Reklama

Był 14 kwietnia 1912 roku. Henry Frauenthal wraz z żoną Clarą spali spokojnie w jednej z kabin przeznaczonych dla pasażerów pierwszej klasy. Około północy ze snu wybudziły ich dziwne odgłosy. Ktoś walił w drzwi, jakby się paliło. To był Izaak, brat Henry’ego. Przybiegł, bo usłyszał coś niepokojącego. Coś, czemu trzeba było dać wiarę. Kapitan Titanica przekazał jednemu z prominentnych pasażerów, że coś się stało ze statkiem.

"Góra lodowa, tuż przed nami"

Noc 14 kwietnia była mroźna, ale pogodna. Na niebie można było liczyć gwiazdy. Titanic sunął przed siebie w kierunku Nowego Jorku. Marynarze z bocianiego gniazda, Frederick Fleet i Reginald Robinson Lee, wpatrywali się w ciemność. Tuż przed godz. 23.40 pierwszy z nich zauważył, że statek mknie niebezpiecznie szybko w kierunku góry lodowej. Natychmiast wszczął alarm. "Co zobaczyłeś?" - rozległ się głos po drugiej stronie. "Góra lodowa, tuż przed nami" - komunikat Fleeta był głośny i wyraźny. Titanica dzieliło od niej jakieś 400-500 metrów. Czy miała prawo tam być? O tej porze roku jak najbardziej. Dlaczego nie zauważono jej wcześniej? Wypatrujący zagrożeń marynarze nie mieli przy sobie lornetki, a widoczność z czasem zaczęło utrudniać coś na kształt mgły.

Reklama

Pierwszy oficer, William Murdoch, zareagował od razu, ale na manewr tak dużym i tak rozpędzonym statkiem było już za późno. Od zauważenia góry lodowej do momentu kolizji minęło ok. 37 sekund. Titanic otarł się o górę prawą burtą, ale wielu pasażerów nawet tego nie odczuło. To dlatego śmiechy nie ucichły. Niżej jednak rozgrywał się już dramat. Titanica zaczęła wypełniać woda. Eksperci orzekli, że dały o sobie znać błędy konstrukcyjne, jak i słaba jakość materiałów, z jakich statek był wykonany.

"Czy sądzi pan, że gdybyście mieli lornetkę, zauważylibyście ten ciemny obiekt z większej odległości?" - dopytywał później Fleeta senator Smith, przewodniczący amerykańskiej komisji badającej okoliczności katastrofy. "Moglibyśmy zobaczyć go nieco wcześniej" - odpowiedział marynarz. "O ile wcześniej?" - dociekał senator. "Na tyle, żeby usunąć się z drogi" - stwierdził Fleet.

Dlaczego marynarze z bocianiego gniazda nie mieli lornetki? Klucz do szafki, w której się znajdowała, został na lądzie. Drugi oficer David Blair, który w ostatniej chwili został przeniesiony na równorzędne stanowisko na drugim statku, zapomniał przekazać go swojemu następcy. Obecnie przyjmuje się jednak, że dostęp do sprzętu niewiele by zmienił.

Panika? Jaka panika?

Na początku część pasażerów i część załogi nie wierzyła, że statek znajduje się w niebezpieczeństwie.

"Nie było żadnego zamieszania, paniki i nikt nie wydawał się szczególnie przestraszony" - zeznała pasażerka pierwszej klasy Eloise Smith podczas przesłuchania w amerykańskim Senacie. "Nie miałam najmniejszego podejrzenia, że brakuje łodzi ratunkowych, w przeciwnym razie nigdy nie powinnam była opuszczać męża" - zapewniała.

"Przyglądałem się, jak łodzie po prawej burcie były kolejno napełniane i opuszczane" - relacjonował lekarz Washington Dodge. "W tym okresie nie było paniki, oznak strachu czy niezwykłego niepokoju. Nie widziałem żadnych płaczących kobiet ani dzieci, ani żadnych oznak histerii..." - mówił. Pasażerowie z niższych pokładów, z racji swojego położenia, wcześniej zdali sobie sprawę z powagi sytuacji. 

