Reklama

Beata Dolińska jest globalną kierowniczką programową Polskiej Akcji Humanitarnej. Przez 4 lata pracowała w Sudanie Południowym. Obecnie koordynuje działania projektów humanitarnych z PAH na całym świecie. W ostatnim czasie jest szczególnie skupiona na wsparciu uchodźców z Ukrainy.

Karolina Olejak: Da się pomóc wszystkim?

Reklama

Beata Dolińska: - Szukam dyplomatycznej odpowiedzi, ale trzeba powiedzieć wprost - nie. Nie przy tak wielkiej liczbie osób potrzebujących.

To jak wybrać, komu jej odmówić?

- Podstawową sprawą jest trzymanie się celu, w jakim dana organizacja została powołana oraz skupienie uwagi na osobach w największej potrzebie. Trzeci sektor bardzo się specjalizuje.

Wy też wybraliście sobie tylko kilka obszarów?

- Postawiliśmy na tworzenie infrastruktury wodno-sanitarnej, pomoc żywnościową, wsparcie w rozpoczęciu życia w nowym miejscu: legalizację pobytu i odnalezienie się na rynku pracy, pomoc psychologiczną. Wspieramy też ośrodki zdrowia, szkoły, instytucje społeczne, tam, gdzie to możliwe.

Liberał powiedziałby, że dajecie wędkę, a nie rybę.

- Tak też nie jest. Każdy kryzys ma to do siebie, że najpierw należy pomóc doraźnie. Zaspokoić podstawowe potrzeby. Dopiero później można zatroszczyć się o bardziej systemowe rozwiązania, wybranie najbardziej potrzebującej grupy. Potem przychodzi też czas na zaplanowanie pomocy długofalowej.

Najpierw kobiety i dzieci?

- Gdy mamy przed sobą tłum ludzi, którzy uciekają przed bezpośrednim zagrożeniem, nie odmawiamy nikomu. Każde życie jest jednakowo ważne. Oczywiście bardziej zwracamy uwagę na kobiety w ciąży, dzieci, osoby z niepełnosprawnością albo starsze, które mają szczególne trudności z odnalezieniem się w sytuacji. Jednak na tym pierwszym etapie wszyscy dostają plus/minus to samo, bo imperatywem jest ratowanie zdrowia i życia.

Trzeba rozpoznać potrzeby?

- Właściwe rozpoznanie potrzeb jest kluczowe, bo pomoc musi być efektywna. Ludzie zwykle wiedzą, czego im potrzeba. Wiadomo, że kobieta ma inne potrzeby niż mężczyzna. Potrzebuje chociażby środków higieny menstruacyjnej czy odpowiedniej żywności, gdy jest z małym dzieckiem. Zwykle staramy się możliwie szybko wprowadzić formularze, gdzie zainteresowani sami zaznaczają, czego najbardziej potrzebują.

Ukraina jest dziś waszym priorytetem?

- Polska i Ukraina, ale PAH działa obecnie w 10 krajach, na 3 kontynentach. Nie przerwaliśmy innych działań pomimo eskalacji konfliktu w Ukrainie - mamy zobowiązanie wobec osób, którym pomagamy.

To, czego najbardziej potrzebują osoby, które uciekają z Ukrainy?

- Tu jednym z naszych kluczowych projektów jest pomoc humanitarna poprzez gotówkę. Tak, jak mówiłam, ludzie sami wiedzą, czego potrzebują najbardziej. Taka forma pozwala na zachowanie godności osoby, która odbiera pomoc.

Jak to działa?

- Razem z partnerami, na podstawie średniej cen w kraju, obliczyliśmy, jaka kwota jest potrzebna do zabezpieczenia podstawowych potrzeb. Ten projekt jest skierowany do osób, które dopiero przekraczały granicę i znalazły się w Polsce. Podobny projekt prowadzimy zresztą w Ukrainie.

Jesteśmy gotowi na kolejną falę uchodźców?

- Zależy, czy mówimy o państwie, czy o społeczeństwie.

Zamierzałam pytać o jedno i drugie. Najpierw porozmawiajmy o rządowej pomocy.

- Pracuję dla organizacji humanitarnej, więc ocena będzie bardzo ogólna. Uważam, że nasze państwo zrobiło bardzo dużo, żeby pomóc uchodźcom z Ukrainy. Zorganizowano pomoc przy granicach, później dodatki dla osób, które przyjęły pod swój dach gości. Brakuje jednak ważnego elementu układanki.

Jaki to puzzel?

- Oczywiste jest, że państwo nigdy nie będzie tak szybkie, jak organizacja pozarządowa czy wolontariusze lokalni na pierwszym etapie działań, szczególnie bez jednoznacznych polityk migracyjnych/uchodźczych. Nie chodzi tu tylko o Polskę, na całym świecie reakcja na kryzys właśnie tak wygląda - to dość wolny proces. Organizacje mają większą mobilność i doświadczenie. Państwo ma za to jedną przewagę, bo może zapewnić długoterminową, systemową pomoc.

Tu właśnie są braki?

- Największa potrzeba teraz to przede wszystkim pomoc w zakwaterowaniu. Wiele rodzin, które przyjęły pod swój dach osoby uciekające z Ukrainy, wciąż je gości. Oczywiście dodatek był wielką pomocą, ale czasową i szybko się skończył. Te rodziny mają ogromny dylemat, bo przecież nie wyrzucą kogoś na bruk. Teraz trzeba szukać innych rozwiązań.

