"Do Pana Ministra Spraw Wojskowych [...]. Jako podporucznik rezerwy melduję się do szeregów wojska polskiego tworzonego we Francji [...]. W Legionach Polskich służyłem od 1916 roku. Ze służby czynnej zwolniony zostałem w roku 1919. W roku 1920-1921 jako fachowiec inżynier pracowałem w Ministerstwie Spraw Wojskowych." - takiej treści list nadał 12 listopada 1939 roku z Rumunii Eugeniusz Kwiatkowski. Były wicepremier ds. gospodarczych, który ewakuował się po agresji ZSRR, wraz z najważniejszymi politykami sanacji, nad Dunaj, został tam internowany. Wierzył jednak, że niebawem zamieni garnitur na mundur i podobnie, jak podczas I wojny światowej, będzie walczył o niepodległość Polski. Tylko czy miał ku temu podstawy?
Wbrew pozorom tak, gdyż zarówno społeczeństwo, jak i nowy premier (a zarazem minister spraw wojskowych), Władysław Sikorski nie obarczali Kwiatkowskiego odpowiedzialnością za upadek państwa. Przynajmniej nie w pierwszej kolejności - jako głównych winowajców, postrzegano prezydenta Ignacego Mościckiego, naczelnego wodza Edwarda Rydza-Śmigłego, ministra spraw zagranicznych Józefa Becka czy premiera Sławoja Składkowskiego. Ten ostatni również prosił swojego następcę o zgodę na wstąpienie do armii - spotkał się nie tylko z odmową, ale wręcz potępieniem. "Nie rozporządzam tak silną policją ani żandarmerią, aby uchronić Pana od zniewag i zamachów, które spotkać go muszą w każdym większym skupisku polskim. Pan prezes rządu odpowiedzialnego za bezprzykładny pogrom, jakiegośmy doznali, powinien [...] dać o sobie zapomnieć" - odpowiedział Sikorski. Wobec budowniczego Gdyni był nieporównanie bardziej kurtuazyjny: “Z uznaniem przyjmuję do wiadomości chęć Pańską czynnej służby w szeregach nowego wojska polskiego [...]. Zachowuję na później decyzję co do użycia Pana w służbie narodowej".
Mijały jednak tygodnie, miesiące, wreszcie lata, a były wicepremier wciąż czekał na zielone światło od Sikorskiego. Nie doczekał się, a w międzyczasie imał się różnych zajęć: uczył geografii w polskiej szkole, a także spisywał notatki, na podstawie których zamierzał opracować historię gospodarczą świata. W tym celu spędził dziesiątki, jeśli nie setki godzin w miejscowych bibliotekach - efektem 10 000 stron zapisków w 4 językach. Niemniej, praca nad dziejami gospodarki nie dawała satysfakcji, tym bardziej, że Kwiatkowski przeżył tragedię rodzinną. W trakcie kampanii wrześniowej zginął jego syn (żona i córka trafiły z nim do Rumunii) i jak pisał w jednym z listów, “Po moim osobistym nieszczęściu nie przychodzą do mnie żadne słoneczne promienie ani z wewnątrz, ani z zewnątrz, ani z bliska, ani z daleka". Tymczasem o twórcy COP-u przypomnieli sobie... komuniści.
Skąd zainteresowanie władz komunistycznych Kwiatkowskim? Zniszczonej Polsce, potrzebne było wsparcie materiałowe, żywnościowe, surowcowe itd. z zagranicy. Te i inne towary mogliśmy sprowadzać nie inaczej jak przez porty. To nie wszystko, bo jak import, to również eksport - przez Bałtyk mogły płynąć, chociażby statki z naszym węglem. Sanacyjny wicepremier jak mało kto nadawał się do koordynowania odbudowy nadmorskiej infrastruktury służącej tym procesom. Prócz aspektów merytorycznych liczyły się rzecz jasna względy propagandowe: jeśli do kraju wraca jedna z najważniejszych osób w Polsce przedwojennej, to znaczy że nowe władze nie są tak zamordystyczne, jak twierdzi emigracja. Misji “pozyskać Kwiatkowskiego" podjął się zaś Jerzy Borejsza.
