Reklama

Jeśli wpiszemy w wyszukiwarkę hasło "Gabriel Narutowicz miejsce urodzenia", to wyskoczą nam Telsze - miasto położone na terenie dzisiejszej Litwy. Skąd zatem przyszły prezydent na ziemi szwajcarskiej? Trafił tam wskutek powikłań po wypadku, któremu uległ na wakacjach w Lipawie (dzisiejsza Łotwa). Gdy wraz z kolegami żeglował nieopodal miasta, na Bałtyku, w pewnym momencie ich łódka się przewróciła i wszyscy wpadli do wody. Morze nie było specjalnie gościnne - zimne i  pełne spienionych fal - a Narutowicz musiał w nim spędzić  dłuższą chwilę, Efekt? Zapalenie płuc, do tego krwotoki i wciąż nawracająca gorączka, a lekarze (i petersburscy i wileńscy) rozkładali bezradnie ręce i radzili rodzinie spodziewać się najgorszego. Ratunkiem okazała się Szwajcaria.

Młody Gabriel wyjechał tam z matką na leczenie, najpierw do Montreaux, a potem do, znanego dziś ze szczytów ekonomicznych, Davos.  Pobyt w uzdrowiskach dość szybko, bo w ciągu kilku miesięcy, przywrócił naszemu bohaterowi zdrowie i umożliwił kontynuowanie studiów (przed wyjazdem Narutowicz studiował na Wydziale Fizyko-Matematycznym na Uniwersytecie w Petersburgu). Pytanie tylko, gdzie? Powrotu do Rosji Gabriel nie planował - raz, że nie cierpiał dusznej atmosfery carskiego reżimu (był też przeciwnikiem caratu z przyczyn rodzinnych - do nich jeszcze wrócimy), dwa, że szwajcarski, wysokogórski klimat ewidentnie na niego dobrze wpływał. Za nauką w kraju Helwetów przemawiał także fakt, że  podczas nauki w gimnazjum w Lipawie dobrze poznał język niemiecki, najczęstszy w Zurychu, Bernie czy Lozannie. 

Reklama

Przyszły prezydent osiadł więc w Szwajcarii i został studentem Politechniki w Zurychu, dokładnie Wydziału Inżynierii Budowlanej tejże uczelni. Talent do nauk ścisłych zdradzał jeszcze w gimnazjum (jako nastolatek zbudował nawet w domu małe laboratorium fizyczno-chemiczne), wybór był zatem kontynuacją zainteresowań. Ponadto zuryska politechnika miała opinię jednej z lepszych w Europie, a  dodatkowym magnesem mogła być studiująca tu polska społeczność. Młodzi Polacy żyli w Zurychu aktywnie, spotykając się najczęściej w lokalu Związku Studentów Polskich i dyskutując przy kuflu piwa o wszystkim i o niczym. Rozmowy dotyczyły profesorów, przedmiotów, koleżanek i kolegów, ale nie brakowało też poważniejszych (i burzliwszych) debat na temat przyszłości Polski.

Ze skryptami pod pachą i kuflem w ręku

Jak w tym wszystkim odnajdywał się Gabriel Narutowicz? Jeśli chodzi o naukę, mało kto mógł się z nim równać co do pilności i rzetelności - Zofia Moraczewska, żona pierwszego premiera II RP zapamiętała go jako “eleganta w białej, jedwabnej bluzie i kapeluszu panama, z nieodłącznymi skryptami pod pachą". Z kolei Aleksander Dębski, wieloletni PPS-owiec, a zarazem przyjaciel Narutowicza wspominał, że "był to człowiek z usposobienia raczej pracy organicznej w dobrym znaczeniu tego słowa niż rewolucjonista". Wśród zajęć najbardziej przypadły mu do gustu te dotyczące budownictwa kolejowego i wodnego - w przyszłości okazał się wybitnym hydrotechnikiem - ale można go też było spotkać na Wydziale Filozoficznym. Uczęszczał tam na wykłady z historii, literatury i ekonomii politycznej.

Mielibyśmy więc do czynienia z prymusem, niewidzącym świata poza biblioteką i salą wykładową, z nosem wiecznie przyklejonym do książek?  Absolutnie nie! Gdy trzeba było poświęcić się nauce, to Gabriel się poświęcał, ale poza tym czerpał z życia pełnymi garściami. Często spacerował po okolicznych lasach (jak relacjonowała jego szwagierka, Józefa Kodisowa, "w pięć minut po wyjściu z uniwersytetu można było znaleźć się w głębi leśnej"), znany był też jako zapalony górski turysta i miłośnik kąpieli (mimo wypadku na Bałtyku!). Spotkania przy piwie ze znajomymi? Proszę bardzo. Treningi szermierki? Oczywiście. A może wizyty w salach koncertowych i słuchanie koncertów symfonicznych? Jak najbardziej.

