Reklama

Hiperborea była w wierzeniach starożytnych Greków rajem wiecznej młodości i obfitości - mieszkańcy owego królestwa wiedli beztroskie życie, wolne od chorób, cierpienia i smutku, a kiedy nacieszyli się istnieniem szli nad urwisko i skakali do morza. Kraina leżała bardzo daleko na północy, będąc zupełnie niedostępną dla zwykłych śmiertelników. Tylko półboscy bohaterowie, tacy jak Herkules i Perseusz, potrafili do niej dotrzeć i dostąpili zaszczytu poznania szczęśliwego ludu, który - według mitów - nieustannie rywalizował z legendarną Atlantydą. Jednak w odróżnieniu od wojowniczych i potężnych militarnie Atlantów, Hiperborejczycy byli szlachetni, prawdomówni, sprawiedliwi i nastawieni pokojowo.

- napisał w pośmiertnym hołdzie dla Zbigniewa Herberta Seamous Heaney, laureat Nagrody Nobla w pięknym "Hiperborejczyku".

Reklama

Irlandczyk wyjaśniał, że Herbert był dla niego Hiperborejczykiem, ponieważ reprezentował sobą "absolutną uczciwość" i podkreślał, że miał Polaka za osobisty wzór oraz herosa literatury "skończonego w pozytywnym tego słowa znaczeniu", niemożliwego do naśladowania ze względu na doskonałość. Ścieżkę po umyśle poety w innym fragmencie wiersza opisał, jako "drogę po rumowisku do Delf, ich via sacra, po części już via crucis, po części realny kamień nieprzemienionych gór", jego samego nazywając "wyrocznią" wartości, która "wciąż jeszcze nie podlegała cenzurze", broniącą "oblężonej świątyni boga na szczycie wzgórza". Trudno o większe uznanie i lepsze podsumowanie całego dorobku "Pana Cogito".

Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę w Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>

"Dla Heaneya, rdzeniem poezji Herberta jest sokratesowskie poszukiwanie prawdy, odkrywanie prawdziwego "kształtu rzeczy", który kryje się̨ za bolesnym, oszałamiającym i zmiennym doświadczeniem. (...) Herbert "pragnie zawsze przenikać́ na wskroś́ oficjalne wersje doświadczenia zbiorowego, by docierać́ w końcu do kręgu doznań́ i wytrzymałości jednostki". To właśnie nadaje tej poezji głębszą̨, ogólnoludzką i ponadindywidualną perspektywę̨" - podsumowała ich relację Bogdana Carpenter, krytyk literacki i profesor literatury z Uniwersytetu Michigan, w opracowaniu "Poezja Herberta w krytyce anglosaskiej".

"W sprawiedliwym świecie już dawno dostałby Nagrodę Nobla" - pisał na łamach "New York Times", na kilka lat przed śmiercią polskiego poety, Stephen Dobyns, pisarz i znany amerykański krytyk, kiedy Polakowi po raz kolejny wyróżnienie nie zostało przyznane. "Nie ma innego żyjącego poety, którego twórczość lubię tak bardzo lub którego podziwiam bardziej" - zaznaczył.

"Bądź wierny"

Miał wielki talent od zawsze, ale początkowo sytuacja powojenna uniemożliwiała mu publikowanie. To była - zdaniem Herberta - zwykła, ludzka przyzwoitość, że "kiedy ludzie nazywani 'zaplutymi karłami reakcji' umierali w lesie za Polskę", odrzucił jakąkolwiek współpracę z komunistyczną władzą - inaczej niż wielu, uznawanych dziś za wielkich, pisarzy i poetów - i konsekwentnie odrzucał kolejne propozycje przez całe życie.

Nie został, w związku z powyższym, PRL-owskim attaché kulturalnym w Paryżu, jak w 1951 roku Czesław Miłosz, ani pupilem władzy w stylu Wisławy Szymborskiej, która pisała "oto Partia ludzkości wzrok, oto Partia siła ludów i sumienie" i wzruszająco opłakiwała śmierć Stalina w wierszu "Ten Dzień", a w 1964 roku podpisała list potępiający "Radio Wolna Europa". Nie uścisnął mu również osobiście dłoni towarzysz Jakub Berman, jak Jerzemu Andrzejewskiemu.

