Reklama

Są filmy, które, choć poruszają nas w trakcie seansu, po jego zakończeniu te uczucia ulatniają się bez śladu. Są też takie, które wywołują emocje dopiero po kolejnej - trzeciej, czwartej projekcji, bo wymagają udzielenia sobie samym odpowiedzi na wiele pytań. I wreszcie są takie (a nie ma ich wiele), które od razu działają niczym terapia wstrząsowa - uderzają w nas jak błyskawica, nie tylko odciskając ślady na naszej psychice, ale zostając z nami na zawsze, zmieniając ogląd rzeczy i wydarzeń.

Do tych ostatnich filmów należy "Strefa interesów" Jonathana Glazera, cichy i mrożący krew w żyłach, choć pozbawiony scen przemocy zapis prywatnego życia Rudolfa Hössa, komendanta obozu Auschwitz i jego siedmioosobowej rodziny, która za murem obozu urządziła sobie "raj na ziemi". Twórcy nawet na moment nie zaglądają za mur - tylko widoczna chmura szarego dymu na jasnoniebieskim niebie i dźwięki dochodzące z oddali, uświadamiają nam, co dzieje się po drugiej stronie. Piekło rozgrywa się w naszych umysłach.

Reklama

Nikt jeszcze nie pokazał w taki sposób Zagłady. I w odróżnieniu od innych filmów o Holokauście, twórcy skupiają się na sprawcach, nie na ofiarach.

Piekło, którego nie widzimy

Zaczyna się dwuminutową sceną całkowitej ciemności, gdy kino wypełnia mroczna, elektroniczna uwertura Miki Levi, która wprowadza nas w stan zamierzonej dezorientacji. Te zabiegi mają nas przygotować na spotkanie z koszmarem. Ale po chwili ku własnemu zdumieniu, słyszymy odgłosy szczebiocących, dzikich ptaków, a ekran wypełnia się jasnym słońcem nad brzegiem jeziora. Idylliczne ujęcie przedstawia rodzinę wygrzewającą się w bujnej zieleni nad wodą. Śmiech dzieci, plusk rzeki, wreszcie posiłek na trawie, sugerują rodzinny piknik, być może w weekend.

Rodzice, pięcioro dzieci, z których najmłodsze to jeszcze niemowlę i na dokładkę pies. Beztroska i głośny śmiech. Tylko ojciec, wędkując, wyławia z wody sztuczną szczękę, którą szybko chowa przed dziećmi. Rodzinną sielankę kończy powrót do imponującej, pięknie odnowionej willi. Zbudowana została na skraju obozu, ale oddzielona od niego wysokim murem, pokrytym ścianą bluszczu i krzewów bzu. Jest nawet basen, w którym latem dzieci najbardziej lubią spędzać czas. Wokół domu rozciąga się piękny  ogród stworzony rękami pani domu. Prawdziwy raj, jaki Hitler obiecywał wcześniej swoim rodakom. Dlatego Hedwiga Höss, przykładna nazistka, co tydzień wysyła mu bukiet świeżych kwiatów z ogrodu. Jej synowie bawią się żołnierzykami, a starszy ma na sobie nazistowski mundur. W nocy, z latarką pod kołdrą oglądają złote zęby, które pewnie podkradły z szuflady mamy.

Bo Hedwiga Höss codziennie dostaje takie "prezenty": jedwabne sukienki, złotą biżuterię, wspaniałe futro odebrane więźniarkom. Kiedy mierzy je w lustrze, w kieszeni znajduje szminkę do ust, której właścicielka pewnie spaliła się w piecu krematoryjnym, do którego odesłał ją jej mąż. Maluje usta, wyraźnie zadowolona. Nie bez powodu nazywają ją "królową Auschwitz", a ona jest dumna z tego określenia. Usługują jej polskie kobiety z okolicy.

Każdego ranka Rudolf Hoss szykuje się do pracy. Zakłada mundur, wysokie buty, wsiada na konia i wjeżdża przez bramę do miejsca masowej kaźni ponad miliona ludzkich istnień. Ale Rudolf nigdy nie mówi o tym, czym zajmuje się w pracy, a Hedwiga skupiona na praktycznych, codziennych zajęciach, o nic nie pyta. Tylko nocami nie daje się spać, bo słychać straszliwe krzyki, a z kominów bucha ogień, w którym płoną ciała ofiar. Całą przemoc zasłonięta grubym murem, zwiastują  jedynie przerażające dźwięki, które odgrywają wyjątkową rolę w filmowej narracji. Jak mówi Glazer: "Pełni on niemal rolę osobnej postaci. Jest wpisany w DNA filmu". Krzyki, tłumione strzały, stukot oficerek, przeszywają serce i mózg, wdzierają się w naszą pamięć i nie chcą odejść.

Gdy Hedwigę odwiedza dumna ze statusu córki matka, po takiej nocy ucieka bez pożegnania, zostawiwszy tylko list. Baśń czytana dzieciom na dobranoc - gdy wymyśleni przez braci Grimm Jaś i Małgosia wkładają czarownicę do pieca - uświadamia nam horror wydarzeń, które dzieją się za ścianą.

