Reklama

O jego aktorstwie krytycy piszą, że jest ciche i nadzwyczaj intensywne. Jeffrey Kluger z tygodnika "Time" zauważył, że Cillian Murphy przypomina "świętego Sebastiana z renesansowego obrazu" - niezwykle kształtna głowa kontrastująca z przezroczystymi, jasnoniebieskimi oczami. To sprawia, że jest wręcz stworzony do ról bohaterów emocjonalnie rozedrganych i cierpiących. W "Oppenheimerze" chwilami ma oczy szaleńca, innym razem męczennika, jakim naukowiec czuł się po publicznym upokorzeniu i oskarżeniu o komunizm.

Christopher Nolan od początku wiedział, że to właśnie Murphy’emu powierzy rolę genialnego fizyka, choć nigdy nie pisze scenariuszy "pod aktorów". Wcześniej nakręcili razem pięć filmów, lecz we wszystkich Irlandczyk występował na dalszym planie. "Zawsze mówiłem Chrisowi prywatnie i publicznie, że jeśli jestem dostępny, jestem gotów grać u niego i nie dbam o rozmiar roli. Ale w głębi duszy desperacko chciałem zagrać u niego tę główną " - wyznał Murphy po premierze "Oppenheimera". Gdy jednak w 2022 roku portal Deadline ujawnił, o czym będzie nowy, "tajny" projekt Nolana, zdradzając przy tym, że w głównej roli zamierza obsadzić Cilliana, aktor był w szoku.

Reklama

"Próbowałem zignorować tę wiadomość, bo nie otrzymałem jej od Chrisa ani Emmy (Emma Thomas, żona i zarazem producentka Nolana - przyp. red.) a jedynie z internetu - mówi Murphy. - Wszyscy pisali do mnie z gratulacjami, a ja odpisywałem: «Nie, to musi być jakaś pomyłka» albo «To tylko plotka, nic o tym nie wiem», itd. Dzień później zadzwonił do mnie Chris. Zrobił to w najlepszym możliwym momencie, ponieważ właśnie skończyłem pracę nad "Peaky Blinders" i byłem bezrobotny. Dostałem skrzydeł i podkreślam to za każdym razem: Zgodziłem się natychmiast, jeszcze zanim przeczytałem scenariusz, bo w końcu była to propozycja od Chrisa" - wyznaje aktor w rozmowie z "Variety".

I dodaje: "A potem okazało się, że dostałem najlepszy scenariusz, jaki czytałem w życiu".

Być jak Robert Oppenheimer

Złośliwi mogliby powiedzieć, że Nolan postanowił nadrobić zaległości z owych pięciu filmów, w których obsadzał Murphy’ego na dalszym planie. Jako Robert Oppenheimer - genialny fizyk nazywany "ojcem bomby atomowej" przez całe 180 minut trwania filmu, aktor niemal nie schodzi z ekranu.

- Od pierwszej lektury scenariusza wiedziałam, że nie mam do czynienia ze "zwykłym projektem", że będzie to gigantyczne wyzwanie - wspomina Cillian. -  Od razu pomyślałem: "W porządku, muszę to wszystko ogarnąć. Muszę podejść do tego skrupulatnie i opracować strategię, ponieważ jest tak wiele do zrobienia pod względem emocjonalnym, fizycznym i intelektualnym, że nie ma chwili do stracenia".

Do rozpoczęcia zdjęć miał pół roku. Choć zawsze szczupły i giętki, zaczął od drastycznego ograniczenia kalorii, bo Oppenheimer był człowiekiem bardzo chudym, "żywiącym się"... głównie papierosami, których niemal nie wyjmował z ust. I ulubionym Martini. Murphy chciał od razu poczuć się jak on. - Zacząłem sprawdzać, jak mało mogę jeść...by przeżyć. Ostatecznie zacząłem wytrzymywać na kilku migdałach zjedzonych w ciągu dnia, co oczywiście było idiotyzmem - wyznaje. Emily Blunt grające role żony mówi wprost: "Doprowadził się do stanu kompletnego wycieńczenia".

Obejrzał wszystkie dostępne materiały historyczne - w tym wykłady Oppenheimera zamieszczone w internecie, a także relacje osób, które znały go osobiście.

