Reklama

Roger Waters w ostatnich latach stał się w wielu kręgach banitą. Opowiadane przez niegdyś uwielbianego kreatora muzycznych trendów historie na temat tego, kto rządzi światem, coraz częściej w wielu kręgach wzmagają dyskusje - w innych spotykają się z uśmiechem politowania. A część tych, którzy cenili go za to, co tworzył z Pink Floyd i w karierze solowej, odbierają go niczym nieco oderwanego od rzeczywistości wujka, którego należy wysłuchać, a rad nie brać sobie do serca.

Mimo to Roger Waters nie odpuszcza. Dalej przekonuje do swoich racji, korzystając z wolności słowa i często, gdy wydawałoby się, że bardziej nie może zaskoczyć wtem... zaskakuje. Aktywny zawodowo już od sześciu dekad 6 września skończy 80 lat. Wydaje się, że z biegiem czasu stał się jeszcze bardziej zdecydowany, poglądy się zradykalizowały, a ego napuchło do niespotykanych dotąd w jego wydaniu rozmiarów. W październiku tego roku wyda na przykład legendarną “Ciemną Stronę Księżyca", którą nagrał sam. Nie korzystając z pomocy archiwalnych nagrań ani żyjących jeszcze kolegów z Pink Floyd. By starą historię opowiedzieć na nowo.

Polityk nie z wyboru

Reklama

Można by rzec, że Roger Waters wyssał poglądy z mlekiem matki. Od urodzenia był skazany na to, żeby walczyć z opresją. Matka Mary Waters była zagorzałą zwolenniczką Partii Pracy, a dziadek ze strony ojca Watersa był górnikiem i aktywistą tejże. Natomiast Eric Fletcher Waters, ojciec, był nauczycielem, członkiem partii komunistycznej i zagorzałym chrześcijaninem. Początkowo ojciec Rogera nie chciał brać udziału w walkach podczas II wojny światowej i odmawiał służby wojskowej. Zmienił jednak zdanie i we wrześniu 1943 roku został wcielony do Armii Terytorialnej. 18 lutego 1944 roku brał udział w desancie pod Anzio, gdzie zginął. Jego syn Roger miał wtedy zaledwie 5 miesięcy. Choć był tak małym dzieckiem, to zdarzenie ukształtowało go na całe życie. Później wspominał, że pierwszym wspomnieniem, jakie ma, są obchody VJ Day (Dnia Zwycięstwa nad Japonią).

Roger Waters w jednej z rozmów wyrażał ogromną dumę z tego, że polityka zawsze była w kręgu jego zainteresowań - nawet wcześniej, niż muzyka. “Kiedy miałem 15 lat, byłem przewodniczącym Młodych Socjalistów w Cambridge, więc chodziłem na wszystkie marsze, słuchałem przemówień Bertranda Russella [uznawany za jednego z najważniejszych filozofów XX-wieku; miał poglądy socjalistyczne - przyp. red.]. Poza tym moja matka była komunistką do 1956 roku i wieczorami chodziliśmy na spotkania polityczne" - mówił w rozmowie z “The Talks".

To właśnie matka miała duży wpływ na dorastającego Rogera. Podczas jego koncertów, a także w ostatnich wywiadach, sporo mówi o tym, że najważniejsze dla niego są prawa człowieka. Tego też miała nauczyć go matka, która pomimo bycia “radykalną ateistką" radziła mu, by traktować ludzi wyznania z szacunkiem, bo “to bardzo dobrzy ludzie". “(...) W moją polityczną istotę wpojono, że jedyną rzeczą, która jest naprawdę ważna, jest postępować właściwie" - twierdzi Waters.

Umysł, który poruszył miliony

Nie można zapomnieć, że choć od lat jest obrażony na markę Pink Floyd, Roger Waters swego czasu naprawdę był - jak teraz zdarza mu się o tym często przypominać - ich mózgiem. To on wraz z Rickiem Wrightem i Nickiem Masonem w 1965 roku powołał do życia grupę Sigma Six, która stała się podwaliną pod jeden z najsłynniejszych zespołów rockowych w historii. Za sprawą ówczesnego lidera Syda Barretta przybrali nazwę Pink Floyd Sound, wkrótce skrócono po prostu do Pink Floyd. Niespotykana nazwa, która z biegiem czasu stała się muzyczną marką, wzięła się ponoć od dwóch amerykańskich bluesmanów - Pinka Andersona i Floyda Councila, których albumy na półce trzymał Barrett. Za czasów psychodelicznego lidera grupa wydała m.in. debiutancki album “The Piper at The Gates of Dawn", który po ponad 55 latach od premiery wciąż zajmuje słuszne miejsce na piedestale gatunku.

