- Powiem szczerze: To, co wydarzyło się między mną a Polańskim, nigdy nie było dla mnie wielkim problemem. Nie zdawałam sobie też sprawy, że jest to nielegalne i można trafić za to do więzienia - wyznała Samantha Geimer (wcześniej Gailey) we francuskim tygodniku "Le Point". Dodała też , że znacznie bardziej niż tamto zdarzenie ciąży jej fakt, że "zrobiono z tego wielką aferę".
- Okropnie męczy mnie powtarzanie w kółko i w kółko, że to nie było nic wielkiego - dodała 59-letnia dziś kobieta, którą w 1977 roku w Los Angeles Polański zmusił do seksu.
To wyznanie skierowane było do żony Romana Polańskiego, Emmanuelle Seigner, która przeprowadziła z kobietą wywiad. Panie spotkały się z inicjatywy Peggy Sastre: dziennikarki i doktora filozofii, znanej we Francji krytyczki ruchu #MeToo.
Sastre była jedną ze współautorek głośnego listu otwartego, krytykującego #MeToo, wysłanego do wiodącej francuskiej gazety "Le Monde" i podpisanego przez ponad 100 znanych francuskich kobiet, w tym przez wielką gwiazdę kina Catherine Deneuve. List opowiadał się między innymi za prawem mężczyzny do podrywania kobiety jako "niezbędnego elementu wolności seksualnej". Autorki przestrzegały przed "ślepą gorliwością", którą wywołała afera Weinsteina i przekonywały, że ruch #MeToo zachęca do "nowego purytanizmu".
Rozmowa Emmanuelle Seigner i Samanthy Geimer idealnie wpasowuje się w ton listu i poglądy prezentowane na łamach "Le Point". Geimer jednak od lat broni Polańskiego i podkreśla, że dawno mu wybaczyła. Zwróciła się nawet do amerykańskiego sądu z prośbą o umorzenie sprawy, argumentując, że zamknięcie jej "oszczędzi dalszych cierpień jej i rodzinie". I można to zrozumieć.
Temu, że Emmanuelle Seigner staje w obronie swojego męża, nie tylko wybitnego reżysera, ale również ojca jej dwójki dzieci, też trudno się dziwić. Zdumiewać jednak powinien fakt, że obie panie kwestię wymuszonego seksu na 13-latce traktują niczym błahostkę. I bez znaczenia jest to, że miała już partnera.
Bo choć nikt nie ma złudzeń, że pościg Amerykanów za Polańskim wynika z głębokiej potrzeby wymierzenia "dziejowej sprawiedliwości", wbrew słowom samej ofiary, nie było to "nic wielkiego".
Szczegóły tego zdarzenia, przywoływane nader często, znamy niemal wszyscy.
Latem 1977 roku Roman Polański na zamówienia "Vogue Hommes" fotografował dziewczynki z całego świata. 13-letniej Samancie robił zdjęcia za zgodą jej matki, która zostawiła nastolatkę samą z reżyserem. Miejsca do "pracy" użyczył mu kumpel, Jack Nicholson - była nim jego rezydencja na Mulholland Drive.
Polański poczęstował dziewczynkę szampanem i zaproponował Metakwalon, w latach 60. i 70. popularny "środek rekreacyjny", pojawiający się w filmach z tamtego okresu. Potem poprosił trzynastolatkę o zdjęcie ubrania, co zrobiła bez oporów, a wreszcie namówił na wejście do jacuzzi i zaczął robić zdjęcia. Gdy dołączył do niej, siłą i wbrew protestom Samanthy, wymusił na niej seks. A potem po prostu odwiózł ją do domu, prosząc, by nie mówiła mamie, co się wydarzyło, mimo że dziewczynka płakała i była roztrzęsiona.
Jak zeznawała później, miała zamiar dotrzymać słowa. Rodzice podsłuchali jednak jej telefoniczną rozmowę z koleżanką, i w końcu opowiedziała im o wszystkim. Wówczas matka zawiadomiła policję. Nie wiemy, czy zrobiła to dla korzyści finansowej, czy faktycznie chciała kary dla 43-letniego, słynnego reżysera.. Już wstępne przesłuchania okazały się dla Geimer koszmarem. Zgodnie z ustawodawstwem stanu Kalifornia kontakt seksualny z nieletnią traktowany jest bowiem jako gwałt.
