Zakończony niedawno 78. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes kusił tym razem nie tylko filmami w Konkursie Głównym, ale i nowymi wcieleniami hollywoodzkich gwiazd. Minęły dekady odkąd z reżyserskimi debiutami na Lazurowym Wybrzeżu, objawili się Clint Eastwood czy Mel Gibson. Dziś ich śladami podąża kolejne pokolenie aktorów.
W tym roku w canneńskim konkursie Un Certain Regard debiutowali w nowej roli: Scarlett Johansson, Kristen Stewart oraz Harris Dickinson. Najgłośniej było o tej pierwszej i o niej za moment, ale cała trójka doczekała się pochlebnych recenzji swoich filmów. Johansson przywiozła do Cannes komediodramat z Holocaustem w tle "Eleanor the Great", Stewart pokazała klasyczny dramat "Chronology of Water", zaś najmłodszy, 28-letni Dickinson zaskoczył dojrzałym filmem o bezdomności "Urchin".
Prawdopodobnie to status najlepiej opłacanej hollywoodzkiej aktorki i największej gwiazdy (młodego czy średniego?) pokolenia, zapewnił debiutowi 40-letniej Johansson gigantyczny rozgłos. O filmie "Eleanor the Great" krytycy rozpisywali się obszerniej niż o niejednym tytule Konkursu Głównego. Choć nie wszystkie recenzje były entuzjastyczne, zgodnie przyznawano, że gwiazda Marvella wykazuje reżyserski potencjał.
Bohaterką filmu Johansson jest 95-letnia Żydówka (June Squibb), która mieszka wraz z przyjaciółką ocalałą z Holokaustu, udręczoną doświadczeniem śmierci brata. Gdy jej współlokatorka umiera, Eleanor przeprowadza się do dzieci, do Nowego Jorku. Tam czuje się samotna. Przypadkiem dołącza do żydowskiej grupy seniorów. Dopiero później odkrywa, że łączy ona ocalałych z Holokaustu. Pragnąc dopasować się do nich, Eleanor udaje jedną z nich, odtwarzając wspomnienia zmarłej, jako własne przeżycia. Wszystko wydaje się być w porządku, dopóki do grupy nie dołączy młoda dziennikarka, która zaprzyjaźnia się z Eleanor, i myśli o opisaniu jej rzekomej historii.
Historia okraszona została komediowymi akcentami, które gwarantuje już obecność sędziwej aktorki, będącej typem "komediantki". Część krytyków pisze o "potężnej, wzruszającej opowieści", inni o "nieznośnym sentymentalizmie twórców". Wszyscy jednak przyznają, że naiwności rekompensuje, (odkryta po 80-tce) June Squibb.
Zapewne kinomani wiedzą o polskich korzeniach Johansson. Jej dziadkowie, żydowskiego pochodzenia wyemigrowali do USA przed II wojną światową. W warszawskim getcie zginął stryjeczny dziadek aktorki. Wątek Holokaustu pojawia się więc w filmie nieprzypadkowo.
- To film o przyjaźni, o stracie i przebaczeniu. To tematy, które w tych czasach powinny pojawiać się częściej - mówiła w Cannes o "Eleanor the Great" Johansson. Film wysoko oceniła publiczność, o czym świadczą noty na portalu IMDB - nawet 8 na 10 możliwych gwiazdek.
Czy dla Johansson to początek reżyserskiej kariery, czy "jednorazowy kaprys" dowiemy się z czasem. To jednak świetna okazja, by przypomnieć najbardziej znane hollywoodzkie gwiazdy, które z sukcesem od dekad łączą pracę po obu stronach kamery.
Pierwszy (i ostatni) twardziel Hollywod , Clint Eastwood, dziś również 95-latek, to najbardziej zasłużony weteran obu dziedzin sztuki filmowej - aktorstwa oraz reżyserii.
Zagrał w 70 filmach, wyreżyserował ponad 40, z czego większość to tytuły, w których pojawiał się po obu stronach kamery. Dodajmy, że jego reżyserski talent przebił ten pierwszy. Co najmniej kilka jego filmów ma status arcydzieł i nikt nie może się poszczycić podobnym dorobkiem.
