Reklama

Karolina Collier w Stanach Zjednoczonych mieszka z przerwami od pięciu lat. Stamtąd pochodzi jej mąż Justin. Poznali się w Polsce, w rodzinnych stronach Karoliny, czyli na Podkarpaciu.

Reklama

- Wiele lat temu robiłam ze znajomymi w moim mieście małe koncerty. To było w 2008 roku. Przyjeżdżały do nas zespoły z różnych krajów, także ze Stanów Zjednoczonych. W jednym z tych zespołów grał mój przyszły mąż - opowiada.

Od 2013 roku zaczęli się spotykać, później wzięli ślub. Oboje pracują w przemyśle muzycznym. Obecnie mieszkają w Los Angeles razem z pięcioletnią Leną, ich adoptowaną córką z Korei Południowej.

- Uznaliśmy, że Stany Zjednoczone będą krajem, w którym się osiedlimy. Wcześniej mieszkaliśmy w różnych miejscach w Europie, m.in. w Irlandii i Hiszpanii - mówi Karolina.

Ludzie pytali, czy mogą mieć swoje dzieci

O adopcji zaczęli myśleć dość wcześnie.

- Dużo ludzi pytało nas, czy możemy mieć swoje biologiczne dzieci. Możemy, ale od początku myśleliśmy podobnie - jeżeli można komuś pomóc i adoptować dziecko, to chcemy to zrobić - opowiada kobieta.

Karolina i Justin na początku zastanawiali się nad adopcją dziecka z Polski, ale jak przyznaje kobieta, to bardzo trudny temat. - W zasadzie nie było możliwości, żebyśmy adoptowali dziecko w Polsce i zamieszkali z nim za granicą. Poza tym, gdy zaczęliśmy proces adopcji, w Polsce jedynym ośrodkiem, który zajmował się adopcją za granicę, był ośrodek katolicki. Mój mąż jest niewierzący, co od razu nas dyskwalifikowało. Różne czynniki spowodowały, że zdecydowaliśmy się na adopcję koreańskiego dziecka - dodaje.

"Adopcja to na początku trauma"

Proces adopcji rozpoczęli w 2017 roku. Karolina miała wtedy 27 lat. Lena zamieszkała z nimi już w sierpniu 2019 roku. Jak przyznaje kobieta, to bardzo szybko, zazwyczaj czeka się dłużej. - W wielu agencjach adopcyjnych nie mogliśmy przystąpić do procesu, ze względu na nasz wiek - byliśmy za młodzi - przyznaje.

Lena miała ponad dwa lata, gdy pojawiła się w ich domu. Jak wspomina Karolina, początki były dla wszystkich trudne. - Adoptowanie przez rodziców z innego kraju, a do tego rodziców o odmiennej etniczności powinno być ostatnią możliwością dla dziecka. Pierwszeństwo powinny mieć osoby z tego samego kraju. Gdy nie ma takiej możliwości, adopcja za granicę to podwójne obciążenie dla rodziny i samego dziecka - mówi kobieta.

Podkreśla też złożoność i trudność sytuacji dziecka w takim przypadku. - Dziecko trafia do kraju, w którym mówi się w innym języku, a do tego ludzie wyglądają zupełnie inaczej, można sobie tylko wyobrazić, jak trudna to sytuacja - mówi Karolina. I podkreśla, że adopcja to na początku przede wszystkim trauma. - Trzeba mieć na ten temat wiedzę, wiedzieć, jak postępować w czasie traumy. Na początku przebywałam z Leną 24 godziny na dobę. Przez jakiś czas bała się mojego męża - opowiada.

Kokon adopcyjny

Karolinie i Justinowi zalecono, żeby na samym początku nie opierali się na wsparciu reszty rodziny, tylko sami budowali relację z dzieckiem. Jak mówi kobieta, później bardzo to doceniła.

-  Stworzyliśmy kokon adopcyjny, nie wychodziliśmy z domu przez kilka miesięcy, budowaliśmy relację z dzieckiem - opowiada adopcyjna mama.

Nie jest jednak tak, że młodzi rodzice nie mieli żadnego wsparcia - tego udzielał im choćby ośrodek adopcyjny, do którego mogli dzwonić w razie każdego problemu, czy wątpliwości.

- Przed adopcją na tyle dużo czytałam, przeszłam kursy i kwalifikacje adopcyjne, że wiedziałam, czego mniej więcej się spodziewać - mówi Karolina.

