drugą stronę rzeki, mogą kupić tam wódkę w dużo lepszej cenie, a nawet lekarstwa, na które w Kiszyniowie trzeba mieć receptę.
- Tutaj prawo działa inaczej. Wybiórczo. Jeśli potrzebujemy silnych leków, czasem decydujemy się na wyprawę do Naddniestrza. Można dostać je od ręki - powiedział mi kierowca naszego busa, który przy okazji kupił w sklepie Sheriff ogromną, trzylitrową butelkę wódki.
Warto w tym miejscu rozwinąć wątek firmy Sheriif. To bowiem nie tylko sklepy, ale również stacje benzynowe, kanał telewizyjny, wydawnictwo, usługi budowlane, dealer Mercedes-Benz, agencja reklamowa, gorzelnia, fabryki chleba, telefonia komórkowa, pięciogwiazdkowy hotel, a nawet klub piłkarski. Wszystko skupione w rękach jednego człowieka, byłego oficera KGB, Wiktora Guszana. Tajemnicą poliszynela jest, że szemrany biznesmen rządzi Naddniestrzem z tylnego fotela. Od lat zaangażowany jest w politykę, z której wyciął wszelką opozycję. Władzę przekazał wspieranej przez siebie partii Odnowienie, a sam według nieoficjalnych doniesień mieszka w Niemczech.
Podczas wycieczki po Naddniestrzu odwiedziłem też stadion jego klubu - Sheriffa Tyraspol. Dzięki pieniądzom Guszana w sezonie 2021/2022 drużyna zakwalifikowała się do elitarnej Ligi Mistrzów i w meczu drugiej kolejki pokonała na legendarnym Estadio Santiago Bernabeu Real Madryt 2:1. O tym wyniku rozpisywały się media sportowe na całym świecie. Naddniestrze miało swój moment chwały.
Ja natomiast na stadionie w Tyraspolu przeżyłem niezwykle ciekawe spotkanie. Poszedłem do klubowego sklepiku, aby sprawdzić ofertę pamiątek i gadżetów związanych z zespołem. Wdałem się w rozmowę z pracownicą, która okazała się... mieć polskie pochodzenie! Starsza, na oko 60-letnia kobieta powiedziała mi, że jej rodzice byli Polakami, ale ona sama większość życia spędziła w Naddniestrzu.
- Mamy tutaj polską społeczność. Jest nawet ksiądz, Polak, który co niedzielę odprawia mszę w naszym języku. Spotykamy się w kościele, rozmawiamy o różnych sprawach - mówi mi pracownica Sheriffa Tyraspol.
Jak żyje się w Naddniestrzu? - postanawiam zapytać.
- Wie pan - kobieta wyraźnie przycisza głos, a jej mina poważnieje. - Jest różnie - odpowiada, po czym ucina wątek.
Zrozumiałem, że nie czuje się komfortowo, rozmawiając na ten temat w miejscu publicznym. Woli nie ryzykować, nie chce powiedzieć jednego słowa za dużo.
Naddniestrze to reżim. Trzeba o tym pamiętać.
Najdobitniej pokazuje to przykład Wiktora Pleskanowa. Kiedy w 2022 roku Rosjanie ruszyli na Kijów, ten naddniestrzański aktywista społeczno-polityczny wywiesił na swoim balkonie ukraińską flagę i publicznie skrytykował imperialne zapędy Kremla. W czerwcu tego samego roku trafił do więzienia, pomimo ogromnego sprzeciwu ze strony organizacji zajmujących się prawami człowieka na całym świecie.
Mężczyzna dostał wyrok trzech lat i dwóch miesięcy pozbawienia wolności. Marionetkowy sąd oskarżył go o podżeganie do ekstremizmu. Reżim wziął też na celownik jego najbliższych, którzy nie mogli pozwolić sobie na najmniejszy występek.