- Sporo rozmawiałem z wybitnym fizykiem - noblistą Kipem Thorne’em, który był doradcą naukowym filmu, a wcześniej pomysłodawcą "Interstallera" - zdradza.  - Kip gdy był w Princeton, uczęszczał na wykłady Oppenheimera. Pomógł mi uchwycić jego gesty i maniery, których nie zarejestrowały filmy dokumentalne. Opowiadał o tym, jak trzymał papierosa w jednej ręce, a kredę w drugiej. Rozmawialiśmy o tym, jak bardzo był świadomy swojej obecności, legendy i swojej teatralności, którą wciąż udoskonalał - mówi aktor.

Nolan i Murphy wspólnie odnaleźli fizyczny styl Oppenheimera. Jedną z jego inspiracji stylistycznych był młody, niezwykle szczupły David Bowie z około 1976 roku. "Wszystko w nim zostało skonstruowane. Oppenheimer skonstruował całą swoją osobowość, całe swoje ja. Dlatego Nolan zasypał mnie zdjęciami Davida Bowiego. Ma na nich te charakterystyczne spodnie z wysokim stanem, które są bardzo podobne do tych, jakie Oppenheimer nosił podczas pracy nad "Projektem Manhattan"- powstawania bomby atomowej, w Los Alamos, w Nowym Meksyku" - zdradza Murphy.

Ale podobieństwo fizyczne do wielkiego fizyka - w wyglądzie, ruchach, sposobie poruszania się, itd., to tylko jeden z elementów wielkiej kreacji Cilliana Murphy’ego. Film opowiadany jest z perspektywy głównego bohatera, a reżyser i zarazem współscenarzysta pisał go w pierwszej osobie. W efekcie dostaliśmy coś w rodzaju skanu mózgu bohatera, bowiem mamy wgląd do kłębiących się w nim myśli, pytań, lęków i obsesji. "Kamery celowo skupiały się bliżej Murphy’ego niż innych postaci" - mówi Nolan. Film otwiera i kończy się ujęciami twarzy Oppenheimera - Cilliana Murphy'ego - z zamkniętymi oczami. I to właśnie jego twarz, nie jak się spodziewano - scena wybuchu bomby atomowej, zostaje pod naszymi powiekami po wyjściu z kina.

"Oppenheimer" różni się od pozostałych filmów Nolana głównie dlatego, że nad widowisko przedkłada relacje międzyludzkie i moralny konflikt, jaki przeżywa bohater. Sukces filmu, który z 13 nominacjami do Oscara wyrósł na wydarzenie filmowe numer 1 minionego roku, nie byłby jednak tak spektakularny gdyby nie życiowa rola Cilliana Murphy’ego.

To jedno z największych osiągnięć aktorskich ostatnich lat w kinie. Cillian sprawia, że ​​​złożony wewnętrzny świat jego postaci staje się światem zewnętrznym. Daje widzowi dostęp do umysłu, który wydawał się niemożliwy do zrozumienia - umysłu genialnego fizyka - architekta jednego z najbardziej zapierających dech w piersiach i zarazem najstraszliwszych wynalazków, jakie kiedykolwiek stworzono. 

Za tę rolę zgarnął niemal wszystkie istniejące nagrody mijającego sezonu. Kropkę na "i" postawi zapewne w najbliższą niedzielę - w nocy z 10 na 11 marca. Odbierając Oscara.

Od rockmana do aktora

O samym filmie Christophera Nolana pisaliśmy szeroko wielokrotnie. Najobszerniej w momencie jego premiery, w lipcu 2023 roku. Za sprawą "Oppenheimera" kreacja irlandzkiego aktora stała się symbolem sztuki uprawianej wedle reguł szkoły Konstantina Stanisławskiego, które na grunt zachodniego kina "przeszczepił" Lee Strasberg i jego uczniowie. Ci najwięksi - poczynając od Marlona Brando, poprzez Jacka Nicholsona i Roberta De Niro, a skończywszy na Danielu-Day Lewisie. Dołączył do nich Cillian Murphy.

