Reklama

Karolina Olejak: Umieranie boli?

Paweł Witt: - Boli. Nie fizycznie, ale psychicznie. Tracimy to, co najcenniejsze. Boli to, że zostawiamy bliskich. Boli, że nie zobaczymy dorastania dzieci. Tego, jak zdają maturę, czy biorą ślub. Boli, że nie doczekamy wnuków. Jest lęk o tych, którzy zostają. Zwyczajnie jest nam przykro. Śmierć może boleć również fizycznie, ale przy dobrej opiece paliatywnej jesteśmy w stanie sobie z tym poradzić.

Reklama

Uczą was jak powiedzieć "umierasz"?

- To nie jest proste. Żeby rozmawiać z ludźmi o śmierci trzeba samemu mieć to przepracowane. Jeśli uciekamy od tematu, sami się jej boimy, to nie zrobimy tego dobrze. Czasem łatwiej jest szybko to powiedzieć i iść dalej. Część personelu w ten sposób próbuje sobie radzić. Kuleje kształcenie dyplomowe. Studenci nie są uczeni jak podejmować tak trudne tematy i towarzyszyć pacjentami. Wszystkie badania pokazują, że tej rozmowy brakuje najbardziej.

To ja wygląda taka rozmowa?

- Reguła jest jedna. Mówimy tyle, ile pacjent chce wiedzieć.

A w praktyce? Widzi pan moje wyniki - są złe. Co wtedy?

- Załóżmy, że widzę kolejne przerzuty. Powiedziałbym, że wyniki są gorsze, niż się spodziewałem i czekam na reakcje.

Jaka może być?

- Czasem pacjent podejmuje rozmowę, dopytuje. To znaczy, że chce znać szczegóły. Niektórzy działają przeciwnie. Zmieniają temat, żartują, bo nie są jeszcze na to gotowi.

Ludzie często wypierają informacje, w jakim są stanie?

- Zdarza się, że do opieki paliatywnej przychodzą ludzie, którzy twierdzą, że są tu po to, żeby wyzdrowieć. Nie ma co na siłę ich z tego przekonania wyprowadzać. Widocznie tak jest im łatwiej.

Przeważnie jednak ludzie wiedzą, że umierają. Potrzebują tylko potwierdzenia. Sami widzą, że tracą siły, że czują się gorzej. Zwykle wiele nie potrzeba.

Jest jeszcze jakaś zasada?

- Na pewno nie mówimy, kiedy ktoś umrze, bo tego nie wie nikt.

Zostaje jeszcze powiedzieć bliskim...

- Rodziny bardzo często nie chcą, żeby mówić, skąd jesteśmy i jaka jest prawdziwa sytuacja. Jednak każdy świadomy człowiek musi wyrazić zgodę na opiekę hospicyjną. Dostaje dokumenty do podpisania. Czy je czyta, to już inna sprawa.

Trochę jak w "Kamizelce". Oszukujemy z miłości

- To bardzo częsty motyw. Dziadek oszukuje wnuki, żeby się nie martwiły. Oni oszukują dziadka, żeby się nie bał. Wszyscy wiedzą, do czego zmierza sytuacja, ale nie chcą tego powiedzieć na głos. Przez to wszyscy tracą cenny czas.

A dziecko da się przygotować na śmierć?

- Małe dziecko nie rozumie śmierci. Trochę starsze nie ma poczucia jej nieodwołalności. Najtrudniej o chorobie powiedzieć nastolatkowi. On już ma wyobrażenie, jak wiele można zrobić w życiu. Ma plany i marzenia. Nagle dowiaduje się, że nie będzie mógł ich zrealizować. Nastolatki mają poczucie autonomii, chcą współdecydować o swoim leczeniu. Tu jest największe poczucie niesprawiedliwości, bo zobaczyli, że życie jest fajne, a trzeba się z tym pożegnać.

Jak reagują?

- Bardzo często zamykają się w sobie. Do tego dochodzą leki, które wzmacniają tę huśtawkę nastrojów. Często z boku wygląda to tak, jakby odpychały rodziców, ale wewnątrz jest przeciwnie. Bardzo potrzebują bliskości i poczucia bezpieczeństwa.

Co wtedy zrobić?

- Nie uciekać. Wszystko zależy od wieku i tego, jakie życie miało dziecko. Czasem można coś porównać. Jeśli zmarli dziadkowie, to na tej podstawie porozmawiać o tym. Może było ukochane zwierzę, które odeszło? Na pewno w pełni na śmierć nie da się przygotować. Każdy potrzebuje czegoś innego.

Byłam kiedyś wolontariuszką w szpitalu dziecięcym. Część rodziców zabraniała dzieciom brać udział w zabawach. Bali się, że to będą zbyt męczące. Inni przeciwnie wypychali maluchy do wszystkich możliwych aktywności.