Nie był może duszą towarzystwa - obracał się w gronie kilku zaufanych osób, takich jak wspomniany Aleksander Dębski, Ignacy Daszyński (późniejszy lider PPS, wicepremier i marszałek sejmu) czy Stanisław Rechniewski. W dyskusjach z udziałem większej ilości osób nie zabierał może często głosu, ale gdy już to robił, wiadomo było, że ma coś niebanalnego do przekazania, imponował też opanowaniem. W tym kontekście nie dziwi, że młody Narutowicz cieszył się sporym autorytetem wśród polskich kolegów i koleżanek  - często wcielał się w rolę mediatora pomiędzy zwaśnionymi studentami. Z kolei, gdy grupa Polaków planowała zorganizować koncert "kociej muzyki" podczas zajęć z jednym z wykładowców, osobiście przywołał ich do porządku. Nie musiał podnosić głosu, wystarczyła siła argumentów.

Student Narutowicz na wojskowo

Z okresu studiów warto jeszcze wspomnieć o jednym epizodzie, mianowicie kursie wojskowym, jaki Narutowicz odbył m.in. wraz z Dębskim. Wprawdzie nasz bohater zgłosił się na te zajęcia w ramach przedmiotów dodatkowych - każdy student musiał zaliczyć 2 takie przedmioty - ale spośród wielu kursów do wyboru mógł wybrać inny, a zdecydował się właśnie na wojskowy. Co więcej, zachowały się świadectwa, że Gabriel traktował owo przygotowanie jako wstęp do przyszłego udziału w antyrosyjskim powstaniu. Charakterystyczna jest zresztą jego postawa wobec potencjalnego niepodległościowego zrywu - jako człowiek do bólu racjonalny, uważał że powstanie powinno wybuchnąć, gdy będziemy właściwie przygotowani. Jak? Poprzez takie kursy jak ten w Zurychu, wykluczał jakikolwiek "jakośtobędzizm".

Dodajmy, że Narutowicz miał skąd czerpać insurekcyjne wzorce - jego ojciec wziął udział w powstaniu styczniowym. Nie nacieszył się jednak długo powiewem wolności, został aresztowany przez Rosjan i zmarł w więzieniu, osieracając małego Gabriela...Tymczasem pora, żebyśmy odpowiedzieli sobie na pytanie, jak w praktyce wyglądał kurs wojskowy naszego bohatera? Otóż w roku akademickim dominowała teoria - wykłady ze strategii, taktyki czy fortyfikacji. Prawdziwe wyzwano czekało natomiast późniejszego prezydenta w  w wakacje - kursanci ruszyli w teren i ćwiczyli musztrę, ładowanie broni, wreszcie strzelanie pod okiem szwajcarskich organizacji wojenno-strzeleckich. Ostatecznie, mimo docinków ze strony studentów-antymilitarystów, Narutowicz szkolenie ukończył i był z tego dumny.

W związku z tym, a także fascynacją zagadnieniami inżynierii wojskowej doczekał się zresztą przydomka "nowy Kościuszko". Co ciekawe, niekoniecznie za nim przepadał - jego ulubionymi bohaterami historycznymi byli bowiem Napoleon Bonaparte i Józef Poniatowski. Pierwszego z nich uwielbiał do tego stopnia, że potrafił zakończyć z kimś, przynajmniej na jakiś czas, znajomość, jeśli ten wyraził się niepochlebnie o francuskim cesarzu. W późniejszych latach trzymał nawet popiersie "boga wojny" w swoim gabinecie, z kolei "książę Pepi" stanowił dla Narutowicza symbol polskiego oręża, pełnego wigoru i fantazji, a do tego walczącego z carską Rosją. Warto dodać, że pierwszy prezydent Rzeczpospolitej w antyrosyjskości pozostał konsekwentny - stąd jego współpraca w trakcie I wojny światowej z Legionami Polskimi i Józefem Piłsudskim. 

Kilka emigracyjnych dekad

Po ukończeniu studiów naszego bohatera czekało pasmo zawodowych sukcesów. Zaczął wprawdzie od skromnej posady w Biurze Budowy Kolei w St. Gallen, ale już po kilku latach mógł się pochwalić osiągnieciami na arenie międzynarodowej. Mianowicie, projekty polskiego inżyniera doceniono nad Sekwaną - na Międzynarodowej Wystawie w Paryżu otrzymał on dwa złote medale (1896, 1900). W tym czasie był już związany z biurem projektowym Louisa Kürsteinera - jednym z najważniejszych w tej części Europy, przygotowującym plany linii kolejowych, mostów, dróg, wodociągów, regulacji rzek itd. Co więcej, z czasem został wspólnikiem Kürsteinera, a kolejne wybitne projekty łączył z karierą akademicką - od 1908 roku prowadził zajęcia na Politechnice w Zurychu. 

Nic dziwnego, że z każdym rokiem coraz mocniej zapuszczał korzenie na obczyźnie, tym bardziej że w 1895 roku otrzymał obywatelstwo szwajcarskie, a polskich znajomych po studiach było wokół jak na lekarstwo. Narutowicz przesiąkał zaś szwajcarskimi zwyczajami, mową i krajobrazami - "po "chajbsku" - języku rodowitych mieszkańców Szwajcarii - mówił tak dobrze, że Szwajcarzy uważali go za urodzonego "chajba". Nieraz robiliśmy próby przy kupnie owoców; ta sama przekupka sprzedawała Narutowiczowi o połowę taniej niż nam, bo w jej oczach był "swoim"  (Ignacy Daszyński). Niemniej, równocześnie trwał w polskości, a dowodów na to mamy bez liku.