- Nie ma wielu aktorów, którzy mogą zmienić się w kogoś innego na trzy bite godziny - mówi w rozmowie Christopher Nolan. - Postawiłem Cillianowi wymagania, którym niewielu artystów byłoby w stanie sprostać. A on zaskakiwał mnie na planie dzień w dzień. A kiedy w końcu weszliśmy do montażowni, by złożyć ten występ w całość, zobaczyłem w nim samą prawdę - opowiada reżyser.

Ale przecież Murphy nie stał się wielkim aktorem z dnia na dzień, i dziś trudno uwierzyć, że to jego pierwsza nominacja do Oscara. Mnóstwo wcześniejszych ról z jego ponad dwudziestoletniego zawodowego dorobku, również dowodzi jego niezwykłego talentu i charyzmy.

Urodzony 25 maja 1976 roku w irlandzkim mieście Cork artysta, wychował się w rodzinie nauczycielki języka francuskiego i pracownika Departamentu Edukacji. To rodzice zaszczepili mu miłość do filmów, książek i muzyki, która towarzyszy mu do dziś. Początkowo chciał poświęcić się tej ostatniej  - wraz z bratem grał na gitarze w zespole Sons of Mr. Greengenes, będącym pod wpływem muzyki Franka Zappy. Zasłynęli zwariowanymi tekstami i niekończących się solówkami gitarowymi w wykonaniu Murphy’ego. Gdy jedna z wytwórni próbowała jednak wystawić ich do wiatru, zniechęcił się i podjął studia prawnicze na University College Cork.

Szybko jednak okazało się, że nie jest to jego powołanie. Zwłaszcza że jeszcze w koledżu zdążył liznąć aktorstwa. Pierwszą ważną rolę zagrał w przygotowanym przez szkołę przedstawieniu. Później opisał to doświadczenie jako "ogromny haj". Powieściopisarz William Wall, który był jego nauczycielem angielskiego, zachęcał go do kontynuowania kariery aktorskiej. Tak trafił  do obsady reżyserowanej przez Pata Kiernana sztuki "Disco Pigs", która dała początek karierze dzisiejszego kandydata do Oscara. Później grał także w jej ekranowej wersji.

Pierwszą, niewielką rolę filmową zagrał już w 1997 roku. Zauważony został jednak dopiero w 2002 roku, w doskonale przyjętych w USA "28 dniach później" w reżyserii Danny'ego Boyle'a, jego ulubionego - obok Nolana - filmowca. Ten kultowy dziś horror, opowiada o młodym człowieku, który po zapadnięciu w śpiączkę budzi się w apokaliptycznym świecie i odkrywa, że ​​pandemia zmieniła świat. A dokładniej - zmienił go wirus, który zamienia ludzi w dzikie zombie. Wycieńczony, stara się przeżyć w Anglii, gdzie choroba powoduje u zarażonych niekontrolowaną agresję.

To w tej produkcji umazanego krwią, ze szklącymi się bladoniebieskimi oczami zobaczył ciut starszy od niego Christopher Nolan. I od razu zaczął myśleć nad obsadzeniem go w którymś ze swoich filmów. Dostrzegły go też wielkie studia. Zagrał we "Wzgórzu nadziei" u boku Nicole Kidman oraz w "Dziewczynie z perłą", ale były to nieduże role.

Już wtedy mówiono o jego androgenicznej urodzie, którą wkrótce z sukcesem wykorzystał Neil Jordan.

Od transwestyty do wroga Batmana

Neila Jordana - także rodowitego Irlandczyka, znamy przede wszystkim z nagrodzonej Oscarem "Gry pozorów" (1992) i oczywiście z "Wywiadu z wampirem". Kto jednak nie widział równie świetnego "Śniadania na Plutonie"(2005), choćby dla wielkiej roli Muphy’ego powinien film zobaczyć.

To historia urodzonego w katolickim irlandzkim miasteczku transseksualisty, który wyrusza do Londynu, by odnaleźć matkę, która porzuciła go jako niemowlę. Opowiedziany w formie pastiszowej dramat z mrocznych czasów walki IRA, to popis kompletnie innych umiejętności Cilliana, niż wszystko, do czego przyzwyczaił nas potem. Tutaj tragizm życia uśmiechającego się nawet przez łzy chłopaka, który czuje się kobietą, nabiera znamion jedynej w swoim rodzaju tragikomedii. To nieco paradoksalna na tle jego dorobku kreacja.