W tamtym czasie mieszkali jeszcze w Filadelfii. - Przed przyjazdem Leny skontaktowaliśmy się z wydziałem adopcyjnym szpitala dziecięcego. Później co 3-4 tygodnie jeździliśmy tam z nią na badania. To było duże wsparcie, tym bardziej że pracował tam tłumacz języka koreańskiego. Czułam, że mogę się dowiedzieć, co się dzieje z moim dzieckiem - wspomina.

Koreańska tożsamość Leny

W lipcu Lena skończyła pięć lat. Rodzice uczą ją mówić po polsku i angielsku. Jak podkreśla Karolina, kluczowa jest też koreańska tożsamość dziewczynki. - Świadomość tego, skąd pochodzi to ważny aspekt w jej życiu i kształtowaniu jej tożsamości. Zaczynam uczyć się z nią koreańskiego, znalazłam już korepetytora, a niedługo Lena idzie do przedszkola z różnymi programami. Jednym z nich jest koreański. Mamy też sąsiadów z Korei, poza tym celebrujemy wszystkie koreańskie święta - mówi.

W przyszłości planują też wyjazd do Korei, gdy Lena będzie trochę starsza i będzie rozumiała więcej rzeczy.

Oczywiście zadaje pytania o swoją biologiczną rodzinę, o pochodzenie. - Takie pytania to jak najbardziej normalny etap. Gdy usłyszałam, że są rodzice, którzy unikają pytań - zmroziło mnie. Na ile możemy, na tyle staramy się odpowiadać na jej pytania - podkreśla Karolina.

Lena była z rodzicami już trzy razy w Polsce. Dla dziewczynki to kolejne zderzenie z inną kulturą. - Cały zamysł tej rodziny polegał na tym, że ja jestem z innego kraju, mąż z innego, Lena z jeszcze innego. Ja też jestem imigrantką, myślę, że Lenie to pomaga - mówi Karolina.

Polska mama w USA

O tym, jak to jest być matką dziecka z innego kręgu kulturowego, Karolina opowiada w mediach społecznościowych. Można ją znaleźć na TikTok-u, gdzie wrzuca zabawne filmiki dotyczące trosk młodej matki. Publikuje także na Instagramie.

O czym myśli polska mama mieszkająca w USA, kiedy chce wysłać swoje dziecko do przedszkola? Czy to przedszkole jest bezpieczne i dalekie od strzelanin, czy jest w nim multikulturowo, za co jeszcze trzeba będzie płacić - to kilka z tematów zajmujących jej głowę w ostatnim czasie.

Karolina chce opowiadać o różnych odcieniach macierzyństwa, nie tylko tych najjaśniejszych. Czasami zdarza się, że otrzymuje w sieci negatywne komentarze, jak ten, który zacytowała w jednym ze swoich postów: “Polska. Tutaj też dzieci potrzebują miłości".

"Mam trochę dość słuchania o dzieleniu ludzi na tych, czy na tamtych, na naszych i na innych, na gorszych i na lepszych, na tych, którym trzeba pomóc i na tych, którzy mogą poczekać z pomocą. Wszyscy jesteśmy w tym razem." - zareagowała na komentarz kobieta.

Jak przyznaje, zdaje sobie sprawę z tego, że w internecie dystans się zmniejsza, a na żywo ludzie są zdecydowanie bardziej powściągliwi w kwestii komentarzy. 

- Jestem dość różnorodną i otwartą osobą, aczkolwiek uważam, że jeżeli ktoś pisze takie rzeczy w sieci, powinien brać za to odpowiedzialność. A piszą takie komentarze zwykle osoby, które mają zerowe pojęcie o tym, jak adopcja wygląda w Polsce, jak trudno to przejść. A ja po prostu chcę na swoim profilu rozszerzać empatię, a nie zamykać się - mówi Karolina. I podkreśla, że o adopcji powinno mówić się o wiele więcej.

- Jeżeli w Polsce rozmawia się na temat adopcji, to albo mówi się o tym bez wiedzy na temat tego procesu, albo mówi się w samych superlatywach: motylki, jednorożce, miłość, która wszystko załatwi. Oczywiście to jest ważne, ale wydaje mi się, że ludzie zapominają o odcieniach szarości. O tym, że trzeba włożyć dużo pracy w to, by pomóc dziecku - dodaje.

Karolina spodziewała się, że adopcja będzie wymagała tyle pracy i zaangażowania. - To nie była spontaniczna decyzja: adoptuję dziecko i jakoś to będzie. Czytałam bardzo dużo na ten temat - podkreśla.

Macierzyństwo zmieniło ją i jej życie. - Wartości, którymi kierowałam się do tej pory, tylko się poszerzyły i jeszcze bardziej o nie dbam - mówi. I dodaje: - Macierzyństwo to ogrom miłości i pracy. Jest wymagające, ale dało mi dużo wolności.