Producenci "Lotu nad kukułczym gniazdem" ze studia Fantasy Films przyznają, że w ciągu ostatniego półwiecza trafiły do nich setki projektów filmowców, którzy chcieli nakręcić remake arcydzieła Miloša Formana. Wszystkie jednak powędrowały do kosza.
- Nie mogliśmy się zgodzić, by ktokolwiek próbował zmieniać czy "poprawiać" dzieło mistrza. To byłaby hańba - mówi Paul Zaentz, syn wielkiego Saula Zaentza, producenta większości filmów Formana, zdobywcy trzech Oscarów.
Wiadomość o serialowej wersji "Lotu...", której powstanie studio właśnie zapowiedziało, była więc zaskoczeniem. Szybko jednak okazało się, że będzie to całkiem inna opowieść, różniąca się mocno, od znanej z filmu Miloša Formana. Mimo że - podobnie jak film Formana, oparta na powieści Kena Keseya z 1962 roku, pod tym samym tytułem. W książce cała historia została opowiedziana z perspektywy Wodza Bromdena (granego u Formana przez Willa Sampsona) i tak właśnie chcą ją pokazać twórcy serialu. Celowo też pierwszoplanowy bohater - McMurphy - dla wielu to rola życia Nicholsona, ma zostać uśmiercony w pierwszym sezonie. W drugim poznalibyśmy losy Wodza po jego ucieczce z zakładu psychiatrycznego. Tym samym serial stałby się rodzajem sequela "Lotu nad kukułczym gniazdem".
Na razie nie wiadomo, kto zajmie się reżyserią serialu, ani dla jakiej wytwórni/studia powstanie serial. Niełatwo będzie tez znaleźć aktorów, zważywszy na to, że w filmie Formana, nie tylko główny Nicholson, ale i większość aktorów drugiego planu, stworzyła legendarne kreacje. Chyba trudny wskazać drugi film, w którym każda, nawet mała rola, zagrana została po mistrzowsku.
Okazją do podzielenia się z widzami wiadomością o realizacji serialowej adaptacji kultowego dzieła, stał się pokaz specjalny odrestaurowanej wersji filmu na festiwalu w Karlowych Warach, podczas obchodów 50-lecia jego premiery. Jak wiadomo, Miloš Forman wyjechał z rodzinnego kraju - Czechosłowacji, jeszcze przed Praską Wiosną i resztę życia spędził za oceanem, robiąc gigantyczną karierę w Hollywood. Stąd pomysł świętowania półwiecza "Lotu...", (obok "Amadeusza" najważniejszego filmu Formana), w ojczystym kraju reżysera. Historia jego powstania to materiał na kolejny, osobny film.
Być może doczeka się kiedyś - jak "Ojciec chrzestny", świetnego serialu o kulisach jego realizacji ("The Offer"), bo to nie mniej fascynująca opowieść.
Tak naprawdę firma Kirka Douglasa, Joel Productions kupiła prawa do adaptacji powieści Kena Keseya "Lot nad kukułczym gniazdem" jeszcze w 1962 roku - zaraz po jej wydaniu. Powieść była bezpośrednim efektem czasu spędzonego przez Keseya na nocnej zmianie jako sanitariusz, w ośrodku zdrowia psychicznego w Menlo Park, w Kalifornii. Douglas senior zachwycił się książką i ogłosił, że szykuje jej broadwayowską adaptację teatralną, w której sam grał rolę McMurphy'ego. Adaptacji powieści dokonał Dale Wasserman, a gdy okazała się sukcesem, Douglas wyznał, że pracuje nad filmem. (Ciekawostką jest fakt, że prawa do ekranizacji powieści próbował kupić także wtedy 25-letni Jack Nicholson, ale został przelicytowany przez Douglasa).
Film z Douglasem seniorem reżyserować miał George Roy Hill - późniejszy twórca m.in. "Żądła". To dziwne, że będący u szczytu kariery aktor nie był w stanie znaleźć studia, które chciałoby nakręcić ten film, z nim samym w głównej roli. Być może dlatego, że w powieści McMurphy ma około 30 lat, a on był o pokolenie starszy?
Los sprawił, że dwa lata później , podczas tournée po bloku wschodnim, Kirk Douglas poznał Miloša Formana. Zachwycił się jego "Miłością blondynki" i pomyślał, że to właśnie Forman, ze swoim poczuciem ironii, mógłby "Lot..." zaadaptować. Chytrze wymyślił, że nieznany nikomu Czech, będzie gotów wyreżyserować film za grosze. Obiecał mu, że jak najszybciej wyśle mu powieść z Ameryki do Pragi.