Aktorską sławę przyniosła mu w latach 60. seria filmów z gatunku spaghetti westernów, w reżyserii wielkiego Sergio Leone. To on zaproponował Clintowi rolę rewolwerowca w obrazie "Za garść dolarów", z muzyką innego wielkiego Włocha, Ennio Morricone. Ten gatunek filmu - opowiadającego o Dzikim Zachodzie, zrobionego za małe pieniądze przez włoskich twórców, był wtedy popularny. Eastwood zagrał w trzech filmach u Leone i stał się znany na świecie. Drugą niezapomnianą rolą, która ukształtowała jego wizerunek, był Brudny Harry, czyli inspektor Callahan, znany z brutalnych metod wobec przestępców. Twardziel, wierny wartościom, jakie ucywilizowały Amerykę.
Pierwszy film z tej serii, (powstało pięć )"Brudny Harry", w reżyserii Dona Siegela trafił do kin w 1971 roku. W tym samym roku Eastwood zadebiutował jako reżyser filmem "Zagraj dla mnie Misty". Historia prezentera radiowego przypomina gorszą wersję "Fatalnego zauroczenia" i dziś razi "ciężką ręką" debiutanta. Nakręcony dwa lata później "Mściciel", z typowym dla Clinta bohaterem-rewolwerowcem, zaskakuje już sprawnością reżyserską. I tak miało być przez dekady - Clint grał w głośnych filmach innych reżyserów, by potem wskakiwać na "własny" plan i zaliczać główne role. Z filmu na film jego produkcje stawały się dojrzalsze, bardziej różnorodne. Pierwszy "przebłysk" reżyserskiego geniuszu widać było w biopiku poświęconym jazzmanowi, Charliemu Parkerowi "Bird" (1988), ze świetnym Forestem Whitakerem. To był rok, w którym pożegnał Brudnego Harry’ego.
Cztery lata później powstał słynny (anty)western "Bez przebaczenia", w którym Eastwood po raz pierwszy rozliczał się ze swoim wizerunkiem "macho". Film, który obalał legendę bohaterów Dzikiego Zachodu, gdzie jedynym sprawiedliwym okazywał się grany przez Eastwooda wynajęty morderca. Cztery Oscary - w tym dla najlepszego filmu, za reżyserię i dla Gene’a Hackmana, to nie dużo zważywszy na kaliber dzieła. Western łamiący reguły gatunku, pozbawiony czarno-białych postaci, zajął ważne miejsce w historii gatunku. Walczący o sprawiedliwość strzelają sobie w plecy i: "Wszyscy zasługują na śmierć".
Dwa lata później wielki twardziel zaskoczył nas, kręcąc jeden z najwspanialszych melodramatów końca wieku "Co się zdarzyło w Madison County"? Opowieść o uczuciu, które nie może się spełnić, łączącym fotografa "National Geographic" i gospodynię domową, z wielkimi rolami Meryl Streep i Eastwooda wyciskała łzy. Trudno uwierzyć, że wyszła spod ręki "Brudnego Harry’ego". Ze średnio emocjonującej książki reżyser uczynił przejmujące dzieło, wyjątkowe w jego dorobku. I jak przyznał - najtrudniejsze do nakręcenia.
Ale prawdziwe arcydzieło Eastwood podarował nam dekadę później. W 2004 roku powstał obraz "Za wszelką cenę", demaskujący mit amerykańskiego snu. Opowieść zapowiadająca się na damską wersję "Rocky’ego" - o karierze trzydziestokilkuletniej bokserki, z rozwojem akcji zmienia się w skomplikowane kino psychologiczne o trudnej przyjaźni. W finale Clint - libertarianin, który wolność osobistą uznaje za najwyższą wartość, wykonuje zaskakujący twist. Łamie wszelkie bariery, także moralne, a film staje się głosem broniącym prawo każdego człowieka do godnej śmierci. Prawo do eutanazji, wciąż budzącej kontrowersje.