To samo hańbiące podejście reprezentowali niemal wszyscy artyści. Tłumaczyli się po latach, że byli przymuszeni, bo inaczej nie mieliby za co żyć, ale Herbert brzydził się podobną postawą. Uważał ją za koniunkturalną - mogli przecież, podobnie jak on - po prostu pójść do zwykłej pracy, np. kalkulatora chronometrażysty w spółdzielni.

- Jak wyglądało życie ówczesnych artystów? Było po prostu, co prawda podszytą strachem, ale jednak idyllą. Obawiali się, że mogliby znaleźć się w tym dole, w którym żyło zwyczajne społeczeństwo (...) Jaka szkoda, że tę bajkę reżyserował stary czekista - tłumaczył kiedyś historyk dr Marek Kozłowski.

Przyszły "Pan Cogito" stanął na przeciwległym biegunie. Wolał jeść w najtańszych barach mlecznych niż rzucić chociażby skromny promyk światła na komunistów, których miał za "wcielonych diabłów". Halina Misiołkowa, pierwsza wielka miłość poety, wspominała, że wiecznie był głodny i nie miał pieniędzy na nawet najpospolitsze kwiaty, więc zbierał dla niej polne stokrotki.

Ta wierność ideałom ukształtowała Herberta. Nosił ją w sobie już do końca i dobitnie przedstawiał w swoich wierszach, zwłaszcza tych dotyczących Polski, która była dla niego świętością. Nie był oczywiście bez skazy - w późniejszych latach dużo palił i zdarzało mu się nadużywać alkoholu, po którym stawał się bardzo nieprzyjemny. Następnego dnia przychodził z kwiatami, klękał i przepraszał - był po prostu normalnym, przyzwoitym Polakiem, niepozbawionym wad.

"Malowane słowem obrazy"

Herberta większość Polaków zna z niosącego wielkie przesłanie "Przesłania Pana Cogito", popularnych "Wilków", będących hołdem dla Żołnierzy Wyklętych, sugestywnego "Przesłuchania Anioła", czy "Raportu z Oblężonego Miasta". To wybitne arcydzieła, pokazujące wielki patriotyzm, kwintesencja "polskości" poety. Wszystkie przekazują moralną naukę. "Idź wyprostowany wśród tych, co na kolanach" i "Bądź wierny" prawdzie - brzmią najważniejsze, wypływające z nich, przykazania autora.

Klasyczne wiersze Herberta z kolei porywają czytelnika. To namalowane słowem obrazy, które prowadzą odbiorcę za rękę przez mitologię i historię. Za pomocą zdań i metafor autor przenosi nas w swoje opowieści na tyle plastycznie, że mamy wrażenie, iż naprawdę rozgrywają się na naszych oczach. Absolutne mistrzostwo poety w opisie sceny możemy poczuć w, m.in. w wierszu "Achilles. Pentezylea". 

Bo oto stoimy razem z nim na polu bitwy przed Troją, kiedy legendarny Achilles zadaje śmiertelny cios Pentezylei i "zobaczył w nagłym olśnieniu, że królowa Amazonek jest piękna". Wojownik pada na kolana, po czym "ułożył ją troskliwie na piasku, zdjął ciężki hełm, rozpuścił włosy i delikatnie ułożył ręce na piersi", ale "nie miał jednak odwagi zamknąć jej oczu". Po chwili heros "jakby przymuszony obcą siłą, zapłakał - tak jak ani on sam, ani inni bohaterowie Tej wojny nie płakali", kiedy "jej niezamknięte jeszcze oczy patrzyły z daleka na zwycięzcę z upartą, błękitną - nienawiścią". 