- Oszalałem z radości - opowiadał mi w wywiadzie przed laty, zmarły w 2018 roku Forman. - Codziennie biegłem do skrzynki sprawdzać, czy już doszła.
Ale nigdy nie dotarła. Minęło wiele lat, zanim odkrył, że cenzorzy ją skonfiskowali. Kirk uznał, że nic z tego nie będzie - panowie stracili kontakt na kilka lat, a projekt wylądował na dnie szuflady. Nie przewidział, że niebawem Hollywood samo upomni się o zdolnego Czecha.
W 1967 roku 30-letni Forman wyreżyserował utrzymany w tym samym gorzkim tonie co poprzednie dzieło, komediodramat "Pali się moja panno", zdobywając swoją pierwszą nominację do Oscara, w kategorii Film Nieanglojęzyczny, bo obraz był pierwszym czeskim kandydatem do nagrody. Statuetki nie zdobył, ale to za sprawą tego filmu - opowieści o balu strażaków, będącym czytelną wielką metaforą skorumpowanego, spętanego ograniczeniami komunistycznego społeczeństwa, Forman poważnie podpadł władzom. Stał się obiektem bliższego zainteresowania tamtejszych służb bezpieczeństwa. Koproducentem filmu był słynny Carlo Ponti - mąż Sophii Loren, który po obejrzeniu go... zażądał zwrotu pieniędzy od Czechów. Na szczęście film odkupili Francuzi i zaprosili reżysera do Paryża.
I właśnie tam dopadło go zaproszenie od wytwórni Paramount Pictures. Miał wyreżyserować dla nich film.
W 1971 roku Forman nakręcił swój pierwszy amerykański obraz. Film miał opowiadać o hipisach i pokoleniu ich rodziców, ale Forman, chodząc po ich skupiskach, odkrył, że są nudni, zaś znacznie ciekawsze rzeczy robią (w ukryciu) ich rodzice. Tak powstał "Odlot", który mimo Nagrody Jury w Cannes, okazał się finansową klapą.
Forman był zdruzgotany. Wiedział, że nie ma po co wracać do kraju. "Komuniści darzyli szacunkiem każdego, kto odniósł sukces na Zachodzie, ale gdybym wrócił na tarczy, okrzyknięto by mnie wrogiem socjalistycznej ojczyzny" - wspominał. Kontrakt przewidywał, że dostanie pieniądze, gdy koszty filmu się zwrócą. Postanowił więc, że nakręci drugi. Poprosił o przedłużenie wizy, ale mu odmówiono. Komuniści przykręcali śrubę po Praskiej Wiośnie.
Sytuacja była dramatyczna. Brakowało mu nawet na jedzenie. Miał jednak szczęście, że nie musiał martwić się o mieszkanie. Przyjaciel Ivan Passer mieszkał w hotelu Chelsea, którego właściciel był filantropem i miłośnikiem sztuki. Udostępniał pokoje za darmo artystom w nadziei, że kiedyś mu zapłacą. Mieszali tam przez rok za darmo. Dziś nad hotelowym wejściem widnieje tabliczka, a na niej obok nazwiska Arthura Millera nazwisko Formana - byłego lokatora.
W 1971 r. syn Kirka Douglasa, znany aktor Michael Douglas, przekonał ojca, aby pozwolił mu wyprodukować film, o którym sam marzył. Kirk ze smutkiem stwierdził, że na rolę McMurphy’ego jest już, niestety, za stary. Michael postrzegał fabułę jako opowieść z serii "jeden człowiek przeciwko systemowi", sam mocno zaangażowany w aktywizm studencki na Uniwersytecie Kalifornijskim. W marcu 1973 r. Douglas skonstruował nową umowę, w ramach której miał współprodukować film ze wspomnianym Saulem Zaentzem, jako pierwszy projekt nowego studia filmowego Fantasy Records.
Chociaż Forman przeżywał kryzys psychiczny, odmawiając opuszczenia swojego pokoju w hotelu Chelsea, Douglas i Zaentz wysłali mu egzemplarz powieści. Reżyser nie wiedział, że to ta sama książka, którą Kirk wysłał mu 10 lat wcześniej do Czechosłowacji. Szybko uznał, że to "najlepszy materiał, na jaki trafił w Ameryce".
W autobiografii Forman wspomina: "Gdy poproszono mnie o wyreżyserowanie 'Lotu nad kukułczym gniazdem', przyjaciele ostrzegali, że historia jest tak amerykańska, iż ja, imigrant, nie potrafię jej opowiedzieć". Jak wiemy, bardzo się mylili.