Z powodu nadużywania narkotyków psychodelicznych i niezdolności do pracy bardzo szybko Barrett opuścił Pink Floyd - w jego miejsce zjawił się David Gilmour, dziś znany jako jeden z najlepszych gitarzystów na świecie, którego solówki towarzyszyły milionom fanów rocka w ważnych momentach życia.

Muzyka za rękę z polityką

Początek lat 70. przyniósł zmiany. Od albumu “Atom Heart Mother" Pink Floyd stało się bardziej rozpoznawalne na rynku muzycznym. Krążek z wpatrującą się w posiadacza okładki krową przykuł uwagę słuchaczy. Czas pracy nad nim, "Obscured By Clouds" (1972), a także “Dark Side of The Moon" (1973), był okresem synergii działań członków zespołu. Choć największe znaczenie zwykle miał duet Gilmour/Waters, to jednak pozostali muzycy też brali udział w kreatywnym procesie.

"Dark Side of The Moon", czyli bodaj najsłynniejsza płyta w dorobku Brytyjczyków, przeszła najśmielsze oczekiwania - fanów, ale też muzyków, którzy wydali płytę tak popularną, że na przestrzeni lat w samej Wielkiej Brytanii pokryła się 14-krotną platyną, a z amerykańskiej listy Billboard nie schodziła przez 981 tygodni (prawie 19 lat!). Pozostaje czwartym najlepiej sprzedającym się albumem w historii muzyki, w sumie sprzedano ponad 45 mln egzemplarzy.

Jak przebić lub choć dorównać takiemu sukcesowi? Presja była ogromna, a zespół dosłownie wykończony. Podczas gdy “Dark Side Of The Moon" w ciągu niespełna 43 minut starało się odpowiedzieć na pytania, na które wielu ludzi z trudem ją znajduje, to następca z 1975 roku “Wish You Were Here" był albumem bardziej surowym w brzmieniu i warstwie tekstowej. Krążek, który sporo mówił o poczuciu izolacji w trybach branży muzycznej, był jednym z pierwszych dowodów na to, jak Waters odbierał rzeczywistość. Był także hołdem w stronę pogrążonego w problemach psyhicznych Syda Barretta, z którym muzyk był blisko.

Roger Waters w pewnym momencie kariery uznał, że częścią wartościowego przekazu artystycznego musi być aspekt polityczny. Dziś z politowaniem patrzy na artystów, którzy tworzą jedynie dla pieniędzy - podobnie jak na kolegów ze swojego pokolenia bojących się zabrać głos w ważnych sprawach. “(...) Wydaje mi się, że główna tendencja większości ludzi, którzy nazywają siebie artystami, jest całkowicie narcystyczna i zorientowana na konsumenta. Nie dotykają żadnej prawdziwej części swojej zdolności do odczuwania miłości i radości. Tak to wygląda. I jestem tym zaskoczony. Jeśli chodzi o moich rówieśników, jestem ogromnie zaskoczony, jak cholernie moi koledzy muzycy boją się wychylić głowy" - stwierdzał w “The Talks".

Ciemna Strona Watersa

Album “Animals" (1977) powstał inspirowany "Folwarkiem zwierzęcym" George’a Orwella. Jeszcze bardziej surowy niż poprzednik z tekstami odnoszącymi się do podziału klasowego społeczeństwa na psy, świnie i owce. Album poruszył - fanów i krytyków, którzy widzieli w nim potencjał na wywrócenie świata do góry nogami. Tymczasem zewnętrzne problemy rodzinne dotykające pozostałych muzyków dla Watersa były jak marzenie. Osłabiony zespół dyrygowany przez “potężnego basistę" pewnie wtedy dał mu odczuć, że ostatnie słowo zawsze będzie należało do niego. “To wtedy Roger naprawdę zaczął wierzyć, że jest jedynym twórcą w zespole, że to tylko dzięki niemu wciąż kroczyliśmy... Kiedy zaczął robić swoje wycieczki, to zawsze ja byłem osobą, z którą szukał zwady" - mówił klawiszowiec Rick Wright w książce Marka Blake’a “Comfortably Numb: The Inside Story of Pink Floyd".