Niespodziewanie w maju 2024 roku Pleskanow został wypuszczony na wolność. Ułaskawił go znienacka Wadim Krasnosielski, przewodniczący Rady Najwyższej Naddniestrza, nie wyjaśniając przy tym powodów swojej decyzji.
Los chciał, że spotkałem Pleskanowa w centrum Tyraspolu. Można odczytywać to symbolicznie, można nie odczytywać, ale wraz z naszą przewodniczką wpadliśmy na niego tuż przy pomniku Włodzimierza Lenina. Aktywista akurat szedł do ratusza złożyć dokumenty.
- Nie poddam się, nie zmienię swoich przekonań. Dbajcie o siebie, wszystko będzie dobrze - powiedział po angielsku Pleskanow, po czym dziarskim krokiem ruszył w stronę urzędu.
Ta scena zostanie ze mną na długo. Było w niej coś abstrakcyjnego. Oto rozmawiam z aktywistą, który za wywieszenie ukraińskiej flagi trafił do więzienia, a tuż nad naszymi głowami góruje popiersie Lenina. Takich pomników na terenie Naddniestrza jest zresztą znacznie więcej - zdobią spory odsetek instytucji publicznych po tej stronie rzeki.
Podczas jazdy po Naddniestrzu wypatrywałem nie tylko monumentów Lenina, ale również rosyjskich żołnierzy, którzy nazywani są tutaj "siłami pokojowymi". Stacjonują na rogatkach miast, przy kluczowych skrzyżowaniach czy mostach. Na ramionach mają rosyjską flagę, w dłoniach dzierżą kałasznikowy. Jest ich w republice około 1500.
- Mimo że Naddniestrze jest de facto rosyjskim protektoratem, oddalone jest od Rosji o setki kilometrów przez Ukrainę. Nie ma też dostępu do morza, przez co nie da się wzmacniać tam rosyjskiego kontyngentu wojskowego za pomocą dostaw morskich. Brakuje również łączności lotniczej. Co prawda w Tyraspolu jest lotnisko, ale ono nie działa, ponieważ aby dokądkolwiek się udać, trzeba przelecieć nad Ukrainą albo Mołdawią, a na to żadne z tych państw się nie zgadza - tłumaczy Kamil Całus.
Kreml nie potrzebuje jednak potęgi militarnej w Naddniestrzu, aby kontrolować to parapaństwo. Ma inne, bardzo skuteczne, sposoby.
- Kreml wspiera ten region gospodarczo, politycznie, energetycznie. Od dekady dostarcza do Naddniestrza bezpłatnie gaz. Rosji zależy na tym, aby ten region istniał po to, aby móc wpływać na sytuację w Mołdawii i destabilizować ją. Moskwa widzi w Naddniestrzu kotwicę, za pomocą której można spowalniać mołdawski proces integracji z Zachodem, szczególnie z Unią Europejską i NATO, gdyby w przyszłości Mołdawia chciała dołączyć do Sojuszu - wylicza ekspert OSW.
Kiszyniów próbuje, w miarę swoich możliwości, przeciwdziałać rosyjskiej dywersji. Zadanie jest jednak wyjątkowe trudne.
Mołdawia prowadzi tam politykę paszportyzacji, która ma podkreślać zainteresowanie Kiszyniowa tym regionem. Problem polega jednak na tym, że większość mieszkańców Naddniestrza ma poglądy prorosyjskie. Co więcej - ci ludzie są poddani rosyjskiej propagandzie. Tam ogląda się rosyjską telewizję, czyta się rosyjskie media. Kiedy więc te osoby biorą udział w mołdawskich wyborach, w oczywisty sposób stanowią siłę prorosyjską - podkreśla Całus.
Wybory, o których wspomniał mój rozmówca, odbyły się 28 września i decydowały o podziale mandatów do mołdawskiego parlamentu. Proeuropejskie siły w Kiszyniowie obawiały się rosyjskich manipulacji i wpływu mieszkańców Naddniestrza na wyniki elekcji.
