Reklama

Ona jest egzaltowaną, lewicową aktywistką, on uwodzicielskim abnegatem i pisarzem. Dzieli ich wszystko: pochodzenie, poglądy i temperament. Połączy uczucie. I choć czas pokaże, że dzielące dwoje ludzi różnice nie zawsze miłość potrafi pokonać, przeżyją coś niezwykłego.

Mija pół wieku od premiery głośnego melodramatu Sydneya Pollacka z 1973 roku "Tacy byliśmy". Film był wielkim wydarzeniem, czego nie zapowiadały konflikty podczas pracy. Scenariusz Arthur Laurents pisał z myślą o Barbrze Streisand. To miała być historia Katie, w której partner, Hubbell był "dodatkiem". Zagrać miał go Ryan O'Neal. Obsadzenie w tej roli Roberta Redforda zmieniło wszystko. Wbrew protestom Laurentsa rolę rozbudowano i uczynioną równoważną z Katie. Do przerobienia scenariusza zatrudniono dziesięciu autorów - w tym Francisa Forda Coppolę.

Reklama

Robert Hofler w książce wydanej z okazji półwiecza filmu, zdradza sekrety kulis jego realizacji. Pisze o tym, że Redford nie chciał wcielać się "w lalkę Kena", bo tak jawił mu się bohater w scenariuszu. Dlatego postać ewoluowała. Zdradza, że Streisand była zaślepiona jego urodą i miała dążyć do tego, by coś "zadziało się" między nimi. Tymczasem gwiazdor, który miał żonę i trójkę dzieci, nie był zainteresowany romansem. Hofler opisuje też zabawne detale - gdy mieli odegrać niewinną scenę łóżkową, aktor miał na sobie aż dwie pary slipów, by czuć się "komfortowo" w obecności półnagiej, zainteresowanej nim aktorki.

O dziwo, zmiany wyszły filmowi na dobre. Historię trudnej miłości bohaterów śledzimy na tle burzliwych wydarzeń politycznych - począwszy od dojścia Hitlera do władzy, poprzez II wojnę światową, epokę makkartyzmu w Ameryce przełomu lat 40. i 50., aż po lata 60.

Ten film nie zestarzał się zupełnie. Wciąż chwyta za gardło. Streisand i Redford zaprzyjaźnili się wiele lat po jego nakręceniu. Dziś trudno wyobrazić sobie innego aktora w roli wielkiej miłości Katie, jak Robert Redford.

Bez niego to byłby całkiem inny film.

Złoty chłopiec Hollywood

Robert Redford objawił się kinu w połowie lat 60. Hollywood długo czekało na męską gwiazdę, która wniosłaby na ekran powiew świeżości, nie zrywając z klasyką. Nazywany złotym chłopcem Hollywood aktor, był bowiem zabójczo przystojny w ten niepowtarzalny, klasyczny sposób. To typ mężczyzny, który zachwyca jednakowo i mamę i koleżankę, a nawet kumpel zgadza się, że jest pioruńsko przystojny.

Złoty chłopiec - dostatecznie niegrzeczny, by zostać rabusiem, z opalenizną na pięknej twarzy, z lekko rdzawą blond czupryną początkowo wolał teatr od kina. Wyglądał jednakowo świetnie w dżinsach, jak i we fraku. Do tego był dżentelmenem. Sławę przyniosły mu filmy w reżyserii George'a Roya Hilla, w których zagrał u boku starszego o dekadę Paula Newmana. Najpierw w antywesternie "Butch Cassidy i Sundance Kid", a cztery lata później w komedii kryminalnej "Żądło".

W 1969 roku, gdy pierwszy z tytułów wchodził do kin, Paul Newman był już gwiazdą. Redford zaczynał karierę. Obaj byli niezwykle przystojni, mieli poczucie humoru i klasę, ale Newmanowi brakowało buńczuczności Redforda, która w zestawieniu z urodą działała piorunująco na płeć piękną. Reżyserzy mieli z nim problem, bo nawet grając z pięknymi koleżankami, potrafił je przyćmić. Z tego powodu wiele lat później Sydney Pollack nie chciał zatrudnić do roli Karen Blixen samej Meryl Streep. Bał się, że jest zbyt mało urodziwa dla Redforda. Reżysera przekonał sam aktor, a efekt współpracy duetu zachwyca do dziś. "Pożegnanie z Afryką" obsypano Oscarami. Jedynym, który nie dostał nawet nominacji był... Redford.