W żadnym innym dziele nie widać tak wyraźnie talentu Clinta - reżysera: zmysłu obserwacji, daru konstruowania postaci i świetnego prowadzenia aktorów. Kolejne 4 Oscary, m.in. za najlepszy film i reżyserię przypieczętowały status dzieła. Eastwood nakręcił jeszcze przynajmniej kilka filmów (np. "Snajpera" czy "Gran Torino"), budzących emocje i podziw. "Za wszelką cenę" to jednak najpełniejsze z jego dzieł.
Podobno 95-letni mistrz znów pracuje nad nowym projektem. Oby to była prawda.
Można zaryzykować stwierdzenie, że za jakiś czas Greta Gerwig, dziś mniej aktorka, a przede wszystkim twórczyni "Barbie", zajmie wśród kobiet pracujących po obu stronach kamery, pozycję, jaką ma Eastwood wśród mężczyzn - reżyserów. Na razie jest ponad pół wieku młodsza, choć idzie jak burza. Kiedyś aktorska gwiazda takich filmów jak "Mistress America" czy "Frances Ha", po gigantycznym sukcesie opowieści o przygodach słynnej lalki, może wszystko. Film przebił szklany sufit, zarabiając 1,5 miliarda dolarów dla Warner Bros.
"Barbie", której matką chrzestną jest grająca ją Margot Robbie, w wersji Gerwig opuszcza Barbieland, gdy odkrywa własną niedoskonałość. Trafia do naszego świata, gdzie dowiaduje się, że karmiono ją kłamstwami: tak naprawdę nie istnieje równość płci, a codzienne życie kobiety to pole bitwy. Co gorsza, faktyczną dominację mężczyzn widzi też podróżujący z nią Ken, czyli niesamowity w tej roli Ryan Gosling. Gerwig nakręciła przewrotną satyrę na toksyczną męskość i zarazem manifest feministyczny. A wszystko w konwencji kampu z komentarzem do kondycji naszego społeczeństwa.
Ale tak naprawdę, mimo gigantycznych pieniędzy, jakie zarobiła, "Barbie", daleko jej do reżyserskiego debiutu Grety Gerwig "Lady Bird". Nakręcona w 2017 roku historia zbuntowanej uczennicy z katolickiego liceum zachwyciła emocjonalną szczerością i głębią przekazu. Z pozoru zwykła opowieść o dojrzewaniu, okazała się lekcją tolerancji dla zbuntowanej nastolatki i równie nieprzejednanej matki. Bo bunt tytułowej Lady Bird to tak naprawdę jej walka z samą sobą, Dziewczyna nie widzi, że jest lustrzanym odbiciem swojej matki. Odkrycie tej prawdy, będzie początkiem porozumienia.
Film, który powstał w oparciu o młodzieńcze doświadczenia reżyserki, jest aktorskim popisem 23-letniej wtedy Saoirse'y Ronan, nominowanej do Oscara za rolę. W sumie zdobył 5 nominacji - oprócz najważniejszej w głównej kategorii, dwie - za scenariusz i reżyserię dla Gerwig.
"Barbie" była jednak filmem nakręconym "na zlecenie", choć podobno reżyserce dano wolną rękę, w "Lady Bird" opowiadała zaś swoimi słowami, własną historię. Pokazała gigantyczny potencjał, od razu awansując do miana najciekawszych amerykańskich reżyserek.
W tej chwili Gerwig pracuje nad filmem "Narnia" opartym na cyklu powieści fantastycznych C. S. Lewisa. Premiera za rok.
O skandalach autorstwa Mela Gibsona - od oskarżeń o przemoc domową, po antysemityzm i pijaństwo - napisano tomy. Poprzestańmy na przypomnieniu, że po dekadzie ignorowania przez Hollywood, Gibson posypał głowę popiołem i grzechy zostały mu odpuszczone. Do łask hollywoodzki gwiazdor wrócił wyreżyserowaną w 2016 roku znakomitą "Przełęczą ocalonych", prawdziwą historią Desmonda T. Dossa, sanitariusza wojskowego, który podczas II wojny światowej odmówił używania broni. Z uwagi na swoją wiarę. Mimo to podczas bitwy o Okinawę uratował życie 75 osobom. "Przełęcz..." otrzymała cztery nominacje do Oscara - w tym dla najlepszego filmu i za reżyserię.
