Reklama

W podręczniku pisali, który chleb jest najtańszy. Tysiące Polaków wyjeżdżało. Nikt nie pamięta.

Gdyby to był spektakl, za dekoracje wystarczyłyby dwa krzesła i stół nakryty ceratą.

Reklama

- Najwięcej Francuzów wróciło z północnej i południowej Francji.

- Najwięcej z północy.

- Tak zaznaczyłem!

Są w podobnym wieku, pod dziewięćdziesiątkę, obydwoje elegancko ubrani. Sukienka, garnitur. Jest ósma rano.

- Nic nie zaznaczyłeś.

On, gdyby uważnie się przyjrzeć, jednak jest od niej starszy. Siedzi wyprostowany, zdarza mu się zapominać słów, głównie liczebników, nazw miesięcy i dni tygodnia. Ona parzy kawę.

- We Francji mówili: wracajcie, czekają na was, będziecie budować Polskę. I wrócili, pracowali w górnictwie, szli do wojska, zostawali oficerami, inżynierami, dyrektorami.

- Nie musieli wracać.

- Oczywiście, że nie musieli.

- Ale ich namówili.

- Nas namówili. Nawoływali, żeby odbudować Polskę, to przyjechaliśmy.

On lubi przerywać, podkradać puenty, ona daje je sobie podbierać. On czasem nie dosłyszy, wtedy ona, uprzedzając jego prośbę, powtarza pytanie. Ponad pięćdziesiąt lat razem, pół wieku docierania się w dialogach.

- Kiedy wyjeżdżaliśmy, Francuzi wołali za nami: nie jedźcie, zostańcie z nami.

- A Polacy wołali: jedźcie, nie będziecie żałować.

- Ja miałam czternaście lat, kiedy wróciliśmy. To rodzice o wszystkim decydowali.

- Ja miałem siedemnaście. Małoletni, co my mogliśmy?

Kuchnia jest niewielka i skromna, tak jak całe mieszkanie, jak całe osiedle. W górniczych domkach, które dostawali, nie ma luksusów. Gdyby to był spektakl, za całe oświetlenie starczyłoby światło zawieszonej na suficie jednej lampy.

- W Polsce usłyszeliśmy: radźcie sobie. Niczego nie przygotowali. Po prostu wyrzucali Niemców z domów i lokowali nas na ich miejsce.

- To było niesmaczne, spać na cudzym, jeść na cudzym, ale co mieliśmy zrobić?

- Wiele obiecali, a niewiele dali.

- Może nie przyjechaliśmy z miodu, ale kiedy zobaczyliśmy Polskę, byliśmy bardzo rozczarowani. Ruina.

Ona rozlewa kawę do filiżanek. "W tym domu zawsze pierwsza rzecz: kawa". Inne rzeczy w tym domu też są bardziej francuskie niż polskie - kulinaria, stroje, obyczaje. Sałata z sosem vinaigrette, elegancja, szalik, beret, bezpośredniość w rozmowie.

- To było rozdarcie. Jechało się do Polski, do ojczyzny, ale serce płakało za Francją, rwało się do niej.

- Najgorszy był ten szok, inna kultura. We Francji nawet w szkole uczono dzieci, jak mają się zachować. Na przykład: czy kogoś zna, czy nie zna, ma się ukłonić. A tu? Z byka patrzy jeden na drugiego.

- Inny świat. We Francji wzięło się dziewczynę pod ramię, pocałowało, a tu zaraz ktoś patrzył krzywo.

W telewizorze szumi France 5. Jest też kanał z francuskimi informacjami.

- Rodzice mówili gwarą, my kaleczyliśmy polski. Uczyliśmy się go jak obcego języka.

- Mówiliśmy jedno słowo po polsku, cztery po francusku. W tramwajach ludzie zwracali nam uwagę: jesteście w Polsce, mówcie po polsku.

Ze mną rozmawiają po polsku, kiedy są sami, różnie bywa. Jeden język łata drugi.

- Gdyby ktoś dziś mnie zapytał, jaki jest mój stosunek do Francji, to powiem, że tęsknię za Francją. Francja jest moją ojczyzną i Polska też jest moją ojczyzną.