"Akademicy, w przeważającej mierze mężczyźni, pominęli go z zazdrości" - żartowano. Krytyczka filmowa Caroline Madden pisała: "Oglądając Meryl Streep w tym filmie, nie potrafię przejąć się tym, że miota się z jego powodu. Myślę wyłącznie o tym, jak bardzo chciałabym być sama z nim w tym namiocie".

Ale droga Redforda do aktorstwa nie była oczywista.

Urodzony outsider

Charles Robert Redford urodził się w Los Angeles w 1936 roku. Zaczął sprawiać kłopoty już na etapie życia płodowego, gdy u matki wykryto niedokrwistość złośliwą. O transfuzji nie było mowy, bo należała do Stowarzyszenia Chrześcijańskiej Nauki, które nie uznaje lekarstw, a jedynie modlitwę. Ciężarnej groziła sepsa, którą zdołano jednak powstrzymać.

Przyszły gwiazdor urodził się z sinicą i trafił na intensywną terapię. "Mama opowiadała, że moje życie wisiało na włosku. Wyglądało na to, że nie przeżyję" - wspominał. To, że przeżył, traktowano jako cud.

Bliskość fabryki snów musiała odbić się na życiu dorastających tam dzieci. "Granica oddzielająca rzeczywistość od fantazji była niewyraźna. Ludzie urodzeni w promieniu paru kilometrów od Sunset Boulevard widywali Charliego Chaplina na ulicy albo w sklepie" - pisał w biografii "Robert Redford" Callan Michael Feeney. Oboje rodzice byli outsiderami, nic dziwnego, że okazał się nim także przyszły gwiazdor.

Matka stanowiła dla syna centrum świata. Uczyła go historii, zabierała do rezerwatów Indian w Arizonie. Jej przodkowie byli pionierami w dolinie Missisipi. To także ona zaraziła go miłością do kina, nauczyła też rysować, bo okazało się, że chłopiec ma talent plastyczny. Szkicowanie ludzi i zwierząt zajmowało go od dzieciństwa.

Mama była piękna. Miała twarz i figurę gwiazdy filmowej, kochała poezję, była zawsze otoczona wianuszkiem wielbicieli. Upatrzyła sobie cichego Charliego Redforda. On był nieśmiały, ona zuchwała, on był jankesem, ona konfederatką. Ich dwa światy skumulowały się w pamięci i wyobraźni syna, który całe życie szukał własnej drogi.

Zamieszkali niedaleko Santa Monica. Ich dom sąsiadował z osiedlami Latynosów. Gdy ojciec zatrudnił się jako księgowy, rodzice posłali sześcioletniego syna do szkoły w Brentwood, na obrzeżach Beverly Hills. Mały Bob zauważył zmianę.

"Stanąłem jedną nogą w high lifie, a drugą nadal stałem na ulicy" - wspominał. Jego pobyt w Brentwood od początku był katastrofą. Już pierwszego dnia uciekł z lekcji, bo nie spodobała mu się fryzura nauczycielki. Znaleziono go i odstawiono do szkoły. Po kilku takich incydentach przydzielono mu dyżurnych do pilnowania. Znienawidził szkołę. Uwielbiał za to sport. Grał w tenisa, świetnie pływał, w końcu zajął się baseballem.

Z czasem przeniósł się do gimnazjum w Westwood.

Droga do zatracenia

Nastoletni Robert miał ikrę i był typem lidera. Dziewczyny zaczęły zwracać uwagę na jego urodę. Flirtował z kilkoma na raz. Był do tego zabawny, nieustannie robił z siebie widowisko. Miał ruchy tancerza.

Nie znosił szkoły, ale rodzice zaszczepili mu miłość do literatury. Popisywał się wiedzą i był nad wiek dojrzały. Towarzystwo rówieśników przestało mu wystarczać. Zaczął spędzać czas z lokalnymi rozrabiakami.

- W nocy zbierałem ekipę, przechodziłem z nią przez ogrodzenia cudzych domów i kąpałem się w basenach sąsiadów. "Pożyczałem" piwo z ich spiżarni - wspominał. Z czasem celem wypraw stały się włamania do opuszczonych posesji, gdzie chłopcy robili imprezy.

Towarzyszem eskapad 15-letniego Redforda był Bill Coomber, chłopak z bogatego domu, którego matka studiowała kiedyś aktorstwo. Lubiła młodego Redforda, a zobaczywszy w szkolnym przedstawieniu, dostrzegła talent. Chłopcy jeździli samochodem bez prawa jazdy, pili i kradli w sklepach. Potem były ucieczki z domu - preludium do większych wyskoków. Wkrótce Redford przeniósł się do University High, gdzie uczęszczał Bill. Obaj wstąpili do sławnego klubu Baronów.