Wcześniej rodowity Australijczyk zasłynął przede wszystkim jako gwiazdor dwóch kultowych serii: "Mad Maxa" i "Zabójczej broni". Zdążył parokrotnie zostać "najseksowniejszym mężczyzną świata" i dał się poznać jako najbardziej religijny gwiazdor w Hollywood.
Jako reżyser debiutował skromnym "Człowiekiem bez twarzy", ale dopiero w "Braveheart", nakręconej w 1995 r. opowieści o XIII-wiecznym szkockim bohaterze narodowym, pokazał swoje możliwości. Historia rozpoczyna się gdy Szkocja dostaje się pod panowanie angielskiego króla, Edwarda I. Przejęcie władzy odbywa się w krwawych okolicznościach, a jednym ze świadków morderstw jest nastoletni William Wallace. Gdy kilka lat później z rąk Anglików ginie jego żona, w odwecie staje na czele buntu, który przeradza się w pierwszą wojnę o niepodległość Szkocji. Jak wiemy, Gibson nie tylko film wyreżyserował, ale i zagrał Wallace’a. Sukces tego epickiego, mocnego kina przeszedł oczekiwania. Zdobył pięć Oscarów - w tym dla najlepszego filmu i za reżyserię. Mimo to Gibson wciąż czuł się głównie aktorem i grał mnóstwo.
Dopiero w 2004 roku wrócił jako reżyser, kręcąc najważniejszy ze swoich filmów "Pasję", która okazała się gigantycznym sukcesem i zarobiła 620 mln dolarów. Najwięcej w historii filmów religijnych. Od strony warsztatowej to kino znakomite, z idealnie dobranymi i prowadzonymi aktorami. Gibson skupia się na ostatnich 12 godzinach z życia Jezusa. Rozpoczyna modlitwą w Ogrodzie Oliwnym, potem oglądamy zdradę Judasza i Jezusa przed sądem Piłata. Dalsze zdarzenia - droga na Golgotę, aż po ukrzyżowanie i zmartwychwstanie wierne są przekazom. Tyle tylko, że Gibson przesunął akcenty. Protesty budziło już pokazanie Piłata jako postaci budzącej życzliwość, choć wedle historyków posyłał gremialnie Żydów na krzyż. Sami Żydzi są w filmie fizycznie odpychający, co uznano za dowód na antysemityzm reżysera.
Największe opory budzi jednak ogrom przemocy, pokazanej w filmie. Gibson podkreślał, że "chrześcijanie zapomnieli, czym była Męka Pańska, a cierpienie Jezusa zostało strywializowane". Film miał przypomnieć jego ogrom. Droga na Golgotę wypełniona torturami pokazana została w tak drastyczny sposób, że odwracamy wzrok od ekranu. Dosłowność w sztuce rzadko bywa zaletą. Pytanie: czy nie jest to dowód fascynacji twórcy przemocą? Już przy "Braveheart" sceny tortur Wallace’a budziły opory, tutaj mamy wrażenie, że Gibson przemoc celebruje.
Kolejny obraz w jego reżyserii "Apocalypto"(2006) potwierdził tę teorię. Opowieść o chylącym się ku upadkowi królestwie Majów, którego władcy próbują "przekupić" bogów, składając ofiary z ludzi, jeszcze bardziej epatuje okrucieństwem. Pokazujące rzeź sceny składania na ołtarzu ofiar sprawiały, że widzowie wychodzili z kina.
Jak wiemy, Gibson gromadzi budżet na realizację drugiej części "Pasji", która od dawna planuje. Ma nosić tytuł “The Passion of the Christ: Resurrection" i opowiadać o okresie od zmartwychwstania Jezusa do wniebowstąpienia. Według planu wkrótce ma rozpocząć zdjęcia. Ale, że co roku film jest przesuwany na kolejny, nie wiadomo na ile te informacje są aktualne.