- Władze w Kiszyniowie obawiały się, że prorosyjscy wyborcy będą zwożeni do lokali wyborczych. Postanowiły więc znacząco utrudnić im udział w głosowaniu poprzez uruchomienie w tym roku tylko 12 punktów, co już samo w sobie stanowiło próbę ograniczenia Naddniestrzanom dostępu do wyborów. Zwykle było ich około 40-50 - mówi ekspert.
Mołdawia, wzorem lat ubiegłych, nie otwiera lokali wyborczych na terenie Naddniestrza. Aby wziąć udział w głosowaniu, mieszkańcy separatystycznej republiki muszą udać się na drugą stronę rzeki.
- Mołdawski odpowiednik Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad ogłosił, że na wszystkich mostach prowadzących z Naddniestrza do Mołdawii właściwej będą odbywały się prace drogowe między innymi w dniu wyborów. Nie oznaczało to, że były one całkowicie zamknięte, ale był tam wprowadzany ruch wahadłowy, drogi były czasowo wyłączane z użytkowania. To wszystko miało co do zasady sprawić, że gdyby dochodziło do prób masowego dowozu głosujących z Naddniestrza do komisji na prawobrzeżu, można było to znacząco spowolnić. Było to bardzo kontrowersyjne posunięcie i Mołdawia była za nie krytykowana. Jest to aktywne i dość oczywiste ograniczanie praw wyborczych bądź co bądź obywatelom Mołdawii - dodaje Całus.
Wyborom w Mołdawii przyglądał się cały świat. Kiszyniów stał się bowiem kolejną areną aksjologicznego wręcz starcia Zachodu ze Wschodem o wpływy. Ostatecznie batalię wygrały siły proeuropejskie - Partia Działania i Solidarności, związana z obecną prezydentką Maią Sandu, otrzymała 55 na 101 dostępnych mandatów.
Wyniki wyborów jasno pokazują kierunek, w którym Mołdawia chce podążać. Kiszyniów nie ukrywa swoich aspiracji związanych z integracją europejską, a docelowo - z dołączeniem do Unii Europejskiej. Do tego droga jednak wciąż jest bardzo daleka. Mołdawia musi przede wszystkim wyjaśnić kwestię Naddniestrza. Bez integralności terytorialnej Kiszyniów nie ma czego szukać w Brukseli.
- Generalnie wydaje się, że bez rozwiązania kwestii naddniestrzańskiej Mołdawia nie ma szans dołączyć do Unii Europejskiej. Do tej pory znamy tylko jeden wyjątek - Cypr został przyjęty, pomimo że ma na swoim de iure terytorium Cypr Północny, który jest w większości nieuznawany. Co do zasady we Wspólnocie panuje jednak zgoda, że taki przypadek nie powinien się powtórzyć, że już nie powinno być więcej Cyprów. Od Mołdawii oczekuje się więc, że zrobi porządek z Naddniestrzem. Jednocześnie możemy spotkać się z komunikatami płynącymi z Brukseli i najważniejszych europejskich stolic, że to wcale nie jest warunkiem. To są sygnały wysyłane przede wszystkim do Moskwy, które mają pokazać, że Rosja nie będzie w stanie przeciwdziałać procesowi integracji europejskiej, nawet kontrolując Naddniestrze. W rzeczywistości myślę jednak, że tak nie będzie. Powtarzam: kwestia Naddniestrza musi zostać wyjaśniona - nie pozostawia wątpliwości Kamil Całus.
Mołdawia rozpoczęła już negocjacje akcesyjne z UE. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zakończą się one w 2028 lub 2029 roku.
- Na tym etapie potrzebna będzie wola polityczna. Pamiętajmy, że o rozszerzeniu UE decydują wszystkie państwa członkowskie - podsumowuje ekspert.
Ucieczka od Rosji będzie więc piekielnie trudna. Zwłaszcza że również wewnątrz UE kryją się zakamuflowane kremlowskie interesy, które zrobią wszystko, aby utrudnić Kiszyniowowi integrację z Zachodem...