Reklama

Kilkanaście dni temu obchodziła 55 urodziny, co odnotowały wszystkie hollywoodzkie media. Z tej okazji magazyn "People" przypomniał czytelnikom, że jest jedyną gwiazdą, którą aż pięć razy wybrano najpiękniejszą kobietą świata. Mimo że wcale nie jest klasyczną pięknością. Po raz pierwszy ten tytuł przypadł jej w wieku 23 lat, po gigantycznym sukcesie "Pretty Woman". Po raz ostatni - pięć lat temu, na 50. urodziny. Żadnej innej kobiecie w tak dojrzałym wieku nie udała się ta sztuka.

Julia Roberts stuka się w czoło i wybucha śmiechem, gdy każą jej skomentować fakt bycia "najpiękniejszą". I nie jest to fałszywa skromność.  "Mam usta wielkości bramy do garażu i mogłabym jeść w poprzek bagietkę. Do tego tyłek jak końskie siodło. Pojęcia więc nie mam, czemu tak się dzieje" - powiedziała przed pięcioma laty magazynowi "People".

Reklama

 Hollywoodzka obsesja wiecznej młodości jest jej obca. Nie ukrywa wieku ani twarzy bez śladów makijażu. Takie właśnie, "domowe" zdjęcia udostępnia często na swoim Instagramie. Przed kilku laty pod jednym z nich umieściła apel do kobiet. Napisała: "Perfekcjonizm zewnętrzny stał się chorobą ludzkości. (...) Pozwalamy sobie wstrzykiwać botoks, głodujemy, by osiągnąć idealne kształty. Za wszelką cenę chcemy siebie poprawiać, ale nie da się poprawić czegoś, czego nie widać. To nasze dusze potrzebują pomocy". Apel miał ogromny odzew, przyłączyły się do niego tysiące kobiet, które w ramach solidarności z gwiazdą również zamieściły swoje zdjęcia sauté.

"Chcę, aby moje dzieci widziały naturalne emocje na mojej twarzy - radość, złość, smutek. Nasza twarz opowiada historię i to nie powinna być historia wizyt w gabinecie chirurga plastycznego" - tłumaczyła Julia, zapewniając, że za nic w świecie nie zgodziłaby się na operację plastyczną. Nie zmienia to faktu, że mimo 55 lat, wciąż wygląda wspaniale. I choć od narodzin dzieci (2004) zwolniła tempo, wciąż pozostaje jedną z najbardziej pożądanych hollywoodzkich aktorek.

Filmy z jej udziałem (jak dotąd) zarobiły niewyobrażalną sumę trzech miliardów dolarów tylko w samej Ameryce, co czyni ją najbardziej dochodową gwiazdą filmową wszech czasów.

"Bilet do raju"

Okupująca właśnie nasze kina komedia romantyczna "Bilet do raju", w której zagrała z George’em Clooneyem to jej powrót do gatunku, w którym ostatnio pojawiła się przed 20 laty. Nazywa to "powrotem do zabawy w piaskownicy". Dodajmy, że to już czwarty wspólny film tego duetu.

Film opowiada historię rozwiedzionej pary, która mimo obopólnej niechęci zwiera szyki, by odwieść córkę od pomysłu małżeństwa z... hodowcą wodorostów na Bali. I choć komedia romantyczna Ola Parkera, żywcem przeniesiona z lat 90. niczym nas nie zaskakuje - reżyser stosuje sprawdzone chwyty, w finale racząc nas przewidywalnym od początku zakończeniem, zdołała zarobić już 160 mln dolarów. Jakim cudem?

To oczywiste, że widzowie walą drzwiami i oknami, by zobaczyć znów na ekranie duet Roberts - Clooney. Bo chemia między tym dwojgiem, przyprawiona charyzmą, przy wszystkich słabościach samego filmu, to czysta magia kina. Julia jest zdania, że scenariusz "zadziałał" tylko dlatego, że partnerował jej George Clooney. On zaś podkreśla: "Za nic nie przyjąłbym tej roli, gdybym za partnerkę nie miał Julii Roberts".

I pomyśleć, że posiadaczka najsłynniejszego uśmiechu w Hollywood, bardzo długo zupełnie nie myślała o aktorstwie.     

Okoliczności jej przyjścia na świat przywoływane są często przez media z uwagi na postać legendarnego lidera ruchu praw obywatelskich, Martina Luthera Kinga.

