Reklama

Spitsbergen to największa wyspa Norwegii. Leży w archipelagu Svalbard na Oceanie Arktycznym. Powierzchnia? Górzysta, w dużej mierze pokryta lodowcami. Około 39 tysięcy kilometrów kwadratowych. W 1596 roku odkrył ją Willem Barents.

Populację Spitsbergenu szacuje się na około 2,5 tys. mieszkańców. Poza typowymi zawodami trudnią się oni m.in. rybołówstwem czy wielorybnictwem.

Reklama

9 lutego 1920 roku w Paryżu podpisano Traktat Spitsbergeński. Układ zawarły USA, Wielka Brytania, Szwecja, Włochy, Dania, Holandia i Japonia. Później dołączają też inne kraje, w tym Polska i Rosja. Zgodnie z nim Svalbard należy do Norwegii, ale wspomniani sygnatariusze mają prawa do korzystania z jego zasobów naturalnych - złóż węgla kamiennego - oraz prowadzenia badań naukowych. Z tego drugiego chętnie korzysta m.in. nasz kraj. Na wyspie znajduje się Polska Stacja Polarna Hornsund.

Brama do Arktyki

Największym miastem i zarazem nieformalną stolicą Svalbardu jest Longyearbyen, założone na początku XX wieku jako osada górnicza. Jego nazwa pochodzi od Johna Munroe Longyeara - amerykańskiego przedsiębiorcy, który finansował pierwsze próby wydobycia węgla w regionie. Znajduje się tam też lotnisko.

Longyearbyen to brama do Arktyki i popularny punkt wyjścia dla podróżników przybywających, aby odkryć piękno i dzikość Svalbardu. W okresie letnim turystyka staje się głównym źródłem dochodów, a odwiedzający mogą podziwiać okoliczne lodowce, oglądać dzikie zwierzęta arktyczne i uczestniczyć w różnego rodzaju wycieczkach.

Na przykład do miasta duchów będącego niegdyś prężnie działającym ośrodkiem wydobycia węgla należącym do Sowietów, a po upadku ZSRR do Rosjan. Mowa o Pyramiden położonym nad fiordem Billefjord, będącym odnogą Isfjorden wcinającego się w centralną część Spitsbergenu.

Teraz z odwiedzeniem tego miejsca może być dość trudno, ale o tym później. Najpierw historia.

Sowiecki socjalizm na norweskim gruncie

Jego nazwa pochodzi od wznoszącej się nad osadą góry w kształcie piramidy egipskiej. Ekspedycja szwedzka odkrywa tam złoża węgla kamiennego w 1910 roku. Warunki geologiczne są dość trudne. W 1927 roku Szwedzi sprzedają więc teren Pyramiden rosyjskiej firmie wydobywczej Russkij Grumant. Ta z kolei, na początku 1930 roku, odsprzedaje je Trust Arktikugol.

Budowa infrastruktury rozpoczyna się przed II wojną światową. Skala działalności pozostaje mała. Cały czas testuje się za to nowe rozwiązania usprawniające wydobycie. Powstają specjalne instalacje techniczne, doki portowe. Buduje się również infrastrukturę mieszkalną oraz system transportu węgla z położonego 500 metrów nad poziomem morza szybu.

Tak oto Pyramiden może pochwalić się posiadaniem najdalej na północ wysuniętej na świecie kopalni węgla.

Wraz z biegiem czasu Sowieci zaczynają ściągać do osady kolejnych pracowników. W czasach świetności mieszka tam ponad tysiąc osób, głównie Rosjan i Ukraińców. Udogodnienia dla nich są o wiele większe niż w miasteczkach na ich terenach o podobnej liczbie populacji. Pyramiden znane jest z socjalistycznych wartości. Wśród "tymczasowych lokalsów" znajdują się też rodziny z dziećmi. Działają więc szkoła, ale również hala sportowa, centrum kultury, kino, kawiarnia, basen, biblioteka.

Jednoczą warzywne szklarnie. Hoduje się zwierzęta gospodarskie. Statkami przypływają dostawy. Niczego nie brakuje, a wyżywienie zapewnia działająca całą dobę stołówka.