- To był gang uliczny, trudno to nazwać inaczej. Baronowie stali się przykrywką dla  drobnych kradzieży - przyznaje. Bill został zatrzymany za nocne włamanie do szkoły dla dziewcząt i trafił do aresztu. Wkrótce aresztowano też Redforda, który "pożyczył" sobie po pijanemu samochód. Po interwencji rodziców zarzuty wobec Billa i Roberta wycofano, lecz obu wyrzucono ze szkoły.

Wyskoki skończyły się, gdy Redfordowie przeprowadzili się na wschód. Robert znalazł nową dziewczynę, która wprowadziła go w świat klubów jazzowych. Był zachwycony. "Jazz to broń w walce z ugrzecznieniem. Zrozumiałem, jak potężną bronią jest sztuka" - wspominał. "Albo zrobi karierę w ważnej branży, albo stoczy się do rynsztoka" - wróżył przyjaciel. Udało mu się skończyć college, a ojciec uznał, że ratunkiem może być sport.

Syn bez trudu otrzymał stypendium sportowe na Uniwersytecie Colorado i wrócił do baseballu. Szybko jednak go rzucił. Stał się samotnikiem. Kupił stary samochód i zaczął podróżować. "Nawyk wędrówki został mu na całe życie. Regularnie kursował między Colorado i domem. Raz, jadąc w kierunku Salt Lake City, zjechał w boczną drogę. Zobaczył wąwóz, który zrobił na nim piorunujące wrażenie. Nazywał się Timp Haven. To tam później powstała wioska Sundance" - pisze w biografii Feeney.

Przez lata wracał tam i marzył, by to miejsce stało się jego własnością.

Ocalająca moc sztuki

Po zerwaniu z baseballem wiedział już, że chce zajmować się sztuką. Wszystko zmieniło się,  gdy w 1955 roku zmarła na sepsę ukochana mama. Syn był zdruzgotany. Przez rok szukał pocieszenia w dziewczynach i książkach. Znalazł je w twórczości Henry’ego Millera. "Nikt inny nie atakował tak otwarcie hipokryzji w społeczeństwie. Pisał o gniewie, o żądzy seksualnej. To był szczery, otwarty przekaz. Czegoś takiego brakowało mi w życiu" - zwierzał się.

W pruderyjnej Ameryce dostępne były tylko europejskie wydania książek pisarza. Redford, który kochał europejskie malarstwo, postanowił wyjechać na Stary Kontynent. Władze uczelni dały mu do zrozumienia, że może nie wracać. Do Francji pojechał w apogeum zimnej wojny. Mówi, że tam nauczył się życia.

- Czułem się gotowy do politycznego nawrócenia. Ukształtowano mnie po amerykańsku, w duchu konserwatyzmu, niewrażliwości społecznej i niezrozumienia innych kultur - wyznał. Francja wyrobiła w nim liberalno-lewicowe postrzeganie świata. Zapisał się na zajęcia na paryskiej uczelni, "w której uczyli się Renoir, Degas i Monet". Okazała się równie napuszonym miejscem, jak to, od którego uciekł w ojczyźnie. Przyłączył się do studenckich radykałów demonstrujących przeciw sowieckiej interwencji na Węgrzech. Został spałowany i "dojrzał politycznie".

Kolejne były Włochy, gdzie zarabiał, rysując na ulicy. Wraz z kumplem podczas srogiej zimy sypiali na ziemi w Rzymie. "Redford którejś chłodnej nocy wziął przykład z bohatera Jacka Londona i zakopał się... w krowim łajnie" - pisze Feeney.

Przez cały czas żyli o serze i wodzie. Oglądali za to zabytki. Dalej podróżował sam. Wynajął obskurny pokój, w którym sypiał w wełnianym płaszczu. Za oknem było minus 15 stopni Celsjusza. W prywatnej szkole pod auspicjami Akademii słuchał wykładów o Gauguinie. Schudł 20 kilo. Pucołowatego 20-latka zastąpił chudzielec. Wygłodzony, wiecznie zmarznięty, przeżył poważne załamanie. Postanowił wrócić do kraju.

Zdecydował się na studia w American Academy of Dramatic Arts.