"Jeśli miałabym wybierać między zeznaniami a ponownym gwałtem, wybrałabym to drugie" - napisała Geimer wiele lat później w książce "Dziewczynka. Życie w cieniu Romana Polańskiego". Ta ukazała się krótko po niespodziewanym aresztowaniu reżysera w Szwajcarii, w 2009 roku, czyli ponad 30 lat po zdarzeniu. W książce wielokrotnie pada słowo "gwałt", choć kobieta podkreśla, że reżyser odpokutował już za swój czyn. Tymczasem teraz, w "Le Point", Geimer inaczej interpretuje tamte zdarzenia.
- Każda nastolatka w Hollywood marzyła wtedy o wylądowaniu w domu Jacka Nicholsona i uprawianiu seksu z pierwszym facetem z brzegu - mówi do Emmanuelle Seigner. Obie panie wspominają swoje doświadczenia z lat 70. z nostalgią. Geimer podkreśla, że w latach 70., w czasach obyczajowej swobody, "seks był rekreacyjny, czasem też transakcyjny". Z kolei Seigner mówi wprost: "Pamiętam czasy, kiedy zaczęłam pracować. Zostałam modelką w wieku 14 lat. Wszystkie modelki spały z fotografami i nie byłam wyjątkiem. Seks był naturalnym aspektem naszego życia. Nie było otaczającej go dzisiaj ciemności".
To stwierdzenie nadające czynowi Polańskiego znamion "zwyczajności" - bo robili tak "wszyscy", budzi opór. Nawet uwzględniając szczególny klimat tamtych czasów, nie sposób bowiem uznać wymuszenia przez trzykrotnie starszego mężczyznę seksu na 13-latce za rzecz normalną.
Powiedzmy wprost: to było, jest i zawsze będzie przestępstwem. Nie istnieją okoliczności, które usprawiedliwiałyby przemoc seksualną, w dodatku wobec dziecka.
Wszystko to, co zdarzyło się po zatrzymaniu Romana Polańskiego przez policję, wpisuje się w trwający do dziś ciąg zdarzeń, których niemal pół wieku później końca nie widać. Tego nie mogła przewidzieć ani rodzina Geimer, ani kończący w sierpniu br. 90 lat reżyser.
Zainteresowanych detalami procesu odsyłam do filmu dokumentalnego Mariny Zenovich "Roman Polański: Ścigany i pożądany", któremu spora część jest poświęcona. Reżyserka przeprowadziła rzetelne śledztwo dziennikarskie. Wykonała gigantyczną pracę, docierając m.in. do emerytowanego prokuratura prowadzącego sprawę i policjantów, którzy doprowadzili do aresztowania reżysera. Nie ulega wątpliwości, że na uczciwy proces Polański nie miał szans.
Początkowo postawiono mu sześć zarzutów. Ten najpoważniejszy dotyczył pedofilii, najlżejszy uprawiania seksu z nieletnią i do niego reżyser się przyznał. W ramach nieformalnej ugody prokuratura obiecała mu rezygnację z innych zarzutów. Dodajmy, że rodzina Geimer nie chciała, by reżyser trafił do więzienia, choć domagała się kary. Ostatecznie po spędzeniu 42 dni w więzieniu, Polański został zwolniony i miał się stawić na procesie. Wiadomo było, że prokuratura będzie domagała się dla niego nadzoru kuratora.
Niestety, pechowo trafił na sędziego, który traktował proces sławnego reżysera jako kolejny szczebel do kariery. Roman Polański był wtedy jednym z najbardziej pożądanych filmowców w Hollywood, które zainteresowało się nim już po nominacji do Oscara "Noża w wodzie". Oprócz głośnych filmów nakręconych w Europie, miał na koncie przede wszystkim "Dziecko Rosemary", które przyniosło mu wielki finansowy i artystyczny sukces. Dodatkowo, po tragicznej śmierci Sharon Tate snuto teorie spiskowe z satanistycznymi praktykami w tle, które miały się rzekomo przyczynić do dramatu na Cielo Drive w 1969 roku. Wszystko to czyniło go łakomym kąskiem dla mediów. Rozmiary medialnego huraganu wokół sprawy rosły wprost proporcjonalnie do sławy reżysera, a jego przeszłość przyciągała żądnych sensacji.