Na liście aktorskich gwiazd sprawdzających się po obu stronach kamery, wyróżnia się nazwisko Bena Afflecka. Jego reżyserskie umiejętności, biją zresztą na głowę te aktorskie. Nawet jeśli sławę zyskał jako aktor rolami w "Batmanie", a wcześniej w widowiskowych przebojach "Armageddon" czy "Pearl Harbor", do grona zdobywców Oscara trafił za sprawą innych umiejętności.
Pierwszego Oscara Ben otrzymał za scenariusz do "Buntownika z wyboru" Gusa Van Santa, napisany wspólnie z Mattem Damonem (1997). Jako reżyser zadebiutował filmem "Gdzie jesteś, Amando" (2007). Ta historia o poszukiwaniach zaginionej dziewczynki, w rzeczywistości opowiada o detektywie, którego katolicki światopogląd zostaje wystawiony na próbę. Każdy krok w śledztwie to cios dla jego przekonań. Pozbycie się pedofila to sukces, ale Dekalog mówi: "Nie zabijaj". Kradzież i szantaż to poważne grzechy, ale przynoszą postęp w śledztwie. Detektyw pozostaje wierny sobie, choć zapłaci wysoką cenę.
Film przyjęto entuzjastycznie, ale prawdziwy sukcesem okazała się pięć lat później "Operacja Argo", niespodziewany zdobywca Oscara dla najlepszego filmu w 2008 roku. W opartym na prawdziwych wydarzeniach filmie Affleck wykorzystał wspomnienia agenta CIA Tony'ego Mendeza, który w 1980 roku ewakuował z Teheranu sześciu rodaków zbiegłych z ambasady USA, opanowanej przez bojówkarzy Chomeiniego. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie kamuflaż tej akcji. Mendez pojawił się bowiem w Iranie pod przykrywką... szukania plenerów do fikcyjnej produkcji filmu science fiction, zatytułowanego właśnie "Argo". W zakończoną sukcesem akcję zaangażowano ludzi z Hollywood i zdaniem wielu krytyków był to główny powód, dla którego ten dobry, ale nie wybitny film, nagrodzono głównym Oscarem. Ponadto za scenariusz i montaż.
Nieżyjący już Jan A.P. Kaczmarek, zdobywca Oscara za muzykę do "Marzyciela" podkreślał wtedy, że dla Hollywood nie ma większej frajdy niż nagradzanie samego siebie. Co nie zmienia faktu, że "Operacja..." to niewątpliwie udane dzieło.
Swój talent Affleck potwierdził w 2023 roku filmem "Air". Jego bohaterem jest grany przez Matta Damona Sonny Vaccaro, łowca koszykarskich talentów, któremu udało mu się doprowadzić do zawarcia przez firmę Nike słynnego kontraktu reklamowego z Michaelem Jordanem. Z pozoru banalną historię dzięki tempu opowieści i ciętym ripostom, ogląda się znakomicie.
Czekamy na ciąg dalszy.
Aktorskiego Oscara zdobyła w wieku 24 lat za rolę pacjentki zakładu psychiatrycznego w filmie "Przerwana lekcja muzyki" Jamesa Mangolda. Potem grała głównie w produkcjach komercyjnych. Największą sławę przyniosła jej rola Lary Croft, w serii zrealizowanej na podstawie gier komputerowych "Tomb Raider". Ma jednak w dorobku więcej znakomitych ról niż oscarowa. Choćby ta podążającej ku samozagładzie światowej sławy modelki w "Gii" czy zrozpaczonej matki, szukającej zaginionego syna w "Oszukanej" Clinta Eastwooda.