W biografii wspomina: "Traktowano nas z góry, jakbyśmy byli motłochem. No i nie chciałem zostać aktorem tylko Modiglianim. Wybrałem aktorstwo, bo ktoś powiedział: ‘Mógłbyś jeździć z przedstawieniami i malować dekoracje’. Pomyślałem, że zostanę artystą".

Czas na miłość

Miał 20 lat, gdy poznał piękną studentkę Lolę, mormonkę. "Przychodziła do mnie i rozmawialiśmy o życiu, a ja wtedy malowałem" - pisał w dzienniku. Zakochali się w sobie.

"Poszukiwałem drogi duchowej. Czułem, że moje życie jest prostackie. Mormonizm Loli jawił mi się jako coś zdrowego i zbawczego" - wspominał.

Profesorowie twierdzili, że Redford ma potencjał, lecz coś go blokuje. Przełom nadszedł, gdy po raz pierwszy wystąpił przed publicznością jako Trieplew w "Mewie" Czechowa, przepełniony kazirodczą żądzą wobec matki. Nadał bohaterowi rys szaleństwa. Gigantyczny sukces przedstawienia kompletnie go zaskoczył. Odkrył, że w aktorstwie najważniejsza jest prawda.

9 sierpnia 1958 roku, tuż przed 22. urodzinami, w kaplicy w Las Vegas poślubił 19-letnią Lolę Van Wagenen. Potem odbyła się ceremonia mormońska z setką gości. Był szczęśliwy, choć jak zawsze pełen obaw. Miał stypendium, zatrudnił się na pół etatu jako sprzedawca w sklepie, pracował też jako dozorca w teatrze. Lola była kasjerką w banku. Mimo to, ledwo wiązali koniec z końcem. Wszystko pochłaniały studia.

Dość szybko okazało się, że Lola spodziewa się dziecka. Na szczęście wtedy pojawiły się propozycje ról. Najpierw niewielkie w telewizyjnych produkcjach, potem większe w serialach. Studia na AADA ukończył z doskonałymi oceanami. Dzień przed premierą kolejnej sztuki na Broadwayu został ojcem Scotta. Był w siódmym niebie. Jako jedynak marzył o dużej rodzinie, a u mormonów dzieci są chlubą, co mu się bardzo podobało.

I nagle stało się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć. Czwartego dnia życia synek zmarł w nocy śmiercią łóżeczkową. Robert był zdruzgotany. Nie mógł funkcjonować. Jeździł w kółko setki kilometrów samochodem, co go uspokajało. Na wiele miesięcy odseparował się od ludzi. Rzucił się w wir pracy. Zaczął grać na Broadwayu. Niebawem Lola znów była w ciąży, a gdy urodziła się ich pierwsza córka, świat zaczął wracać do normy. Redford wziął urlop i nie spuszczał z oka córeczki. W końcu jednak przestał roztrząsać przeszłość, a zaczął patrzeć w przyszłość. Krytycznie przyglądał się Ameryce.

Agencja MCA wiedziała, że ma potencjał na wielką gwiazdę. "Przystojnych młodzieńców było wielu, ale mało który potrafił tak jak on, dać człowiekowi do myślenia" - wspominała jego agentka. Zaczął nosić z sobą notatnik, zapisywać spostrzeżenia. Po latach złożył je w dziennik. Tak samo jak Henry Miller.

W 1961 roku znowu został ojcem. I ponownie jego marzenia o stabilności omal nie runęły. Syn urodził się kilka tygodni przed terminem i drżeli o jego życie. Co gorsza, w ciężkim stanie znalazła się też Lola. Koszmary z przeszłości ponownie wróciły. "Lekarze dawali Jamiemu czterdzieści procent szans, ale przeżył i wrócił do zdrowia" - wspominał. Priorytetem stało się zapewnienie dobrobytu i spokoju rodzinie. Zaczął snuć wizję sielanki w górach, z dala od Hollywood.

Postanowił zamieszkać w stanie Utah, w miejscu, które przed laty go zachwyciło. Zamierzał wrócić do grania w teatrach i spędzać kilka miesięcy w roku w Nowym Jorku. Nie przekonała go nawet do pozostania wizja świetnie płatnej głównej roli w serialu, ku rozpaczy agenta.

Kupiona ziemia w Timp Haven, gdzie wkrótce postawił dom, stała się po latach zaczątkiem największego na świecie Festiwalu Kina Niezależnego Sundance.

Droga na szczyt

Karier trwających nieprzerwanie od sześciu dekad, bez potknięć i skandali, nie ma wiele w historii Hollywood. W dodatku jej bohater Hollywood nie znosi. Filmowe hity z udziałem Redforda zna jednak cały świat. Nie poddają się upływowi czasu.

