Reklama

W czasie pierwszych Open'erów gazety pisały o "młodzieżowym" wydarzeniu. To słowo nie jest już aktualne. Wraz z festiwalem dojrzało całe pokolenie, które nie chce rezygnować ze słuchania muzyki na żywo. 

20 lat temu widok 50-latków na letnim festiwalu był rzadkością. Dziś jest oczywistością. I nie tylko dlatego, że "pięćdziesiątka" jest nową "trzydziestką". Gwiazdy są tak dobrane, że reprezentują różne pokolenia. Rodzice przychodzą z dziećmi, starsi nie mają oporów z ładowaniem się pod scenę. 

Miejsce, które pozwala zniwelować różnice

Reklama

Festiwal stał się miejscem koncertowych spotkań w czasach, gdy nie ma już na nie w zasadzie miejsca. Liczba wykonawców, których znają "wszyscy" gwałtownie spada. By lepiej zrozumieć tę sytuację trzeba sobie uświadomić, że dziś jednego dnia powstaje więcej muzyki niż w całym 1989 roku. I choć dostęp do niej jest trywialny i nie wymaga w zasadzie żadnych nakładów, to nikt nie jest więc w stanie ogarniać wszystkich współczesnych trendów, gatunków i przebojów. Algorytmy tylko pogłębiają tę bańkowość w percepcji muzyki. Dlatego nie ma też czegoś takiego, jak "pokolenia Open'era" - to pojęcie próbowano kiedyś wykreować. Jest za to spotkanie różnych pokoleń w jednym miejscu. Czyli coś, co jest dziś już rzadkością.

- Mam idée fixe żeby Open'er był miejscem, które pozwala zniwelować pewne różnice. One będą, ale chodzi o to, byśmy wszyscy się spotkali, międzypokoleniowo posłuchali wspaniałej muzyki i dobrze pobawili - mówi Mikołaj Ziółkowski, szef Alter Art, organizator festiwalu.

Ze słuchaniem bywa oczywiście różnie, ale z pewnością Open'er pozostaje jednym z tych wydarzeń, na które różne grupy wiekowe przyjeżdżają razem. Co się dzieje potem - z tym już bywa różnie. Mają przecież różne problemy. Pierwszy z nich to pieniądze. Dla młodszych cena biletu potrafi być barierą, a dla starszych jest ona atrakcyjna. Stąd tradycyjny głuchy telefon i odwieczny spór w sprawie ceny karnetu. Jedni dowodzą, że jest ona niska; inni, że z kosmosu. Tylko starsi patrzą na nią i widzą mnogość gwiazd, atrakcji w jednej cenie, a młodsi tę kwotę odnoszą do swojego kieszonkowego czy pierwszych zarobków.

Rzadko kto jednak wspomni, że wysoka cena tworzy pożądaną barierę. Dzięki niej grono uczestników jest z założenia wyselekcjonowane. Przypadkowi goście są rzadkością. Na takich festiwalach są tysiące pijanych osób, a nie ma burd, rozrób, agresji. W tym przypadku hasła muzyce łagodzącej obyczaje raczej nie wyczerpują złożoności tematu.

- Uczestnictwo w kulturze nie jest już mechanizmem łączenia ludzi, czym powinno być w świecie idealnym, lecz kolejnym sposobem, za pośrednictwem którego Polacy pokazują, jakie zajęli miejsce w strukturze społecznej, czy odnieśli sukces ekonomiczny - mówi profesor Krzysztof Olechnicki, socjolog kultury z UMK. - Nie przypadkiem wydarzenia muzyczne, bilety i karnety na festiwale zaczęły być dostępne w systemach sprzedaży ratalnej czy kredytowej. Gdy badaliśmy motywacje uczestników kosztownych festiwali ważne okazywało się spotkanie podobnych sobie, a nie spotykanie osób, których spotkać nie mamy ochoty - dodaje.

Młodzi i starsi

I tak dochodzimy do dość paradoksalnego wniosku, że Open'er jest imprezą nie tyle integrującą społeczeństwo, co poszczególne jego grupy, w tym rodziny, co w swojej analizie wskazuje również profesor Krzysztof Olechnicki. Rodzice nie chcą rezygnować z jeżdżenia na festiwale, a dzieci potrzebują ich transportu czy pieniędzy. Wspólne przedsięwzięcie pozostaje jedynym wyjściem z sytuacji. Zwłaszcza, że wielu rzeczy na festiwalu widzą w podobny sposób. 

Bo choć rodzice i dzieci mają różne perspektywy, to często podobne oczekiwania. W tym przypadku chodzi o tempo festiwalu. Tu różnice między dziećmi i rodzicami pokazują ewolucję z jaką mamy do czynienia na całym świecie. Młodzi mają na koncerty zdecydowanie mniej cierpliwości, a starsi przenoszą nawyki z życia i podchodzą do nich zadaniowo: kolejne rzeczy trzeba po prostu odhaczyć.

- Zmieniła się struktura czasu wolnego. Spędzamy mnóstwo czasu w pracy, więc deficytowy czas wolny staramy się wykorzystywać jak najefektywniej, np. biorąc udział w takich "supermarketowych" imprezach jak festiwale muzyczne - mówi profesor Olechnicki. - Jeździmy na nie, żeby posłuchać muzyki, ale też, jak na Open'erze, obejrzeć spektakl teatralny czy pokaz mody, zapoznać się z ofertą organizacji pozarządowych - dodaje.

Jeden z nielicznych czterodniowych festiwali 

I tu mamy konsensus: wydarzenia muszą być krótsze, bo młodsi nie umieją uczestniczyć w dłuższych, a starsi chcą ich zaliczyć jak najwięcej. Trudno nie zauważyć, że gwiazdy grają coraz szybciej: nie ma miejsca na długie intra, rozmowy z publicznością, utwory ze stron B singli. Przeboje muszą być skumulowane i podane jeden po drugim. Inaczej nie da się zatrzymać widza.

- Konsumpcja muzyki jest bardzo szybka. Cztery dni festiwalu dla gen Z jest jak rok. To wszystko dotyczy też samych koncertów, bo jest mało osób, które są w stanie wytrzymać klasyczny, trwający dwie godziny występ - potwierdza Mikołaj Ziółkowski.

Open’er jest już jednym z nielicznych czterodniowych festiwali w Europie. I nawet jeśli największa frekwencja jest w sobotę, to pozostałe dni nie świecą pustkami.  Na razie zapotrzebowanie na koncerty jest wciąż większe niż ewentualne przeszkody, które towarzyszą dotarciu na nie.