Obydwoje nie mieli łatwego startu w życiu. Józef i jego rodzice, mieszkający w małym, drewnianym domu w Markowej (obecnie powiat łańcucki), musieli się utrzymać z 3 hektarów ziemi. Sytuacja Wiktorii (z domu Niemczak) była jeszcze trudniejsza, ponieważ jako siódme dziecko w rodzinie nie mogła liczyć na wieloletnią edukację. Przyczyna? Prozaiczna - brak pieniędzy, a na domiar złego dzieci Niemczaków szybko zostały półsierotami (zmarła ich matka). Ostatecznie mały Józio skończył 4-klasową szkołę powszechną i mogłoby się wydawać, że do tego ograniczy swoje wykształcenie, ale nic bardziej mylnego. Jako dorosły, stał się bowiem słuchaczem szkoły rolniczej w leżącym na pograniczu Małopolski i Podkarpacia Pilźnie. Mało tego, jej mury opuścił z wyróżnieniem.
Wiktoria również nie poprzestała na kilku klasach, ale uczęszczała później na zajęcia Uniwersytetu Ludowego w pobliskiej Gaci (podobnie, jak Józef, wychowała się w Markowej). Co ciekawe, choć pochodzili z tej samej miejscowości, na dobrą sprawę poznali się na spotkaniu koła Związku Młodzieży Wiejskiej “Wici". Mimo dzielącej ich różnicy wieku (12 lat, Józef urodził się w 1900 roku, Wiktoria w 1912) szybko przypadli sobie do gustu i w 1935 roku wzięli ślub. Z czasem na świat zaczęły przychodzić kolejne dzieci, a łącznie Ulmowie doczekali się sześciorga pociech: Stasi, Basi, Władka, Frania, Antosia i Marysi. Jaką tworzyli rodzinę? Wydaje się, że do łacińskiej frazy “ora et labora" (pol. “módl się i pracuj") należałoby dodać słowo “discite" (“ucz się") i te trzy czasowniki dobrze oddają codzienność przyszłych “Sprawiedliwych".
Wiara przenikała życie Ulmów, od porannego pacierza, przez regularne czytanie Biblii i coniedzielną obecność na mszy świętej, po święcenie pokarmów w Wielką Sobotę czy składanie w kościele wieńców dożynkowych. Józef i Wiktoria nie byli przy tym biernymi katolikami, angażowali się w życie parafii na różnych płaszczyznach. Przykład? Chociażby występy w przykościelnym teatrze, dokładniej w jasełkach, gdzie pani Ulmowa wcielała się w Maryję. Niemniej, nie zawsze było im po drodze z duchowieństwem - miejscowy proboszcz krzywym okiem patrzył na aktywność Józefa we wspomnianym Związku Młodzieży Wiejskiej. Ową organizację uważał za zbyt lewicową, a nawet komunizującą, ale nasz bohater nie uległ przestrogom kapłana.
Symboliczne, że w zbiorach Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej zachowała się Biblia Ulmów z podkreśloną przez nich przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie...Nie samą modlitwą jednak żyje człowiek, a pracę i naukę w przypadku tej rodziny trudno od siebie oddzielić. W zasadzie jest to niepotrzebne, gdyż wiedzę zdobytą dzięki kursom i specjalistycznym lekturom małżeństwo wykorzystywało przy pracy w gospodarstwie. Nieprzypadkowo w bibliotece domowej Józefa i Wiktorii znalazły się takie tytuły, jak “Wykorzystanie wiatru w gospodarce", “O drenowaniu" czy “Przyroda i technika". Ulma pochłaniał też kolejne numery czasopisma "Wiedza i życie". Dzięki temu wszystkiemu był na bieżąco z nowinkami rolniczo-technicznymi.
Dodajmy, że choć markowska rodzina dysponowała niewielkim areałem (1 hektar), pozostawali gospodarzami pełną gębą. Wiktoria zajmowała się domem i ogrodem, a na chwilę wytchnienia mogła sobie pozwolić co najwyżej wieczorem, i to nie każdym. Pranie, sprzątanie, pieczenia chleba, pielęgnacja grządek - tę wyliczankę można by długo kontynuować. Józef był równie zapracowany, a prócz tego zaangażowany w działalność społeczną i swoje pasje, majsterkowanie i fotografowanie. Do tego jeszcze wrócimy, póki co warto przytoczyć cytat ilustrujący późniejszego błogosławionego jako rolnika. “Fasole szparagowe też trzeba wyłuszczyć i osobno w woreczkach na strychu wywiesić, osobną każdą odmianę [...]. Ten kawałek, gdzie rosła cebula i czosnek między morwami a szczepkami [...] trzeba by koniecznie nawieźć" (z listu do rodziców, gdy przebywał w szkole rolniczej w Pilźnie).