Jego pierwszym ważnym filmem była "Ciemna strona sławy", w której zagrał biseksualistę. Otrzymał za rolę Złoty Glob. Prawdziwym strzałem w dziesiątkę był jednak występ w filmie George'a Roya Hilla "Butch Cassidy i Sundance Kid". Był rok 1969 i 32-letni Redford stał się supergwiazdą. Nadchodząca dekada miała należeć do niego. Stał się jednym z najpopularniejszych aktorów amerykańskich i symbolem seksu. Tytuł najseksowniejszego mężczyzny na świecie przyznano mu czterokrotnie.

"Butch Cassidy...." tragikomiczna opowieść o autentycznych postaciach Dzikiego Zachodu - Butchu Cassidym i Sundance Kidzie, rabujących banki i pociągi przestępcach, którzy byli nieuchwytni, aż do pościgu w Boliwii, przeszła do historii dzięki kreacjom Redforda i Newmana. Dała też początek najważniejszej przyjaźni w życiu obu panów. Nakręcone cztery lata później "Żądło" znów z Hillem za kamerą i z tym samym duetem było komedią kryminalną, która fundując widzom humor z dreszczykiem, przemycała dawkę dydaktyzmu. Osadzona w latach 30. w USA opowieść o drobnych oszustach, którzy mszczą się na gangsterze za śmierć przyjaciela, organizując przekręt wszech czasów, przyniosła twórcom siedem Oscarów. Żaden jednak nie przypadł aktorskiemu duetowi. Skończyło się na nominacji dla Redforda.

W obawie przed zaszufladkowaniem odrzucił role w dwóch wielkich filmach Mike'a Nicholsa: "Kto się boi Virginii Woolf", gdzie miał się pojawić u boku Taylor i Burtona, oraz w "Absolwencie". Obu bardzo żałował. "Usłyszałem, jak Nichols mówi do producenta: ‘Wybrałem Bobby'ego, bo zobaczyłem w wytwórni, jak działa na kobiety’. Nie chciałem zostać specjalistą od ról pięknych gogusiów" - przyznał w wywiadzie.

Śledząc karierę Redforda, trudno nie dostrzec prawidłowości, która towarzyszyła mu przez dekady: po każdym sukcesie następowała przerwa, ucieczka od pracy i powrót do własnego zakątka. W przeciwieństwie do innych gwiazd nie grał w kilku filmach rocznie, a począwszy od lat 80., przerwy między kolejnymi sięgały nawet kilku lat. Najwięcej zagrał u Sydneya Pollacka - poczynając od wspomnianego "Tacy byliśmy" aż po głośne "Trzy dni Kondora" - świetne kino szpiegowskie. Wcielił się w nim w agenta CIA, który odkrywa tajemnicę państwową i na własnej skórze przekonuje się, że osoby odpowiedzialne za jego bezpieczeństwo nie mają skrupułów, by się go pozbyć.

Także z Pollackiem nakręcił "Pożegnanie z Afryką".

 Cena sławy

Spośród filmów, w których zagrał, szczególnie bliski jest mu dramat Alana J. Pakuli "Wszyscy ludzie prezydenta", oparta na faktach opowieść o dwóch dziennikarzach, którzy wpadają na trop afery, jaka pozbawiła Richarda Nixona prezydentury.

- Po tym filmie trafiłem na czarną listę - opowiadał. - Odwiedziłem Paryż, gdzie uchodziłem za faceta, który obalił Nixona. Ktoś przysłał mi do hotelu gołą dziewczynę, chcąc wywołać skandal, ochroniarz zauważył śledzących mnie mężczyzn. Dostałem list z groźbami. Wydawało mi się to groteskowe. Myliłem się. Ci ludzie naprawdę chcieli mnie dopaść" - wspomina w biografii.

Był rok 1980, gdy postanowił wyreżyserować własny film. Wytwórnie, które zarabiały na nim kokosy, nie chciały jednak inwestować w Redforda - reżysera. Zdeterminowany, by nakręcić "Zwyczajnych ludzi" niemal zrezygnował z wynagrodzenia. Tymczasem opowieść o amerykańskiej rodzinie, przeżywającej traumę po tragicznej śmierci starszego syna, gdy młodszy nosi w sobie winę i planuje samobójstwo, stała się objawieniem gali oscarowej. Obraz otrzymał cztery złote statuetki, w tym najważniejszą: dla najlepszego filmu.

