Historia warszawskiej Rotundy u zbiegu Alei Jerozolimskich i ulicy Marszałkowskiej sięga 1960 roku, gdy Zbigniew Karpiński rozpoczął realizację swojej modernistycznej koncepcji tzw. Ściany Wschodniej - zespołu architektoniczno-urbanistycznego zlokalizowanego w samym sercu centrum stolicy naprzeciw Pałacu Kultury i Nauki. Kompleks istnieje do dziś i składa się z trzech charakterystycznych wieżowców o wysokości 78 metrów oraz czterech domów towarowych o nazwach: Sezam, Wars, Sawa i Junior. Pomiędzy budynkami prowadzi z kolei pieszy Pasaż Śródmiejski, znany szerzej jako Pasaż Wiecha.
Sama Rotunda została zaprojektowana w 1963 roku przez Jerzego Jakubowicza, a jej stalową konstrukcję wniesiono dzięki szkicom z desek kreślarskich Stanisława Więcka i Włodzimierza Wojnowskiego. Obiekt oddano do użytku 21 listopada 1966 roku. Ten szybko wtopił się w krajobraz, stając się jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Warszawy. Ze względu na kształt bryły nazywany był "czapką generalską". Wówczas w lokalnym słowniku pojawiło się powszechnie znane dziś zawołanie: "Spotkajmy się pod Rotundą".
Wewnątrz oszklonej budowli - pokrytej żelbetowym, pochylonym dachem - usadowiono bank PKO. Punkt cieszył się dużą popularnością, a dzięki centralnemu położeniu przyjmował dziennie tysiące interesariuszy. Prosperity przerwała jednak tragedia, do której doszło w czwartek 15 lutego 1979 roku.
Było nieco ponad 20 minut przed końcem porannego dyżuru. W oddziale trzecim Powszechnej Kasy Oszczędnościowej było wielu klientów, dlatego obsługa chciała jak najszybciej rotować się ze swoimi zmiennikami. Według szacunków w budynku znajdowało się w tamtym momencie około 170 pracowników i 300 klientów, a w jego pobliżu również wielu przechodniów. O godz. 12:37 centrum Warszawy wstrząsnął potężny wybuch i przeraźliwy huk. W Rotundzie doszło do śmiercionośnej eksplozji.
Pierwsza karetka zjawiła się na miejscu dziewięć minut od tragicznego zdarzenia. Widok zastany przez ratowników był przerażający. Z "czapki generalskiej" pozostało gruzowisko. Wokół ruin zszokowani i zakrwawieni ludzie szukali ratunku. Fala uderzeniowa wybiła nie tylko szkło, jakie pokrywało bryłę Rotundy, ale także szyby w oknach pobliskich budynków. Spadające odłamki poważnie raniły poszkodowanych i nie dały szans na przeżycie dziesiątkom osób.
Z minuty na minutę na róg Alei Jerozolimskich i ulicy Marszałkowskiej zjeżdżało coraz więcej karetek pogotowia, wozów strażackich i radiowozów milicyjnych. Rozpoczęła się wielka akcja ratunkowa, w którą zaangażowało się także wojsko. Działań nie ułatwiała trwająca wówczas "zima stulecia" i kilkunastostopniowe mrozy. Ostatnia ranna osoba została uratowana trzy godziny po eksplozji. Przeszukiwanie gruzów trwało jednak przez sześć kolejnych dni, kiedy odnaleziono ostatnie ciało.
Tragedia poruszyła mieszkańców stolicy. Do warszawskich szpitali spontanicznie udało się cztery tysiące krwiodawców, chcących pomóc w ratowaniu poszkodowanych. Katastrofa pochłonęła życie 49 osób. Odmienne wyliczenia mówią o 50 ofiarach, ponieważ w jednej z lecznic zmarła 23-letnia ciężarna kobieta, a jej dziecka nie udało się ocalić. Oficjalne dane ówczesnych służb mówiły o 77 rannych, inne szacunki zaś o 110, a nawet 135 poszkodowanych.
Nie minęły godziny, a wokół dramatu powstało wiele teorii o przyczynach eksplozji. Świadkowie relacjonowali, że gmach uniósł się nagle jak "bańka mydlana", po czym "pękł" - przekazywało Polskie Radio.
Faktem jest, że wszystkie kondygnacje i żelbetowy dach runęły do poziemnych archiwów. Tam też znajdował się skarbiec z gotówką, dlatego po wybuchu nad ruinami i wokół nich fruwało wiele banknotów. To z kolei - w połączeniu z niewystarczającą obstawą milicyjną - sprawiło, że złodzieje kradli porozrzucane pieniądze. Zdarzały się także przypadki szabrowania obrączek czy pierścionków.