Trasa "In the Flesh" promująca album była kolejnym trudnym momentem współpracy między muzykami. Na koncertach wykonywali w całości album “Animals", a później “Wish You Were Here". Dodatkowo prezentowali kilka nieco starszych utworów. Skandujący i hałaśliwy tłum może być marzeniem części muzyków, ale Roger Waters na takich fanów w Montrealu zareagował dość ostro - jednemu z nich splunął w twarz. David Gilmour ponoć już wtedy przeczuwał, że to szczyt ich możliwości i nic więcej nie da im się osiągnąć.

Mylił się, bo rok 1979 przyniósł ostatni tak wielki album Pink Floyd - "The Wall". Wtedy Roger Waters nie miał ochoty pytać nikogo o zdanie. Richard Wright usłyszał ultimatum, po którym odszedł z grupy. Z pomocą Boba Ezrina Waters stworzył scenariusz albumu. Miał on opowiadać o muzyku, Pinku, który traci ojca podczas II wojny światowej i w dorosłym życiu popada w uzależnienie od narkotyków doprowadzające go do skrajnej megalomanii i szaleństwa. Tytułowy "Mur", który pozwala Pinkowi na powrót do rzeczywistości, miał zostać zburzony w ostatnim akcie. Historia Pinka była inspirowana jednocześnie biografią Syda Barretta oraz Rogera Watersa.

Po sukcesie basista poczuł wiatr w żaglach i od razu chciał zabrać się do pracy nad nowym krążkiem - miał on być ścieżką dźwiękową do filmowej wersji “The Wall". Kiedy jednak wybuchła wojna o Falklandy (1982), w Watersie pobudził się polityczny zew. Jego działania wywołały falę napięć z Gilmourem, który chciał wydania całkowicie nowego materiału, a nie odtwarzania starego. Roger Waters zarzucił gitarzyście, że jego wkład w warstwę tekstową piosenek jest naprawdę znikomy i nie zamierzał go słuchać. Ponoć Gilmour chciał popracować nad autorskimi piosenkami, ale prosił o dodatkowy czas, którego kolega z zespołu nie chciał mu dać. “Czasami bywam leniwy, ale [Waters] nie miał racji umieszczając jakieś lipne utwory na “The Final Cut" - mówił później gitarzysta. Ostatecznie jego nazwisko zniknęło całkowicie z listy autorów wydanego w marcu 1983 roku albumu, co świadczyło tylko, że Pink Floyd stało się już oficjalnie zespołem Watersa - tak też wypowiadali się o dziele krytycy. Roger Waters na płycie opowiadał swoją historię, sam też stworzył jej okładkę.

Roger Waters nie wierzył, że bez niego Pink Floyd ma szansę istnieć. Gdy w 1985 roku opuścił zespół, Nick Mason i David Gilmour mieli myśleć, że to tylko chwilowa przerwa. Waters nie zamierzał jednak wracać i sądził, że bez jego geniuszu grupa upadnie, a do sądu zgłosił wniosek o uznanie jej za “twórczo zużytą". Wkrótce jednak okazało się, że muzycy chcą walczyć o istnienie projektu, który przez lata współtworzyli. Nie wiadomo, więc czemu Roger Waters nie wziął pod uwagę wartości marki Pink Floyd, która z roku na roku była coraz cenniejsza. Jak sam przyznawał po latach, musiał odpuścić sobie walkę o prawa do nazwy zespołu, bo ta “finansowo całkowicie by go zdmuchnęła". Ich drogi rozeszły się na 30 lat, aż do 2005 roku. To wtedy Waters po raz pierwszy od dekad dołączył do Davida Gilmoura, Nicka Masona i Richarda Wrighta podczas koncertu "Live 8". Impreza w szczytnym celu pogodziła na 30 minut skłóconych muzyków, a mimo że proponowano im nawet 150 mln dolarów za jeden koncert, to nikomu nie zależało na kontynuowaniu projektu. Nie o pieniądze tu chodziło.

