Reklama

Polska Stacja Polarna Hornsund im. Stanisława Siedleckiego znajduje się nad zatoką Isbjørnhamna w fiordzie Hornsund. To południowa część norweskiej wyspy Spitsbergen, należącej do archipelagu Svalbard. Stacja zarządzana jest przez Instytut Geofizyki Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. 

Doskonałe CV to nie wszystko

W skład zimowych wypraw wchodzi od ośmiu do 11 osób. Jak je wybrać spośród wielu zgłoszeń?

Reklama

- Bardzo trudno jest jednoznacznie określić profil kandydata, który będzie się nadawał do wyjazdu  - mówi Joanna Perchaluk, kierownik 44. wyprawy na Polską Stację Polarną Hornsund. To jasne, że konieczne są umiejętności potrzebne na stanowisku meteorologa, geofizyka, informatyka, czy mechanika. Ale nie tylko. - Dobrze, żeby taka osoba posiadała umiejętności z zakresu poruszania się zimą w górach i wszelkie patenty wodomotorowe - dodaje.  

Doskonałe CV nie musi też oznaczać gwarancji wyjazdu. - Nie szukamy tak naprawdę pojedynczych osób, ale grupy, która przez rok będzie ze sobą żyła i współpracowała. Więc nie zawsze będąc idealnym kandydatem na papierze, możemy mieć pewność, że dostaniemy się na wyjazd - wyjaśnia Joanna Perchaluk.

Kiedy kandydat przejdzie rozmowę i zostanie wybrany do uczestniczenia w wyprawie, jest wysyłany na dość szczegółowe badania. To ważne, bo na stacji dostęp do opieki medycznej jest mocno utrudniony.

- Nie mamy tutaj na stałe lekarza. Na wyposażeniu są podstawowe leki dostępne bez recepty i środki opatrunkowe. Jeżeli dzieją się jakieś poważniejsze rzeczy, musimy wezwać helikopter. Czasami jednak może nie przylecieć, bo nie pozwalają na to warunki atmosferyczne. Trzeba to też mieć na uwadze, składając podanie - dodaje meteorolog.

Czy jest jakiś limit wieku? - Jedynym ograniczeniem są badania lekarskie, a w pewnym wieku jest mniejsza szansa, że przejdzie się je bez problemu - wyjaśnia Joanna Perchaluk.

W ostatnich latach średnia wieku uczestników oscyluje lekko powyżej 30 lat.

Jak spakować się na cały rok?

Wyprawa składająca się z dwóch ekip - letniej (zostaje na trzy miesiące) i zimowej (zostaje cały rok) pojawia się w stacji na początku czerwca. Na wyspę docierają statkiem z Gdyni. Rejs zajmuje osiem dni.

- Oprócz uczestników, płynie z nami wszystko, co będzie nam potrzebne przez cały rok, m.in. materiały budowlane, pojazdy, paliwo, żywność i nasze bagaże - wymienia meteorolog Sebastian Szczurtek, zastępca kierownika 44. wyprawy.

Dla wielu z nas pakowanie się na dłuższe wyjazdy bywa stresujące. Jak więc spakować się na cały rok?

 - Otaczamy się straszną masą niepotrzebnych rzeczy. Dopiero tutaj okazuje się, jak naprawdę niewiele nam potrzeba do życia. W stacji trzeba przyzwyczaić się do tego, że większość rzeczy jest w ograniczonych ilościach lub nie ma ich wcale. Albo, że zapomnieliśmy czegoś i... trudno. Po prostu tego nie ma i musimy sobie z tym radzić - mówi Joanna Perchaluk.

Kiedy pytam, bez czego jej trudno byłoby spędzić tam rok, wymienia rower do ćwiczeń i aparat fotograficzny. - Ale nie ma takiej rzeczy, bez której nie dałoby się tutaj funkcjonować  - dodaje.

- Tutaj naprawdę bardzo szybko człowiek się orientuje, co mu jest potrzebne do życia, a bez czego może się obejść. Priorytetem są właściwie dwie rzeczy - prąd i woda - mówi Sebastian Szczurtek. O ile prąd uzyskują z agregatów, to sprawa z wodą jest trochę bardziej skomplikowana. - W sezonie letnim możemy ją sobie pompować z jeziorek. Ale zimą musimy o nią trochę zawalczyć. Topimy śnieg, żeby ją pozyskać, a jeśli nie ma śniegu, co się zdarza, to musimy sobie zorganizować lód z lodowca.

Pogoda? "Najgorszy jest wiatr"

Chwileczkę. Nie ma śniegu? Przy stacji polarnej?

