Reklama

Na informację o tym, że kolejni polscy twórcy będą walczyć o najważniejsze filmowe nagrody, musieliśmy poczekać dłużej, niż zakładał pierwotny oscarowy kalendarz. Z oczywistych w tym roku powodów ogłoszenie nominacji było dwukrotnie przekładane. Od początku stycznia Kalifornia, w tym także Los Angeles i Hollywood walczyła z pożarami, które wybuchły na niespotykaną dotąd skalę. Zrezygnowano też z dorocznej kolacji dla nominowanych. Ale machina ruszyła. Finalnie nominację ogłosili aktorzy, pisarze i komicy Rachel Sennott i Bowen Yang podczas transmitowanego w sieci wydarzenia z Teatru Samuela Goldwyna. Zwycięzców poznamy podczas 97. gali rozdania Oscarów. Wśród nich mogą być polscy filmowcy, choć tym razem będą reprezentować duńskiego kandydata do Oscara.

Wieloletnia współpraca

"Dziewczyna z igłą" to bowiem duńsko-polsko-szwedzka koprodukcja. Reżyser - Magnus von Horn - jest Szwedem, ma też polskie obywatelstwo. To absolwent Szkoły Filmowej w Łodzi, który wraz z rodziną mieszka w Warszawie i od wielu lat współpracuje z polskim producentem Mariuszem Włodarskim z Lava Films. Ich wspólna zawodowa droga rozpoczęła się jeszcze na studiach w łódzkiej "Filmówce" od krótkich metraży. Potem przyszedł czas na pełnometrażowy debiut fabularny Magnusa von Horna - film "Intruz" (2015) prezentowany w prestiżowej, niezależnej sekcji Quinzaine des Réalisateurs 68. festiwalu w Cannes. Kolejny film duetu von Horn-Włodarski - "Sweat" (2020) też trafił do Cannes, tyletyle że w szczególnej pandemicznej odsłonie. I w końcu wspólnie stworzyli obsypaną nagrodami "Dziewczynę z igłą".

Reklama

W ekipie filmu było ponad 140 Polaków, praktycznie we wszystkich pionach produkcji. Zdjęcia kręcono przede wszystkim w Łodzi i na Dolnym Śląsku. Produkcja otrzymała 11 nagród na 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni i mogła być zgłoszona, jako polski kandydat do Oscara, ale, jak zaznacza producent filmu, to Dania miała pierwszeństwo. - Film jest w języku duńskim, opowiada duńską historię, więc tak naprawdę czuliśmy, że pierwszeństwo w podjęciu decyzji należy do nich. Mieliśmy jednak plan b, bo nic nie stało na przeszkodzie, żeby film był zgłoszony jako polski kandydat i to też byłby dla nas szczęśliwy scenariusz. Ale Duńczycy wybrali - wyjaśnia Mariusz Włodarski z Lava Films.

Prawdziwy horror

I to także Duńczycy zainspirowali Magnusa von Horna do opowiedzenia tej przerażającej historii seryjnej morderczyni niemowląt. Reżyser dowiedział się o wydarzeniach, które rozegrały się na początku XX wieku w Kopenhadze, od Line Langebek i Malene Blenkov - czyli współscenarzystki i współproducentki filmu. Pod płaszczem prowadzenia agencji adopcyjnej dla dzieci, Dagmar Obervy "pomagała" matkom, które z różnych powodów nie decydowały się na wychowanie swoich dzieci. Obervy przekonywała kobiety, że dzieci, po uiszczeniu odpowiedniej opłaty, trafią do nowych rodzin. Tak się jednak nie działo. Po latach Dagmar Obervy została skazana początkowo na karę śmierci, którą później zmieniono na dożywocie - za morderstwo dziewięciorga dzieci. Ale ofiar było więcej.

Lęk jako kreatywne paliwo

To jedna z najbardziej wstrząsających historii w Danii. Dla Magnusa von Horna stała się pretekstem do opowiedzenia o społecznych traumach w ogóle i do pokonywania także własnych lęków. - Kiedy urodziły się moje dzieci, od razu miałem jakiś ogromny strach. Co bym zrobił, jak coś by się im stało? Co bym zrobił jakbym stracił dziecko? Do dziś emocjonalnie mam w sobie ten lęk. Ale wtedy już wiedziałem, że to jest temat, którego kiedyś będę chciał dotknąć. I kiedy dotarła do mnie ta duńska historia, poczułem ten potencjał, że chce o tym opowiedzieć, dotknąć tego i przejść ten emocjonalny proces. Lęk działa u mnie jak paliwo kreatywne - mówi Magnus von Horn.