"To było bardzo toksyczne środowisko, gdy znajdowały się tam niektóre osoby – głównie David i Rick, którzy zawsze próbowali mnie dobić i zakończyć współpracę. Twierdzili, że jestem głuchy i nie rozumiem muzyki. ‘Ach, to tylko nudny nauczyciel, który stara się nam mówić, co mamy robić, a nawet nie potrafi nastroić swojej gitary’. Byli smarkaczami, byli opryskliwi, bo czuli, że mało znaczą” - mówił Waters w audycji “WTF” Marca Marona o decyzji sprzed lat.W międzyczasie prowadził karierę solową, a na przestrzeni ponad 30 lat wydał 5. albumów studyjnych. Od “Radio KAOS” (1987) przez najsłynniejsze “Amused to Death” (1992) i niedawne “Is This The Life We Really Want?” (2017) wciąż aktualne pozostawały dla niego te “ludzkie” tematy. Niepotrzebnych wojen, odosobnienia, bezmyślnego pochłaniania rozrywki przez masy, problemu uchodźców czy też “złego” kapitalizmu.Nic nie wskazuje na to, by kiedykolwiek członkowie zespołu mieli się ponownie spotkać. Choć Waters ma raczej ciepłe relacje z Nickiem Masonem, to David Gilmour i jego żona Polly Samson w ostatnim czasie nazwali go „antysemitą do szpiku kości”, a także „apologetą Putina”.

Wszystko wiem

Roger Waters zawsze słynął z bezkompromisowości. W swojej twórczości, ale też poglądach politycznych. I choć od dekad nie gryzie się w język, zaskakując opinię publiczną, w ostatnim czasie było wyjątkowo głośno o proputinowskim nastawieniu Watersa. Dostaje mu się też za krytykę kierowaną w stronę Izraela, a komentarze o wojnie na Ukrainie i wypowiedzi o “lobby żydowskim” spowodowały bojkot kilku koncertów artysty w Niemczech, a także odwołanie koncertu w Polsce.

Od lat muzyk popiera BDS w stosunku do Izraela. Ten skrót od Boycott, Divestment and Sanctions oznacza bojkot, wycofanie inwestycji, sankcje. Nie zawsze Waters zdawał sobie sprawę z problemów Bliskiego Wschodu - aż do 2006 roku, gdy miał wystąpić w Tel-Avivie. Wtedy stał się przeciwnikiem obecności Izraela na terenach okupowanych za sprawą palestyńskich działaczy, którzy skontaktowali się z nim, prosząc, by zbojkotował własny koncert. Wkrótce zdecydował o przeniesieniu lokalizacji wydarzenia do Neve Shalom, tzw. Oazy Pokoju – wioski na granicy Tel-Avivu i Jerozolimy, gdzie żyją żydowscy i arabscy obywatele Izraela. Głoszą poglądy o równości i porozumieniu między narodami izraelskim i palestyńskim.

Waters od tego czasu bojkotuje także mur bezpieczeństwa – system fortyfikacji oddzielający Izrael od Palestyny. „Powodem budowania murów jest zawsze strach, niezależnie od tego, czy są to osobiste mury, które wokół siebie budujemy, czy mury tego typu” – tłumaczył, a wcześniej na murze zapisał fragment tekstu przeboju Pink Floyd: „We don’t need no thoughts control” [„Nie potrzebujemy kontrolowania myśli”].

Roger Waters zaczął zagłębiać się w historię Bliskiego Wschodu i negatywnie odnosić do działań Izraela w ostatnich dziesięcioleciach i zniechęcać innych artystów do występowania w kraju. Na przestrzeni lat m.in. Lana Del Rey, Stevie Wonder, Elvis Costello czy Lauryn Hill za sprawą apeli Watersa odwołali swoje koncerty. Lider Radiohead, Thom Yorke, gdy zespół zdecydował się zagrać w Tel-Avivie, stwierdził, że "granie w danym kraju nie oznacza popierania jego rządu".

W dokumencie "The Occupation of the American Mind" stwierdził, że "obrona kraju takiego jak Izrael poprzez działanie na rzecz zbiorowych morderstw i ludobójstwa okupowanej ludności nie jest obroną". Przez lata Waters przyzwyczaił już, że sporo wydarzeń na mapie świata - jego zdaniem - jest związanych z działaniem Izraela.  