Innym razem poeta zabiera nas na makabryczne widowisko - nierówny i nieuczciwy pojedynek Apollona z Marsjaszem, zakończony brutalną kaźnią sylena, który śmiał rzucić wyzwanie bogu. Następnie możemy razem z Herbertem wślizgnąć się do pracowni Marka Aureliusza, aby przyjrzeć się zakurzonym papirusom cesarza-mędrca i samemu władcy ślęczącemu nad księgą. Albo odwiedzić duński zamek i wysłuchać kapitalnego monologu Fortynbrasa, szydzącego z klęski oraz niezaradności martwego Hamleta lub wreszcie poczuć smutek starożytnej bogini zwycięstwa Nike, wahającej się nad losem młodziutkiego, umierającego za Ojczyznę żołnierza.

Podobnych podróży można z Herbertem odbyć dziesiątki, a niemal każda z nich ma ukrytą symbolikę i sens, bo "Pan Cogito" uważał, że "słowo musi powrócić do macierzystego portu - do znaczenia (...) Nazywanie rzeczy i spraw ludzkich prowadzi do ich zrozumienia i osądu. Zwłaszcza po chaosie pojęć - po ostatniej wojnie, po potopie kłamstw, trud odbudowy moralnej świata, przez odbudowę wartości słowa. Musimy na nowo oddzielić zło od dobra, a światło od ciemności" - pisał w szkicu "Od ciemnego słowa chroń nas" - dodawał.

Uważał, że "pisarz jest, a przynajmniej powinien być, po stronie poniżonych i pokrzywdzonych. Od tego nie mogą go zwolnić żadne instancje świeckie czy duchowne".

"Ja byłem najmniej zdolny"

Mimo światowego uznania i sławy był niezwykle, wręcz nadzwyczajnie skromny. - Nigdy nie przypisywałem sobie roli przywódcy. Nie jestem żadnym autorytetem moralnym. Czasem piję, teraz już nie, ale palę papierosy. Jaki autorytet może palić papierosy? - mówił podczas wywiadu z Bogdanem Rymanowskim w 1994 roku, podkreślając że bardzo nie lubi, przypisywanej mu przez wielu ludzi, roli "wyroczni".

Nie uważał się za wybitnie uzdolnionego ani szczególnie inteligentnego. "W mojej klasie było nas dwudziestu czterech i ja byłem najmniej zdolny; i z całej naszej klasy tylko ja jeden przeżyłem wojnę" - wspominał po latach w jednym z listów. Innym razem, ku zaskoczeniu dziennikarki prowadzącej rozmowę, rzucił, że jest jedynie "pisarzem średnich lotów", ale mającym "niewygasłą młodzieńczą wolę doskonalenia się i dochowania wierności ideałom dość już dzisiaj archaicznym". W swoim własnym mniemaniu właściwie "niczego wielkiego nie dokonał".

Przyjaciel poety Gustaw Herling-Grudziński zobrazował prawdziwą naturę Herberta, opowiadając o niezwykłej sytuacji. - Podczas kolacji u Lebensteina wydarzyła się taka śmieszna scena. Ten głupi Jerzy Andrzejewski chciał się koniecznie pochwalić, że dostał z Ameryki czek na 10 tys. dolarów. Toteż puścił go w obieg na dowód, że nie kłamie. Gdy czek dotarł do rąk Herberta, ten wykonał gest, jakby zamierzał go podrzeć. Andrzejewski zbladł, bo myślał, że to na serio, ale Herbert tylko się z nim podrażnił i oddał mu jego skarb. Z przyjęcia wyszliśmy po północy na ulicę, a on w pewnym momencie nachylił się do mnie i powiada: "wiesz, w "Neue Züricher Zeitung" ukazała się notatka, że mogę dostać Nagrodę Nobla" - powiedział autor "Innego Świata" w filmie dokumentalnym "Obywatel Poeta".

W ocenie pisarza skromność Herberta była niewymuszona i prawdziwa "w ujmujący sposób". Nie było w nim napuszenia, żadnego poczucia wyższości wobec innych ludzi. W Mediolanie zaprzyjaźnił się, m.in. z bardzo sympatyczną stróżką domu, w którym mieszkał i przesiadywał u niej, rozmawiając o mieście, a w kraju niekiedy wsiadał w PKS i jechał do przypadkowej wsi, aby spotykać się z mieszkańcami - był bardzo życzliwy, więc ludzie łatwo otwierali się przed nim i opowiadali o swoich problemach i życiu.