Sam przyznawał, że choć biegle włada wieloma językami (badacze doliczyli się co najmniej dziewięciu, od litewskiego i rosyjskiego po hiszpański i portugalski), najlepiej myśli i liczy mu się po polsku. W domu o rodzime tradycje nieustannie dbała zaś jego żona, Ewa z Krzyżanowskich - w ten sposób "ognisko domowe" stało się dla Narutowicza zakątkiem Polski" (publicysta i biograf prezydenta, Tadeusz Hołówko). Nie było też przypadku w tym, że Gabriel w hurtowych ilościach zamawiał polskie książki i czasopisma, a na jego pomoc zawsze mogli liczyć rodacy studiujący w Zurychu. W razie potrzeby przygotowywał dla nich listy polecające, zapewniał pomoc finansową, a najbardziej utalentowanych zatrzymywał na politechnice jako asystentów.

Z Legionami za pan brat

Wreszcie nadszedł 1914 rok i I wojna światowa - Narutowicz miał od początku dwuznaczny stosunek do konfliktu. Z jednej strony, cieszył się, że zaborcy "wzięli się za łby" i że rodzi się szansa na odzyskanie przez Polskę niepodległości. Z drugiej, wojna budziła jego niepokój - walki toczyły się przecież na ziemiach polskich i powodowały ogromne straty, tak materialne, jak i wśród ludności - cywilów i żołnierzy. Tym bardziej zaangażował się więc w działanie na rzecz pokrzywdzonych Polaków, i to od pierwszych tygodni. Stanął na czele Polskiego Komitetu Samopomocy i gdy do Zurychu trafiło 20 polskich robotników i ich rodziny - wszyscy wyrzuceni z Niemiec - natychmiast udzielił im wsparcia. Wraz ze współpracownikami załatwił dla nich jadłodajnię, zapewnił lokum w wynajętym baraku, dzięki swoim kontaktom zdołał w niedługim czasie zalegalizować ich pobyt itd.

Hojnie wspierał też, działający w Vevey nad Jeziorem Genewskim, Komitet Pomocy Ofiarom Wojny - złożony z najbardziej znanych Polaków nad Renem. Komitetowi przewodził Henryk Sienkiewicz, a jego syn wspominał, że "Narutowicz pewnego razu przysłał przez bank na imię ojca ogromną sumę, zdaje się nawet kilkadziesiąt tysięcy franków szwajcarskich. Prześciga go tylko Paderewski; ten każdą sumę, gdy potrzeba, wygarnie". Przyszły prezydent nie ograniczał się przy tym do działalności charytatywnej czy społecznej, stopniowo zwiększał swój udział w mniej lub bardziej politycznych inicjatywach. Sympatyzował (choć niebezkrytycznie) z obozem skupionym wokół Józefa Piłsudskiego i tzw. "aktywistów", swoim zaangażowaniem wspierał zwłaszcza Legiony Polskie.

Widzimy go więc jako organizatora zbierającego pieniądze na wyekwipowanie ochotników przerzucanych ze Szwajcarii do Galicji - tam, gdzie biły się Legiony. Gdy bezpośredni organizator przerzutów, Stanisław Zieliński, został pod naciskiem Rosjan aresztowany, Narutowicz wpłacił za niego kaucję, bronił również przed szwajcarskim sądem, jako świadek, grupy działaczy oskarżonych o pomaganie Legionom (tu znowu palce maczali Rosjanie). To m.in. dzięki Gabrielowi do końca 1915 roku legionowe szeregi powiększyły się o kilkuset mężczyzn, "wyeksportowanych" z kraju Helwetów. Jego stosunek do legionistów najlepiej wyrażają spotkania z gośćmi przynoszącymi do domu Narutowiczów wieści o oddziałach. Za każdym razem wypytywał o poszczególne pułki, bitwy czy nazwiska dowódców,  a jeśli ktoś przywiózł  mu zdjęcia żołnierzy, oglądał je z widocznym wzruszeniem. W związku z tym, gdy odrodziła się Polska, nie zastanawiał się długo i w 1919 roku wrócił do kraju. Niestety, nigdy nie dowiemy się, jak wyglądałaby jego prezydentura - zginął od kul nacjonalistycznego fanatyka...

Przy pisaniu tekstu korzystałem z publikacji: "Gabriel Narutowicz" Marka Andrzejewskiego, "Gabriel Narutowicz: biografia" Marka Białokura, "Gabriel Narutowicz : prezydent RP we wspomnieniach, relacjach i dokumentach" oprac. przez Mariana Drozdowskiego i "Gabriel Narutowicz. Pierwszy prezydent Rzeczypospolitej" Waldemara Łazugi i Janusza Pajewskiego.