- Możemy rozwiać kolejne wyobrażenia o tym,  jak tu jest. To nie tak, że mamy kosmiczne śnieżyce i -40°C . Mieszkamy nad fiordem. Temperatury rzędu - 25°C zdarzają się, ale incydentalnie. Zimą norma to -10°C, - 15°C - wyjaśnia Sebastian Szczurtek i dodaje ze śmiechem:

- Cytując klasyka: tutaj najgorszy jest wiatr. Bo jeśli wieje 100km/h, to tak naprawdę nie ważne, czy jest -10°C, czy 10°C

Jednak czas od maja do września określa jako całkiem przyjemny -  temperatury są dodatnie, a woda "ciepła" (ma kilka stopni). Uczestnicy wyprawy mogą też cieszyć się słońcem, które zimą znika na 104 dni.

Czym zajmują się uczestnicy wypraw?

Dzień w stacji polarnej wygląda bardzo różnie, w zależności od stanowiska czy pory roku. Najwięcej pracy jest latem. - Uczestniczymy wtedy w różnych dodatkowych pracach, pomagamy osobom, które przyjeżdżają tu z różnych instytucji naukowych na badania - wyjaśnia Joanna Perchaluk. Najmniej intensywnym czasem jest z kolei zima.

Rutyną na stacji są wspólne śniadania (o godz. 8) i obiady (o godz. 14).  Po posiłkach wszyscy udają się do swoich prac.

A czym zajmują się uczestnicy wypraw? Stacja prowadzi całoroczne badania z zakresu: meteorologii, sejsmologii, magnetyzmu ziemskiego, glacjologii, fizyki i optyki atmosfery, badania jonosferyczne i środowiskowe. W ośrodku robione są również analizy składu chemicznego wód powierzchniowych i opadowych.

- Zbieramy dane, ale nie obrabiamy ich tutaj na miejscu. Tym zajmują się później różne jednostki naukowe, do których one trafiają - wyjaśnia Joanna Perchaluk.

- Do naszych obowiązków od wielu lat należą stałe, niezmienne monitoringi. Epizodycznie zdarza się, że jesteśmy proszeni o zebranie dodatkowych danych. Ekipy się zmieniają, ale w stacji cały czas przebywają ludzie, więc powierza się nam też pod opiekę sprzęt, który pozostawiony sam sobie w terenie mógłby źle skończyć - dodaje Sebastian Szczurtek.

Uczestnicy wyprawy pełnią również tzw. dyżury stacyjne. Trwają one od godz. 20 do godz. 20 następnego dnia. - Dyżurujący w tym czasie nie śpi, musi być w zasięgu radia i telefonu. Jego zadaniem jest też kontrolowanie, czy wszystko w stacji działa poprawnie albo, czy np. do budynku nie próbują się dostać jakieś zwierzęta - mówi Joanna Perchaluk. Zadaniem dyżurującego jest także przygotowanie dla reszty załogi posiłków i posprzątanie stacji.

A w czasie wolnym? Możliwości jest mnóstwo. Są książki, gry czy siłownia. W stacji jest telewizja i Internet, a więc też możliwość kontaktu z rodziną i znajomymi. Oczywiście można też spędzić czas aktywnie, np. jeżdżąc na nartach.

To nie miś z reklamy Coca-Coli

Podczas wyjazdów poza stację, a także wokół niej uczestnicy wyprawy często spotykają dzikie zwierzęta. - Renifery na nas w ogóle nie zwracają uwagi, są zajęte skubaniem tundry. Nie są groźne, nie atakują ludzi, jeśli podejdziemy za blisko, to uciekają. Lisy są ciekawskie, ale też nie zbliżają się do nas - wyjaśnia Sebastian Szczurtek.

Największe wrażenie bez wątpienia robi spotkanie z niedźwiedziem polarnym.  

- Musimy sobie uświadomić, z czym mamy do czynienia. To nie jest miś z reklamy Coca-Coli. To  niedźwiedź polarny, który waży pół tony. Bardzo sprawnie porusza się po śniegu i człowiek nie ma szans na ucieczkę przed nim, jeśli znalazłby się w niewielkiej odległości od niego - mówi meteorolog i dodaje:

Na jednej z ostatnich wypraw zarejestrowano, jak niedźwiedź polarny w wodzie dogonił renifera, zabił go tam i wyciągnął na brzeg. Do tej pory nie sądzono, że niedźwiedzie w ten sposób na nie polują. Ale środowisko się zmienia i jak widać niedźwiedzie, też szukają nowych możliwości zdobywania pożywienia.

Okazuje się, że drapieżniki potrafią zapolować także na psy i potrafią być w tym bardzo zdeterminowane. Do takiej sytuacji doszło kilka lat temu na stacji. - Zaczęło się od ataku na nasze czworonogi, jeden z nich go nie przeżył. Kiedy udało nam się zabrać psy do budynku, niedźwiedź, który poczuł krew i zobaczył, gdzie zabraliśmy jego "posiłek", bardzo chciał go odzyskać. Próbował dostać się do nas na wszystkie możliwe sposoby, drzwiami i oknami. Zachowywał się bardzo dziwnie, bo my - według procedury - próbowaliśmy go odstraszyć rakietami hukowymi i błyskowymi, a on, zamiast uciekać, to biegł w miejsce, z którego słyszał hałas  - opowiada Joanna Perchaluk.