Urodziła się w październiku 1967 roku w miasteczku Smyrna, w Georgii. Los sprawił, że jedną z uczennic aktorskiej szkoły rodziców Julii była właśnie córka pastora Kinga. W geście podziękowania za jedyną zintegrowaną rasowo szkołę, rachunek za poród i szpital pokryła żona Kinga. Aktorka mówi, że to było jak błogosławieństwo. King został zastrzelony kilka miesięcy później, w kwietniu 1968 roku. Opowieści o nim słuchała zawsze niczym legendy o świętym.

Aktorstwo ma w genach - oboje rodzice byli aktorami. Mama, Betty Bredemus, była także trenerem aktorskim. Później współtworzyła z mężem warsztaty aktorskie i muzyczne dla dzieci. Walter Roberts chwytał się wielu zajęć, bo z uczenia aktorstwa nie dało się utrzymać rodziny. To właśnie wieczny brak pieniędzy doprowadził do rozpadu małżeństwa rodziców, gdy Julia miała cztery lata. Najstarszy brat, Eric zamieszkał z ojcem w Nowym Jorku, Julia i jej siostra Lisa zostały z mamą.

Betty ponownie wyszła za mąż, za Michaela Motesa, a na świat przyszła trzecia córka. Ojczym Julii okazał się niebieskim ptakiem. Matka do końca życia miała mówić o największym głupstwie, jakie popełniła, poślubiając go. Wkrótce wystąpiła o rozwód, a w orzeczeniu sądowym, jako powód, wpisano: okrucieństwo współmałżonka. Motes fundował nowej rodzinie i pasierbicom piekło, włącznie z alkoholowymi libacjami. Wobec żony wielokrotnie dopuszczał się przemocy fizycznej.

Julia wykazywała zdolności sceniczne, ale w przeciwieństwie do starszego o 11 lat Erica, nie myślała o aktorstwie. Wybierała się na weterynarię. Pierwszą wielką traumę przeżyła jako dziesięciolatka - ojciec, z którym utrzymywała bardzo bliskie kontakty, zachorował na raka i szybko zmarł. Od tego czasu zaczęła zawalać szkołę. Toczyła wojnę z nauczycielem algebry. Zdała tylko dzięki życzliwości dyrektorki, ale pamięć o nauczycielu sadyście przetrwała. Gdy kiedyś w programie Larry'ego Kinga padło pytanie: "Dlaczego tak unikasz scen erotycznych?", cała Ameryka usłyszała: "Bo nie chcę, by nauczyciel algebry zobaczył mój goły tyłek".

Pod koniec nauki w college'u weterynaria wywietrzała Julii z głowy. Eric miał już wtedy na koncie wielkie sukcesy: nominację do Złotego Globu i Oscara. Wróżono mu światową karierę, którą przerwał narkotykowy nałóg. Po latach rozmienił ją na drobne w filmach klasy "B".

Narodziny gwiazdy

Po skończeniu college'u Julia pojechała do Nowego Jorku, gdzie zapisała się na lekcje aktorstwa. Chodziła na castingi, lecz bez powodzenia. Uważała się za mało zdolną. Zapisała się do agencji modelek, gdzie szło jej znacznie lepiej. Wysoka (178 cm), naturalna blondynka (słynne kasztanowe kręcone loki to zasługa fryzjera), o pięknych nogach, podobała się w agencjach. Ale wolała grać. Gdy dostała się do Actors Studio Lee Strasberga, została wielbicielką metody.

Pierwszym filmem, w którym zdołała zaistnieć był "Mystic Pizza". Wygrała casting, ale reżyser szukał dziewczyny do roli Portugalki i nie chciał blondynki. Właśnie wtedy Julia zmieniła się w rudzielca o kręconych włosach i dostała rolę. Kolejnym filmem były niezapomniane "Stalowe magnolie". Nie tylko została zauważona, ale za rolę zdobyła pierwszą nominację do Oscara i Złoty Glob. U boku takich gwiazd, jak Shirley MacLaine, Sally Field i Dolly Parton, błyszczała w roli dziewczyny, która za macierzyństwo płaci najwyższą cenę.

Gdy Julia rozpoczynała wspinaczkę na szczyt, jej brat wylądował w więzieniu za narkotyki. Ona bała się ich jak ognia. Matka karmiła ich bowiem historiami o artystach, których zabiły.

Pretty Julia

O tym, że w pierwotnej wersji miał to być dramat, w którym dwoje ludzi z odmiennych światów zakochuje się w sobie, lecz nie mogą być razem, wiedzą już chyba wszyscy. Reżyserować miał Werner Herzog - twórca mrocznych obrazów. Gdy studio mające film produkować zbankrutowało, a projekt przejął Disney, z dramatu zrobiono romantyczną komedię.