W 2013 roku przyrównał Izrael do nazistowskich Niemiec. W rozmowie z CounterPunch stwierdził, że "nie zagrałby nigdy dla rządu Vichy w okupowanej Francji podczas II wojny światowej", a także "w Berlinie w tym samym czasie". Zasugerował też, że nie wystąpiłby w Izraelu, bo w latach 1933-1946 niektórzy głosili, że "nie było prześladowań Żydów", a jednak "obecnie mordowany jest naród palestyński". "Podobieństwa do tego, co działo się w latach 30. są tak oczywiste, że nie jestem zaskoczony, że i my jesteśmy uwikłani w to, co narasta każdego dnia" - stwierdził, za co spotkała go ogromna krytyka ze strony mniejszości żydowskiej w USA. Rabin Shmuley Boteach stwierdził wówczas na łamach "New York Observer", że słowa Rogera Watersa oznaczają, że ten "nie ma przyzwoitości, nie ma serca i nie ma duszy".


W 2020 roku zaszokował wypowiedzią na temat śmierci George’a Floyda. Waters stwierdził, że to wina Sił Zbrojnych Izraela, które „nauczyły metody trzymania kolana na szyi”. „USA specjalnie ściąga do siebie specjalistów, by ci nauczyli ich, jak mordować osoby czarnoskóre. Widzieli, jak skuteczna jest ta technika, gdy Izraelici używali jej do pacyfikowania niewinnych Pakistańczyków w okupowanych terytoriach. I są z tego dumni. Mówią: ‘Patrzcie, jacy jesteśmy w tym dobrzy, też możecie się tego nauczyć’ – mówił w wywiadzie. W tej samej rozmowie nazwał syjonizm „paskudną plamą, którą musimy delikatnie usunąć". 

Wypomina mu się także umieszczanie na latającej podczas koncertów świni [podobnej do tej z okładki albumu “Animals”] Gwiazdy Dawida. Waters broni swoich decyzji tłumacząc, że na “jego świni” znajdują się także inne symbole – sierp i młot, krzyż czy logo różnych firm. Dodaje też, że przyjeżdżając na koncerty do różnych krajów pyta ludzi, jakie problemy najmocniej odczuwają w swoich społecznościach i co ma “napisać na świni”. Gdy ta podczas koncertu pojawia się nad publiką, to oni rozumieją kontekst i “szaleją”.

Od kilku lat Roger Waters cyklicznie udziela kontrowersyjnych wypowiedzi na temat działań Izraela, by później twierdzić, że “izraelskie lobby chce go wykończyć”. "Na tle skandalicznej i nikczemnej kampanii oszczerstw prowadzonej przez izraelskie lobby w celu zdemaskowania mnie jako antysemity, którym nie jestem, nigdy nie byłem i nigdy nie będę. Na tle tego, że próbują mnie uciszyć, ponieważ udzielam się w siedemdziesięciopięcioletniej walce o równe prawa człowieka dla wszystkich moich braci i sióstr w Palestynie/Izraelu, bez względu na ich pochodzenie etniczne, religię czy narodowość” - pisał w lutym tego roku na swojej stronie internetowej, zapowiadając wywiad, w którym wyjaśniał swoje poglądy.


Waters jako rockman zasłynął z monumentalnych widowisk i umieszczania na telebimach odezw do widzów. Ostatnio przed koncertami informuje fanów, którzy sądzą, że za dużo politykuje, by “wyp*****lali do baru" w korytarzu hali. Podczas trasy "Us + Them", która w 2018 roku zawitała do Gdańska i Krakowa, na ekranach znalazły się nazwiska “neofaszystów", a obok nazwisk m.in. Donalda Trumpa, Władimira Putina i Viktora Orbana, pojawiło się także nazwisko Jarosława Kaczyńskiego.