Panika zaczęła narastać między godz. 1 a 2 w nocy, kiedy widoczne i odczuwalne było już nienaturalne pochylenie statku. Wtedy też dla większości pasażerów stało się jasne, że miejsc w szalupach nie wystarczy dla wszystkich. Titanic wyposażony był tylko w 20 szalup ratunkowych, które mogły pomieścić zaledwie ok. 50 proc. podróżnych.

"Najwspanialszy", "najokazalszy", "najbezpieczniejszy" statek pasażerski zniknął pod wodą ok. godz. 2.20, ponad 2,5 godz. po zderzeniu z górą lodową. W katastrofie zginęło ponad 1500 osób, ocalało ok. 700. Wśród tych, którzy przeżyli, był Henry Frauenthal i jego bliscy. Wraz z ponad 30 innymi pasażerami znaleźli się oni na pokładzie szalupy ratunkowej nr 5.

Wracali z podróży poślubnej

Doktor Henry William Frauenthal urodził się 13 marca 1862 roku w Wilkes-Barre w Pensylwanii. Był synem Samuela Frauenthala, handlarza obuwiem, oraz Yetty Lowenstein, którzy przybyli do USA ok. 1848 roku. Miał liczne rodzeństwo. Ukończył Lehigh University z dyplomem chemii analitycznej i na początku pracował jako chemik. Jego miłością była jednak medycyna. Studiował w Bellevue Hospital Medical College, a tytuł lekarza uzyskał w 1890 roku. Zajął się ortopedią. Po kilkunastu latach rozpoczął prywatną praktykę. W 1905 roku wraz ze swoim bratem Hermannem Clayem założył Jewish Hospital for Deformities and Joint Diseases - Żydowski Szpital Deformacji i Chorób Stawów (żydowski, bo miał żydowskie korzenie). Stosowane przez niego techniki okazały się na tyle skuteczne, a on sam stał się na tyle znany, że placówkę, cieszącą się coraz większym zainteresowaniem, trzeba było szybko rozbudować.

26 marca 1912 roku Henry poślubił w Nicei Clarę Rogers, z domu Heinsheimer. Dla Clary było to drugie małżeństwo. Z pierwszego, nieszczęśliwego, zakończonego rozwodem, miała córkę Nathalie. Po krótkim miesiącu miodowym we Francji Henry kupił dla siebie i żony bilety w pierwszej klasie na rejs Titanikiem. Na jego pokładzie chciał wrócić do Ameryki - do swojego domu, szpitala i pacjentów. Para nie podróżowała sama. Towarzyszył jej brat Henry’ego, Izaak.

Izaak od początku miał złe przeczucia. Przez dwie noce śnił mu się ten sam koszmar. Statek płonął, słyszał krzyki przerażonych pasażerów. Nieszczęsnej kwietniowej nocy zaniepokoiły go dziwne odgłosy, jakby tarcia. Udał się więc wyżej, by zbadać sprawę. Wtedy usłyszał, jak kapitan Titanica mówi Johnowi Jacobowi Astorowi IV, bodajże najbogatszej osobie na pokładzie, że coś się stało ze statkiem i trzeba będzie kierować pasażerów do łodzi ratunkowych. Nie czekał ani chwili i pędem pobiegł do brata i jego żony.

Henry, Clara i Izaak zaczęli szukać ratunku. Piąty oficer Harold Lowe poprowadził żonę Henry’ego do szalupy ratunkowej nr 5, w myśl zasady, że najpierw ratuje się kobiety i dzieci. Clara, nie chcąc opuszczać męża, próbowała się potem z niej wydostać, ale nie mogła ominąć tych, którzy tak jak ona zostali do niej skierowani. Ponieważ kilka miejsc nadal było wolnych, a Lowe się oddalił, Henry i Izaak znaleźli się w łodzi razem z Clarą. Byli uratowani.