- Trzeba zachowywać się normalnie. Najlepiej traktować dziecko tak, jak traktowało się je przed chorobą. Jeśli dziecko było wychowywane zachowawczo, to nie można nagle, w obliczu trudnej sytuacji, pozwalać mu na wszystko. Najtrudniejsze jest to, żeby zachować balans. Nie pokazywać dziecku, że ta choroba całkowicie zmieniła ich życie. Powinno nadal robić, to co mogło wcześniej. To czy dziecko będzie działać, czy będzie zmęczone i zrezygnuje, niech już będzie jego wyborem.

Rodzice prezentują różne postawy. Jedno jest wspólne, chcą jak najdłużej zachować dziecko przy sobie. Niewielki jest procent rodziców, którzy przyjmują, że dziecko jest zmęczone leczeniem i lepiej byłoby dla niego, gdyby to cierpienie się już skończyło.

Czasem to dziecko przeprowadza rodziców przez ten czas?

- Bardzo często dzieci są bardziej dorosłe niż rodzice. Bywa, że role są odwrócone i maluch pociesza opiekunów. Oczywiście wszystko zależy od sytuacji. Nie zawsze jest tak, że ten proces jest powolny, a pacjent jest świadomy i logicznie myślący. Czasem śmierć przychodzi nagle. Mimo wszystko od dzieci zawsze bije spokój. Jest w tym wszystkim jakaś podniosłość. Jak patrzy się na nie, to trudno zrozumieć, że to faktycznie dziecko.

Wychodzi pan z pracy smutny?

- Wszyscy wyobrażają sobie, że wychodzę z pracy smutny. Jest przeciwnie. Kończę dzień i wiem, że realnie komuś pomogłem. W dodatku osobie, która znajduje się w najtrudniejszym możliwym położeniu, bo wie, że niebawem umrze. Paradoksalnie ludzie w obliczu ostateczności są bardzo wdzięczni. Wiemy, że zaraz się rozstaniemy, więc chwila, która nam została, jest bezcenna. Trzeba ją docenić. To nie jest praca dla każdego. Mamy dwie możliwości. Ktoś się nadaje i nie traktuje tego w 100 proc. jak pracę albo nie. W tym drugim przypadku ludzie wytrzymują kilka tygodni i są wypaleni.

To co decyduje o tym, czy ktoś się nadaje?

- Kiedyś myślałem, że wiek. Wyobrażałem sobie, że samemu trzeba już coś przeżyć, żeby potrafić towarzyszyć komuś w jego odejściu. Po latach pracy zweryfikowałem swoje podejście. Własne przeżycia pomagają w kontakcie z pacjentami. Dają możliwość lepszego zrozumienia pacjenta. Jednak nie zawsze jest to związane z wiekiem.

Trzeba umieć rozmawiać?

- Nie wyobrażam sobie, żeby w opiece paliatywnej pracowała osoba, która nie lubi przebywać z ludźmi. Nasza obecność to jedna z ważniejszych rzeczy, którą możemy dać ludziom.

Młodzi ludzie chcą pracować w hospicjach?

- W ostatnim czasie zauważam trend wzrostu zainteresowania. We wrześniu organizujemy konferencje o opiece paliatywnej na 400 osób. Ponad połowa zgłoszonych to młodzi ludzi.

Medykiem nie zostaje się po to, żeby to życie ratować? Tu tej możliwości już nie ma

- Czasem decyduje praktyka. Wbrew pozorom, to jest praca bardzo poukładana. Ma swój rytm. Gdy lekarze są na stażu, to opieka hospicyjna jest dobrym sposobem, żeby się nauczyć i dorobić. Można mieć kilku pacjentów, których odwiedza się dwa razy w miesiącu. Jednak podstawową różnicą jest odczarowanie tej specjalizacji. Gdy ja kończyłem studia, to był dopiero rozwijający się obszar. Dziś jest wiele możliwości. Możemy praktycznie całkowicie uśmierzyć ból. Więcej się o tym mówi.

A pan sobie usiadł i wymyślił, że będzie towarzyszył ludziom w umieraniu?

- Przez 22 lata swojego zawodowego życia pracuje w obszarze anestezjologii i intensywnej terapii, głównie dzieci. To działka, w której ciągle spotykamy się ze śmiercią drugiego człowieka.

Zmieniło się tylko podejście do śmierci. Na początku pracowałem głownie na oddziale intensywnej terapii, więc tam toczy się walka o życie. Tam nie ma pogodzenia z odejściem. 7 lat temu zaczęła we mnie kiełkować myśl, żeby podejść do tego inaczej. Zbiegło to się z trudnym prywatnym doświadczeniem, śmiercią mojego taty. Wtedy dojrzałem do tego, że chciałbym pracować w miejscu, gdzie od tej śmierci się nie ucieka, tylko ją oswaja. Jest z tymi ludzi w bliskiej relacji.

Cierpienie zbliża?