Bądźmy jednak szczerzy : Jolie - reżyserka zaliczyła kilka nieudanych filmów. Głośne "Nad morzem" kręcone podczas dogorywającego związku z Bradem Pittem okazało się grafomańskie i pretensjonalne. "Niezłomny", opowiadający o maratończyku olimpijskim, Louisie Zamperini, ocalałym z japońskiego obozu podczas II wojny światowej, był nudny i patetyczny.
Dopiero ostatni film "Najpierw zabili mojego ojca" oparty na pamiętnikach Loung Ung , opowiadający o doświadczeniach dziecka, które przeżyło w kambodżańskie ludobójstwo w latach 70., okazał się obrazem przejmująco prawdziwym. Ung, aktywistka na rzecz praw człowieka, spisała swoje wspomnienia po przesiedleniu z Kambodży do USA. Angelinę od dawna interesował wpływ wielkiej polityki na los jednostki. Pokazała go z talentem.
Widziana z perspektywy małej Loung historia piekła na ziemi (miała pięć lat, gdy jej życie rozpadło się), zachwyca realizmem. Ukształtowana została pewną ręką. Chwilami pojawiają się też halucynacyjne sceny, umacniające poczucie, że Loung jest uwięziona w żywym koszmarze.
Zaczyna się gdy Loung jest jednym z sześciorga szczęśliwych dzieci państwa Ung w Phnom Penh. Ojciec jest członkiem żandarmerii wojskowej w rządzie wspieranym przez USA. Ich życie zmienia się w mgnieniu oka, gdy władzę przejmują Czerwoni Khmerzy. Dobrobyt zastępuje słomiana chata i nade wszystko głód. Loung i reszta dzieci pracują na polach, ale nie mogą jeść tego, co wyhodują. Starsze rodzeństwo trafia do obozów pracy. Gdy ojciec ginie, ośmioletnia Loung zostaje umieszczona w obozie i jest szkolona... na żołnierkę.
Jolie ma oko do szczegółów - broń, z której Loung uczy się strzelać, jest tak duża jak ona. Ogrom cierpienia jakie doświadcza, mógł zmienić film w opowieść o męczeństwie. Ale film ani na moment nie zbliża się do dydaktyzmu. Chwile ciszy podkreślają izolację i samotność Loung. Słowa zastępują genialne zdjęcia Anthony’ego Mantle’a (Brązowa Żaba na Camerimage). Jaskrawe kolory celnie odzwierciedlają doświadczenia dziecka, które widzi świat ostro, aż do finału, w którym genialną amatorkę zastępuje dorosła Loung.
Zasłużona nominacja do BAFTA i do Złotego Globu. Na polska premierę czeka też "Without Blood" z Salmą Hayek.
Na liście filmowców, którzy mocno zaistnieli po obu stronach kamery,a musi znaleźć się także Robert Redford, który zaliczył jedną z największych aktorskich karier w historii Hollywood. "Złoty chłopiec" - uwielbiany amant amerykańskiego kina, pozostawił nam wielkie role w takich filmach jak "Żądło", "Wszyscy ludzie prezydenta", "Trzy dni kondora", "Butch Cassidy i Sundance Kid" , "Pożegnanie z Afryką" , itd.. Próżno szukać równie imponującej kariery aktorskiej, którą z czasem umocniła niemal równie imponująca reżyserska. Jedynie Eastwood przebija Redforda gdy mowa o tej drugiej.
Podobnie jak on, Redford był na szczycie, gdy w 1980 roku postanowił wyreżyserować własny film. Wytwórnie zarabiały na nim kokosy, nie chciały jednak inwestować w Redforda-reżysera. Zdeterminowany, by nakręcić "Zwyczajnych ludzi" zrezygnował z wynagrodzenia. Tymczasem debiutancka opowieść o rodzinie przeżywającej traumę po tragicznej śmierci starszego syna, podczas gdy młodszy nosi w sobie winę i próbuje popełnić samobójstwo, stała się objawieniem gali oscarowej. Film otrzymał cztery złote statuetki. Nakręcony za 6 mln dolarów dramat przyniósł 120 mln zysku. Odkrywszy u siebie kolejny talent, gwiazdor ani myślał poprzestać na graniu.
