Kilkanaście lat temu zaczęła zachodzić w grach komputerowych ewolucja, która ostatnio nasila się, przekraczając granice wydajności systemu nerwowego, niektórych graczy. Epizody, w których gracz bierze faktyczny udział w rozgrywce i podejmuje decyzje, są przeplatane długimi filmami budującymi fabułę. Wraz z rozwojem grafiki komputerowej i technik projektowania AI postaci komputerowe nabierały realizmu, trójwymiarowości, stawały się coraz bardziej zbliżone do filmu. Ale wciąż to nie to. Wciąż są nieco zbyt spowolnione, statyczne, matowe.
Oglądając “Putina" Patryka Vegi widz choć trochę znający świat gier może odczuwać podświadome rozczarowanie, że za chwilę nie dołączy do akcji. Jako przerywnik gry komputerowej, w wersji wielokrotnie skróconej czasowo, “Putin" dawałby radę. Tak nie daje niestety i to także w tym obszarze, który miał być jego największą siłą. Technologicznym.
Mieszanka AI i żywych aktorów, a także faktycznie przypominającego Putina aktora Jarosława Sobali, nadal wizualnie pozostaje grafiką komputerową z gier, choć bardzo dopracowaną. Postaciom Vegi brakuje ludzkiej dynamiki, niekiedy wręcz poruszają się w sposób wyglądający na niezgodny z anatomią. Uwzględniając, że w film zainwestowano 15 milionów dolarów i kręcono go półtora roku, to chyba jeszcze musimy trochę zaczekać, aż hologram zastąpi aktora.
A co z fabułą? Krytycy nie mieli litości. Film bodajże nie ma jednej w pełni pozytywnej recenzji, a niemal wszystkie są miażdżące. Ale przecież wpisany jest dokładnie w całą twórczość Patryka Vegi i tu trzeba przyznać reżyserowi, że jest konsekwentny. To balansowanie między groteską a prawdą. Technika AI użyta w “Putinie" sprawia, że staje się bardzo komiksowy, a komiks pozwala na jeszcze większe podkręcenie tych przerysowań.
Ciekawe jednak jest to, że Vega bodajże musiał przeczytać bardzo ważną książkę poświęconą rosyjskiemu dyktatorowi - “Ludzi Putina" Catherine Belton, bo pewna opowieść pochodzi właśnie od niej. Belton przez dobrych kilka lat była szefową moskiewskiego biura dziennika “Financial Times". Inaczej niż wielu zafascynowanych Rosją amerykańskich czy angielskich korespondentów nie uległa czarowi baletów i wielkiej kultury zapominając o realiach politycznych. Swój czas w Moskwie poświęciła na zbieranie materiałów związanych z dojściem Putina do władzy, a także finansowymi operacjami KGB i późniejszego FSB. Belton w swojej książce twierdziła, że to właśnie służby specjalne w pełni kontrolowały wywóz z Rosji w latach 90. wszystkiego, co się dało, od kawioru po ropę i węgiel, zarabiając gigantyczne pieniądze na różnicach cenowych, ograbiając państwo i zarazem budując własny majątek. Putina te operacje miały wynieść, także poprzez jego dobre kontakty z petersburską mafią tambowską, w której świat wprowadzał go między innymi tragicznie “zmarły" niedawno Jewgienij Prigożyn.
Wszystko to znajdziemy w filmie Vegi. W sumie fabuła to przegląd najważniejszych wątpliwości pojawiających się w życiorysie Putina. Od graniczących z pewnością, jak sprawstwo FSB w wysadzaniu budynków w Rosji pod koniec lat 90. i fałszowania wyborów prezydenckich, po hipotetyczne, jak eliminacja Anatolija Sobczaka, byłego mera Petersburga czy udział rosyjskich służb specjalnych w sprowokowaniu operacji Szamila Basajewa w Dagestanie lub ataku na teatr na moskiewskiej Dubrowce.
Wbrew krytykom opowieść Vegi nie jest ani nielogiczna, ani chaotyczna. Właśnie jej komiksowa forma sprawia, że jest konsekwentna aż za bardzo. Putin, zamiast przyjmować świat, wykreowany staje się jego kreatorem. To on tworzy sytuacje wojenne, kreuje wrogów, wysadza matkę Rosję tylko po to, by potem walczyć z tymi, którzy ją wysadzają. To filozofia towarzysząca rosyjskim służbom specjalnym od ich zarania i faktycznie mocno wpisana w rosyjską taktykę geopolityczną w dużym stopniu opartą na zasadach opisywanych przez wschodnią filozofię, jak Sun Tzu czy innych starożytnych mędrców. Ale metodycznie wpisaną w okrutny świat Rosji Sowieckiej i postsowieckiej. Metoda, “kreowania rzeczywistości" była nowatorskim działaniem wprowadzanym przez sowiecki wywiad już u jego zarania, a dziś coraz lepiej opisane. Takie, chociażby jak przeprowadzana sto lat temu operacja Trust, która skompromitowała między innymi polskie służby. Vega pokazuje ten właśnie sposób działania.