Zdarzało się bardzo często, że wzruszony czyimś losem pomagał w różnoraki sposób, ale równocześnie niemal nigdy nie wspominał nikomu o swoim wsparciu dla kogokolwiek. To wychodziło dopiero po latach, zazwyczaj przypadkowym zrządzeniem losu lub... z zapachem, niedostępnych wówczas, dojrzewających cytryn w kieszeni płaszcza przeziębionego Tymoteusza Karpowicza.

"Przenajświętsza babcia"

Potrzebę niesienia dyskretnej pomocy innym wyniósł z rodzinnego domu, zwłaszcza od ukochanej babci Marysi, będącej dla niego największym autorytetem aż do śmierci. Mania, jak ją nazywała rodzina, została koszmarnie doświadczona przez życie - będąc nastolatką straciła rodziców, później dwoje małych dzieci, a w kilka lat po ich śmierci jej mąż popełnił samobójstwo. Mając bardzo niską wdowią rentę, musiała samodzielnie poradzić sobie z opieką nad synami - 4-letnim Mieczysławem i 7-letnim Bolesławem, z którego rodziną na jesieni życia zamieszkała.

"Hiobowy los" nie odebrał babci Herberta ludzkiego ciepła, miłości do Boga i wiary w innych ludzi. "Maria Doświadczona", jak nazwał ją we wzruszającym wierszu "Babcia", była prawdziwie pobożna, skromna i szlachetna. - Ona była święta. W jej życiu był właściwie sam ból, samo cierpienie, a jednocześnie prawdziwa wielkość. Była kobietą z ogromną gościnnością wewnętrzną. (...) W niej światło nigdy nie gasło. Ona miała, Jezus Maria! - nie ma na to innego wyrażenia - kontakt z Panem Bogiem. Babcię można było zabić, ale nie można jej było wyrwać ze świata wiary. Przy tym nie uważała, że Pan Bóg powinien coś dla niej robić, pomagać, tylko że Pan Bóg po prostu jest. Ona była z Nim - wspominał poeta.

Małemu Zbyszkowi wpoiła wrażliwość na biednych, bezdomnych i pokrzywdzonych przez los oraz nauczyła bezinteresownie pomagać innym. - Babcia działała odruchowo. Prowadziła zakrojoną na ogromną skalę akcję charytatywną, babciny plan Marshalla - obejmujący wszystkich ubogich, którzy znaleźli się w zasięgu jej królewskiego serca. Ja byłem jej cichym wspólnikiem, zausznikiem, współwykonawcą jej przestępczej działalności, słowem współzbrodniarzem - śmiał się po latach Herbert.

Opowiadał, że opiekowała się̨, m.in. niezamężną dziewczyną z małym dzieckiem. - Nigdy nie mówiła o niej, że to taka panna, co zgrzeszyła. Babcia nigdy nie wykorzystywała swojej religijności jako argumentu, że tak trzeba żyć́. Nie chciała nikogo pociągać́ za sobą̨. Myślała, że ci, którzy postępują̨ inaczej, mają swoje racje po temu. Gdy przychodzą̨, trzeba ich przyjąć́, jak aniołów. Nic nie wymyśliła, żadnych książek ani wierszy. Towarzyszy mi zawsze - zaznaczał.

Podkreślał, że rozumieli się bez słów i byli sobie bardzo bliscy. Do końca życia, kiedy miewał poważne dylematy moralne, zawsze pytał sam siebie, "jak zrobiłaby babcia" i po dłuższym namyśle znajdował "babcine rozwiązanie". Była dla niego wielkim wzorem - osobą honorową, pełną miłości i niezmiennie stojącą po stronie dobra, którą poeta kochał najbardziej ze wszystkich ludzi, więcej nawet niż rodziców i żonę.