Na mieszkańców surowo patrzy Lenin. Dotarł nawet tu, na koniec świata.

W 1946 roku - już po wojnie - Sowieci wznawiają budowę infrastruktury. Rok później otwierają port. Kolejnych kilka lat przynosi wydobycie węgla na poziomie około 70 tysięcy ton. Decydują się więc oni na otwarcie kolejnej kopalni. W 1956 roku rusza Siewiernaja, która ostatecznie okazuje się być jednak nieopłacalną inwestycją. Utrzymanie osady przewyższa zyski ze sprzedaży z wydobytego węgla. Siewiernaja działa przez 19 lat.

Dla wytrwałych

Pyramiden to niełatwe miejsce do życia. Ludzie przyjeżdżają na dwuletnie kontrakty. Nikt nie wiąże się z osadą na stałe, choć zarobki zachęcają. Pogoda na Svalbardzie nie pomaga. W związku z jego położeniem w Arktyce archipelag doświadcza znacznych wahań temperatury i długotrwałych okresów ciemności oraz światła.

W zimie (październik - kwiecień) temperatury spadają znacznie poniżej zera, często sięgając -20°C lub nawet niższych. Występują obfite opady śniegu. Na wyspie wieją bardzo silne wiatry, jednak ciepły Prąd Zatokowy nie sprawia, że mróz tak bardzo daje się we znaki.

Wiosną (maj - czerwiec) temperatury zaczynają stopniowo rosnąć, ale nadal jest chłodno. W ciągu dnia może być w miarę jasno, ale noce nadal są długie.

Lato (lipiec - sierpień) to najcieplejszy okres na Svalbardzie, ale i tak słupek rtęci rzadko przekracza 10°C.

Jesienią (wrzesień) temperatury ponownie spadają, a dni stają się krótsze.

Na Svalbardzie spotkamy się też z dniem i nocą polarną. Dzień polarny oznacza, że słońce nie zachodzi przez całą dobę. Archipelag ten może pochwalić się nim w okresie od 20 kwietnia do 22 sierpnia. Z kolei noc polarna towarzyszy jego mieszkańcom przez 113 dni, od 26 października do 16 lutego.

Pyramiden, choć ze świetnymi jak na tamte czasy warunkami socjalnymi, nie jest więc dla każdego. W szczytowym okresie - w latach 80. - w miasteczku żyje około tysiąca osób.

Dość trudno tam się dostać. Z Longyearbyen do Pyramiden jest około 120 km. Nie ma jednak dróg łączących oba miasteczka. Zimą (od końca lutego) do Pyramiden można dojechać skuterami śnieżnymi. Latem (przed wybuchem wojny w Ukrainie - red.) dotrzemy tam łodziami kilku firm zlokalizowanych w nieformalnej stolicy Svalbardu. Pływają od połowy czerwca do końca listopada.

Miasto duchów

O ile wspomniane wcześniej lata 80. XX wieku są dla górniczej osady czasem dobrobytu, o tyle wszystko zmienia się wraz z upadkiem ZSRR 26 grudnia 1991 roku. Arktikugol - ze względu na nierentowność wydobycia węgla - postanawia zamknąć kopalnię i rozpoczyna ewakuację mieszkańców.

Źródła podają, że ostatni z nich opuszcza Pyramiden 10 października 1998 roku. Część wraca do Rosji, część osiada na Svalbardzie. Miasteczko popada w ruinę, a kolejni turyści przyjeżdżają, by zobaczyć relikt przeszłości.

Katastrofa samolotu

Do upadku osady przyczynia się też katastrofa samolotu z 29 sierpnia 1996 roku. Lot Vnukovo Airlines 2801. Tupolew Tu-154 odbywa kurs z Moskwy do Longyearbyen. Na pokładzie są głównie górnicy z Rosji i Ukrainy lecący do pracy w kopalniach. Problemy zaczynają się w czasie podchodzenia do lądowania. Panują złe warunki pogodowe, w tym silny wiatr.

Poproszono o pozwolenie na lądowanie na pasie numer 10. Kontroler lotu nie rozumie jednak tego, co mówią piloci, więc nie wydaje zgody. Ci chcą lądować więc na pasie numer 28, co wymaga korekty kierunku lotu. Drugi pilot orientuje się, że maszyna zbacza z kursu. Kontroler lotu domaga się natomiast natychmiastowego zmniejszenia wysokości.