Wstępnie i szczątkowe informacje, jakie dotarły do służb, mówiły o wybuchu petardy. W społeczeństwie natomiast krążyły pogłoski, że w Rotundzie doszło do zamachu bombowego. Oliwy do ognia dolały także pojawiające się plotki i legendy uliczne oraz brak zaufania gros Polaków do PRL-owskiego aparatu państwowego, co z kolei było przyczyną wszechobecnej propagandy.
Ludzie twierdzili, chociażby, że liczba ofiar została celowo zaniżona, ponieważ gdyby suma zabitych przekroczyła barierę 50 zgonów, sprawą - w ramach międzynarodowego śledztwa - zajęłaby się ONZ. Takich przepisów w rzeczywistości jednak nie było.
Dzień po dramacie, 16 lutego, ówczesny I sekretarz KC PZPR Edward Gierek zwołał międzyresortową konferencję z udziałem najważniejszych przedstawicieli władz państwowych, miejskich i partyjnych. . Ogłoszono dwudniową żałobę narodową. Powołano również komisję śledczą, której zadaniem było wyjaśnienie okoliczności katastrofy. W skład grupy weszli eksperci z kilkudziesięciu ośrodków badawczych oraz wielu jednostek służb i wojska, położonych na terenie całego kraju.
Gremium ustaliło, że budynek Rotundy został zniszczony w 70 proc. Specjaliści szybko wykluczyli tezę o podłożeniu bomby i stwierdzili, że przyczyną zdarzenia był wybuch gazu. Sęk w tym, że obiekt nigdy nie był wyposażony w taką instalację.
Wyniki dochodzenia wykazały, że gaz faktycznie dostał się do oszklonego budynku poprzez podziemny kanał telekomunikacyjny zlokalizowany między Rotundą a gmachem Uniwersalu (dziś w jego miejscu stoi wieżowiec Widok Towers - red.). Substancją, jaka przyczyniła się do wybuchu, był gaz ziemny. Ten natomiast przebiegał w gazociągu sąsiadującym, 12-otworowym kanałem przewodów. Gruba pokrywa śnieżna i lód, jakie zalegały wskutek trwającej "zimy stulecia", uniemożliwiły swobodne ulotnienie się substancji na powierzchnię. Mróz natomiast spowodował, że charakterystyczna woń, która zwykle ostrzega przed uwolnieniem niebezpiecznego ciała lotnego, wykropliła się i zneutralizowała zapach przed eksplozją.
Eksperci dotarli również do miejsca rozszczelnienia - była nim długa na 77 cm szczelina w zaworze. Ta miała powstać w wyniku skurczu termicznego metalowych elementów, do jakiego doszło z powodu niskiej temperatury oraz wstrząsów powodowanych ruchem naziemnym i podziemnym (około ośmiu metrów od zaworu przebiegał tunel kolejowej linii średnicowej - red.). Sama eksplozja natomiast mogła być bezpośrednim efektem porzucenia niedopałku papierosa - wówczas palono zwykle w wielu nieoczywistych dziś miejscach - bądź iskrzenie pochodzące z wyłącznika światła.
Tragedia nie była jednak wyłącznie skutkiem splotu niefortunnych zdarzeń. Felerny gazociąg z uszkodzonym zaworem przebiegał pod fundamentami Rotundy, o czym nie wiedziały ani służby, ani administracja obiektu. Ponadto w budynku od roku nie działała wentylacja, a prowizoryczny wentylator uległ awarii na dwa dni przed katastrofą. Oprócz tego przedstawicielka Mazowieckich Zakładów Gazownictwa odpowiadająca za kontrolę sieci gazowej na nieco ponad tydzień przed wybuchem nie stawiła się w oddziale PKO, co wynikało z braków kadrowych w MZG.
Skalę nieprawidłowości poszerzał fakt zbagatelizowania ostrzeżeń jednej z pracownic banku, która na kilkanaście dni przed wybuchem alarmowała o wyczuwalnym zapachu gazu w budynku. Kobieta poinformowała o tym swojego kierownika, ale jej przypuszczeń nie potwierdził pracujący w podziemiach archiwista, ani konserwator, będący jednocześnie inspektorem BHP. Według późniejszych hipotez mężczyźni mieli mniej wyczulony węch.
Ponadto pechowy odcinek kanałów telekomunikacyjnych - wskutek nawarstwiających się zaniedbań projektowych i urzędniczych - posiadał przestarzałe zabezpieczenie 12 otworów zapchanych "kłębkami szarego papieru i konopnego sznurka" zamiast uszczelnień w postaci styropianowych lub drewnianych korków wzmocnionych zaprawą gipsową, do których obligowały ówcześnie nowe przepisy z 1976 roku.
