Reklama

Komunikat Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego opublikowany 26 października 1960 r. był bardzo zdawkowy. Władze informowały lud pracujący, że  marszałek artylerii, Mitrofan Niedielin, zginął w katastrofie lotniczej. To w pewnym sensie była prawda. Ale tylko w pewnym sensie. 

Dwa dni wcześniej, Niedielin kazał przynieść sobie krzesełko. Wokół, setka żołnierzy i inżynierów krzątała się, starając nakłonić najnowszą radziecką superbroń do współpracy. Bezskutecznie. 

Reklama

Rakieta R-16 miała być postrachem Amerykanów. 30-metrowy pocisk miał być w stanie przenieść termojądrową głowicę na odległość 13 tys. km. Wystarczającą, by uderzyć w dowolne miasto w USA. Najpierw musiał jednak wystartować. 

Sprawa była paląca, bo zbliżały się obchody rocznicy Rewolucji Październikowej. Start R-16 miał być prezentem dla Nikity Chruszczowa, który osobiście wydzwaniał do Niedielina domagając się informacji o postępach. Problem w tym, że prototypowa rakieta wyszła z fabryki przedwcześnie, a jej kluczowe elementy były nieprzetestowane. Co chwila coś się psuło. 

Marszałek postanowił więc osobiście dopilnować prac na wyrzutni. Zamiast siedzieć w bezpiecznym bunkrze, postanowił więc usiąść na wspomnianym krzesełku tuż obok rakiety. 

O 18:45 półautomatyczny system uruchomił silnik drugiego stopnia rakiety. Płomienie natychmiast przepaliły zbiorniki paliwa pierwszego stopnia. Eksplozja i gwałtowny pożar natychmiast pochłonęły całą platformę startową. Ci, którzy znajdowali się nieco dalej od rakiety, próbowali uciekać, ale ich stopy grzęzły w stopionym asfalcie. Inni próbowali skakać do otaczających wyrzutnię rowów, ale tam dopadły ich toksyczne opary paliwa. 

Zginęło ponad 100 ludzi. Niedielina zidentyfikowano na podstawie kilku niewielkich fragmentów ciała i munduru. Główny konstruktor rakiety, Michaił Jangiel przetrwał, bo kilka minut wcześniej poszedł na papierosa. 

Kierujący komisją śledczą w sprawie wypadku Leonid Breżniew miał powiedzieć, że śledczy nie będą domagali się ukarania nikogo, bo “wszyscy winni zostali już ukarani". 

Odrobiona lekcja

To była największa katastrofa rakiety w historii. I ważna lekcja którą, trzeba przyznać, Związek Radziecki odrobił. W kolejnych latach ich program kosmiczny wypracował nowe procedury bezpieczeństwa i zaczął ustanawiać kolejne rekordy. 

Niedoróbki nie zniknęły całkowicie - katastrofy statków Sojuz-1 i Sojuz-11, w których zginęło łącznie 4 kosmonautów, wynikały w znacznym stopniu z niedoróbek i błędów konstrukcyjnych kapsuły. Rakieta N-1, która miała zawieźć radziecką flagę na Księżyc, wybuchała za każdym startem. Ale Amerykanie również nie uniknęli śmiercionośnych pomyłek. Załogi Apollo 1, Challengera i Columbii - w sumie 17 osób - przypłacili życiem głupie decyzje konstruktorów i administracyjny chaos w NASA. 

Pomimo błędów, dla ZSRR lata 60. i 70. były jednak okresem kosmicznego rozkwitu. ZSRR wysłał pierwszy lądownik na Marsa (nadawał około 20 sekund), oraz serię misji na Wenus. Stworzył serię stacji kosmicznych, gdy Amerykanie zdołali skonstruować zaledwie jedną. Moskwa przegrała wyścig na Księżyc, ale na orbicie Ziemi - i na powierzchni Wenus - radziła sobie doskonale. 