Tenże polityk oraz redaktor “Rzeczpospolitej" odwiedził Eugeniusza w czerwcu 1945 w Rumunii. Nasz bohater był zaskoczony wizytą, a jeszcze większe zdziwienie ogarnęło go, gdy Borejsza zaproponował mu stanowisko ds. odbudowy Wybrzeża. Co więcej, nie stawiał Kwiatkowskiemu żadnych warunków, nawet złożenia deklaracji poparcia dla komunistów. Budowniczy Gdyni przez chwilę się wahał, ale ostatecznie zgodził się i wraz ze swoim rozmówcą wrócił do Polski. Jego powrót stanowił polityczną sensację i nic dziwnego, że spotkał się z krytycznymi głosami emigrantów. Na przykład Janusz Jędrzejewicz, w II RP m.in. minister i premier, stwierdził, że Kwiatkowski zdezerterował z obozu niepodległościowego i jest nikczemnikiem.
Triumfował za to Bolesław Bierut: “Jest to wybitny fachowiec, patriota i uczciwy, dobry Polak. Powołaliśmy go na wysokie stanowisko, pomimo że nie jest ani komunistą, ani socjalistą, jest jednak demokratą, wierzymy przeto, że dobrze i uczciwie wypełni powierzone mu zadania i potrafi swoim autorytetem budować szerokie zaufanie społeczeństwa Wybrzeża do Rządu Jedności Narodowej. Jakimi racjami kierował się Kwiatkowski, podejmując współpracę z “czerwonymi"? Wydaje się, że chciał po prostu uczestniczyć w podnoszeniu Polski z ruin, zwłaszcza że miała mu przypaść praca nad ukochanym Bałtykiem. Wierzył również, że komuniści utrzymają jakiś poziom demokracji i zachowają gdzieniegdzie sektor prywatny w gospodarce. Tymczasem 8 lipca 1945 znalazł się wreszcie w Warszawie i choć spodziewał się morza ruin, widok stolicy go załamał. Z pisanych przez niego wówczas listów wyłania się tragiczny obraz: ledwie kilka ocalałych budynków, dom zamieniony w kupę gruzów, żadnych autobusów czy tramwajów, a dookoła gnijące trupy.
Nad Bałtykiem Kwiatkowski zjawił się jeszcze w lipcu, a swoje wrażenia nt. miejscowej gospodarki zawarł w raporcie dla władz. Niebawem objął stanowisko Delegata Rządu dla Spraw Wybrzeża (nominację wręczył mu osobiście Bierut), a już 21 września miał okazję powitać pierwszy w powojennej Gdyni polski statek - m/s “Kraków". Witając go, apelował do załóg innych jednostek, aby wracały do kraju i tym samym ponownie naraził się wychodźstwu. Dlaczego? Głos emigrantów brzmiał jednoznacznie: “nie należy kierować statków na wody kontrolowane przez rząd sowiecki". Mimo to, w niedługim czasie do naszych portów zawinęło 18 okrętów. Eugeniusz przystąpił tymczasem do organizowania Delegatury - główną siedzibę instytucja miała w Gdańsku (później w Sopocie), doczekała się też oddziałów w Szczecinie i Elblągu.
W Delegaturze znalazło zatrudnienie 58 pracowników, podlegała zaś bezpośrednio premierowi Edwardowi Osóbce-Morawskiemu, a także Prezydentowi Krajowej Rady Narodowej, czyli Bierutowi. Urząd miał za zadanie przede wszystkim koordynować działania różnych organizacji zajmujących się odbudową Wybrzeża. Zarówno, jeśli chodzi o odnowienie portów, jak i miast, ale też odtworzenie lokalnych zakładów przemysłowych czy zasiedlanie tych obszarów. Stąd regularne wyjazdy Kwiatkowskiego i jego współpracowników w “teren", gdzie doglądali postępów w odbudowie, rozstrzygali ewentualne spory między firmami, instytucjami itd. Ponadto, Delegatura zajmowała się przydzielaniem tzw. kredytów rezerwowych - pozwoliły one sfinansować m.in. budowę Wyższej Szkoły Handlu Morskiego w Gdyni, budowę Akademii Medycznej w Gdańsku, remont kolonii robotniczej w Gdyni oraz postawienie elewatorów zbożowych w Gdańsku i Gdyni.