Nade wszystko jeden z ekspertów zespołu śledczego, prof. Edward Włodarczyk, odkrył, że do powstania szczeliny w zaworze doszło kilka miesięcy wcześniej. Współwinny okazał się robotnik, który prowadził prace konserwatorskie na linii gazociągu. Podczas montowania zasuwy mężczyzna miał zbyt mocno dokręcić zawór. Jak zeznał przed komisją, pod koniec swojej pracy "usłyszał, że coś chrupnęło".
Porażająca skala przeoczeń i systemowych nieprawidłowości doprowadziła do wyciszania dalszego dochodzenia, a także nieprzedstawienia zarzutów osobom odpowiedzialnym za wspomniane uchybienia. Zdaniem Grzegorza Majchrzaka, historyka Instytutu Pamięci Narodowej, miało to związek z obawami przed ujawnieniem niewygodnych dla władz PRL faktów i serii błędów po stronie państwa, które doprowadziły do tragedii i śmierci kilkudziesięciu osób.
Decyzja o renowacji Rotundy została podjęta niezwłocznie. Pracami zajęli się m.in. ci konstruktorzy, którzy projektowali i budowali pierwotny gmach. Obiekt otwarto błyskawicznie po siedmiu miesiącach pod koniec października 1979 roku. Nowy budynek odróżniała od poprzedniego elewacja - przezroczyste szyby zamieniono na przyciemniane. Miały one chronić pracowników i klientów banku przed promieniami słonecznymi i powstawaniem efektu "szklarni".
Mijały kolejne dekady, Polska przeszła przemianę ustrojową, grunty w centrum Warszawy drożały, a zrekonstruowała "czapka" starzała się. W pierwszych latach XXI wieku PKO zdecydowało się na modernizację Rotundy przy dzisiejszym Rondzie Dmowskiego. Konieczność prac wymuszał zły stan techniczny, brak spełniania nowych przepisów prawnych czy choćby prozaiczna utrata właściwości szyb, które przestały spełniać swoją pierwotną rolę. Z roku na rok zimą wewnątrz było coraz chłodniej, latem natomiast coraz cieplej. To wymusiło na administracji obklejenie gmachu reklamami, dającymi ledwie odrobinę wytchnienia w upalne dni.
Początkowo PKO zakładało zburzenie wrośniętego w tkankę stołecznego śródmieścia symbolu i wybudowanie wysokościowca bądź innej konstrukcji. Zgłoszono 214 projektów, jednak w dużej części budziły one wiele kontrowersji. Na przełomie kwietnia i maja 2013 roku zorganizowano miesięczne konsultacje społeczne w sprawie ponownej renowacji Rotundy. Ostatecznie zdecydowano się na koncepcję odtworzenia istniejącego projektu w udoskonalonej i zmodernizowanej wersji.
Rozbiórkę rozpoczęto w marcu 2017 roku, lecz w trakcie prac warszawski konserwator zabytków wstrzymał działania. Okazało się, że pierwotny szkielet - mimo poważnych zniszczeń z lutego 1979 roku - był oryginalną konstrukcją z lat 60. XX wieku. Wojewódzki konserwator uznał jednak ostatecznie, że rozbiórka jest zbyt zaawansowana na jej zaprzestanie, dlatego prace ruszyły dalej.
Nowy budynek - zbliżony wyglądem do oryginalnej bryły - otwarto ponownie 30 listopada 2019 roku. Po niemal trzech latach wyłączenia z użytku Rotundę powitano z pompą. Gmach urozmaiciło obsadzenie go 17,5 tys. roślin.
Według założeń projektantów parter i podziemia przeznaczono na użytek banku, piętro z kolei miała stanowić ogólnodostępna przestrzeń z kawiarnią. Ta działała jednak krótko, ponieważ najpierw jej funkcjonowanie utrudniła pandemia koronawirusa, a w lipcu 2021 roku PKO i operator zakończyli współpracę. Z lokalu rozpościerała się panorama na Pałac Kultury i Nauki oraz stołeczne wieżowce. Władze banku zachwalały podczas otwarcia, że wreszcie możliwe będą nie tylko spotkania "pod Rotundą", ale także "w Rotundzie". Pomysł jednak upadł. Obecnie - jak przekazali nam pracownicy oddziału - piętro stanowi "prywatną przestrzeń PKO".
Od strony Ściany Wschodniej wybudowano natomiast patio poświęcone wydarzeniom z 15 lutego 1979 roku. Na obniżonym względem gruntu skwerku, do którego prowadzą betonowe schody, znajduje się otulony roślinnością front. Na nim z kolei umieszczono specjalną tablicę, upamiętniającą 49 ofiar potwornej tragedii sprzed 45 lat. Największej katastrofy w powojennej Warszawie.