Murphy w kobiecych ciuszkach i makijażu, bardziej przypomina bohaterów/bohaterki kina Almodovara, niż społecznych, irlandzkich dramatów. Gra z lekkością komika opowiadającego bez cienia  wstydu najbardziej dwuznaczne dowcipy. Jego "Kicia" Braden, wrzucona w wir historycznych przemian i wbrew sobie, zmuszona do opowiedzenia się po którejś ze stron sporu, przypomina Forresta Gumpa z oscarowego dzieła Zemeckisa. To zasłużona nominacja do Złotego Globu, aż żal, że niezwieńczona statuetką.

Rok później Murphy trafił na plan  brytyjskiego mistrza kina społecznego Kena Loacha, i zagrał główną rolę w nagrodzonym Złotą Palmą obrazie "Wiatr buszujący w jęczmieniu". Jako młody lekarz uwikłany w bratobójczą wojnę pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami traktatu angielsko-irlandzkiego z 1921 roku, emanuje szlachetnością i gotowością oddania życia za własne przekonania. To postać pozbawiona pęknięć, niewdzięczna do grania, bo wręcz przypominająca świeckiego świętego, tak pełna idealizmu. Murpy potrafił jednak ją ożywić, czemu film zawdzięcza wspomnianą nagrodę w Cannes.

Ale ważniejsze zdarzenie dla kariery aktora, miało miejsce rok wcześniej -  w 2005 roku. Wtedy bowiem po raz pierwszy pojawił się na zdjęciach próbnych u Christophera Nolana, który właśnie szykował się do nakręcenia - jak się potem okazało - trylogii o Człowieku-Nietoperzu.

Era Nolana

Patrząc na Cilliana Murphy’ego z 2005 roku - drobnego młodzieńca o delikatnych rysach, mało kto zapewne widziałby go w roli złoczyńcy. Nie wszyscy wiedzą, że aktor ubiegał się o rolę Bruce’a Wayne’a, czyli Batmana, a Nolan całkiem serio rozważał tę kandydaturę. Ostatecznie jednak jak wiemy, w Człowieka Nietoperza wcielił się Christian Bale, o czym zdecydowała m.in. fizyczność aktora - wyższego i znacznie potężniejszego od Irlandczyka.

Murphy zrobił jednak na Nolanie tak wielkie wrażenie, (zachwyciła się zresztą nim cała castingowa ekipa), że reżyser postanowił znaleźć dla niego postać. Tak właśnie Cillian otrzymał rolę Stracha na Wróbla - nietypowego złoczyńcy i jedynego bohatera trylogii nolanowskiej (nie licząc tytułowego), który powraca we wszystkich jej częściach. A to o czymś świadczy.

Grany przez Cilliana demoniczny szef kliniki psychiatrycznej, który podaje pacjentom narkotyki wywołujące halucynacje i histerię, to antagonista rodem z baśni braci Grimm. Niewinne spojrzenie i pełen troski o innych sposób bycia, wprowadzają nas w błąd i potęgują jeszcze efekt grozy. Jego postać kompletnie nie wygląda na antybohatera. Dopóki nie przywdzieje na pozór nieefektownego kostiumu - worka, pozszywanego byle jak z kawałków juty. Zasłania nim twarz, przypominając nam, że przecież u Cilliana Murphy’ego zawsze najważniejsze były oczy.

To trochę nieoczywista postać antagonisty. Fascynująca dzięki finezyjnemu aktorstwu Murphy’ego. Nolan opowiada, że gdy w trzeciej części trylogii zmuszony był - wbrew sobie - wyciąć sporą część roli Stracha, fani aktora zbombardowali go niezliczoną liczbą listów pełnych oburzenia. "Pisali, że postąpiłem wbrew dobru sztuki filmowej" - śmieje się reżyser. Faktem jest, że aktor zaledwie "przemazuje się" przez ekran przez dwie może trzy sekundy, ale Murphy dobrze wie, jak działa kino i nie miał żalu.