- Szpital, w jakimś sensie, jest korporacją. Rzadko kiedy udaje się nawiązać kontakt z pacjentem, tak dobry, że trwa również po wyjściu. W opiece paliatywnej jest inaczej. To niesamowite. Opiekuje się pacjentem, on umiera, a z jego rodziną ma się kontakt czasem jeszcze przez wiele lat. To są drobne rzeczy; telefon, miła wiadomość na Facebooku czy sms. Na innych oddziałach tego nie ma, chociaż powinno, bo pacjenci spędzają tam przecież dużo czasu.

A Wy potrzebujecie wsparcia psychologów?

- W pierwszej kolejności trzeba nauczyć się stawiać granice. Gdy zaczynałem pracę, chodziłem z telefonem nawet pod prysznic na wypadek, gdyby coś nagle się stało. Dziś wiem, że tylko, gdy sam ma udane życie, jestem w stanie wnieść coś dobrego do życia innych. Dlatego staram się podróżować i robić rzeczy, które sprawiają mi radość. To pozwala mieć dystans.

Jak w praktyce wygląda uśmierzanie bólu?

- Dziś mamy wiele możliwości. Potrafimy mocno dostosować się do potrzeb pacjenta. Leki mogą być podawane w formie tabletek, plastrów czy Iniekcji. Wszystko zależy od stanu konkretnej osoby. Dobry specjalista potrafi dobrać odpowiednią mieszankę leków przeciwbólowych i uspokajających.

W głowie mam pytanie o wpływanie na świadomość takiego pacjenta

- Większość z tych środków znana jest od dawna. Jednak faktycznie zmieniło się bardzo podejście do uśmierzania bólu. Przez wiele lat było z tym wiele kontrowersji. Mówiło się o tym, żeby nie podawać tyle środków. Mówiono o uzależnieniu. Teraz to wygląda inaczej. Świat medyczny staje się bardzo otwarty. Mamy dostęp do licznych publikacji, konferencji. Wykształciła się cała gałąź, której zadaniem jest indywidualne dopasowanie do konkretnego pacjenta. Kiedyś temat wracał przy okazji 1 listopada. Uciekaliśmy od niego. Dziś to normalna cześć medycyny.

Ludzie proszą o eutanazje?

- Pamiętam kilka sytuacji, gdzie pacjenci mówił o tym. Miałem jedną pacjentkę, która była nawet wpisana na listę w Szwecji. Nam się wydaje, że jak w Polsce eutanazja jest nielegalna, to temat nas nie dotyczy. Nie dotyczy tylko tych, którzy nie mają na to pieniędzy. Wszyscy inni zawsze mają możliwość wyjechać. Mimo wszystko nie znam żadnej osoby, która ostatecznie by się na to zdecydowała.  

To może należałoby ją zalegalizować?

- Uważam, że człowiek powinny mieć wybór. Nasi pacjenci i tak go mają. Niemal każdy z nich ma przepisane bardzo silne leki przeciwbólowe. Morfinę, czy inne preparaty. To wszystko jest w opakowaniach po 60 tabletek. Pacjenci są dokładnie przeszkoleni z tego, jaką dawkę wolną im przyjąć, bo po większej dawce mogą wystąpić np. problemy z oddychaniem. Jednak jeśli tylko są sprawni, to gdyby chcieli, mogą wziąć garść tabletek. Z jakiegoś względu tego nie robią. 

Skoro z bólem można walczyć, to skąd myśl o przyspieszeniu odejścia?

- Miałem kiedyś młodą pacjentkę, która chorowała na raka kości. Miała cudowną rodzinę. W większości objawy były zniwelowane. Nie odczuwała dolegliwości, ale była osobą leżącą. Miała pełną świadomość, jak to mówiła "oczekiwania na koniec". Leżała w pampersie i przy najbardziej intymnych czynnościach wymagała pomocy, nawet przy zmianie pozycji w łóżku, czy też karmieniu. Mimo otoczenia kochających osób, można najzwyczajniej w świecie nie akceptować swojego położenia. Szczególnie dla młodej osoby jest to bardzo trudne.

Co można wtedy zrobić?

- W opiece paliatywnej dużo mówimy o godności. Trzeba być uważnym na konkretną osobę. Nie przekraczać jej granic. Jedni potrzebują przegadać temat, a inni przeciwnie załatwić sprawy i iść dalej. Trzeba zadbać, żeby dane czynności wykonała odpowiednia osoba. To brzmi banalnie, ale nie ma nic lepszego niż szczerość.

Wiara pomaga odchodzić?

- Tak, ale dotyczy to głównie osób starszych. Większość hospicjów zapewnia opiekę duchową. U młodych jest niewiele osób, które tego potrzebują, a może potrzebuję ale niezbyt często proszą. Dla nich ważna jest rodzina, znajomi. Wychodzę z założenia, że nieistotne w czym, ale ważne, żeby mieć jakieś punkty oparcia.