- Czuję się Francuzką, mimo że w sercu jestem Polką, albo odwrotnie, czuję się Polką, choć w sercu jestem Francuzką.

- Zawsze kiedy jechaliśmy do Francji na urlop, do siostry, do kuzynki, to wracaliśmy tacy smutni.

- Niektórzy mówią, że gdyby tylko mieli możliwość, to wróciliby do Francji. Nie dla pieniędzy, ale dlatego, że tutaj ich zlekceważono.

- My mamy dobry stosunek do Polski, ale mamy też do niej żal.

Gdyby to był spektakl, w tym momencie uważny widz usłyszałby, że w dialogach coś się zmienia. Koniec z rozlewaniem się w dygresje, jest wartki nurt mknący do jednej puenty.

- Początkowo dużo się mówiło o repatriantach z Francji, a dziś jakby wszyscy o nas zapomnieli. To jest bardzo nie w porządku. O wszystkich się wspomina, o nas nie.

- Była rocznica powrotu z Francji, okrągła, jedna, druga... nic. Absolutnie nic nie ma.

- Myśmy więcej Polsce dali, niż ona nam dała. Nie ma już w małym mieszkaniu i w tej rozmowie miejsca na snucie opowieści o życiu w dwóch ojczyznach, na pytania, na wspomnienia. Coś innego się tu rozsiadło.

- Czas płynie, mija nie rok, tylko dziesiątki lat, a nie ma żadnego uznania dla ludzi, którzy budowali Polskę.

- Mnie tak boli, kiedy słyszę, że wszystko, co robiło się w PRL, było złe. Czy to znaczy, że my źle pracowaliśmy? Nie, nie pracowaliśmy źle, przecież to myśmy to wszystko odbudowali.

- Kiedy byłem w wojsku, pomagałem odbudowywać Warszawę. Tutaj też pracowaliśmy. Odbudowa Wrocławia, w Wałbrzychu nowe osiedla: Piaskowa Góra, Podzamcze, nowe szkoły, zakłady pracy, domy wczasowe, infrastruktura. Kto to wszystko budował? Kto na to pracował? Przecież my. Nie politycznie, tylko patriotycznie.

- Przyjechaliśmy odbudować ten kraj i on został odbudowany.

- Ja nie oczekuję niczego wielkiego, ale żeby chociaż raz wspomnieć, oddać hołd. Nic nie ma. Absolutnie nic nie ma.

- Czy to by było coś złego, gdyby powiedziano: o, właśnie teraz, właśnie dziś jest rocznica, mija tyle i tyle lat, odkąd z Francji wrócili Polacy, żeby odbudować kraj. Gdyby przypomniano, jak wyglądały ich losy.

Jeden żal za każdym razem ubierany w nowy argument, niedająca się przerwać litania bez końca.

Gdyby to był spektakl, w tym momencie światła mogłyby przygasnąć. Ktoś wyniósłby stół i krzesła, ona i on zniknęliby za kulisami. Opowieść o swoim pokoleniu, o tych, którzy urodzili się we Francji, a potem, w wyniku decyzji rodziców, przyjechali do Polski, pozwolą snuć innym. Poprowadzi ją Władysław, bystry chłopak z polskiej szkoły w Paryżu, poprowadzi Liana, mała aktoreczka, sprytna asystentka mamy, aktywistki o lewicowym sercu. Poprowadzi ją Marian, którego ciągnie do przygód i polityki, Zosia, która widzi i czuje więcej niż inne dzieci, nieśmiała Marysia o wyjątkowym głosie i pracowita prymuska Henryka. Będzie w niej też Alfreda przekręcająca polskie słowa, grający na akordeonie Andrzej, piękna jak Francuzka Daniela i Franciszek, który miał mniej szczęścia niż jego bracia.

Z biegiem opowieści będą dorastać, ich biografie wypełnią się dyplomami, stanowiskami, adresami kolejnych domów, nazwiskami małżonków i dzieci. Życie - z właściwą sobie kapryśnością - jednym da obfitość, drugim szczęścia poskąpi. Rzadko jednak przyniesie odpowiedź na stawiane już w dzieciństwie pytania. Kim ja właściwie jestem? Kim są moi rodzice? Gdzie jest mój dom? [...]