Zapatrzony w siebie, pragnący rozgłosu Laurence J. Rittenband, prowadzący sprawę Polańskiego, nie dbał o sprawiedliwość. To on rozwodził Elvisa Presleya z Priscillą i zacierał ręce na proces karny kolejnej postaci ze świata show-biznesu. I choć to nie powinno mieć znaczenia dla sprawy, Polański dodatkowo sam mu się "podłożył". Wyszedłszy z więzienia, pozwolił bowiem sfotografować się na imprezie w towarzystwie młodych kobiet. Rittenband uznał, że reżyser zakpił sobie tym z niego i zaczął się publicznie odgrażać, że wsadzi go do więzienia na długie lata. Wbrew warunkom ugody.
Groźby sędziego dotarły do reżysera, który przeraził się tak bardzo, że zamiast poczekać na proces, obawiając się zemsty Rittenbanda, 1 lutego 1978 roku uciekł do Europy.
Zapewne nie przyszło mu do głowy, że uciekać będzie musiał już przez resztę życia.
W filmie Zenovich reżyserka zgodnie z prawdą pokazuje Polańskiego jako postać tragiczną. Dziecko bez dzieciństwa, które przeżyło Holokaust i zagazowanie matki w obozie, a kilka dekad później makabryczny mord będącej w dziewiątym miesiącu ciąży i u progu aktorskiej kariery pięknej żony, Sharon Tate. Ucieczka z Ameryki, która miała przerwać na dobre jego błyskotliwą karierę w fabryce snów, wpisywała się w tragizm losów reżysera. Nawet jeśli tym razem sam go sobie zafundował.
Warto dodać, że również Geimer pojawia się w filmie, gdzie mocno krytykuje amerykański wymiar sprawiedliwości.
Bystry widz dostrzeże, że Zenovich opowiada historię nieprzeciętnie utalentowanego człowieka, który w jakiś niepojęty sposób przez całe życia przyciąga niesamowite, często makabryczne zdarzenia, które musiały odcisnąć na nim piętno. Film go nie usprawiedliwia, ale gdzieś w powietrzu wisi niepostawione głośno pytanie: "Czy człowiek, który parokrotnie cudem uniknął śmierci, którego najbliżsi ginęli w makabrycznych okolicznościach, może zachować trzeźwy osąd zdarzeń? Czy jego psychika nie została na zawsze zdemolowana?".
I znowu - zło, które dotknęło Polańskiego, nie tłumaczy postępku jakiego dopuścił się on na dziewczynce, a który żona reżysera i dziś także ofiara w "Le Point" wpisują w rozluźnienie obyczajów epoki. To, co jest warte uwagi w wywiadzie, to fakt, że Samanta Geimer nie tylko wybaczyła reżyserowi, ale wyznała też, że doczekała się skruchy Polańskiego i oficjalnych przeprosin. W 2009 roku dostała od niego list, w którym m.in. pisał: "Chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo jest mi przykro, że tak bardzo zmieniłem twoje życie". Wycofał się też ze stwierdzenia, że to matka Samanthy sama "podsunęła" mu córkę, z myślą o jej przyszłej karierze filmowej, co sugerował m.in. w swojej autobiografii. To po jego otrzymaniu kobieta poprosiła sąd o umorzenie sprawy. Niestety, bezskutecznie. Wiadomo też, że Geimer otrzymała od reżysera zadośćuczynienie finansowe.
Los sprawił, że również w 2009 roku Polański został ponownie aresztowany w Szwajcarii, na mocy umowy o ekstradycji podpisanej przez ten kraj z Ameryką. Kuriozalność tej sprawy polega na tym, że bywał tam regularnie od dekad, ma bowiem dom w Gstaad. Mało tego - ten sam urząd, który zawiadomił Amerykanów o wizycie Polańskiego w Szwajcarii i zamknął go do więzienia, wcześniej wydał mu oficjalne pozwolenie na kupno domu.
