Reklama

Weganami są od blisko dekady. Trzy lata temu - mieszkając jeszcze w centrum miasta - przypadkowo przygarniają pięcioro piskląt mających trafić na nasze stoły. Rok później, w niewielkiej wsi w Wielkopolsce, zakładają azyl dla drobiu pochodzącego z ferm przemysłowych. Mowa o Marcie i Dawidzie - pomysłodawcach Kurzej Łapki. Para pomaga aktualnie blisko czterdziestce zwierząt - kurom, kogutom, kaczkom i indykom. Połowa z nich ma niepełnosprawność.

- Od zawsze chciałam prowadzić podobny ośrodek, ale nie sądziłam, że padnie na drób. Wspomniane brojlery mieliśmy tylko przetrzymać przez zimę, a wiosną wydać do adopcji. Jednak czas ten zmienił nasz stosunek do kur. Dostrzegliśmy, że nie odstają one od psów czy kotów - są tak samo ciekawskie, mądre, charakterne. Pragniemy pokazać, że ptaki masowo zabijane na mięso i brutalnie eksploatowane mogą być naszymi przyjaciółmi. Rzuciliśmy wygodne życie w mieście i wynajęliśmy gospodarstwo - opowiada Marta.

"To tylko kura"

Reklama

Na początku od wielu osób - również prozwierzęcych aktywistów - słyszą: "To tylko kura", "One i tak zaraz umrą". Takie komentarze jednak nakręcają ich do działania. Lokalizację wybierają nie bez powodu - to półtorej godziny drogi autem od Wrocławia. A tam przyjmuje jeden z niewielu dobrych specjalistów od ptaków, w tym także drobiu.

- Co chwilę mamy ciężkie przypadki. Wielu weterynarzy odsyłało nas z kwitkiem, mówiąc, że nie zajmują się kurami. Gdy naszej podopiecznej zaczęły puchnąć łapy, w jednej z klinik - na moją odpowiedzialność - wypisali leki, o których wiedziałam, że zadziałają. Metodą prób i błędów nauczyliśmy się "obsługi" brojlerów. Zazwyczaj żyją one kilkanaście tygodni. Potem jadą do ubojni. Nie ma określonych zasad ich pielęgnacji, bo w naturze - na długich dystansach - po prostu nie istnieją.

Wspomniane ptaki są pod opieką pary od ponad trzech lat.

 - Mam nadzieję, że doczekają u nas około dekady, jak inne gatunki kur. Nikt tego jeszcze nie sprawdzał. Brojlery są chorowite, ich serca słabe, podczas upałów szczególnie zagrożone zawałem. 80 proc. naszych zwierzaków ma też problemy ze stawami. Wciąż tyją - w końcu do tego je stworzono, dlatego trzymamy restrykcyjną dietę - jedną z blisko dziesięciu w azylu.

Mieszkańcy Kurzej Łapki nie jedzą paszy. Do ich misek trafiają m.in. mieszanki owoców (arbuzów, truskawek, malin) oraz warzyw, superfoods z kaszą jaglaną, otrębami. Porcje i składniki? Dostosowane do wagi, wieku, schorzeń.

Kurnik z klimatyzacją

Jak wygląda typowy dzień w azylu?

- Zaczynam o szóstej, kończę po 23. Mamy głównie zwierzęta chore, potrzebujące całodobowej opieki, leków, regularnych wizyt u lekarza. Karmienie, rehabilitacja, sprzątanie kurników, ogrodu i transporterów, zmiana wody w basenikach dla kaczek... Mogę tak wymieniać i wymieniać.

Do ośrodka regularnie zgłaszają się osoby chcące adoptować ptaki. Marta podkreśla, że skrzydlaci podopieczni zostaną u nich na zawsze, bo znalezienie dobrego dla nich domu graniczy z cudem.

- Nie wystarczy ogródek. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wielkie mają one wymagania, nie mówiąc o pieniądzach, które trzeba włożyć, by zbudować porządny kurnik z klimatyzacją na lato i ogrzewaniem na zimę - wtedy powinno być tam 17-20 stopni.

Naszą rozmowę przerywa pianie kogutów. - Idzie się przyzwyczaić, nie notuję już tego - rzuca moja rozmówczyni, po czym przytacza jedną z historii.

- Brojlery ważą osiem, czasem nawet dziewięć kilogramów. Pamiętam, jak pojechaliśmy na kwadrans do paczkomatu. W tym czasie jeden z kogutów przeszedł przez ogrodzenie do drugiego. Podziobały się tak, że nie wiedziałam, gdzie jest ich przód, a gdzie tył. Krew była wszędzie. Musieliśmy gnać z nimi na ostry dyżur do Wrocławia. Jednej z kur wypadł ostatnio jajowód. To zdarza się dość często, ale u nas pierwszy raz. Jeśli nie pomoże weterynarz, w ciągu kilku godzin może umrzeć. Szczęśliwie, na ten dzień mieliśmy zarezerwowany termin z innym podopiecznym. Pomogli jej chirurgicznie. Sami nie dalibyśmy rady. I pomyśl, jak mogłabym wydać nasze zwierzaki do adopcji? Zjadłby mnie stres o to, czy przeżyją.

Kaczor Donald na wózku, zakręcony Kazik i domatorka Lola

Pod opieką Kurzej Łapki są również ptaki poruszające się na wózkach.