"Kiedy statek poszedł na dno i jeszcze jakiś czas później, krzyki tych, którzy byli na kołach ratunkowych i bojkach, były nie do opisania. Nikt, kto je słyszał, nigdy ich nie zapomni" - wspominał później Henry.

Ląd

Pond 700 rozbitków z Titanica, dryfujących w szalupach, uratowała załoga statku Carpathia, która na miejscu katastrofy zjawiła się ok. godz. 4 nad ranem. Kapitan Arthur Henry Rostron w swych opowieściach zwracał uwagę na panującą wśród ocalałych ciszę. Mówił, że katastrofa była tak wielka, że uciszyła ludzkie emocje. Wiele osób snuło się po pokładzie jak widma, w sukniach balowych, koszulach nocnych, często też bez różnych części garderoby, w poszukiwaniu mężów, synów, braci, ukochanych. Z marnym skutkiem.

Z każdą milą nasilał się żal pogrążonych w żałobie pasażerów. Karl Behr, który przeżył wraz ze swoją ukochaną, stwierdził: "Chociaż zatonięcie Titanica było okropne, moim zdaniem cztery dni wśród cierpiących na Carpathii były znacznie gorsze i trudniejsze do zapomnienia".

Wieczorem 18 kwietnia Carpathia wraz z pasażerami z Titanica przybyła do Nowego Jorku. Opuszczających pokład witał wielotysięczny tłum. Ocalała Edith Rosenbaum wspominała intensywną ciszę, "ciszę śmierci", którą zakłócały krzyki, łkania oraz żałobne bicie dzwonów. Mówiła też o "kanonadzie błysków lamp fotograficznych". Frauenthalowie byli jednymi z pierwszych, którzy zeszli na ląd.

Bez pomocy specjalistów, wiedzy na temat zespołu stresu pourazowego ocaleni radzili sobie sami. Henry już następnego dnia wrócił do pracy. Liczył, że w ten sposób szybciej zapomni o tym, co go spotkało. W szpitalu mógł liczyć na ciepłe przyjęcie. Ale podobnie jak inni mężczyźni, którzy przeżyli, on i jego brat spotkali się z krytyką za to, że znaleźli się w szalupie, w której "w tamtym momencie nie powinni". Poza tym zostało kilka wolnych miejsc. Dlaczego nie zabrali innych? (Jest wiele wersji, dlaczego szalupy odpływały w połowie puste; według niektórych oficerowie nie mieli wiedzy na temat ich ładowności, inni mówili, że stało się tak za sprawą rozkazu, zgodnie z którym najpierw ratowano kobiety i dzieci). Niektóre doniesienia prasowe miały wydźwięk antysemicki, co, jak się podejrzewa, mogło doprowadzić do pogorszenia stanu psychicznego Frauenthalów.

Skok z siódmego piętra

Henry, dręczony pytaniami o przebieg wydarzeń, podzielił się swoją historią w maju tego samego roku w "American Medicine". Opowiedział o tym, jak wyglądała jego ucieczka z tonącego statku, wspominał też innych pasażerów, którzy nie wierzyli, że coś im zagraża, a którzy następnie zmarli w lodowatej wodzie. Później zarówno Henry, jak i Clara unikali rozmów o Titanicu. Wiadomo, że nie zrezygnowali z podróży, ale też, że ich stan psychiczny się pogarszał.

11 marca 1927 roku, w wieku 64 lat, prawie 15 lat po katastrofie Titanica, Henry Frauenthal zginął w wyniku upadku z okna na siódmym piętrze. Prawdopodobnie z okna swojego mieszkania.