Film - jak podkreślają twórcy - jest inspirowany prawdziwymi wydarzeniami. Poznajemy pochodzącą z nizin społecznych szwaczkę Karoline (w tej roli Vic Carmen Sonne). Jej mąż walczy na froncie I wojny światowej i długo nie ma od niego żadnych wieści. Kobieta zakochuje się w swoim szefie, ale kiedy zachodzi w ciąże - romans się kończy. Traci pracę i przekonanie, że jest w stanie sama wychować dziecko. Na jej drodze pojawia się filmowa Dagmar (Trine Dyrholm). Karoline nawiązuje z nią relację i zaczyna u niej pracować. Do czasu, kiedy odkryje brutalną i niewyobrażalną prawdę.

Leczenie traum

Cała historia opowiedziana jest w mrocznej, momentami surrealistycznej stylistyce. "Dziewczyna z igłą" łączy w sobie elementy dramatu, horroru, baśni w stylu braci Grimm, filmu kostiumowego z czarno-białymi zdjęciami. Ich autorem jest Michał Dymek, który za "Dziewczynę z igłą" otrzymał Złotą Żabę 32. Festiwalu EnergaCAMERIMAGE w Toruniu i nominację do nagród Amerykańskiego Stowarzyszenie Autorów Zdjęć Filmowych. Przedstawiony w filmie świat jest odpychający, ale jednocześnie nie pozwala widzowi go opuścić. Nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, gdzie jest źródło zła. Stawia też szereg innych pytań: o błędy systemu, społeczne przyzwolenia, prawo do decydowania o sobie i innych. A to już bezpośredni pomost do współczesności. - Wszystko zależy od tego, gdzie na świecie pokazujemy film, dla kogo i kim te osoby są. Od tego też zależą rozmowy i dyskusje po filmie. Myślę, że podobnie to wygląda w Polsce i w Stanach Zjednoczonych. Oba kraje są mocno spolaryzowane politycznie, prawa kobiet, wolność wyboru stoją jeszcze mocno pod znakiem zapytania. To są te podobne tematy, które pojawiają się po obejrzeniu filmu. Ale na przykład w Korei Południowej dużo rozmawialiśmy o ich narodowej traumie, o nielegalnych adopcjach w latach 70., 80., gdzie dzieci były zabierane, kradzione rodzicom, biednych rodzinom i adaptowane np. w Szwecji, skąd ja pochodzę. Po latach dorośli ludzie odkrywają taką swoją historię - mówi Magnus von Horn.

- Dla nas zawsze ten film był o niechcianych ludziach, nie tylko o niechcianych dzieciach - dodaje producent filmu Mariusz Włodarski. - I mam wrażenie, że łatwo czasami sprowadza się "Dziewczynę z igłą" do filmu aborcyjnego w ogóle. Oczywiście jest tam ten element, ale myślę, że trzeba też na ten film spojrzeć przez indywidualną historię. Mam nadzieję, że każdy widz w taki sposób również do tego podejdzie, że przez swój pryzmat, swoich emocji skonfrontuje się z człowiekiem po drugiej stronie, który przeżywa jedną z najtrudniejszych decyzji swojego życia. A czy to wpłynie później na jego zmianę światopoglądową, czy nie, to już nie nam decydować. Natomiast mam nadzieję, że ten film zaprosi go, ją, tę osobę do myślenia, do tego, żeby po prostu chwilę się zastanowić nad tym, co staraliśmy się w ogóle przekazać - podkreśla Włodarski.

Oscarowy finisz

Niezależnie od tego, jakie będą ostateczne oscarowe rozstrzygnięcia, "Dziewczyna z igłą" to jedna z najważniejszych polskich koprodukcji z międzynarodowym sukcesem w ostatnich latach. Premiera filmu w Cannes, obok obrazów Coppoli, Sorrentino, czy Audiarda,  prezentacje w Toronto, Europejskie Nagrody Filmowej (Jagna Dobesz za scenografię, Frederikke Hoffmeier za muzykę), nominacje do Złotych Globów, sukcesy w kraju... - Nie spodziewaliśmy się tego, bo też trudno przewidzieć, jaka będzie recepcja filmu. My tylko z ekipą oglądając film, mieliśmy jakieś oczekiwania, ale kruche. To duży stres, adrenalina i ciekawość jak nasz film zostanie odebrany. Nie tylko w Cannes, ale w różnych krajach na świecie. Poza tym, z każdym kolejnym krokiem, ja czułem, że to się zaraz skończy, a podróż tego filmu wciąż trwa. To jest dla nas też bardzo intensywny czas. Reagujemy, planujemy, chcemy jak najlepiej dla filmu. To jest teraz jego drugie życie - opowiada reżyser.