W Interii niedawno wyliczaliśmy, że 80 tys. Ukraińców wciąż mieszka w miejscach zbiorowego zakwaterowania.

- To dużo, ale niebawem przyjadą kolejne osoby. Będą uciekać przed zimnem, zagrożeniem dla bezpieczeństwa, ubóstwem. Niestety na razie brakuje ogólnej, długoterminowej strategii w tym obszarze, choć wiele organizacji planuje swoją odpowiedź na te potrzeby.

A co ze społeczeństwem. My mamy w sobie gotowość na dalszą pomoc?

- Widzę pewne wypalenie, zmęczenie. W Polsce wciąż pomoc osobom w kryzysie traktuje się bardziej jako akcyjny wolontariat niż pełnoprawne, zawodowe zadanie. W związku z tym wielu ludzi pomagało po pracy, dodatkowo. Myślę, że mobilizacja na poziomie pierwszych dni po 24 lutego byłaby dziś trudna do odtworzenia, ale i tak zdecydowanie duża część społeczeństwa nadal jest aktywna. Polacy jednak wielokrotnie nas zadziwili swoją solidarnością i gotowością do pomocy przez ostatnie 3 dekady działania PAH.

Chwile wcześniej mieliśmy też zupełnie inny kryzys. Na białoruskiej granicy.

- Tam również było zaangażowanych wiele organizacji, ale społeczny odbiór był zupełnie inny. Z badań wynika, że blisko 75 proc. Polaków była w jakimś stopniu zaangażowana w pomoc ofiarom wojny w Ukrainie. To skala niespotykana na świecie. Wolontariusze z innych państw nie mogą zrozumieć tej dysproporcji.

Jak im to tłumaczycie?

- Myślę, że to kwestia naszych doświadczeń historycznych, bycia we wspólnym regionie, wspólnego przeżywania dramatycznych wydarzeń XX wieku. To zostaje w zbiorowej pamięci. Druga sprawa to bliskość kulturowa Ukraińców. Język, zwyczaje i sposób życia - te podobieństwa robią różnicę.

Podróżowałaś po całym świecie. Polacy są pomocnym narodem?

- Wiele osób na świecie zwróciło mi uwagę na pewną rzecz. Mówią, że jest jedna rzecz, która wyróżnia Polaków. Pracownicy humanitarni z naszego kraju to głównie kobiety. Oczywiście na świecie jest pewna dysproporcja, ale u nas skala jest wyjątkowa. 90 proc. trzeciego sektora to kobiety. Powoli jednak to zaczyna się zmieniać.

A jak Polacy pracują?

-  Zdecydowanie z bardzo dużym zaangażowaniem i poświęceniem dla celów humanitarnych.

Z czego to wynika?

- Organizacje pozarządowe to w Polsce raczkujący sektor. Często traktowany jako wolontariat, nieprofesjonalne działanie. Nam trudniej dostać się do międzynarodowych organizacji, dlatego pracujemy ciężej i bardziej się staramy. Musimy się pokazać z dobrej strony, bo zachodnie organizacje chętniej przyjmują pracowników ze swoich państw niż Europy Środkowo-Wschodniej.

Polacy chętnie wyjeżdżają na misje?

- Unikamy tego słowa.

Dlaczego?

- Po pierwsze bardzo mocno kojarzy się z pomocą Kościoła, który wykonuje dobrą, ale własną robotę. Po drugie chcemy, aby pomoc była kojarzona z profesjonalnym działaniem, więc używamy profesjonalnego słownictwa - wyjeżdżamy na projekt i do pracy.

Polacy chętnie wyjeżdżają na projekt?

- Jeśli ktoś w Polsce interesuje się trzecim sektorem, to zwykle jest zdeterminowany, by wyjechać i pomagać w miejscach, gdzie na świecie tej pomocy najbardziej potrzeba.

No i tu pojawia się stereotyp. Pracownicy trzeciego sektora to osoby młode, bez zobowiązań.

- Jest w tym jednak nieco prawdy, bo faktycznie, gdy masz rodzinę, to trudno jest podróżować po całym świecie. Jednak w organizacjach jest też masa pracy biurowej, przy komputerze, więc może to być pełnoprawna praca na całe życie. Pracują u nas nie tylko inżynierowie czy kierowniczki projektów, ale i specjaliści od finansów, marketingu, logistyki czy IT.

To jest jeszcze kolejny - w NGO-sach pracują głównie ludzie o lewicowych poglądach.

- Nie, bo to bardzo niejednorodna grupa, nawet jeśli chodzi o NGO-sy humanitarne czy charytatywne. W Polsce pomoc jest bardzo związana z Kościołem katolickim. Oczywiście potrzebna jest ogromna tolerancja, więc taka praca przyciąga często osoby o lewicowej wrażliwości. Jednak w Sudanie Południowym poznałam świetnego księdza. Wszyscy działaliśmy ramię w ramię. W Jemenie pracujemy razem z Caritasem. To odmienne kulturowo i religijnie państwo. W niczym to nie przeszkadza.

To pozytywny akcent na koniec.

- To banał, ale w ludziach niezależnie od poglądów i miejsca zamieszkania jest dobro. Wiem, co mówię, Polska Akcja Humanitarna kończy zaraz 30 lat. Przez ten czas pomogła 14,5 mln ludzi w 51 krajach.