Szorstka przyjaźń

Herbert był również - podobnie jak ona - bardzo wrażliwy na poniżanie innych, a szczególnie nienawidził, kiedy obrażano i naśmiewano się z Polaków. Jerzy Narbutt opowiadał, że kiedyś podczas kłótni w Ameryce poeta dosłownie pobił się z Czesławem Miłoszem, bo ów naśmiewał się przy nim z hołubionego przez "polaczków" AK-owskiego etosu. Innym razem "pojechał do paryskiej "Kultury" i Giedroyć z Miłoszem swoim zwyczajem gadali na Polaków", więc "Herbert zdjął spodnie i kazał im się pocałować w polską dupę" - mówił Janusz Szpotański w "Ostatnim wywiadzie..."

Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę w Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>

Przyjaźń z Miłoszem zawsze była dla niego ważna, ale została poważnie nadszarpnięta, kiedy przyszły noblista popełnił "morderstwo intelektualne", prowokacyjnie dowcipkując na kolacji w USA, że Polska powinna zostać przyłączona do ZSRR. Reakcja Herberta przeszła do legendy - przez półtorej godziny krzyczał i mówił koledze wprost, co o nim myśli, a "wściekłość dodawała mu skrzydeł". Rozumiał "obrzydliwą kpinę", jak wspominał po latach, ale uważał, że z pewnych rzeczy żartować nie wolno.

Poczuł się dotknięty również ze względu na pochodzenie - podobna rozprawa przy kimś urodzonym, wychowanym i zżytym z podbitym przez ZSRR Lwowem, musiała wydawać się mocno niestosowna. "Należał do gatunku osób wydziedziczonych ze Lwowa, głęboko zranionych przez utratę niezwykłego miasta. Był jednak wygnańcem niezmiernie dyskretnym: nigdy nie nazywał Lwowa w swych wierszach, mówił o mieście, tak jakby było coś zbyt bolesnego w imieniu miasta" - wspominał Adam Zagajewski w "Zeszytach Literackich".

Miłosz nie rozumiał, dlaczego Herbert wpadł w amok. Nie znosił Polaków, miał się za obywatela świata i zawsze podkreślał swoje litewskie urodzenie oraz niechęć do "polskości". Napastliwie, zawzięcie i drapieżnie krytykował "Lechitów", wielokrotnie bardzo niesprawiedliwie i krzywdząco. "Zawsze miał snobizm, że jest lewicowy i postępowy i nie nacjonalista, że w ogóle jest Bałt a nie Polak, i takie tam różne" - pisał z niechęcią o Miłoszu Stefan Kisielewski w "Abecadle".

"Polska zasługuje na miłość"

Z "Panem Cogito" było inaczej, bo "polskość" stanowiła dla niego prawdziwe "sacrum". Bardzo osobiście przeżywał i brał do siebie losy kraju. Reprezentował swoją postawą oraz poezją przedwojenną przyzwoitość - honor, odwagę, niezłomność i pokorę. "Nie można zrezygnować z tego, że nasz naród jest inny od innych narodów, że ma prawo do istnienia, własnej suwerenności, własnego języka, tradycji i kultury. One trwają tysiąc lat. Może niedługo w porównaniu z innymi kulturami, ale przynajmniej dla mnie zasługują na szacunek i miłość" - napisał w artykule zacytowanym w książce "Herbert nieznany. Rozmowy"

Nie miał bezkrytycznego stosunku wobec narodowych przywar Polaków, ale - w odróżnieniu od wielu współczesnych mu rodzimych literatów - przypominał raczej surowego, ale kochającego i dobrego ojca niż zapiekłego prześladowcę, i był szalenie przywiązany do Polski. "Nigdy nie chciałem wyjechać na zawsze (...) Moja konstytucja psychiczna, moja biografia przywiązała mnie tak bardzo do kraju, że muszę tutaj zostać. Nie mam innego wyjścia" - pisał w latach 80. dla "Dziennika Bałtyckiego".