Po dwóch miesiącach spędzonych w więzieniu udało mu się wyjść za kaucją i przez kolejne przebywał w areszcie domowym. Ostatecznie w lipcu 2010 roku szwajcarskie ministerstwo sprawiedliwości odrzuciło wniosek Stanów Zjednoczonych o ekstradycję Polańskiego. Również wtedy Geimer protestowała przeciw ponownemu aresztowaniu Polaka.
W wywiadzie dla "Le Point" mówi: "Próba ekstradycji, to, że Roman został nagle aresztowany, to było niesprawiedliwe i wręcz sprzeczne ze sprawiedliwością. Wszyscy powinni wiedzieć, że odsiedział swój wyrok. Nikt z mojej strony nigdy nie chciał, żeby poszedł do więzienia, ale poszedł i to wystarczyło. Spłacił swój dług wobec społeczeństwa".
We wspomnianej "Dziewczynce..." autorka podkreśla, że ona sama czuje się podwójną ofiarą. Mówi, że więcej wycierpiała w efekcie decyzji amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości niż z powodu napaści seksualnej. Sąd nieustannie wraca do sprawy, a ona za każdym razem od nowa nękana jest przez media. Z tego powodu rozpadło się jej pierwsze małżeństwo.
Osobny, wspomniany już wątek wywiadu w "Le Point" stanowi krytyka ruchu #MeToo i jego przedstawicielek.
Geimer oskarżyła nawet ruch o wmawianie ofiarom przemocy seksualnej, że "nigdy nie będą w stanie wyzdrowieć", bo traumatyzujące wydarzenia na zawsze zmieniły ich życie.
- Powiedziano im, że na zawsze pozostaną tymi biednymi, smutnymi, zniszczonymi istotami. I właściwie tego właśnie chcą, chcą zranionych, nieszczęśliwych kobiet. Nikomu nie pomaga celebrowanie swoich cierpień. To jest szkodliwe. Moim zdaniem cały ten ruch się uwstecznia.
Szczególnie mocno atakowała znaną amerykańską prawniczkę Glorię Allred, specjalizującą się w procesach wytaczanych przez ofiary przestępstw seksualnych. Allred pomagała m.in. udowodnić przestępstwo księcia Yorku, Andrzeja, przyjaciela niesławnego Epsteina, dziś pozbawionego królewskich tytułów i oskarżonego o napaść przez Virginię Giuffre. Jej zdaniem prawniczka "celowo poniża kobiety, aby potem wykorzystać ich ból". - To nie jest obrona skrzywdzonych kobiet, lecz niszczenie ich - dodaje.
- Nie rozumiem, co jest takiego feministycznego w stwierdzeniu, że kobieta jest ofiarą - oponuje też Geimer. - Wiem, jak to wygląda. Mnóstwo ludzi podchodziło do mnie, mówiąc, że mają najlepsze intencje na świecie i namawiając: "Chodź, opowiedz światu, o tym, co się wtedy stało, świat chce znać prawdę". A prawda jest taka, że myśleli tylko o własnej karierze - programach telewizyjnych, radiowych, w których skrzywdzone kobiety zamierzają wykorzystać - wspomina.
Z kolei Emmanuelle Seigner podkreśla, że to za sprawą #MeToo przestała dostawać propozycje ról we francuskim kinie, jako żona Romana Polańskiego. - Filmowcy boją się narazić feministkom, które potem będą ich z tego powodu oskarżać - twierdzi aktorka.
Faktem jest, że gdy ruszyła fala #MeToo za oceanem, po Weinsteinie oskarżono o przestępstwa seksualne Billa Cosby’ego, usuwając obu z Amerykańskiej Akademii Filmowej. A potem zaraz przypomniano sobie o Polańskim. Twórca "Chinatown" podzielił ich los. Stało się tak mimo protestów części członków organizacji i samego Polańskiego, który bez skutku odwoływał od tej decyzji. Nie pomógł nawet Oscar przyznany za "Pianistę".
Kolejna była Francuska Akademia Filmowa, choć do tej pory Francja stała murem za Polańskim. Niestety, to już czas przeszły.
