Choć Annę Dzieduszycką kojarzę z nominowanego do Oscarów filmu "Sukienka", dopiero spot kampanii społecznej Fundacji Avalon z jej udziałem, na którym natykam się, przeglądając internet, staje się impulsem do rozmowy. Dostrzegam na nim kobietę w eleganckiej, zielonej sukience i szarym swetrze. Mówi o byciu niewidzianą.
- Najczęściej nie widać mnie w tłumie - na koncertach, w tramwaju w sytuacjach takich jak protesty. Zazwyczaj nikt nie zwraca uwagi na osoby niskiego wzrostu. Dlaczego? Bo dzieci są z opiekunami sprawującymi nad nimi opiekę. Często dostaję plecakiem czy torbą w twarz, głowę, biust. Jestem potrącana - słyszymy w materiale.
Wszystko dlatego, że Anna mierzy 118 centymetrów. Od urodzenia choruje na achondroplazję - genetyczną chorobę powodującą zaburzenie rozwoju kości w organizmie. Jej skutkiem są m.in. niski wzrost oraz krótkie ręce i nogi.
Poprawność nakazuje używania słowa "niskorosła", choć moja rozmówczyni nie przepada za nim. Zdecydowanie woli określenie "karzeł" czy "karlica" - przez wielu uznawane za pejoratywne.
- Mówię we własnym imieniu. To moja perspektywa i poglądy. Uważam, że taka nowomowa jeszcze bardziej nas - osoby z niepełnosprawnością - dystansuje. Spotykając się ze mną na wywiad, nie zwracasz się do mnie "per pani karlico" czy "per pani niskorosła". Używasz zwrotu "pani Anno". Z drugiej strony - rozumiem też, że ktoś widzący mnie na scenie lub w filmie nazwie mnie w ten sposób, bo nie zna mojego imienia czy nazwiska, a - nie da się ukryć - jestem jednak dość charakterystyczna.
Podczas spotkania cofamy się do czasów nastoletnich. Anna, jak każda dziewczyna w tym wieku, potrzebuje akceptacji i zrozumienia.
- Nie różniłam się w tym względzie od rówieśniczek, choć ogólnie - w nowym otoczeniu - byłam nieśmiała. A żyłam dość normalnie - chciałam doświadczać pierwszego tańca, wyjścia do klubu, imprezy bez opiekunów, pocałunku, chodzenia za rękę, wyjazdu. Bardzo zależało mi na byciu niezależną. Pomimo wspomnianej nieśmiałości - dzięki moim starszym braciom oraz mamie - pozostawałam bezpośrednia. Myślę, że to pomagało w codzienności.
Annie nie brakuje też dystansu. Od lat pracuje na jak największą samodzielność. Jeśli nie umie czegoś lub nie dosięga, wymyśla rozwiązania. - Stołki przysuwane do tablicy w szkole, szczotka, by zapalić światło lub czasem po prostu poproszenie o pomoc.
Nie chodzi do specjalnych szkół. Zawsze traktowano ją jak zwykłą uczennicę. Czuła i czuje się "normalna". - Oczywiście, trudno nie zauważyć, że jestem niska. W podstawówce miałam problemy ze zbyt wysoko usytuowanymi klamkami. Zdarzało się, że ktoś zatrzaskiwał drzwi w łazience i siedziałam tam kilka godzin. Na szczęście z biegiem lat i wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej zwiększa się szeroko pojęta dostępność, choć wciąż mamy sporo do zrobienia.
Kilkukrotnie powtarza, że w życiu ma ogromne szczęście do ludzi i otacza się wspaniałymi bliskimi. - Zawsze "wypychali" mnie. Tańczyłam, ćwiczyłam, brałam udział w rozmaitych aktywnościach.
Anna przywołuje jednak trudniejsze wspomnienie z okresu wczesnej młodości.
- Każda nastolatka w pewnym momencie przechodzi do etapu witania się i żegnania buziakami w policzek. Tak było z moimi koleżankami. Robiły tak między sobą, a mi rzucały "cześć". Dopiero w pewnym momencie zauważyły, że takie wykluczenie sprawia mi przykrość i nie problem schylić się, by wykonać taki sam gest.
Przy gestach zatrzymujemy się na dłuższą chwilę. Klepanie po głowie czy opieranie na niej łokcia przez osoby wysokie - to spotykało i spotyka Annę dość często.
- To uwłaczające i upokarzające. Zakładam, że tacy ludzie chcą być zabawni lub leczą w ten sposób własne kompleksy. Może kiedyś byli gnębieni w szkole i teraz są te go skutki? Dorzućmy jeszcze do tego "żart" - jak będziesz palić to nie urośniesz, czy inne, których nawet nie warto cytować. Czasem dorośli wskazują na mnie palcem, tłumacząc dzieciom, że jestem karłem, krasnoludkiem czy strasząc mną. Wielokrotnie, gdy byłam młodsza, mylono mnie z dzieckiem i pytano, czy się nie zgubiłam. Nie przejmuję się tym, chyba że mam gorszy dzień. A dlaczego? Bo jestem normalna. Nie zostanę strażakiem nie z racji mojej niepełnosprawności, tylko dlatego, że po prostu nie byłabym fizycznie w stanie wynieść człowieka z płonącego domu. Mam nad tym płakać? Nie ma sensu.