O skali działalności Delegatury niech świadczą zapiski Kwiatkowskiego. Czytamy w nich na przykład: “Instytucje gospodarcze - przemysłowe, handlowe i portowe oraz miasta winny przygotować listę zapotrzebowania fachowych sił polskich na osiedlenie [...]. Dopilnować, by z inwentarza żywego UNRRA maksymalna część pozostała w województwach przymorskich. [...] Z P. (Państwowym Bankiem Rolnym) omówić sprawę kredytów na zagospodarowanie (narzędzia rolnicze)". Z kolei, gdy zima przełomu lat 1946/1947 sparaliżowała Trójmiasto i zagroziła bezrobociem budowlańcom czy montażystom, nasz bohater zadbał o nich osobiście. Zaproponował bowiem Bierutowi zorganizowanie dla robotników prac zastępczych - pieniądze na ten cel pochodziłyby z kredytów rezerwowych. Ostatecznie władze wydały ok. 100 000 000 zł, a zatrudnionych zostało blisko 8000 osób.
Jak sprawdzał się Kwiatkowski jako szef? Od podwładnych, tak jak i od siebie, wymagał czynów, a nie słów - konferencje czy dyskusje z jego udziałem kończyły się zwykle szybko, ale za to z mnóstwem podjętych decyzji. Twórca Delegatury starał się przy tym wpoić swoim pracownikom szereg zasad, które uczyniłyby z nich urzędników w najlepszym zachodnioeuropejskim wydaniu. Szacunek dla obywateli, postępowanie w granicach obowiązującego prawa, uczciwość, skrupulatność w rozliczaniu publicznych pieniędzy - to tylko kilka z nich. Jeśli ktoś nie przestrzegał tych warunków, droga do zwolnienia stała przed nim otworem. Jak przekonywał Eugeniusz, "dyskwalifikuje się wobec mnie urzędnik, który by wniósł do ksiąg lub asygnat fałszywe cyfry, wypłacił lekkomyślnie najmniejszą sumę pieniędzy państwowych lub na zewnątrz nie zachował się z największą solidnością i godnością".
Tak mijały tygodnie i miesiące, odbudowa Wybrzeża postępowała, natomiast w kraju zaostrzała się walka polityczna. Kwiatkowski, choć zapewne by chciał, nie mógł pozostać na jej uboczu i wspierał PPS. Doceniał działalność niepodległościową i demokratyczną tej partii, ale zwłaszcza program gospodarczy, który zakładał istnienie prywatnych zakładów i warsztatów. PPS-owcy mieli w ten sposób stanowić skuteczną zaporę przed dążeniami komunistów do zawłaszczenia całej gospodarki. Co do tych ostatnich, starał się zachować balans między lojalnością wobec władz a krytyką ich represyjnych poczynań. Przykładem przemówienie naszego Delegata w stoczni gdańskiej w styczniu 1947. Z jednej strony, pozytywnie ocenił reformę rolną, integrowanie "Ziem Odzyskanych" z resztą kraju i napiętnował żołnierzy podziemia antykomunistycznego. Z drugiej, apelował do komunistów o utrzymywanie poprawnych relacji z PSL-em i zwracał uwagę na haniebne zachowania ubeków (“obchodzą się nieraz z człowiekiem uczciwej i ofiarnej pracy tak, jakby się nie poważył carski stupajka").