Opublikowany w "Le Point" wywiad Seigner i Geimer zbiegł się w czasie z problemami najnowszego filmu Polańskiego "The Palace", który miał mieć premierę we Włoszech 6 kwietnia. Tymczasem film zniknął w niewyjaśniony sposób z planów włoskiego dystrybutora i o nowej dacie premiery nic nie wiadomo. Wcześniej nie odważyły się wziąć go do konkursu ani zbliżający się festiwal w Cannes, ani włoska impreza na weneckim Lido, choć mówiono, że na jednym z nich się pojawi.
Decyzja dyrektora festiwalu w Cannes to pokłosie awantury z 2020 roku, kiedy do dymisji podała się rada Francuskiej Akademii Filmowej, po tym jak nominowała Polaka do Cezarów w 12 kategoriach za film "Oficer i szpieg". W dodatku obraz zdobył aż trzy Cezary, w tym za najlepszą reżyserię. Protestowały wtedy organizacje feministyczne, ale pod listem protestacyjnym podpisali się także ludzie kina. Wcześniej film zdobył Srebrnego Lwa na festiwalu w Wenecji.
Z najnowszym, oczekiwanym filmem "The Palace" problemy były już od początku realizacji. Projekt jest włosko-szwajcarsko-polską koprodukcją. Luca Barbareschi, jego producent, opowiadał, że sfinansowanie go było wielkim wyzwaniem - po raz pierwszy nie znalazł się we Francji nikt chętny do zainwestowania w film Polańskiego. Po rozpoczęciu zdjęć wycofało się za to kilku wcześniej zainteresowanych filmem producentów francuskich.
Co gorsza, także w ostatniej chwili zdezerterowali francuscy aktorzy, w tym (według niepotwierdzonych oficjalnie informacji), broniąca dotąd Polańskiego gwiazda jego "Wstrętu" - Catherine Deneuve. Ostatecznie jednak na brak gwiazd twórcy nie mogą narzekać. W filmie zagrali m.in.: legendarny brytyjski aktor komediowy John Cleese - członek grupy Monty Pythona, wspaniała Fanny Ardant i amerykański gwiazdor Mickey Rourke. Film jest komedią "ukazująca naiwność, hedonizm, zepsucie i niesprawiedliwość społeczną, które leżą u podstaw obecnych problemów świata. (...) Narracja przeplata się z wieloma wątkami, obejmującymi całe spektrum społeczne". Scenariusz Polański napisał wspólnie z Jerzym Skolimowskim, co brzmi niezwykle obiecująco, zwłaszcza, że po "powrót do źródeł" dla obu panów, od czasów ich współpracy nad "Nożem w wodzie".
Udzielając wywiadu wraz z Samanthą Geimer, żona Romana Polańskiego z pewnością chciała pomóc mężowi w obliczu kłopotów z dystrybucją filmu. Tymczasem w marcu 2024 roku reżysera czeka proces o zniesławienie, wytoczony mu przez aktorkę Charlotte Lewis, która od ponad dekady oskarża go o gwałt, jakiego miał się dopuścić, gdy miała 16 lat. Trzy lata później zagrała w "Piratach". Gdy Polański nazwał jej zarzuty "haniebnym kłamstwem", Lewis wytoczyła mu proces. Sprawa jest o tyle dziwna, że w 1999 roku aktorka udzieliła głośnego wywiadu, w którym wyznała, że była zafascynowana Polańskim do tego stopnia, iż chciała zostać jego kochanką. "Prawdopodobnie pragnęłam go bardziej niż on mnie" - mówiła z zapałem.
Kończącego 90 lat reżysera o napaść seksualną oskarża jeszcze kilka innych kobiet. Wszystkie zdarzenia dotyczą odległej przyszłości. Roman Polański stanowczo im zaprzecza.
Emmanuelle Seigner również nie wierzy oskarżeniom.
- Kiedy poznałam mojego męża, wszystkie kobiety chciały się z nim przespać. Młode dziewczęta także. To było szaleństwo. Miał 52 lata, wyglądał jak 30-latek, był świetnym reżyserem. Przyciągał kobiety. Naprawdę nie musiał nikogo gwałcić - podsumowuje jej zdaniem wyssane z palca zarzuty.