Niedawno koncerty Watersa “This is Not A Drill" w Niemczech także odbiły się szerokim echem za sprawą stroju muzyka i zmierzano do ich odwołania. Magistrat Frankfurtu w apelach o odwołanie majowego wydarzenia argumentował, że muzyk reprezentuje "uporczywe antyizraelskie zachowanie". "Roger Waters miał na sobie długi, czarny skórzany płaszcz i czerwoną opaskę ze skrzyżowanymi młotkami na białym tle na lewym ramieniu" - opisywał strój na jednym z koncertów portal rbb. Na filmach można było zobaczyć go z fałszywym pistoletem maszynowym, którym następnie “strzelał". "Przedstawienie obłąkanego faszystowskiego demagoga było elementem moich występów od ‘The Wall’ Pink Floyd w 1980 roku" - tłumaczył Roger Waters. "Próba przedstawienia tych elementów jako czegoś innego jest nieszczera i motywowana politycznie" - dodawał na swoją obronę.

W obronie uciśnionych (ale których?)

Ostatnio 80-letni muzyk odpłynął na bezkresne wody. Każdy kolejny komentarz Rogera Watersa na temat rosyjskiej agresji na Ukrainę wydaje się być coraz głębszym brodzeniem w zawiłych i niezrozumiałych meandrach jego myśli. Jego wypowiedzi mocno podzieliły nie tylko opinię publiczną, ale też fanów Pink Floyd, którzy w części dziwią się opiniom dawnego idola. Warto przypomnieć, że po słowach o rosyjskiej inwazji Roger Waters został uznany persona non grata w Krakowie, a bojkot jego koncertu spotkał się z dość mieszanymi reakcjami.

"Putin zawsze mówił, że nie interesuje go przejmowanie kontroli nad zachodnią Ukrainą - ani inwazja na Polskę czy inny kraj przy granicy. Jedyne co mówi to: chcę chronić rosyjskojęzyczną populację w tych częściach Ukrainy, gdzie mówiący po rosyjsku boją się zagrożenia ze strony skrajnie prawicowego ruchu, który jest zainspirowany puczem na Majdanie w Kijowie. Puczem, który został szeroko zaakceptowany i dyrygowany przez USA" - tłumaczył Waters w "Berliner Zeitung".

W tej samej rozmowie dostało się także Polakom, których uwielbiany dotąd w naszym kraju muzyk nazwał "rusofobami podatnymi na zachodnią propagandę".  W kolejnych wywiadach coraz ciężej było zrozumieć perspektywę Watersa, który stał się wręcz adwokatem rosyjskich agresorów i zabrał głos w imieniu Federacji Rosyjskiej na Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Tam apelował o zakończenie wszystkich wojen - nie tylko w Ukrainie.

"Nie wychowujemy dobrowolnie naszych synów i córek, aby zapewnić paszę waszym armatom. Naszym zdaniem jedynym rozsądnym działaniem jest dziś wezwanie do natychmiastowego zawieszenia broni na Ukrainie. Żadnych jeśli, żadnych ale, żadnych i. Nie możemy tracić ani jednego ukraińskiego ani rosyjskiego życia - wszystkie są cenne w naszych oczach" - powiedział w ONZ.

Niedawne wypowiedzi Watersa skomentował jeden z muzyków jego pokolenia - Ian Anderson z Jethro Tull. “Dlaczego ktoś, kto robi to od tak dawna, najwyraźniej nie potrafi zrozumieć, że to od niego samego zależy, czy uda mu się przekazać swoje myśli w taki sposób, żeby nie napytać sobie biedy. Nie potrafi się ugryźć w język, gdy mówi o swoich przekonaniach, które zresztą zdają się trochę mętne i nie do końca oparte na faktach. Wychodzi i plecie swoje, zresztą jak wielu innych" - podsumował jego wypowiedzi w rozmowie z “Classic Rock".

Ostatnio najgorętszym tematem w muzycznym życiu Rogera Watersa jest nowa wersja "Dark Side of The Moon", którą zdecydował się nagrać po 50 latach od premiery oryginału. Zainspirowany ciepło przyjętym przez fanów projektem "The Lockdown Sessions" sprzed roku, zdecydował o zarejestrowaniu jej od zera i nieangażowaniu zbyt dużego instrumentarium. Chce zrobić to po to, by muzyka “nie przykryła sensu" płyty - tak, jak miało to jego zdaniem miejsce pierwotnie, w 1973 roku. W nowym wydaniu, które zadebiutuje 6 października, miesiąc po 80. urodzinach artysty, mamy mieć okazję spotkać się z "bardziej refleksyjnym spojrzeniem" do którego wiele wniesie "mądrość osiemdziesięciolatka".