Scenariusz pisało od nowa osiem osób. Reżyser Garry Marshall po przeczytaniu go wieszczył klęskę. Główna bohaterka, choć uprawiała najstarszy zawód świata, była uosobieniem niewinności, a jej towarzysz - milioner niezepsuty przez pieniądze - naiwny i sentymentalny. Julię wybrano do roli Vivian w wersji Herzoga. Gdy Disney chciał jednak specjalistki w tym gatunku, padło na Meg Ryan. Ta odmówiła roli prostytutki. Podobnie jak Michelle Pfeiffer i Sandra Bullock. W końcu Sally Field podstępem zaprosiła Marshalla na spektakl, w którym grała Julia.

Reżyser był nią oczarowany. To także Field zaaranżowała spotkanie Julii z Richardem Gere'em, by przekonała go do roli. Tak narodziła się "Pretty Woman", jaką znamy, choć sukces, który stał się jej udziałem, nikomu nie przemknął przez myśl. Pierwsze recenzje były zresztą chłodne - pisano, że film promuje materializm i jest niewiarygodny. Zdaniem feministek miał w dodatku "zachęcać do prostytucji, degradować kobietę do roli obiektu męskich fantazji, poniżać i umniejszać jej możliwości intelektualne". Pojawiły się jednak też entuzjastyczne opinie. Jedno było oczywiste: narodziła się prawdziwa gwiazda. Za rolę Vivian Roberts dostała swoją drugą nominację do Oscara. Publiczność waliła do kin. Scena w wannie pełnej piany, gdy Julia zanurza się pod wodę i śpiewa piosenkę Prince'a, uważana jest za jedną z 10 najbardziej kultowych w historii kina. Między Julią i Richardem narodziła się chemia, i nikt nie miał wątpliwości, że on pójdzie za nią na koniec świata.

Fenomenem stała się piosenka Roya Orbisona, której słuchamy, gdy Julia przymierza stroje w ekskluzywnym sklepie. Niewiarygodna bajka, zaliczana do najbardziej kultowych współczesnych filmów, zarobiła prawie pół miliarda dolarów.

Jeszcze przed premierą "Pretty Woman" Julia poznała swoją pierwszą wielką miłość - Liama Neesona, starszego o 15 lat gwiazdora. Neeson zostawił dla niej ówczesną partnerkę, ale Julia rzuciła go po półtora roku. Potem był Kiefer Sutherland. Byli razem prawie dwa lata. Na trzy dni przed planowanym ślubem zerwała z Sutherlandem, który zdradził ją ze striptizerką. Ktoś doniósł o tym niedoszłej pannie młodej. Zapadła się wtedy pod ziemię. Sutherland o zerwaniu dowiedział się od jej rzecznika prasowego.

W 1993 roku aktorka niespodziewanie poślubiła Lyle'a Lovetta, starszego o 10 lat piosenkarza country o oryginalnej fizjonomii. "Piękna poślubiła bestię" - donosiły tabloidy. Małżeństwo przetrwało dwa lata, podczas których on koncertował z dala od domu, a ona nie schodziła z planu. Żadne nie umiało przedłożyć małżeństwa nad pracę.

Zawrót głowy

Jeszcze zanim wyszła za Lovetta, w ciągu jednego roku zagrała w trzech filmach - w "Sypiając z wrogiem", "Za wcześnie umierać" oraz w "Hooku" Spielberga. Jej gaża szybowała w górę, zarabiała pieniądze, o jakich nawet nie marzyła, porównywano ją do legend kina. Na planie "Hooka" Spielberga - opowieści o dorosłym Piotrusiu Panu, którego dzieci porywa Kapitan Hak, w głównych rolach pojawili się mistrzowie - Robin Williams, Dustin Hoffman, Maggie Smith. Julia - najmłodsza w ekipie w roli Dzwoneczka, grymasiła na potęgę, spóźniała się na plan, nie zgadzała się z pomysłami reżysera. Ekipa za plecami nazywała ją "piekielnym Dzwonem".

W efekcie za słabą rolę w średnim filmie otrzymała nominację do Złotej Maliny. Odchorowała to zdarzenie. Odczytała jako karę. Dziś wstydzi się, że woda sodowa uderzyła jej wtedy do głowy. Jak wielu młodym artystom, których wielki sukces dopadł znienacka. Miała przecież zaledwie 23 lata. W przypadku Julii trwało to krótko i minęło bezpowrotnie. Ale najpierw na prawie dwa lata ukryła się przed światem, zniknęła z ekranu. Zostawiła z niczym twórców "Zakochanego Szekspira", choć film był w trakcie zdjęć (jej rolę przejęła Gwyneth Paltrow, nagrodzona potem Oscarem.) Odrzuciła też rolę w "Bezsenności w Seattle", która trafiła do Meg Ryan i przyniosła jej sławę. Musiała jednak przemyśleć wiele spraw.