Towarzyszy temu nadmiernie rozbudowany wątek “eschatologiczny", czyli świat duchów, demonów, którym zaprzedał się Putin jak Faust, a także przestrzeni między Piekłem a Niebem. Zdaje się, że ta część była dla reżysera bardzo ważna, dla widza może być po prostu pretensjonalna.
A co ze światem przyziemnym? Obraz Rosji jest dość oczywisty. Degrengolada, bieda, alkohol, rozpasanie służb i bandziorów, dzieci stojące w kolejce po kieliszek wódki - czyż można było wpaść na bardziej banalny pomysł? Ale z drugiej strony są i oryginalniejsze sceny, takie w stylu “the best of" Vega. Na początku lat 90. Putinom się nie wiedzie, Władimir wychodzi z toalety w brudnej norze, w której mieszkają, a w ręce ma deskę sedesową, którą wiesza na ścianie. Jest też scena oryginalnie ujętej zabawy “nowych ruskich", którzy grają zimą w paintball, polując na prostytutki przebrane w oryginalne stroje króliczków Playboya. Kto trafi w pośladek, ten zgarnia zdobycz.
Uczeń Picassa
“Putin" trafia jednak na jeszcze jeden problem, może najpoważniej mu szkodzący. Kręcąc film o dyktatorze Vega, chcąc nie chcąc, prosi się o porównania z największymi i wygląda jak jarmarczny malarz, który w przeciwieństwie do kolegów nie maluje portretów, a abstrakcyjne bohomazy twierdząc, że jest uczniem Picassa. Znanych filmów o dyktatorach wcale nie ma aż tak wielu, ale tak się składa, że kilka z nich to arcydzieła, a jedno jest kamieniem milowym w historii kina i jego zaangażowania politycznego. To rzecz jasna “Dyktator" Charliego Chaplina, ze słynnymi scenami takimi jak wzorowane na hitlerowskim przemówienie albo zabawa balonikiem globusem.
Po 64 latach od “Dyktatora" powstał inny świetny film, tym razem już poważny, ale i on niechcący wpisał się mocno, także w historię humoru. To niemiecki “Upadek" Olivear Hirschbiegela o ostatnich dniach w bunkrze Hitlera oparty na wspomnieniach jego sekretarki. Po 20. latach jest on pamiętany przede wszystkim ze sceny, kiedy oderwany już od realiów dyktator krzyczy na swoich generałów i nie rozumiejąc klęski, rozstawia nieistniejące dywizje. Stała się ona, w rozmaitych przeróbkach, źródłem tysięcy memów i wirali. Dwa lata później powstał oscarowy “Ostatni król Szkocji" o ugandyjskim dyktatorze Idim Aminie, który początkowo jawi się nawet jako szczery i równy facet, dopóki nie wyjdzie z niego bestia.
Na tym tle “Putin" z AI wygląda dość żałośnie. Ale może po prostu kino klasy B., a bez dwóch zdań z takim mamy do czynienia, także zasługuje na swoich dyktatorów.
Pożytki z “Putina"
Gdy wychodziłem z kina w warszawskiej Promenadzie, zwróciłem uwagę, że większość oglądających było młodzieżą lub dwudziestoparolatkami. Śmiali się z filmu. Ot kolejny Vega, przecież te filmy zawsze takie są. Parę “hardcorowych" scen, które można potem powspominać. Będą z filmu żartować i mówić, że kiepski, tylko po to, by... potem pójść na kolejny i znowu robić to samo. Trochę jak niżej podpisany.
Ale z perspektywy widzów w dziesiątkach krajów, do których ma trafić “Putin" sprawa wygląda zupełnie inaczej. Tam historie, takie jak wojna czeczeńska, wysadzanie bloków, czy teatr na Dubrowce są mało nieznane. Może więc nawet to przerysowane i niezbyt udane dzieło ich do tego zachęci, by choć w internecie sięgnąć po coś poważniejszego, bo i chyba podczas karczemnych wzajemnych awantur w Polsce, coraz częściej się zapomina, kim naprawdę jest Władimir Putin.