- Dla mnie ta historia nie była tylko literaturą, ale prawdziwym życiem, które przeżyłem w Czechosłowacji, od urodzenia w 1932 do 1968 roku - wspominał reżyser. I wyjaśniał: - Partia Komunistyczna była moją Pielęgniarką Ratched, mówiącą mi, co mogę, a czego nie mogę robić; co mi wolno, a czego nie wolno mówić; gdzie mi wolno, a gdzie nie wolno mi iść; nawet kim jestem, a kim nie jestem".
Pierwszym wyborem Formana był Jack Nicholson, świeżo po nominacji do Oscara za rolę w "Chinatown" Polańskiego. Był jednak zajęty i trzeba było czekać osiem miesięcy. Próbowano ściągnąć Brando, ale nawet nie przeczytał scenariusza na wiadomość o emigrancie z Czech. Jack się zgodził, bo jak wiemy, od dawna interesował się książką Keseya. Uznano więc, że warto czekać.
Saul poprosił Keseya o napisanie scenariusza, ale Forman odrzucił jego wersję, bo narratorem uczynił - podobnie jak w książce - Wodza Bromdena, on zaś na pierwszym planie postawił McMurphy’ego. Ostatecznie Kensey pozostał jako jeden z trzech współautorów scenariusza. Nie zmienia to faktu, że znalezienie odtwórcy roli Bromdena, Forman uważał za sprawę kluczową. Michael Douglas w rozmowie z "The Guardian" wspominał:
"Znalazłem Willa Sampsona, który zagrał Bromdena, naturszczyka - jak chciał Forman, za pośrednictwem... handlarza używanymi samochodami z Oregonu, obok którego siedziałem w samolocie. Okazało się, że jego tata był agentem indiańskim i sprzedał nam wiele samochodów. Powiedziałem, że szukamy dużego faceta do roli wodza i po sześciu miesiącach dostałem telefon: "Michael, największy sk......n indiański na świecie! Ma dwa metry!".
Forman był zachwycony Sampsonem, który okazał się wręcz urodzonym do tej roli. Scena, w której McMurphy odkrywa, że Wódz jedynie udaje głuchoniemego, zmienia jego zachowanie o 180 stopni - nagle ożywia się i pozostaje taki do tragicznego finału. Reżyser przeniósł na plan swoje metody pracy z Czechosłowacji, i w wielu rolach z dalszego planu obsadził naturszczyków. To obsada IDEALNA. Na liście Amerykańskiego Instytutu Filmowego nie bez powodu aktorzy" Lotu nad kukułczym gniazdem »widnieją jako "aktorski team wszech czasów«.
Najwięcej problemu sprawiło twórcom znalezienie odtwórczyni siostry Ratched. Forman postanowił nie obsadzać "po warunkach" - nie chciał, by wredna, nadużywająca swojej władzy pielęgniarka, na taką wyglądała. W wywiadzie mówił: "Odkrycie pielęgniarki Ratched w anielskiej Louise Fletcher zaskoczyło mnie, ale im więcej o tym myślałam, tym bardziej nabierało to dla mnie sensu. Od dawna wiedziałam się, że lepiej obsadzać role główne wbrew typowi, a role drugoplanowe zgodnie z nim. NIBY MIŁA. Bardziej angażujące jest odkrywanie innej osobowości pod oczywistym typem, odrzucanie błędnych oczekiwań, bycie zaskoczonym głębszą znajomością postaci".
Jak wiadomo, nieznana nikomu Fletcher odebrała Oscara za swoją kreację. Jak sama mówiła, na liście "Filmowych potworów wszech czasów" zajmuje... drugie miejsce - zaraz za Hannibalem Lecterem (Anthony Hopkins) i nawet przed Frankersteinem!
Inną szaloną decyzją, o którą zabiegał Michael Douglas, było kręcenie filmu... w prawdziwym szpitalu psychiatrycznym w Oregonie. W styczniu, kiedy robi się ciemno o trzeciej po południu.
- To było ryzyko ze strony dyrektora szpitala, Deana Brooksa, który ostatecznie zagrał też w filmie przełożonego Jacka - opowiadał w rozmowie z "Guardianem". - Zgodził się włączyć swoich pacjentów do ekipy, uznając, że będzie to dla nich forma terapii. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że wielu z nich było karanych za przestępstwa kryminalne, z powodu chorób psychicznych. Ale Brooks wiedział, co robi.
Wielkim odkryciem Formana okazał się też nieznany wówczas Danny DeVito, którego kariera zaczęła się od tego filmu. Podobnie zresztą jak wspaniałego w roli nadwrażliwca-samobójcy Brada Dourifa.
Przed rozpoczęciem zdjęć cała obsada i ekipa musiała obejrzeć głośny dokument "Titicut Follies" o życiu w zakładzie psychiatrycznym, aby poczuć, jak żyją tam ludzie.