Czytała, podróżowała. Wróciła dobrą rolą w "Raporcie Pelikana", Alana Pakuli w 1993 roku, gdzie grała z Denzelem Washingtonem - jej największym obok Toma Hanksa przyjacielem w Hollywood. Znów uwierzyła w siebie. Potem były spotkania z mistrzami - Robertem Altmanem i Woodym Allenem. Zaskoczyła publiczność rolą w gotyckim horrorze "Mary Reilly", gdzie odmieniona zagrała służącą lekarza mordercy. Wiedziała, że publiczność chce ją oglądać w następnych wcieleniach Vivian z "Pretty Woman" i choć dostawała na pęczki takich ról, odrzucała je. Mówi, że był to najmądrzejszy z jej wyborów.

Zgodziła się na brytyjski "Notting Hill" Mike’a Newella - autoironiczną, choć znów bajkową opowieść o sławnej aktorce, która porzuca Hollywood z miłości do właściciela księgarni w Londynie. Bohaterka niczym nie różniła się od Julii, która za jakiś czas faktycznie miała zostawić fabrykę snów i uciec na ranczo w Nowym Meksyku. Film okraszony typowo brytyjskim humorem - z Hugh Grantem w roli księgarza, okazał się sukcesem.

Oscar i szklany sufit

Uwielbiana przez publiczność ii bajecznie bogata, wciąż czekała na role dramatyczne. Gdy Steven Soderbergh pokazał jej scenariusz "Erin Brockovich", prawdziwą historię samotnej, pozbawionej wykształcenia matki trójki dzieci, która doprowadza do procesu o odszkodowanie dla ludzi pokrzywdzonych przez koncern, wiedziała: to jest ta rola. I choć prawdziwa Erin domagała się nie tak seksownej aktorki, nikt nie słuchał. Roberts stworzyła znakomitą, przejmująco ludzką kreację. Oglądamy jej przemianę z pyskatej baby w kobietę, która jak lew walczy o sprawiedliwość dla pokrzywdzonych. Soderbergh wykonał dobrą robotę, ale "Erin Brockovich" to film Julii. Nareszcie zagrała postać z krwi i kości, prawdziwą, niebajkową. Za rolę otrzymała wszystkie możliwe nagrody - od Złotego Globu, poprzez BAFTA aż do Oscara. Odbierając go, płakała i kłóciła się z orkiestrą, żeby dała jej więcej czasu na podziękowania. To była jej gala.

Została pierwszą aktorką, której trzeba było zapłacić 20 milionów dolarów za rolę. W 2000 roku to była kwota zarezerwowana dla męskich gwiazd - jak Mel Gibson czy Tom Hanks. Miała poczucie, że przebija szklany sufit, choć agentowi bardziej zależało na tej kwocie, niż jej. Miał rację: filmy z jej udziałem zarobiły więcej niż wszystkie wspomnianych panów razem wzięte. Ale zawsze uważała, że zarabia za dużo. Dlatego na stałe wpisała 10 procent z każdego honorarium na cele charytatywne. Gdy proszono ją, by włączyła się do walki o równe gaże mężczyzn i kobiet, wyjaśniła, że dorzuciła już do niej cegiełkę. Przyznała też, że jej zdaniem nawet te "zbyt niskie" aktorskie gaże, są skandalicznie wysokie.

Ale film, który miał przewrócić do góry nogami jej życie, wciąż był jeszcze przed nią. Tym filmem był "Mexican" Gore'a Verbinskiego, w którym partnerował jej Brad Pitt.

Zostawić Hollywood

Dość naiwna komedia kryminalna powstała tak naprawdę po to, by doszło do spotkania duetu Roberts - Pitt. Producentom marzył się nawet romans tej pary.

I stało się - w połowie zdjęć Julia Roberts była śmiertelnie zakochana. Tyle tylko, że nie w Bradzie Picie. Jej wybrankiem został operator zdjęć, Danny Moder. Na nieszczęście żonaty, choć z charakteryzatorką Verą Steimberg był już wtedy w separacji. Julia była w związku - z Benjaminem Brattem. Oboje przyznają, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Wybuchł skandal. Steimberg postanowiła wykorzystać fakt, że Julia miała opinię pożeraczki męskich serc. Media oskarżyły aktorkę o rozpad jej związku, choć istniał już tylko formalnie. Mimo że para nie miała dzieci, Vera robiła wszystko, by przedłużyć sprawę rozwodową. Dopiero gdy zainkasowała od Julii pół miliona dolarów za przyspieszenie rozwodu, odpuściła. Zapewniała jednak publicznie, że ten związek nie przetrwa.