Te kosmiczne sukcesy stały się znaczącą częścią tożsamości narodowej Rosji. Duma z eksploracji kosmosu, wraz ze zwycięstwem w II Wojnie Światowej, stały się kluczowymi elementami tamtejszej tożsamości. 

Problemy zaczęły się w latach 80., gdy kryzys ekonomiczny wymusił na Moskwie gwałtowne ograniczenie swoich kosmicznych ambicji. Niezwykle kosztowny prom kosmiczny Buran wystartował tylko raz. Ogromna rakieta Energia, która miała wynosić na orbitę promy, stacje kosmiczne i wielkie satelity wojskowe - tylko dwa razy. Ostatnia udana misja międzyplanetarna, Wenera - 16, wystartowała z Bajkonuru w 1983 r. Potem zaczęła się wielka smuta. 

Kosmiczna jałmużna

Zaczęło się od Marsa. Dwie sondy kosmiczne Fobos miały być dla ZSRR wielkim powrotem do badań Układu Słonecznego. Duże i bardzo złożone pojazdy zostały wystrzelone w stronę Czerwonej Planety w 1988 roku. Pierwsza przestała działać, bo kontrolerzy lotu omyłkowo kazali jej odwrócić panele słoneczne od Słońca. Druga popsuła się tuż przed planowanym przelotem obok marsjańskiego księżyca, któremu zawdzięczała nazwę. 

Potem Rosja podjęła jeszcze dwie próby powrotu poza orbitę Ziemi. Obie sondy - Mars-96 oraz Fobos-Grunt - zawiodły tuż po starcie. Lata 90 były więc dla rosyjskich inżynierów okresem wielkiej posuchy. Pozostało im tylko podtrzymywanie życia coraz starszej stacji kosmicznej Mir. 

W obawie przed tym, że bezrobotni inżynierowie rakietowi mogą poszukać zatrudnienia gdzie indziej, na przykład w Iranie czy Korei Płn., Amerykanie wyciągnęli do Rosji rękę. Agencja Roskosmos miała dołączyć do programu budowy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej - największego laboratorium orbitalnego w historii. Rosyjski udzał w jej budowie był faktycznie kluczowy. W znacznym stopniu rosyjski wkład bazował jednak na rozwiązaniach opracowanych jeszcze w czasach radzieckich. Pierwszy wyniesiony na orbitę element ISS, moduł Zaria, miał pierwotnie stanowić podstawę sondy Mir-2. Kluczowe dla funkcjonowania stacji kosmicznej kapsuły Sojuz i kosmiczne ciężarówki Progress były zaprojektowane jeszcze w latach 60., choć oczywiście w międzyczasie przechodziły modernizację. 

ISS i wożenie na niego astronautów stały się w zasadzie jedynym celem działalności Roskosmosu. I istotnym źródłem dewiz dla rosyjskiej gospodarki. Gdy po katastrofie promu Columbia amerykanie zostali pozbawieni jedynego statku kosmicznego zdolnego do wynoszenia na orbitę ludzi, NASA została zmuszona do kupowania dla swoich astronautów miejsc na rosyjskich Sojuzach. Jeden “bilet" miał kosztować 50-90 mln dolarów. 

Trampolina i zjeżdżalnia

Ta kroplówka zaczęła jednak wysychać. Częściowo przez to, że postęp technologiczny zaczął zostawiać Rosję w tyle, a częściowo przez działania samej Moskwy. 

Pierwsza rosyjska inwazja na Ukrainę, po której w rękach Moskwy znalazły się Krym i części okręgów donieckiego i ługańskiego, skończyła się nałożeniem na Rosję sankcji. W tym dotykających wprost jej programu kosmicznego, które w poprzednich latach w coraz większym stopniu zaczął skupiać się na wojskowych zastosowaniach technologii kosmicznych. 