To także kolejny w ostatnim czasie - po "Strefie interesów" w reżyserii Jonathana Glazera koprodukowanej przez Ewę Puszczyńską i po filmach Pawła Pawlikowskiego - dowód na ważne miejsce polskich twórców w świecie kina. - Pamiętam ten moment z Cannes. Czułem się, jakbym chodził trzy centymetry nad ziemią, a to wszystko minęło w ciągu jednej sekundy. Teraz jak byliśmy na Złotych Globach, to czułem takie onieśmielenie, miałem wrażenie, że to jest niewiarygodne, że ja tam w ogóle jestem. Tych emocji jest bardzo, bardzo dużo i mam takie poczucie, że one nas zaskakują za każdym razem. Podróż tego filmu wymyka się z jakiejkolwiek strategii. Zawsze mieliśmy wiarę w ten projekt, ale to, co nas spotkało jest wyjątkowe - podkreśla Włodarski. Takich emocji może być więcej.

Poza "Dziewczyną z igłą" w tegorocznych oscarowych nominacjach jest jeszcze jeden polski akcent. To film "Prawdziwy ból" w reżyserii Jessiego Eisenberga w większości nakręcony w Polsce i koprodukowany przez Ewę Puszyczyńską - współautorkę oscarowych sukcesów "Idy", czy "Zimnej wojny" Pawła Pawlikowskiego. "Prawdziwy ból" ma nominację w kategorii "Najlepszy scenariusz oryginalny", Oscara może też otrzymać odtwórca jednej z ról - Kieran Culkin.

Filmowi konkurenci

Wraz z ogłoszeniem nominacji do Oscarów rozpoczęła się ostatnia prosta przed wręczeniem nagród. Czas intensywnej promocji filmu, która skupia się przede wszystkim na dotarciu do jak największej liczby członków amerykańskiej Akademii. Bo o ostatecznym werdykcie mogą zadecydować wszyscy aktywni członkowie Akademii. Głosowanie potrwa od 11 do 18 lutego. - Ciekawe jest to, że w oczach tych akademików, jednego z największych zrzeszeń ludzi zajmujących się filmem, nasz film znalazł się w gronie piętnastu najlepszych filmów roku. I oczywiście apetyt rośnie w miarę jedzenia. To jest oczywiste, że my mamy swoje niespełnione, może niechętnie wypowiadane marzenia. Natomiast już czujemy się docenieni i wygrani i to jest wspaniałe - mówi Włodarski i dodaje, że ma nadzieję, że międzynarodowy sukces filmu przełoży się też na liczbę polskich widzów, którzy zdecydują się zobaczyć "Dziewczynę z igłą" w kinach.

I w końcu taki sukces to też trampolina do kolejnych projektów. - Robiliśmy wszystko, co mogliśmy. Cieszymy się ogromnie, że ten film ma taki sukces, jaki ma. W każdym razie trafia do widza na całym świecie. Jesteśmy gotowi, żeby zacząć pracować nad następnym projektem - zaznacza Magnus von Horn, ale na razie nie zdradza szczegółów nowej produkcji.  - Powiem tylko, że to będzie coś kompletnie innego - dodaje.

Duńsko-polsko-szwedzka koprodukcja ma jednak silną konkurencję. W kategorii Najlepszy Film Międzynarodowy nominację otrzymał musical "Emilia Perez" Jacquesa Audiarda, który rozbił bank tegorocznych nominacji, w sumie zdobywając trzynaście, w tym w kategorii "Najlepszy Film". W tej kategorii powalczy też inny konkurent "Dziewczyny z igłą" - brazylijski "Wciąż tu jestem". Stawkę filmów międzynarodowych zamykają łotewski "Flow" i niemiecki obraz "Nasienie świętej figi".

Poza "Emilią Perez" najmocniejszymi kandydatami do tegorocznych Oscarów są "The Brutalist" (reż. Brady Corbet) i "Wicked" (reż. Jon M. Chu). Oba filmy zdobyły po 10 nominacji. Rozstrzygnięcia poznamy 2 marca - tradycyjnie podczas gali w Dolby Theatre przy Hollywood Boulevard w Los Angeles.