Jak widać, Józef Ulma był zapobiegliwym gospodarzem, który dbał, aby niczego nie pozostawić przypadkowi, zwłaszcza pod swoją nieobecność. W okolicy słynął też z operatywności, bo to on był prekursorem zakładania szkółek drzew owocowych w Markowej. Kolejne dziedziny, w których się wyróżniał to pszczelarstwo i jedwabnictwo - jedna izba w gospodarstwie Ulmów była przeznaczona na własnoręcznie przygotowane przez Józefa półeczki do wylęgania jedwabników. Swoje ule również budował samodzielnie (na podstawie autorskich projektów), a najlepszym dowodem jego technicznych umiejętności są 2 dyplomy na Powiatowej Wystawie Rolniczej w Przeworsku (1933). Pierwszy wręczono mu za “pomysłowe ule i narzędzia pszczelarskie własnej konstrukcji", drugi za “wzorową hodowlę jedwabników i wykresy ich życia".
“Królestwo za jedwab!" - czy taki okrzyk wydał z siebie książę Andrzej Lubomirski, gdy odwiedził markowskie gospodarstwo? Tego nie wiemy, ale ordynat przeworski osobiście, wraz ze starostą, podziwiał pewnego razu hodowlę owadów i drzewa morwowe Ulmów. Był nimi podobno zachwycony i nic dziwnego, że jedwabniki stanowiły dumę głowy rodziny. Wszystko zaczynało się zaś od posadzenia morw - tylko wystarczająca liczba drzew gwarantowała, że larwom nie zabraknie pokarmu (żywiły się młodymi liśćmi morwowymi). O jedzenie dla owadów dbał nie tylko ojciec, ale i dzieci, dla których obserwowanie jedwabników było nie lada atrakcją. Każdy z rodzeństwa miał zresztą do dyspozycji swój pojemnik na listki - nic, tylko zrywać i dawać gąsienicom.
W ten sposób Ulmowie uczyli swoje pociechy szacunku do pracy, ale i zapewniali im bliski kontakt z przyrodą. Tym lepiej, jeśli towarzyszyła temu nieskrywana frajda, tylko nasuwa się pytanie: jak przy takim natłoku obowiązków Józef znajdował jeszcze czas na społeczne inicjatywy? Niewątpliwie sprzyjał temu, jak stwierdza biografka rodziny, Maria Szulikowska, “przyjazny klimat dla samouków i społeczników". Wspomnieliśmy już o Uniwersytecie Ludowym w Gaci, nieopodal Markowej ludowi działacze utworzyli także jedną z pierwszych w Polsce wiejskich spółdzielni zdrowia. Józef Ulma utrzymywał z nimi regularne kontakty, a że był ciekawy świata i ludzi, było jasne, że prędzej czy później sam podejmie podobną aktywność.
Członek Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, fotograf oraz bibliotekarz w Związku Młodzieży Wiejskiej “Wici", kierownik Spółdzielni Mleczarskiej w Markowej - to tylko niektóre z szeregu zajęć i stanowisk, jakie pełnił nasz bohater. Był prawdziwym człowiekiem-orkiestrą, a o szerokości zainteresowań jego i jego żony świadczy również bogactwo ich księgozbioru (część biblioteki Józef odziedziczył po dziadku, ale resztę systematycznie uzupełniał). Wiemy już, że na półkach w domu państwa Ulmów gościły publikacje o tematyce typowo gospodarczej, ale prócz nich zachowały się takie książki, jak “Dzieje biblijne Starego i Nowego Przymierza", “Podręcznik fotografii", “Radiotechnika dla wszystkich", “Słownik wyrazów obcych", wreszcie “Dzicy mieszkańcy Australii". Znaczna część kolekcji nie przetrwała zawieruchy wojennej, ale można się domyślać, że całość zawstydziłaby niejednego ówczesnego inteligenta.