Rosja, która liczyła na powrót do kosmicznej elity, znalazła się na jej głębokim marginesie. Prowadzony wspólnie z Europejską Agencją Kosmiczną projekt lotów księżycowych został zawieszony. A zachodnie firmy zaczęły rezygnować z wynoszenia satelitów za pomocą rosyjskich rakiet. Tu pomógł fakt, że na rynku pojawiły się nowe, tanie, zachodnie rakiety nośne, takie jak Falcon 9, które oferowały takie same osiągi za o wiele mniejsze pieniądze. 

Rosji pozostało pohukiwanie. Po ogłoszeniu sankcji wicepremier Dmitrij Rogozin napisał na Twitterze, że Amerykanie mogą dostarczać astronautów na ISS za pomocą trampoliny. Amerykanie dali sobie radę - wkrótce ich astronauci zaczęli latać na stację na pokładzie amerykańskich kapsuł Dragon - tymczasem Rosja znalazła się na zjeżdżalni. 

Powietrze uchodzi z Roskosmosu

Bo szybko okazało się, że bez zachodniego wsparcia Roskosmos nie tylko nie może myśleć o budowie czegoś nowego, ale ma trudności z podtrzymywaniem życia technologii, które pamiętały czasy Breżniewa. 

Rosyjskie moduły Międzynarodowej Stacji Kosmicznej zaczęły doświadczać coraz częstszych awarii, w tym niewytłumaczonych wycieków powietrza. W 2018 r. z  zacumowanego do stacji Sojuza zaczęło uchodzić powietrza. Astronauci próbowali zakleić dziurę za pomocą taśmy klejącej, a Roskosmos winą obarczył niezidentyfikowanego sabotażystę. Sugerował nawet, że dziurę w kapsule mogła wywiercić od środka amerykańska astronautka. 

Dwa miesiące później rakieta Sojuz, dotąd niezawodny koń roboczy, eksplodowała na starcie. Na szczęście zadziałał system ratunkowy, ale dwóch znajdujących się na jej pokładzie astronautów zamiast na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej wysiadło na pobliskim stepie. 

W 2021 r. Roskosmos przyznał, że w kadłubie modułu Zaria pojawiła się seria pęknięć, które mogą zmusić kosmonautów do odcięcia go od reszty stacji. Kilka miesięcy wcześniej silniki nowego modułu Nauka uruchomiły się w niekontrolowany sposób, obracając całą stacją i rodząc obawy o jej strukturalną stabilność. Władimir Sołowiow, były kosmonauta i główny inżynier produkującej rosyjskie rakiety i statki kosmiczne firmy Energia przyznał, że 80 proc. rosyjskich systemów na stacji przekroczyło już “termin przydatności" i mogą przestać działać dosłownie w każdej chwili. 

Jednocześnie Rosja ma coraz większy problem ze znalezieniem miejsca, z którego cokolwiek może w kosmos wysłać. Moskwa od lat jest zależna od funkcjonowania legendarnego kosmodromu Bajkonur, jednak ten po rozpadzie ZSRR znalazł się na terytorium Kazachstanu. Rosja ma płacić Kazachom ogromne pieniądze za jego dalsze funkcjonowanie, ale najwyraźniej tego nie robi. W marcu Kazachowie zajęli jeden z tamtejszych kompleksów startowych, bo Rosja nie zapłaciła rachunków. Dług ma wynosić około 30 mln dol. Rosja próbowała zbudować nowy kosmodrom Wostocznyj w pobliżu chińskiej granicy, ale projekt utknął w martwym punkcie. W znacznym stopniu przez wielki skandal korupcyjny, który mu towarzyszył. 

Gwóźdź do trumny

Pełnoskalowa inwazja na Ukrainę mogła być ostatnim gwoździem do trumny rosyjskich kosmicznych ambicji. Ostatnie realizowane wspólnie z Zachodem projekty - jak europejski łazik marsjański Franklin - zostały zerwane, a strumień gotówki wyschnął ostatecznie. 