Chyba najbardziej kontrowersyjnym krokiem, jaki popełnił budowniczy Gdyni, współpracując z Bierutem i resztą, był start w wyborach do Sejmu Ustawodawczego (1947). Choć bezpartyjny, kandydował z poparciem PPS - niestety, formacja ta z każdym dniem coraz bardziej stawała się komunistyczną przybudówką. Kwiatkowski, dla którego priorytet stanowiła praca w Delegaturze i w związku z tym nie chciał iść na noże z władzą, zaakceptował ten proces. Co więcej, dostał się do sejmu i posłował do końca kadencji (1952), ale jego obecność w parlamentarnych ławach była w zasadzie teoretyczna. Nigdy nie zabrał głosu na sejmowym forum, a gdy komuniści odsunęli go na boczny tor, traktowano go jak intruza nawet na posiedzeniach Komisji Morskiej i Handlu Zagranicznego. Reakcja? Eugeniusz zdecydował na kilka symbolicznych gestów - głosował przeciw likwidacji święta 3 Maja, wstrzymał się, gdy sejm uchylał immunitet, popadłemu w niełaskę, Władysławowi Gomułce itp.
Szereg kompromisów, zazwyczaj zgniłych, które Kwiatkowski zawarł z "czerwonymi", w celu odbudowy Wybrzeża, chronił go tylko przez pewien czas. Człowiek, który potrafił krytykować np. bezkarność bezpieki, domagający się też pozostawienia w gospodarce prywatnych przedsiębiorstw, nie mógł po prostu umknąć spod stalinowskiego walca. Komuniści rozpoczęli więc, prasową i nie tylko, nagonkę na naszego bohatera, a szczególnie na "kwiatkowszczyznę". Pod tym pojęciem propaganda rozumiała m.in. współpracę z prywatnymi inwestorami, wpuszczanie obcego kapitału do nadmorskiego przemysłu czy nepotyzm w Delegaturze. Tę listę wyimaginowanych zarzutów można by jeszcze wydłużyć, a bywało i tak, że lokalne konferencje PZPR stawały się aktem oskarżenia wobec Delegata dla Spraw Wybrzeża (np. Gdańsk, 1949).
Dla komunistów nie miało znaczenia, że tylko w 1947 roku przez Gdańsk i Gdynię przeszło około 10 000 000 ton towarów. Nie miało znaczenia też to, że Eugeniusz tworzył śmiałe i dalekosiężne projekty rozwoju polskiej gospodarki. Przykładem broszura “Polska i jej morze", gdzie proponował m.in. połączenie Śląska kanałem spławnym, przez okolice Kalisza i Bydgoszczy, z Morzem Bałtyckim. Snuł także plany przekopu Mierzei Wiślanej, ale zamiast widoku płynących tamtędy statków, ujrzał koniec Delegatury (1948). Oczywiście, władzom to nie wystarczyło - zmusiły Kwiatkowskiego do wyprowadzenia się z Pomorza, zakazały mu również osiedlania się w Poznaniu i Warszawie. Mało? To dodajmy jeszcze konfiskatę nalężącego do niego majątku Owczary.
Komuniści prześladowali twórcę COP-u nawet po przeprowadzce do Krakowa - nie został specjalistą w Nowej Hucie wskutek weta Hilarego Minca. Tego samego Minca, który w II RP pracował w gabinecie Kwiatkowskiego, a teraz był odpowiedzialny za sowietyzację polskiego życia gospodarczego. Dojście do władzy Gomułki nie zmieniło zasadniczo tego czarnego obrazu i dopiero Edward Gierek przypomniał sobie o zasługach byłego wicepremiera. Na jego bezpośrednio polecenie przesłano Kwiatkowskiemu dokumentację Portu Północnego, a w 1972 roku nasz inżynier otrzymał Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski z Gwiazdą. Wreszcie, sierpień 1974 - Uniwersytet Gdański uhonorował Eugeniusza tytułem doktora honoris causa. Niebawem były Delegat zmarł w Krakowie, a mszy pogrzebowej na Wawelu przewodniczył nie kto inny, a kardynał Karol Wojtyła. On też najcelniej podsumował biografię Kwiatkowskiego: “Logika tego życia wymaga, aby modlitwa za jego duszę popłynęła z wawelskiej katedry".