Na nieprzyjemne komentarze Anna jest uodporniona. - Nie lubię marnować życia na zastanawianie się nad tym. Szkoda na to czasu. Chodzi o szacunek. Zawsze. Również do siebie samego.
Na szczęście zdarzają się też sytuacje zabawne. - Opiekowałam się synem przyjaciółki. Chodziłam z wózkiem po parku. Gdy schodziłam z górki, ktoś stojący na dole miał wrażenie, że gondola toczy się sama lub "gada" ludzkim głosem. Nie raz słyszałam takie komentarze, a czasem nawet krzyki przerażenia.
Dzieduszycka chciałaby, żeby na osoby z niepełnosprawnością nie patrzeć przez jej pryzmat.
- Jesteśmy kimś więcej, a przede wszystkim normalni, tylko czasem na drodze napotykamy różne schody. Owszem, nie ze wszystkim damy sobie radę - ja na przykład nie podniosę zgrzewki mleka, więc zakupy robię przez aplikację, ale staram się być maksymalnie samodzielna. Dużo zależy od wychowania i otoczenia. Dlatego irytuje mnie podziwianie za to, jak sobie radzę w życiu.
Zanim trafiła do świata filmu i teatru, Anna podejmuje się innych prac - w ośrodku opieki, zoo, papugarni czy domu strachu. O aktorstwie zresztą wcale nie marzy. Jak wiele rzeczy u niej, wyszło niespodziewanie.
- To moja pasja, jedna z wielu. Dziś śmiało mogę też powiedzieć, że również praca. No może nie zostałam strażakiem, szpiegiem czy lekarką weterynarii, jak chciałam w dzieciństwie (śmiech), ale nie mogę narzekać! Mam nadzieję, że dane mi będzie pracować jak najdłużej i najwięcej, bo uwielbiam ten zawód.
Niewątpliwym sukcesem Anny jest główna rola w filmie "Sukienka" Tadeusza Łysiaka. Produkcja w 2022 roku otrzymała nominację do Oscara w kategorii najlepszy krótkometrażowy film aktorski.
Film porusza tematy niepełnosprawności i intymności, napaści na tle seksualnym i samotności. Dzieduszycka leci na miesiąc do Kalifornii i przeżywa swój american dream.
- Naprawdę ciężko pracowaliśmy przy promocji filmu. To było niesamowite przeżycie, ale i wysiłek. Tym bardziej że z moim zdrowiem nie było w tamtym czasie najlepiej.
Dzieduszycka raczej nie udziela się w mediach społecznościowych. Denerwuje ją celebryctwo.
- Nie chcę nikogo urazić, to po prostu moja opinia. Nie jestem z tych chcących, by ich życie prywatne i związki były upubliczniane. Po nominacji artykułów było sporo. Zakazałam najbliższym wysyłania mi linków. Wątpię, by kogoś interesowało, co jem na śniadanie. Jeśli ktoś chce mnie poznać, wolę, by nastąpiło to na żywo, nie przez internet. Tym bardziej że wiemy, że obraz przedstawiony w sieci często odbiega od stanu faktycznego.
Według aktorki każdy z nas wybiera, jak chce być odbierany między innymi przez sposób wykorzystania mediów społecznościowych.
- Nie chcę być klepana po główce, tylko dlatego, że mam niski wzrost. Nie dostaliśmy nominacji dlatego, że jestem karlicą, a dlatego że poruszono ważne tematy - przyjaźni, kobiecości, samotności, potrzeb społecznych. To samo może czuć kobieta, mężczyzna, niski, wysoki, gruby, chudy. Przesłanie uniwersalne.
Dzieduszycka wspomina czas bezpośrednio przed i po Oscarach.
- Większość mediów zadawała banalne pytania - o związki, orientację seksualną, dziewictwo - kiedy i czy je straciłam. Padały też kwestie macierzyństwa i ciekawość, "jak wygląda miłość w świecie niskorosłych". Mając nominację do najbardziej prestiżowej nagrody i słysząc non stop takie hasła, czułam się zawiedziona. Przecież zrobiliśmy naprawdę kawał dobrej roboty, a prasa tak to spłyca...
A co ze światem filmu i teatru? Bywa różnie.
- Gram różne postaci, także takie stereotypowe, czyli elfy. Najważniejszy dla mnie jest sposób oferowania propozycji. Hasło "zagraj karła" lub "czy znasz kogoś takiego jak ty" odpadają. Co innego, gdy usłyszę "szukamy osoby z niskim wzrostem". Ok, to siądźmy i porozmawiajmy. Nie chodzi nawet o stawkę. Liczy się dla mnie nadawanie na tych samych falach i wspominany wcześniej szacunek. Choć oczywiście nie oznacza to, że przyjmę wtedy każdą rolę.
- Wyjdzie, że tylko narzekam (śmiech), choć naprawdę - mimo przeszkód - mam wspaniałe życie - rzuca pod koniec rozmowy Anna.
Największym szczęściem są dla niej przyjaciele i najbliżsi.
- Wspierają mnie, jak mam doła, a miewam, jak każdy człowiek. Cieszą się razem ze mną z sukcesów. Poza tym staram się spełniać, korzystać, doświadczać - to ważniejsze. Nie wygląd czy niepełnosprawność, a fakt jacy jesteśmy w środku.