Zresztą dzisiaj, po roli Roberta Oppenheimera, byłby niewdzięcznikiem, gdyby żywił do Nolana jakiekolwiek inne uczucia poza wdzięcznością. Co ciekawe, twórca "Incepcji", (w której także Cillian się pojawia) twierdzi, że gdyby dzisiaj robił casting do roli Batmana, (ewentualnie do Supermana), niewykluczone, że obsadziłby w niej właśnie Murphy’ego. Jakim cudem?

"Cillian osiągnął już ten poziom umiejętności, który przekracza ograniczenia fizyczności, ciała i daje szansy pracy poza nią - tłumaczy Nolan. - Ten poziom talentu, charyzmy, czy też daru od Boga - jakkolwiek nazwiemy to "coś", bo nie wiem, co to jest, mają tylko najwięksi aktorzy" - dodaje reżyser.

"Peaky Blinders" czyli gangster z charyzmą

Peaky blinders istnieli naprawdę. Byli postrachem Birmingham i weszli do kanonu miejskich legend. Reżyser i scenarzysta Steven Knight urodzony w tym mieście postanowił uwznioślając nieco niektóre postacie, postanowił o nich opowiedzieć.

W znakomitym serialu zatytułowanym po prostu "Peaky Blinders" oglądamy więc brutalny i brudny gangsterski świat, w którym nie wybacza się błędów. Jego sercem, duszą i mózgiem jest Tommy Shelby grany bezbłędnie przez Cilliana Murphy’ego, jakiego wcześniej nie znaliśmy. Przywódca irlandzko-cygańskiego gangu grasującego w Birmingham po I wojnie światowej, reprezentuje bezwzględną władczą męskość.

To fascynujący portret ludzi sprawujących władzę, którzy zostali przez nią całkowicie zdeprawowani. BAFTA za najlepszy serial dramatyczny w 2018 roku była w pełni zasłużona, ale jakim cudem serial nigdy nie otrzymał nawet nominacji do Złotego Globu, nie mówiąc już o roli Murphy’ego, pozostaje tajemnicą. Owszem zgarnął worek nagród IFTA (Irlandzkich Nagród Filmowych i Telewizyjnych), ale przecież jedno drugiego nie wyklucza.

Na szczęście tegoroczny sezon nagród, poprzedzający wręczenie Oscarów, odrobił wszelkie "niedopatrzenia" branży z nawiązką. Tylko cud mógłby odebrać Cillianowi Murphy’emu w niedzielę Oscara za Najlepszą Pierwszoplanową Rolę Męską.

Antygwiazdor

Od początku kariery słynie z tego, że obsesyjnie chroni swoją prywatność. I rodzinę. Wywiadów udziela z bólem serca, niemal siłą zmuszany do nich przez producentów.

Starszą o cztery lat Yvonne McGuinness, swoją wieloletnią partnerkę - dziś cenioną artystkę wizualną, poślubił w 2004 roku. W tym roku świętować będą więc 20-lecie szczęśliwego związku. Niespełna rok później na świat przyszedł ich pierwszy syn, Malachy, a dwa lata później młodszy, Aran. Początkowo mieszkali w Anglii, ale od 4 lat zapuszczają korzenie w Dublinie. Jego przyjaciele wiedzą, że nie ma takiej siły, która zmusiłaby go do przeprowadzki do Hollywood, choć go do tego namawiano.

W 2020 roku "The Irish Times" uznał go za jednego z najwybitniejszych irlandzkich aktorów filmowych wszech czasów, co skomentował w typowy dla siebie sposób: "Nigdy nie marzyłem o sławie. Zawsze chciałem jedynie dobrze wykonywać moją pracę".

Często cytuje swojego ulubionego aktora Jonathana Pryce’a, który na początku zawodowej drogi, powiedział mu: "Potrzeba 30 lat na to, by artysta okrzepł i stał aktorem z prawdziwego zdarzenia. Musisz nauczyć się swojego rzemiosła, nauczyć się zawodu - ale także żyć i doświadczać różnych rzeczy. Robię to już od 25 lat, więc mam nadzieję, że za kolejne 5 lat będę aktorem w 100 procentach".

Cillian Murphy wierzy, że tak właśnie jest. I wygląda na to, że tej wiary nie zmieni nawet Oscar.