- Nie zdarzyło się wcześniej, że niedźwiedź tak intensywnie próbował się dostać do budynku - dodaje Sebastian Szczurtek.

Kiedy inne metody zawiodły, pozostało tylko wezwać na pomoc norweskie służby, które z pomocą śmigłowca odstraszyły drapieżnika.

Oczywiście zdarzają się też przyjemne momenty z misiami polarnymi w roli głównej. Czasami w okolicach stacji można zaobserwować matkę z małymi niedźwiadkami, które dosłownie plączą się jej między nogami, bawią się i próbują ją naśladować.

Spotkania z niedźwiedziami zdarzają się jednak zdecydowanie rzadziej niż chociażby 20 lat temu. Wtedy tych obserwacji rocznie było po kilkaset, podczas tej wyprawy było ich może kilkanaście. - Widujemy ich ślady, jak jeździmy gdzieś poza stację, więc one gdzieś tu są, ale nie zbliżają się już tak często do naszych budynków - tłumaczy Sebastian Szczurtek. - Obserwacji nie jest wcale mniej dlatego, że niedźwiedzi jest mniej. My jesteśmy po stronie fiordu, który jest mniej oblodzony, a dodatkowo z roku na rok widoczne są tutaj duże zmiany środowiskowe.

Zmiany, zmiany, zmiany

O jakich zmianach mowa? Joanna Perchaluk, która pierwszy raz przyjechała tu osiem lat temu, mówi: - Dla mnie szokiem jest głównie to, jak bardzo przez ten czas cofnął się lodowiec, który mamy najbliżej stacji. Po jaskini lodowej, do której chodziliśmy jeszcze w zeszłym sezonie, teraz nie ma nawet śladu.

- Jest po prostu coraz cieplej. Trendy wieloletnie są takie, że lodowce się cofają, okres zlodzenia jest inny, lód morski zachowuje się inaczej. Widzimy to nawet nie od strony naukowej, ale jako zwyczajni obserwatorzy - uzupełnia Sebastian Szczurtek.

Kiedy rozmawiamy, meteorolodzy siedzą akurat przy mapie, która pokazuje, jak w ciągu ostatnich lat zachowywał się lodowiec Hansa. - Cofnął się o trzy kilometry - odczytuje z niej Szczurtek.

Są też prognozy, że pobliski lodowiec Horna za 15-20 lat całkowicie się stopi, nasz fiord stanie się cieśniną i powstanie nowa wyspa po drugiej stronie naszego brzegu.

Jak dodaje, zdarzają się nadal przypadki, tak jak w zeszłym roku, że stację wręcz zasypuje śnieg. Ale padają też rekordy ciepła - rok temu zanotowano tam powyżej 20.

Kto jest naprawdę odizolowany?

Czego najbardziej brakuje po rocznym pobycie w stacji i powrocie do Polski?

Sebastian Szczurtek: Nas ominął początek pandemii. Wracając do kraju, wylądowaliśmy  w zupełnie innym świecie. Tęskniło się totalnie za wszystkim. Za świętym spokojem, dziką wolnością. Na stacji nie trzeba było chodzić w maseczkach, nikt nie zamykał lasów. Od razu moje myśli błądziły wokół tego, żeby jak najszybciej wrócić na stację i spokojnie funkcjonować.

Joanna Perchaluk: Kiedy państwa zamknęli wszystkich w domach, my mogliśmy swobodnie wychodzić. Myśleliśmy wtedy: i kto tu teraz naprawdę jest odizolowany?

Sebastian Szczurtek: Wszyscy sobie przypomnieli nagle o nas. Nastąpił jakiś nawał telefonów z pytaniami, jak przeżyć izolację. Tylko że nas nie było nawet w stacji. Mieliśmy szczyt sezonu prac terenowych. I nas pytano, jak sobie radzić z izolacją. Odpowiadaliśmy, że chyba jesteśmy teraz ostatnimi osobami, które mogą mówić o tym, bo my się całkiem swobodnie czujemy. Pytano: jak zabić czas? W Polsce wszystko było zamknięte, a my mogliśmy, np. iść na narty czy popływać łódką.

Ale tęskni się nie tylko za rzeczywistością, w której pandemia nie jest tak odczuwalna jak w kraju.

- Wyjeżdżając stąd, łza kręci się w oku, bo zostawia się tutaj dużo z siebie. Dla wielu z nas pobyt tu, że to się udało, ma ogromne znaczenie. W końcu to unikalna możliwość, jeżeli co roku wybieranych na wyjazd jest tylko kilka osób. Osoby zimujące w stacji zrozumieją tylko osoby, które tu zimowały - mówi Sebastian Szczurtek.