Tymczasem oni świętowali niedawno 20-lecie małżeństwa i uchodzą za idealną parę. Zdążyła jeszcze zagrać w znakomitym obrazie Mike’a Nicholsa "Bliżej", opowieści o wojnie płci, o poszukiwaniu miłości i autentyzmu. W 2004 roku przyszły na świat bliźniaki: Hazel i Phinnaeus. Postanowili chronić związek przed wścibstwem mediów i zamieszkali z dziećmi na ranczo w Nowym Meksyku. Przez trzy lata Julia zajmowała się wyłącznie dziećmi. Na plan weszła dopiero w 2007 roku na prośbę Toma Hanksa, by partnerować mu w "Wojnie Charliego Wilsona", opartej na prawdziwej historii. Za rolę wpływowej antykomunistki nominowano ją do Złotego Globu. Wkrótce została mamą Henry'ego Daniela.

Jak odległy od Hollywood jest świat ich dzieci, niech świadczy to, że zdumione bliźniaki o tym, jak sławna jest ich mama, dowiedziały się przed laty na urodzinach kolegi. Jej pojawienie się zatamowało bowiem ruch w okolicy.

Niedawno cała piątka przeprowadziła się do Północnej Kalifornii, a bliźniaki rozpoczęły naukę na prestiżowym uniwersytecie w Berkeley. Na razie żadne nie myśli o aktorstwie - Hazel studiuje sztukę, a jej brat informatykę.

Rodzina jest najważniejsza

Odkąd została matką, gra najwyżej w jednym filmie rocznie. Jeśli "Mexican" był dla niej filmem przełomowym, bo poznała przyszłego męża, drugim tytułem, który odmienił jej życie, była adaptacja książki Elizabeth Gilbert "Jedz, módl się, kochaj". To historia pisarki, która porzuca męża i wyrusza w podróż, by zapełnić duchową pustkę. To zarazem opowieść o podróży w głąb siebie, która odmieni jej życie. Włochy uczą bohaterkę radości życia - z pięknych widoków, smaku potraw. Ale spokój i poczucie bezpieczeństwa, a wreszcie miłość odnajduje w Indiach. Dochodzi do tego poprzez medytacje, wsłuchiwanie się w siebie.

Podróż, jaką odbyła bohaterka, stała się udziałem samej Julii, która dziś, wraz z rodziną, jest praktykującą hinduistką. Jej dzieci otrzymały nowe imiona po hinduskich bogach. Towarzyszy jej dążenie do harmonii, do życia w zgodzie z prawami natury. O tym również nie opowiadała publicznie, dopóki synowie nie pochwalili się w szkole nowymi imionami.

Jedną z ciekawszych ról aktorki w ostatniej dekadzie była kreacja w filmie "Sierpień w hrabstwie Osage" Johna Wellsa. Zagrała apodyktyczną, zranioną córkę, która podczas rodzinnego spotkania z matką, całe życie podcinającą skrzydła córkom, daje upust żalom i pretensjom. Stworzyła wielką kreację i doczekała się czwartej nominacji do Oscara. Potem była seria ról adresowanych do dorastających dzieci - jak przejmująca lekcja tolerancji dla odmienności w "Cudownym chłopaku" czy "Powrót Bena" pokazujący dramat matki, próbującej za wszelką ceną ratować uzależnionego od narkotyków syna. Przyznała, że chciała, by oba filmy obejrzały jej dzieci.

Rzadko udziela wywiadów, ale podczas promocji "Biletu do raju" w rozmowie ze stacją CBS przyznała: "Uwielbiam to, że 20 lat po ślubie, nadal, gdy myślę o moim mężu, mam motyle w brzuchu. Życie, jakie zbudowaliśmy z trójką naszych dzieci, jest najlepszym, co mi się przydarzyło. Kocham swoją pracę, ale aktorstwo nigdy nie pochłonęło mnie do tego stopnia, jak bycie matką i żoną". Przyznała też, że piszą do siebie z Dannym listy miłosne, nawet jeśli zdarzy im się rozstać tylko na 24 godziny. Później się nimi wymieniają.

Ponieważ wierzy w reinkarnację, marzy o tym, aby w kolejnym wcieleniu być "cichą i wspierającą innych osobą". Już nie aktorką.