Dwa kraje jak dwa puzzle - jeden z nadmiarem, kipiącym, wylewającym się jak strumień z brzegów, drugi z brakiem, niedoborem, jakby wyrwą do zapełnienia. Zdawało się, że wystarczy wpasować jeden element w drugi, by stworzyły zgrabny obrazek, na którym jedni mają pracę, a inni pracowników. Dyplomatyczna układanka, lekarstwo na przynajmniej jeden z powojennych problemów.

Dokument umożliwiający realizację tego konceptu podpisano 3 września 1919 roku. Nosił tytuł: Konwencja w przedmiocie emigracji i imigracji, zawarta pomiędzy Rzecząpospolitą Polską a Rzecząpospolitą Francuską. Na jego kartach znalazły się najważniejsze zasady, na mocy których jeden kraj miał uwolnić się od nadmiaru, a drugi od niedoboru. Tak więc: wyjeżdżać można samodzielnie lub w ramach kontraktu zbiorowego. Na wyjeżdżających samodzielnie, którzy nie podpisali wcześniej umowy z jakimś pracodawcą i brakuje im środków na dalszą podróż do wybranej miejscowości we Francji, czekają przygraniczne schroniska, w których można się zatrzymać, i wskazówki z urzędów pośrednictwa pracy. Wyjeżdżający na kontrakty zbiorowe co prawda pracę mają zagwarantowaną, ale jeszcze we własnym kraju muszą przejść weryfikację i klasyfikację, prowadzoną przez przedstawicieli rządu kraju przyjmującego lub przyszłego pracodawcę. Na wszystkich tych, którzy znajdą zatrudnienie, czekają płaca, warunki pracy i opieka socjalna takie same, jakie otrzymują obywatele kraju przyjmującego. Wyjeżdżać można swobodnie - na opuszczenie ojczystego kraju nie potrzeba żadnego zezwolenia. Nikt też nie może zabronić pracownikom powrotu do domu.

Połączono dwa puzzle i zbudowano most, przez który w całym międzywojniu przeszło pół miliona ludzi. [...]

Na uspokojenie nerwów oferuje się emigrantom poradniki. Nie tylko ten wcześniej cytowany, ale i inne, na przykład w formie rozmówek. Na okładce wyrysowana zwykle francuska flaga, w środku szczegółowe instrukcje, jak urządzić się za granicą. Pisane tak, jakby autor chciał wziąć czytelnika za rękę i powiedzieć głosem ciepłym, lecz zdecydowanym: będzie dobrze. Pamiętaj, że w Paryżu niedrogie wielobranżowe "magazyny" znajdziesz przy dworcu Montparnasse i placu Châtelet. Najtańszy chleb zwie się we Francji le gros pain ("le gro pę"), lepszy to le pain de fantaisie ("le pę de fantezi"), mleko jest doskonałe w smaku, za to masło drogie. Najlepsza oliwa do kuchni to huile comestible ("uil komestibl"), w sklepach z jarzynami sprzedaje się je już ugotowane, "co bardzo upraszcza odżywianie się tym, którzy nie chcą do restauracji chodzić, a kuchni nie mają". W restauracji najlepiej brać obiad w stałej cenie - dîner à prix fixe ("dine a pri fiks"), w kawiarniach mało kto prosi o herbatę, pije się za to dużo kawy, która jest tania przy stoliku, a wypijana przy kontuarze jeszcze tańsza. Tytoń kupisz w kawiarni z napisem "tabac", jeśli chcesz najtańszą paczkę, poproś o un paquet de cigarettes bleues ("ę pake de sigaret ble"), nasze polskie zapałki tam zwą się zapałkami szwedzkimi - allumettes suédoises ("aljumet sjueduaz"). Gdyby ktoś chciałby coś kupić i wysłać do kraju, paczkę powinien zaszyć w płótno, a na wszystkich szwach przybić lakowe pieczęcie. Po stolicy wygodnie poruszać się podziemną kolejką - metrem (skrót od métropolitain - "metropolitę"). Można przejechać nią z jednego końca Paryża na drugi, a po drodze przesiadać się wiele razy. Jeśli nie jest się pewnym kierunku jazdy, warto poprosić o pomoc kontrolera. Jadąc na przykład do polskiego konsulatu, należy spytać: C’est bien pour l’Église d’Auteuil? ("Se bję pur legliz Dotej?"). "Na co kontroler odpowie albo: uj (oui), czyli: tak, albo powie na przykład: szanże a lopera (changez à l’Opéra), lub szanże a la Kąkord (Concorde), co znaczy przesiąść się na stacji Opera lub na stacji Concorde". Depesze są drogie. Każde słowo wysłane do Polski kosztuje franka.