Władze PRL miały nadzieję, że kiedyś poeta zdecyduje się na ostateczną wyprowadzkę na Zachód, jak uczyniła większość artystów. Ale on zawsze, ku ich wielkiemu niepocieszeniu, wracał do kraju po dłuższej lub krótszej nieobecności. Stanowiło to poważny problem dla komunistycznego rządu, bo sławny na świecie Herbert znajdował się poza zasięgiem SB i PZPR. Nie można było odmówić kilkukrotnemu kandydatowi do Nagrody Nobla wydania paszportu, kiedy wyjeżdżał po odbiór prestiżowych wyróżnień, ani odmówić prawa do powrotu lub odebrać obywatelstwa. SB słusznie zauważała w aktach, że każda z opcji wywoła kompromitujący dla państwa światowy skandal.

"Potwór powinien mieć twarz potwora"

III RP była dla Herberta życiowym rozczarowaniem, pod którym nie mógł się podpisać. Nie była krajem, o który przez całe życie walczył. Okrągły Stół miał za zdradę i hańbę dla środowiska "Solidarności". Nie umiał zrozumieć, jak dawna opozycja mogła rozmawiać i ułożyć się z PZPR i SB.

- Ja lubię i w pisaniu, i w działaniu, rzeczy, które mają swój początek, środek i koniec. Otóż ja nie wiem, co można uważać za początek nowej Polski (...). Moja teza jest następująca - w Polsce panuje neokomunizm. Nie odwołuje się on od ideologii, ale stara się on urządzić z kapitalizmem. Powiada, do diabła z Marksem i Engelsem, władza to pieniądz, pieniądz to banki, opanujmy banki, opanujmy struktury gospodarcze, w każdym razie kontrolujmy je, wtedy będziemy rządzili - oceniał w "Obywatelu Poecie".

Po latach wypomniał różnym literatom ich zaangażowanie w stalinizm w "Hańbie domowej" Jacka Trznadla. Nie ze złośliwości - uważał, że ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości powinni przeprosić naród za swoje zachowanie, zamiast udawać, że nic się nie stało i zbywać przeszłość milczeniem. Stanął więc - po raz kolejny w życiu - po przeciwnym biegunie niż większość środowiska artystów, a za nawoływanie do lustracji został zlinczowany medialnie. 

- To było robione w rękawiczkach, bo jednak liczono się z nim, ale jego nazwisko było wyraźnie wyciszane, pod pozorem, że poeta jest chory, nietwórczy, że jego gwiazda minęła. Nie mówiąc już o mocniejszych sformułowaniach, których nie wyrażano publicznie: że Herbert zwariował, że jego poglądy są nie do przyjęcia - opowiadał Antoni Libera.

Herbert poróżnił się wtedy z dawnym przyjacielem Adamem Michnikiem, którego nazwał "manipulatorem, człowiekiem złej woli, kłamcą i oszustem intelektualnym". - Ideologia tych panów, to jest to, żeby w Polsce zapanował 'socjalizm z ludzką twarzą'. To jest widmo dla mnie zupełnie nie do zniesienia. Jak jest potwór, to powinien mieć twarz potwora. Ja nie wytrzymuję takich hybryd, ja uciekam przez okno z krzykiem - podkreślał.

Również szerzącą się na świecie nowoczesną sztukę nazwał "marksistowską antykulturą". - Wierzę, że są rzeczy piękne i brzydkie, dobre i złe, szlachetne i podłe. I biada takim strukturom, w których te granice zostaną zatarte w imię czegokolwiek - powiedział. Bezkompromisowość sprawiła, że w 1996 roku kolejny raz nie został laureatem Nagrody Nobla. 

"Epilog burzy", jak sam nazwał swoje życie w ostatnim napisanym zbiorze wierszy, zakończył się symbolicznie i smutno - 28 lipca 1998 roku o 4 nad ranem, pośród szalejących nad Warszawą błyskawic. Najwybitniejszy polski poeta XX wieku podzielił los Norwida, którego zawsze podziwiał - umarł w biedzie, opuszczony niemal przez wszystkich, w skromnym mieszkaniu na Sielcach. Była przy nim jedynie, wierna mu do końca, ukochana żona Katarzyna.