Rosja próbowała ponownie szantażu. Wiosną ubiegłego roku Rogozin zapowiedział, że Roskosmos wycofa się z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i zamiast tego do 2028 r. stworzy własną, narodową. Jak ma zamiar to zrobić - nie jest pewne. Zwłaszcza bez dostępu do zachodnich technologii. A Amerykanie sami zamierzają porzucić ISS pod koniec dekady i zastąpić go kilkoma mniejszymi stacjami budowanymi przez komercyjne firmy. Bez udziału Rosjan. 

Bez ISS Rosja nie będzie już nawet drugorzędną kosmiczną potęgą. Nie ma dziś żadnych powodów do dumy. Chiny mają łaziki na Księżycu i Marsie. Indie wylądowały na Księżycu i wysłały na Marsa orbiter. Czerwoną Planetę bada nawet sonda ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a Izrael i Japonia podejmą wkrótce kolejne próby lądowania na Księżycu. 

Formalnie, Rosja współpracuje z Chinami nad futurystycznymi programami, takimi jak chiński plan podboju Księżyca. Ale coraz bardziej jasne jest, że rosyjski wkład w te plany jest bardziej, niż skromny. 

"Dlaczego Chiny miałyby współpracować z Rosją, skoro rosyjski program kosmiczny jest w słabszym stanie?" pisze Anatolij Zak, autor strony RussianSpaceWeb. "Niedopasowanie możliwości technicznych jest tak ogromne, że nie widzę, co Chiny mogą z tego uzyskać". 

Chiny mogą mieć polityczne powody, aby współpracować z Rosją, ale ich program kosmiczny niewiele może zyskać na współpracy ze swoim rosyjskim odpowiednikiem.

Ostatnia szarża

Łuna-25 miała otworzyć oczy niedowiarkom. Lądownik, który Rosja wysłała na Księżyc, miał pokazać, że tamtejsi inżynierowie potrafią dorównać swoim radzieckim poprzednikom nawet bez dostępu do zachodnich technologii. Misja miała być pierwszą z wielu - Roskosmos planował już serię kolejnych księżycowych lądowników, nowe misje na Marsa czy Wenus. Łuna miała pokazać, że mogą być kimś więcej, niż tylko chińskimi podwykonawcami. Musiała tylko wylądować. 

19 sierpnia pojazd miał dokonać korekty trajektorii przed lądowaniem. Około 14:57 czasu moskiewskiego łączność z Łuną-25 została jednak przerwana. Dzień później Roskosmos potwierdził, że wart 13 mld rubli pojazd roztrzaskał się o powierzchnię Księżyca. Problemem miał być silnik, który zamiast przez 84 sekundy pracował 127 sekund i zepchnął pojazd w stronę księżycowej powierzchni. Winą za awarię obarczono uderzenie mikrometeorytu. Mikrometeoryty najwyraźniej są przyciągane przez rosyjską technologię, bo ta sama wymówka miała tłumaczyć wycieki powietrza na Sojuzach czy modułach Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. 

To może być koniec rosyjskiego programu kosmicznego. Okaleczony sankcjami, odcięty od zachodnich technologii, od lat tworzący jedynie nowe kopie pojazdów stworzonych w latach 60, Roskosmos nie jest dziś równorzędnym partnerem dla Indii czy Japonii, nie wspominając o Chinach, USA czy Europie. 

"Rosja to nie Związek Radziecki" pisze Pavel Luzin, ekspert Fundacji Jamestown. "Będzie w stanie wyprodukować kilka pojazdów i nowe kapsuły Sojuz. Wystrzeli kilka satelitów. Ale nie będzie zaawansowaną potęgą kosmiczną. Nie wykona żadnych kroków poza niską orbitę okołoziemską". 

Co oznacza, że w chwili, w której rusza nowy wyścig o kosmiczne zasoby, gdy Amerykanie, Europejczycy, Japończycy i Chińczycy przymierzają się do budowy stałych baz na Księżycu, Rosja pozostanie w blokach startowych. Gdy reszta świata rusza w gwiazdy, Rosja twardo wraca na ziemię.