Wkrótce powstała "Wojna fasolowa", ale tytułem dorównującym oscarowemu okazał się finezyjny "Quiz Show" uhonorowany czterema nominacjami do Oscara, w tym za film i reżyserię. Oparta na faktach historia uczestnika teleturnieju, który odkrywa, że jego konkurenci w studio znają odpowiedzi na pytania i wynik jest z góry ustawiony, była zasłużonym artystycznym i kasowym sukcesem. Potem była adaptacja bestsellera Nicka Evansa "Zaklinacz koni", pełen magii melodramat, który dał początek karierze nastoletniej Scarlett Johansson. Ciekawe, że i ona z czasem zapragnęła reżyserować.
Redford nakręcił jeszcze kilka filmów, ale choć do końca kariery pozostał też wierny aktorstwu, jego zawodową aktywność pochłonął założony na początku lat 80. w stanie Utah, Instytut Sundance, który ewoluował w największy festiwal filmów niezależnych w USA. Miał za zadanie stworzenie młodym twórcom warunków artystycznej niezależności i wspólnotę na wszystkich etapach powstawania filmu. To z Sundance wyszły tak wielkie nazwiska, jak Quentin Tarantino, czy bracia Coen.
89-letni Redford wierzy, że i po jego śmierci festiwal wciąż będzie istniał.
Choć podwójnych talentów, sprawdzających się po obu stronach kamery znalazłoby się znacznie więcej, (zabrakło miejsca dla George’a Clooneya czy Roberta de Niro), dla równowagi, wypada jeszcze wspomnieć o mających na koncie pierwsze sukcesy wybitnie zdolnych paniach. Grzechem byłoby pominięcie będącego sensacją 2020 roku debiutu Emeraldy Fennell "Obiecująca. Młoda. Kobieta" i zaskakującej dojrzałością także debiutanckiej "Córki" Maggie Gyllenhall.
Tę pierwszą znamy z serialu "The Crown", w którym grała Camillę Parker Bowles, obecnie żonę króla Karola. Wspomniany, po mistrzowsku skomponowany przez Fennel dramat kryminalny, (po trosze i czarna komedia) z rewelacyjną Carey Mulligan, to historia kobiety żyjącej żądzą zemsty, której podporządkowuje swoje życie. Film pokazuje jak zgwałcona w czasach studenckich dziewczyna, z zegarmistrzowską precyzją wprowadza ją w czyn. Szokujący finał tej historii zachwyciłby nawet Hitchcocka. Fennel, także autorka scenariusza, zdobyła za niego zasłużonego Oscara. Dodajmy, że obraz nominowano też w głównej kategorii.
W 2023 r. prowokacyjny "Saltburn" udowodnił, że świetny debiut to nie był przypadek.
Druga z pań to już hollywoodzka aktorka z pierwszej ligi. Znamy ją m.in. jako partnerkę Batmana z "Mrocznego rycerza" Nolana i gwiazdę takich filmów jak "Adaptacja", "Piękny umysł", "Przedszkolanka" czy serialu "Kroniki Times Square".
W wyreżyserowanym w 2021 roku debiucie "Córka" opartym na powieści Eleny Ferrante imponuje dojrzałością i wrażliwością, a także perfekcyjnym warsztatem. Przejmująca opowieść o 48-letniej profesorce literatury, (Olivia Colman), która podczas wakacji w Grecji, zmuszona jest wrócić pamięcią do swojego trudnego macierzyństwa, robi piorunujące wrażenie. Egzystencjalny niepokój towarzyszący filmowi potęguje emocje i sprawia, że jeszcze długo po seansie tkwimy w samym środku tej przejmującej opowieści.
Trzy nominacje do Oscara: w tym za scenariusz i dla Colman, mówią same za siebie. Zabrakło jeszcze tej dla samego filmu, ale wszystko przed Gyllenhaal, która właśnie pracuje nad horrorem. Tym razem opowie o partnerce potwora Frankensteina, dla którego naukowiec ożywia zamordowaną kobietę.
A my już zacieramy ręce.