Tak naprawdę Nicholson przyjmując role, w ogóle nie znał Formana. I vice versa. Szybko okazało się, że dwóch autokratów na planie to za wiele na jeden film. Forman nie miał pojęcia, na co się pisze. Nicholson także.
Na planie od pierwszego dnia wybuchały między nimi awantury. Nicholson nie godził się z wyobrażeniami Formana o jego postaci. Nalegał, by pacjenci szpitala stali się niesubordynowani dopiero po pojawieniu się McMurphy'ego - granego przez niego, głównego bohatera. Wizja Formana zakładała, że byli tacy od początku. Żaden nie ustąpił. W końcu Nicholson odmówił współpracy. Zrozpaczeni producenci namówili operatora kamery, Billa Butlera, by... pośredniczył między reżyserem a głównym aktorem, gdy sytuacja wymagała komunikowania się. Butler więc biegał między Formanem i Nicholsonem, pokrzykując do Jacka: "Miloš każe ci powtórzyć scenę. Masz być wkurzony, niezabawny". Na co aktor odpowiadał: "Zrobię to tylko dlatego, że zapłacą mi za film trzy razy więcej kasy niż jemu". Po czym Butler z odpowiedzią wracał do Formana. Ten wkurzony odskakiwał od kamery i szedł... splunąć.
Ostentacyjne "tfu!" śledziła cała ekipa. Do pojednania miało dojść po zakończeniu zdjęć, podczas oglądania zmontowanego materiału, kiedy stary i młody Douglas oświadczyli zgodnie: "Stworzyliście wielkie dzieło".
"Lot nad kukułczym gniazdem" znajduje się na liście ulubionych filmów każdego prawdziwego kinomana. I wszystkich krytyków.
Fabułę filmu znamy wszyscy. McMurphy ma kryminalną przeszłość i po raz kolejny wpakował się w kłopoty. Oskarżony o gwałt na 15-latce, ("powiedziała, że ma 18 lat"), zostaje skazany przez sąd. Aby uniknąć więzienia, przyznaje się do niepoczytalności i zostaje wysłany na oddział dla psychicznie chorych. Po przybyciu na miejsce McMurphy jest świadkiem znęcania się nad pacjentami i poniżania ich przez okrutną pielęgniarkę Ratched, która wykorzystuje bezkarnie władzę dzięki wadom innych więźniów. Z czasem McMurphy i pozostali więźniowie łączą siły, buntując się przeciw Ratched. Finał ich zrywu jest jednak tragiczny - obudzony do życia Wódz ratuje przyjaciela przed uczynieniem go warzywem.
Formana nie zawiódł instynkt. Powstał przejmujący obraz o potrzebie wolności i buncie, będącym zaprzeczeniem konformizmu. Rola Nicholsona to jeden z najważniejszych momentów w długiej karierze godnych pozazdroszczenia buntowników. Z czasem zaczął być manieryczny - tutaj nie szarżuje ani przez moment.
To rodzaj filmu, który mógł nakręcić tylko filmowiec pokroju Miloša Formana, który w Czechosłowacji tworzył filmy satyryczne, krytykujące autorytarny ustrój i nie stracił tej wrażliwości, przenosząc na ekran amerykańską powieść Keseya. Jednak najlepszym co uczynił, było okazanie empatii pacjentom szpitala psychiatrycznego i zatarcie granicy między zdrowiem psychicznym a chorobą. Dlatego "Lot..." jest tak wielkim i ważnym filmem.
Spodziewano się sukcesu, bo film otrzymał aż dziewięć nominacji. Ostatecznie zdobył pięć tzw. głównych Oscarów we wszystkich najważniejszych kategoriach: dla Najlepszego Filmu, za Reżyserię, za Scenariusz, dla Najlepszego Aktora Pierwszoplanowego (Nicholson) i dla Najlepszej Aktorki Drugoplanowej (Fletcher). Przed "Lotem..." "oscarowego pokera" miał na koncie tylko jeden obraz w historii - "Ich noce" Franka Capry z 1934 roku.
Pisząc ten tekst, po wielu latach znów wróciłam do "Lotu nad kukułczym gniazdem". Ten film w ogóle się nie zestarzał. To dominująca cecha arcydzieła. Pół wieku po premierze, wciąż ogląda się go z takim samym przejęciem, nawet znając zakończenie. Nadal też pozostaje jest tak samo aktualny. Paul Zaentz tłumaczy: "To film wciąż równie ważny, jak w latach 60. ubiegłego wieku, gdy Ken Kesey pisał swoją powieść".