A co zabrać z Polski? Może pamiątkowe zdjęcie wykonane na dworcu. Na przykład taki kadr: tłum podróżnych przed wagonem. Z przodu dzieci w schludnych płaszczykach, z tyłu dorośli. Ci w drugim rzędzie trzymają napis: "Pamiątka z Mysłowic". Na głowach chustki, kaszkiety, kapelusze, berety. Na wszystkich ustach uśmiechy.

A jeśli nie zdjęcie, to może jeszcze jedna książka? Pamiątka z Polski, przeznaczona, jak pisze autor we wstępie, "dla Was, Bracia Wychodźcy, i dla waszych dzieci, urodzonych na obczyźnie, a nieznających ziemi ojców. W chwilach wolnych od pracy weźcie Pamiątkę do ręki jak brewiarz pobożny i przenieście się duchem do ojczyzny. Autor Was po niej oprowadzi i opowie dzieje jej sławy i świetności z czasów, gdy była "tak bogata, że mogła wyżywić pół świata"

Poradniki, słowniki, zdjęcia, pamiątki - to wszystko były interesy legalne. Tam jednak, gdzie pół miliona ludzi tłoczy się w strachu, nadziei i niepewności, rodzi się również przestrzeń dla tych nielegalnych. Książeczki pełne więc były ostrzeżeń, przekazywano je sobie też w rozmowach. Uważaj na tych, którzy próbują dokleić coś do kontraktu lub dopisać do niego dodatkowe warunki. Pilnuj się, "by nie stracić z oczu transportu, co w obcym kraju może skutkować wieloma przykrościami". Niczego po drodze nie kupuj, bo "zwykle sprzedawcy żądają wysokich cen i mogą wyzyskać robotnika przy wymianie pieniędzy". Nie korzystaj lekkomyślnie z rad "dobrych ludzi", którzy udając często emigrantów lub urzędników konsulatów, okradają naiwnych. Pieniądze polskie (jeśli je masz) najlepiej wymień na francuskie jeszcze w kraju. Pomocy i informacji szukaj u najbliższego policjanta. W transporcie nie graj w gry hazardowe, nie spożywaj alkoholu. Jeśli jesteś mężczyzną, nie zakradaj się do wagonu, którym podróżują kobiety. Jeśli jesteś kobietą, uważaj, kto zaprasza cię do Francji. Mało to plotek o tych, które zakochane, z obietnicą ślubu złożoną w liście, jechały nad Sekwanę, a ich rzekomy narzeczony nawet nie pofatygował się na dworzec? Albo się pofatygował, ale tylko po to, by wyśmiać. Nigdy nie zawieraj kontraktu "na słowo" ani nie podpisuj papierów, które odbiegają wyglądem od oficjalnych wzorów. Krążą legendy o tych, którzy oszukani, latami spłacali rachunek za podróż, kwaterę i wyżywienie, stając się kimś na kształt współczesnych niewolników.

Nikt tylko nie przypomina, żeby w tym ferworze rekrutacji i pakowania pożegnać się z bliskimi jak należy. Tego nie trzeba uczyć; a może właśnie tego uczy się człowiek całe życie: by w odpowiednim momencie głowa, nogi, dłonie same wiedziały, co mają robić.

*Fragment pochodzi z książki "Przy rodzicach nie parlować" Aleksandry Suławy.