Józef Ulma jako rolnik, jako społecznik, a jako nauczyciel? Owszem, w życiorysie błogosławionego znajdziemy też epizod pedagogiczny, gdyż przez jakiś czas uczył dzieci z Markowej ogrodnictwa. Nauka, jak na gospodarza przystało, miała charakter praktyczny - na terenie szkoły powszechnej mężczyzna zasadził kilkadziesiąt drzew owocowych. To dzięki niemu najmłodsi markowianie podpatrywali, jak się szczepi jabłonie czy grusze i przenosili tę wiedzę do domów. Efekt? W Markowej i okolicy zaczęły powstawać kolejne sady, a Józef często służył radą nowym sadownikom. Nie przeszedł także obojętnie, jeśli ktoś potrzebował pomocy przy pasiece. Jego ule stanowią dziś wyposażenie miejscowego skansenu, natomiast niektóre z zasadzonych przezeń drzew owocowały jeszcze przez wiele dekad...
Ulma bywał też introligatorem, konstruktorem i fotografem, ale po kolei. Oprawiał zarówno swoje, jak i cudze książki, każdorazowo opatrując je pieczęcią “Józef Ulma". Nic dziwnego, że jeśli ktoś potrzebował naprawić lub zmienić naderwaną czy nadgryzioną, np. przez psa, okładkę, udawał się pod odpowiedni adres w Markowej. Jedną z takich osób był Antek Olbrycht, uczeń podstawówki, którego zwierzę zatopiło zęby w książce. I to nie byle jakiej, bo pożyczonej od dyrektora - Antek udał się po pomoc do Ulmów, a Józef skomentował sprawę krótko: “Jeżeli pies Ci ją spaskudził, poczekaj, ja naprawię". Jak powiedział, tak zrobił i chłopiec mógł wrócić do nauczyciela z książką w nowej oprawie. Dyrektor nie tylko go nie zbeształ, ale nawet pochwalił za radzenie sobie w niespodziewanej sytuacji.
Kolejna, niekonieczne znana twarz Józefa Ulmy, to jego zamiłowania konstruktorskie. Spod jego ręki wyszły m.in. maszyna do oprawiania, radio i przydomowa elektrownia wiatrowa. Ta ostatnia sprawiła, że rodzina jako pierwsza w wiosce miała w domu światło w formie prądu, a nie lamp naftowych. Ze wspomnień sąsiadów i krewnych Ulmów jasno wynika, że konstruowanie sprawiało mężczyźnie dużą radość. Jak zapamiętał jeden ze świadków: “Józef zakładał gościom słuchawki na uszy, aby posłuchali “bajek" i z dumą w głosie dodawał, że on sam złożył ten pierwszy aparat radiowy". Najważniejszą pasją błogosławionego było jednak robienie zdjęć - można by go wręcz nazwać “naczelnym fotografem Markowej". Do naszych czasów przetrwało ponad 800 fotografii autorstwa tego skromnego rolnika.
Wydaje się, że nie było wesela, chrzcin czy komunii świętej w okolicy, gdzie nasz bohater nie pojawiłby się ze swoim aparatem. Utrwalał również na zdjęciach życie społeczne - prace gospodarskie, dożynki, koncerty orkiestr ludowych, przedstawienia teatralne itd. Nie zapomniał przy tym o najbliższych - ich fotografie to skarbnica wiedzy o życiu Ulmów. Wyłania się z nich obraz może nieopływającej w dostatki, ale szanującej się i kochającej rodziny, która w codzienności znajduje swoje spełnienie. Początkowo Józef wykorzystywał samodzielnie zbudowany aparat, potem zainwestował w bardziej zaawansowany, fabryczny sprzęt. Wymagała tego zresztą sytuacja, gdyż z czasem Ulma zaczął dorabiać jako fotograf. Realizował zarówno zdjęcia okolicznościowe, np. nowożeńców, jak i fotografie do dokumentów. Tragiczny paradoks, że to zajęcie mogło przyczynić się do śmierci “Samarytan z Markowej" - według niektórych przekazów Włodzimierz Leś (granatowy policjant, który w 1944 roku doniósł Niemcom o rodzinie ukrywającej Żydów), przedtem odwiedził gospodarstwo Ulmów, aby się sfotografować. Pod pretekstem zrobienia sobie portretu obejrzał dom i upewnił się, że w środku są żydowscy uciekinierzy...
Przy pracy nad tekstem korzystałem z publikacji: “Rodzina Ulmów w literaturze" Ewy Nowak, “Sprawiedliwi i ich świat: Markowa w fotografii Józefa Ulmy" Mateusza Szpytmy, “Sprawiedliwi wśród narodów świata: przejmująca historia polskiej rodziny, która poświęciła swoje życie, ratując Żydów" Mateusza Szpytmy i Jarosława Szarka, “Markowskie bociany: opowieść o bohaterskiej rodzinie Wiktorii i Józefa Ulmów" Marii Elżbiety Szulikowskiej,