- Takiej pomocy potrzebuje pięcioro z nich - cztery kaczki i kogut Marcinek. Znajomy z Austrii buduje nam nowoczesny, dostosowany do wielkości i szerokości drobiu, wózek. Powstanie przy użyciu drukarki 3D. Powinien być u nas za miesiąc. Szukaliśmy w Polsce osoby mogącej stworzyć coś stabilnego i porządnego. Bezskutecznie. Pomogła nam firma z Czech, choć sprzęt ten jest dość drogi i mało trwały. Do obsługi "maszyny" potrzebujemy coś na kształt patyka. Zwierzaki nie dadzą rady "biegać" po nierównościach i trawie samodzielnie. Nasz kaczor Donald uwielbia tę zabawę. Rano i wieczorem robię z nim po trzydzieści okrążeń. Gdy chce jechać szybciej, macha skrzydełkami, sygnalizuje.

Oprócz Donalda, większej uwagi potrzebuje też Kazik - kogut, który oszukuje przeznaczenie i nie kończy... jako jajecznica. Z takim zamiarem handlarz sprzedaje go na targu w Czechach. Z rozbitego w domu jajka wypada małe pisklę. Przez zbyt szybkie zabranie od kwoki, przewracanie oraz przenoszenie w najbardziej wrażliwych momentach przed wykluciem, na świat przychodzi ono ze zniekształconymi kręgami szyjnymi.

- Jego opiekunowie szukali mu kolejnego domu. Nikt nie chciał adoptować koguta z niepełnosprawnością. W końcu trafił do nas. Uwielbiamy go, choć wymaga całodobowej opieki i pomocy przy karmieniu, pojeniu, chodzeniu. Podkreślam jednak, że nie cierpi, bo nie odczuwa bólu związanego z przekrzywioną głową. Cieszy się życiem, kąpielami pod prysznicem oraz usypianiem jak dziecko, na kolanach. Mieszka - oczywiście - z nami.

Domatorką okazuje się także kura Lola. Śpi z opiekunami, bo ma na to ochotę. Wieczorem, gdy ptaki idą do kurnika, ona stoi pod drzwiami domu i puka dziobem, bo chce wejść do środka. Reaguje na imię. Pragnie codziennego przytulania. Jeśli go nie dostanie, głośno daje o sobie znać. Kocha winogrona, ale nie przepada za bananami.

- Każdego w azylu traktujemy bardzo indywidualnie. Nie moglibyśmy przyjąć wszystkich zwierząt potrzebujących pomocy. Zależy nam, by ptaki czuły się "zaopiekowane" osobno, nie jako grupa, której członkom nie zdołamy poświęcić należytej uwagi - wyjaśnia Marta.

15 prań dziennie

Kurza Łapka to również jedyny w Polsce ośrodek rehabilitacji drobiu.

- Nawet w Europie trudno znaleźć miejsce zajmujące się chorymi kurami z niepełnosprawnościami. Z racji ciągłych nowych, trudnych przypadków co nieco już umiemy, choć wciąż zdobywamy wiedzę. Aktualnie zbieramy pieniądze na maszynę do magnetoterapii i laser - to bardzo pomaga zwierzakom.

Cel na kolejne lata? Kilka hektarów ziemi i większe centrum tego rodzaju. Przeszkodą, jak zwykle, są koszty.

- Na samo jedzenie miesięcznie wydajemy około 2,5 tys. złotych. Do tego wizyty u weterynarza, leki, środki czystości, ciągłe remonty... Nawet pranie dużo nas kosztuje. Dziennie pralka chodzi 10-15 razy, a to tylko rzeczy zwierzaków - koce, kołdry. Używamy też proszków hipoalergicznych.

Komitet powitalny

Drzwi azylu pozostają otwarte. Jeśli ktoś chce odwiedzić Kazika i spółkę, musi po prostu odezwać się do Kurzej Łapki.

- Chcemy pokazać jak najszerszej grupie, że to "nie tylko", ale "aż" kury. Reagują na imiona, potrzebują miłości. Mają prawo do życia. Przyjeżdżający latem ubiegłego roku przywozili w prezencie owoce. Gdy podopieczni przyzwyczaili się do tego, codziennie w południe biegły potem do bramy i wypatrywały samochodu "z darami". Czy w podobny sposób nie zachowują się psy?

"Znalazłam go leżącego do góry brzuchem"

Z Martą rozmawiamy o najtrudniejszych momentach tej pracy.

- Jeśli z opcjami pomocy dochodzę do ściany i nie da się już nic zrobić, wtedy musimy poddać zwierzaki eutanazji. Pogodzenie z ich śmiercią jest trudne, choć wpisane w naszą działalność. Wiele z nich ma różne choroby. Ich stan może ulec zmianie z dnia na dzień. Przykład? Koguta Rafałka znalazłam leżącego do góry brzuchem. Czasem przewracał się tak, bo miał chore łapki. Po chwili go podnosiłam, bo to dość niekomfortowa pozycja dla ptaków. Tym razem nie zdążyłam. Zmarł ze stresu. Płakałam dwa tygodnie. Wciąż towarzyszy mi strach przed tym, że podopiecznym coś się stanie.

Drugą stroną medalu - tą dającą siłę - jest świadomość ratowania kolejnych ptasich istnień.

- Gdyby nie my, na pewno by już nie żyły. Uwielbiam oglądać ich codzienność. Nasze zwierzaki są najczęściej dzielone na grupy. Oceniamy je po charakterach. Staramy się nie dopuszczać do sytuacji, gdzie jakiś osobnik "gnębi" czy "nęka" drugiego. Częste są przypadki, w których kury, kaczki czy indyki upodobają sobie jednego ze "stada" i nie dają mu żyć. Chcemy, by każdy czuł się komfortowo i nie stresował. Czymś bezcennym jest choćby relacja z Donaldem - podchodząc do niego, widzę, jak się cieszy, bo wie, że będzie jeździć na wózku. Mam nadzieję, że trudniejsze momenty nigdy nie przysłonią nam właśnie tych - pięknych i beztroskich - puentuje Marta.