"Częściowo ubrane ciało doktora Frauenthala znaleziono na dziedzińcu o 7 rano, po tym jak panna Evelyn Robson, jego sekretarka i pielęgniarka, odkryła jego nieobecność w sypialni. Wezwano policję i karetkę pogotowia ze Szpitala Knickerbocker. Lekarz sądowy Norris oświadczył, że śmierć nastąpiła w wyniku ‘upadku z okna z powodu zaburzeń psychicznych’" - można było przeczytać w depeszy.

Z relacji panny Robson wynikało, że Henry miał kolejne załamanie nerwowe. Zaledwie kilka dni przed śmiercią uczestniczył w pogrzebie jednego ze swoich najbliższych przyjaciół, Samuela Levy’ego, co pogorszyło jego stan. Wiadomo, że lekarz cierpiał także na cukrzycę, przez którą kilka lat wcześniej musiano mu amputować kilka palców u obu stóp.

A co stało się z Clarą, wdową po tragicznie zmarłym? Po śmierci męża kobieta leczyła się z powodu depresji. Spędziła w jednej placówce 16 lat, aż do swojej śmierci w 1943 roku. Nie wiadomo, jak potoczyły się losy Nathalie, jej córki. Za to wiadomo nieco na temat losów Izaaka, brat Henry’ego. Po katastrofie Titanica kontynuował on praktykę prawniczą. Nigdy się nie ożenił. Zmarł w 1932 roku z powodu niewydolności serca.

Jedno życzenie

Przed śmiercią Henry sporządził testament. Kilkaset tysięcy dolarów postanowił przekazać szpitalowi, który był dziełem jego życia. Ale nie tylko z tego powodu o dokumencie rozpisywały się media. Największe zaciekawienie wzbudziła nietypowa prośba, z jaką Frauenthal zwrócił się do pracowników placówki.

"Nakazuję i życzę sobie, aby moje szczątki zostały poddane kremacji, a prochy moje złożone zostały w Szpitalu Chorób Stawów do dnia 4 października 1955 roku, czyli w 50. rocznicę założenia wspomnianego szpitala, a następnie rozsypane z jego dachu na cztery strony świata" - informowały gazety.

Prawie 30 lat później szpital spełnił jego życzenie. Według "Los Angeles Times" prochy lekarza "w ciężkiej, zielonej urnie z onyksu ze złotymi zdobieniami" zostały przeniesione z kaplicy szpitalnej na dach ośmiopiętrowego budynku przez Abrahama Rosenthala, dyrektora wykonawczego szpitala, a następnie rozsypane zgodnie z prośbą zmarłego. W wydarzeniu brała udział rodzina doktora Frauenthala.

Widmo Titanica

Samobójcza śmierć doktora Frauenthala wywołała lawinę pytań. Mimo że miała miejsce kilkanaście lat po katastrofie Titanica, głośno zastanawiano się, czy mogła mieć z nią związek. Czy lekarz popełnił samobójstwo, bo nie mógł uporać się z tragicznymi wspomnieniami? Może czuł się winny, że przeżył? Że nie udzielił pomocy innym pasażerom? Lata po śmierci Henry’ego głos zabrała rodzina. Stwierdziła, że lekarz przejmował się nade wszystko stanem swojego zdrowia i obawiał się kolejnej amputacji z powodu cukrzycy (przypomnijmy, że wcześniej amputowano mu kilka palców). Za mało prawdopodobne uznano, by samobójstwo miało związek z katastrofą statku.

Prawdą jest jednak, że w kilka lat po katastrofie Titanica kilkoro ocalałych popełniło samobójstwo. "The Independent" pisze o 10 osobach. Dziś, jak się zauważa, u wielu z nich prawdopodobnie zdiagnozowano by syndrom ocalałego, który cechuje się m.in. utrzymującym poczuciem winy o charakterze depresyjnym i prześladowczym. O syndromie ocalałego zaczęto mówić jednak dopiero pod koniec lat 60.