O godzinie 8:22:23 GMT (10:22:23 czasu lokalnego) tupolew uderza o zbocze góry Operafjellet na wysokości 907 metrów, 14 kilometrów od lotniska. Giną wszyscy, 141 osób - 130 pasażerów i 11 członków załogi.

Przyczyna katastrofy to błąd załogi. W trakcie lotu nawigator nieprawidłowo nastawia GPS, przez co ten pokazuje złą lokalizację maszyny. Jego pracy nie skontrolował żaden z pilotów.

Do dziś to największa katastrofa lotnicza na terenie Norwegii.

Wojna zmieniła wszystko

Po "zamknięciu" Pyramiden Rosjanom na Spitsbergenie pozostaje druga kopalnia i "dopięte" do niej miasto - Barentsburg. Jednak i tutaj życie powoli się kończy.

Pyramiden zaś staje się miastem duchów odwiedzanym głównie przez lisy i niedźwiedzie polarne oraz ptaki. Istotne jest tu słowo "głównie", bo od 2013 w osadzie działa odrestaurowany były sowiecki hotel "Tulipan". Miasteczko zasiedla niewielka grupa osób odpowiedzialnych za niego oraz za obsługę ruchu turystycznego.

Przed rozpoczęciem pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę firmy z Longyearbyen, a nawet z Polski, organizują wycieczki do wymarłego miasta. Dziś - w teorii - mają tam dostęp wyłącznie Rosjanie. W teorii, bo w praktyce dostanie się tam bez naruszania sankcji jest właściwie niemożliwe. Dotrzeć mogą tam przedstawiciele tej nacji żyjący już w Europie.

Na stronie Visit Svalbard - w zakładce mówiącej o Pyramiden i Barentsburgu - możemy przeczytać następujące oświadczenie:

"Wojna, którą Rosja toczy w Ukrainie, wpływa także na życie na Svalbardzie ze względu na bliskość rosyjskich osad Barentsburg i Pyramiden. W ostatnich latach firmy turystyczne z Barentsburga i Longyearbyen ściśle współpracowały w zakresie rozwoju turystyki. Współpraca z naszymi rosyjskimi sąsiadami była konstruktywna i opierała się na wspólnym interesie, jakim jest zrównoważony rozwój ośrodka turystycznego Svalbard. Wspólnie udało nam się stworzyć atrakcyjny cel podróży przez cały rok. Jednak w związku z agresywną i nielegalną wojną Rosji w Ukrainie przesłanki tej współpracy uległy całkowitej zmianie.

Działania Rosji stanowią naruszenie prawa międzynarodowego i praw człowieka. Rosyjskie przedsiębiorstwo turystyczne Arctic Travel Company Grumant z siedzibą w Barentsburgu jest w całości własnością państwowego przedsiębiorstwa wydobywczego Trust Arktikugol i tym samym stanowi przedłużone ramię państwa rosyjskiego na Svalbardzie. W rezultacie większość firm turystycznych z Longyearbyen uznała, że dalsza współpraca i handel z tym przedsiębiorstwem państwowym są niezgodne z normami etycznymi i moralnymi oraz standardami, jakie reprezentuje nasza branża".

Podkreślono, że decyzja o zakończeniu współpracy nie była łatwa.

"I choć w takiej sytuacji nie ma zwycięzców, lokalna branża turystyczna uważa, że to słuszne rozwiązanie. W związku z tym nie oferujemy już zwykłych wycieczek do Barentsburga i Pyramiden zimą ani latem za pośrednictwem Visit Svalbard. Nie jest pewne, jak długo to potrwa, ponieważ zależy to od wielu czynników, w tym zwłaszcza od sytuacji w Ukrainie. Rada Turystyki Svalbardu będzie na bieżąco oceniać sytuację".

* Za udzielenie informacji potrzebnych do stworzenia artykułu dziękuję Ambasadzie Królestwa Norwegii w Warszawie oraz radcy ambasady Larsowi Løbergowi.