Nakręcony za 6 mln dolarów dramat przyniósł 120 mln dolarów zysku. Reżyserowi zapłacono za pracę... 30 tys. dolarów. Tyle, co debiutantowi. Możliwość zrobienia filmu była jednak dla niego ważniejsza od pieniędzy.

Zawstydzona wytwórnia po gigantycznym sukcesie wypłaciła Redfordowi 750 tys. dolarów. Wyreżyserował jeszcze osiem filmów, w tym nominowany do czterech Oscarów "Quiz Show", w którym uczestnik teleturnieju demaskuje oszustwo.

Kobiety jego życia

Przez długie lata małżeństwo Redforda uchodziło za szczęśliwe. Żyjąca z dala od fabryki snów rodzina, miała się świetnie. Doczekali się czworga dzieci, nikt nigdy nie słyszał o romansach "najseksowniejszego mężczyzny świata".  Z początkiem lat 80. coś zaczęło się w ich związku psuć. Wbrew plotkom powodem nie była Sonia Braga, którą reżyser poznał po rozstaniu z żoną. Przyjaciele twierdzą, że Lola pozazdrościła sukcesów sławnemu mężowi. Od lat zajmowała się ekologią, w czym aktor ją wspierał.

Redford nigdy nie wspomniał o powodach rozstania po 30 latach związku. Para wydała jedynie komunikat, iż "rozstają się ku zadowoleniu obu stron". Przez krótki okres rzeczywiście łączono go z Bragą, która pojawiła się w jego filmie "Fasolowa wojna". Dopiero kilkanaście lat po rozwodzie związał się trwale z inną kobietą - niemiecką malarką Sibylle Szaggars. W 2009 roku wzięli ślub.

- Jest młodsza ode mnie i jest Europejką, co mi się podoba, więc to zupełnie nowe życie - powiedział o partnerce i jak na niego, było to wręcz "wylewne".

Sibylle wspiera męża w działaniach Sundance, które Redford uważa za największy zawodowy sukces. Założony na początku lat 80. ośrodek w stanie Utah od początku miał za zadanie stworzenie młodym twórcom warunków artystycznej niezależności.

- W skromnych produkcjach widziałem pasję, która szła na marne - wspominał Redford. - Hollywood nastawiał się wyłącznie na wielkie przeboje. On zaproponował wspólnotę artystyczną na wszystkich etapach powstawania filmu: od pisania scenariusza po dystrybucję.

To z Sundance wyszły tak wielkie nazwiska, jak Quentin Tarantino, bracia Coen czy Steven Soderbergh.  

Pożegnanie z kinem

Robert Redford pożegnał się z kinem w 2018 r. filmem "Gentleman z rewolwerem" Davida Lowery’ego, bezpretensjonalną opowieścią o życiu pełną gębą, kryjącą pod pozorami błahości porcję mądrości.

Forrest Tucker, w którego się wcielił, istniał naprawdę, choć film nie miał biograficznych ambicji. Historia, w której Redford z uśmiechem rabował banki, musiała przypaść do gustu fanom. Tucker zaczął swoją "karierę" jako 15-latek. (Dokładnie w tym wieku Redford włamywał się do sąsiadów). Z więzienia uciekał 30 razy, a dobiegając osiemdziesiątki, dalej rabował banki, prosząc o przyzwoitą ilość gotówki, która pozwoli mu na dostatnie życie.

Film okazał się idealnym tytułem na zwieńczenie kariery Sundance Kida i Johnny'ego Hookera z "Żądła". Powrotem Redforda do bohatera, jakiego wykreował u szczytu kariery. 

Epilog

W 2002 roku Amerykański Instytut Filmowy opublikował listę "100 największych historii miłosnych" w kinie. Na jej szczycie znalazły się klasyki starego Hollywood - "Casablanca" i "Przeminęło z wiatrem", ale szóste miejsce, (przed "Doktorem Żywago") zajął całkiem inny rodzaj romansu, opowiadający o aktywistce z klasy robotniczej i jej skazanym na niepowodzenie związku ze złotym, amerykańskim chłopcem. "Tacy byliśmy".

Dopiero wtedy okazało się, że na przełomie wieków Streisand i Redford przymierzali się do kontynuacji filmu. Rozmowy dotyczące projektu były już zaawansowane, ale ostatecznie nie doszedł do skutku.

Barbra Streisand przyznaje, że nie może odżałować, iż ponownie nie spotkali się na planie.