Ale Hedwiga i odwiedzające ją Niemki, których mężowie też pracują w obozie, żyją w zaprzeczeniu.

Jak zagazować ludzi w pomieszczeniu z wysokim sufitem

Tak naprawdę fabuła w "Strefie interesów" jest dość wątła i mniej istotna. Glazerowi bardziej zależało na uwypukleniu tego, czego nie widzimy. Na pokazaniu reżyser i zarazem scenarzysta mówi, że ma problem, gdy słyszy, że film jest adaptacją powieści Martina Amisa, bo tak naprawdę prócz tytułu zostało z niej jedynie miejsce akcji. (Mimo to otrzymał m.in. nominację do Oscara za scenariusz adaptowany)

Tymczasem zmarły niedawno Amis napisał historię miłości oficer SS, który zakochuje się w żonie komendanta obozu koncentracyjnego. Ten dowiaduje się prawdy i obojgu grozi niebezpieczeństwo, knuje intrygę, w której główną rolę ma odegrać więzień obozu. Niczego podobnego nie znajdziemy w filmie Glazera. Amis nadał bohaterom fikcyjne nazwiska, ale Glazer odkrył, że głównym źródłem powieści musiało być Auschwitz, oraz że wzorował się na rodzinie Hössa - Rudolfie i jego żonie. Wówczas stworzył własną, osobną historię.

Wykupiwszy w 2014 roku prawa do adaptacji powieści, wraz z głównym producentem Jamesem Wilsonem odwiedzili Auschwitz-Birkenau. Chcieli także sprawdzić miejsce, w którym mieszkał Höss i jego rodzina. Zdecydowali się więc zamieszkać niedaleko. Wkrótce powołali zespół badaczy, który analizował zeznania świadków, którzy pracowali w obozie, a także dla rodziny Hössów i innych oficerów. "W domach oficerów SS pracowało wielu Polaków. Były to nianie, ogrodniczki, sprzątaczki. Hedwiga wybierała spośród więźniów tych, którzy znali się na ogrodnictwie". Wiele znalezionych materiałów przedstawiało codzienne życie rodziny Hössów i trafiło wprost do scenariusza Glazera. Między innymi porażająca scena, w której Rudolf dzwoni do żony z delegacji w Berlinie i na jej pytanie: "Co za ludzie są na tym przyjęciu?", odpowiada: "Nie mam pojęcia. Cały czas myślałem nad tym, jak można by zagazować ludzi w pomieszczeniu z tak wysokim sufitem".

Jeśli wcześniej mogliśmy odnieść wrażenie, że Hoss zachowuje się jak "normalny człowiek", w tym momencie staje się jasne, że to klasyczny psychopata. Wszystkie szczegóły symbolizujące horror, który odbywa się za murem ogrodu Hossów, także pochodzą z informacji zasłyszanych od świadków tamtych zdarzeń. Odnajdziemy je w niezliczonej ilości scen.

Na przykład: gdy polski robotnik myje skórzane buty Rudolfa pod kranem, woda jest czerwona; ogrodnik ogrodowy rozsypuje popiół z obozowego krematorium na ziemi starannie pielęgnowanych kwietników Hedwigi; w pewnym momencie ich najstarszy syn znęca się nad młodszym bratem, zamykając go w szklarni i naśladując syk gazu.

Dlaczego ten film musiał powstać?

Jonathan Glazer znany na świecie przede wszystkim z obrazu "Pod skórą" ze Scarlett Johansson, dorastał w Hadley Wood, na północnych obrzeżach Londynu, w społeczności żydowskiej. "Mnóstwo fantastycznych postaci, które pojawiało się w moim domu, kiedy byłem małym chłopcem" - mówi w niezwykłym wywiadzie udzielonym wywiadzie udzielonym  dziennikowi "The Guardian". "Wielu z nich to Żydzi z East Endu, niesamowici artyści - muzycy wodewilowi, pisarze i tym podobni. Jako dziecko kochałem i chłonąłem bogactwo tej kultury" - wyjaśnia.

O Holokauście w jego domu nigdy nie mówiło się otwarcie, ale "zawsze był obecny". Kiedy przed laty, jego nieżyjący już ojciec dowiedział się, że syn kręci film o nazistowskim komendancie Auschwitz, jego reakcją była złość. "Powiedział mi: «Nie wiem, po co to robisz? Po co to odkopujesz? Niech zgnije».  Miał wrażenie, że to już minęło, że to przeszłość. Pamiętam, jak mu odpowiedziałem: »Naprawdę chciałbym, żeby to zgniło, ale nie, tato, to nie jest przeszłość» - wyznaje we wspomnianym wywiadzie dla "Guardiana".

Słowa ojca odbijały się echem w głowie reżysera, gdy temat po jaki sięgnął, zaczął mu się wydawać tak trudny, że poddanie się i wedle słów ojca: "pozwolenie, by zgniło", wydawało mu się najlepszą opcją.

"Mój stosunek do tego projektu był dziwny, nawet dla mnie samego" - mówi. "To była droga, którą szedłem i nie mogłem się powstrzymać, żeby nią nie iść, a jednocześnie byłem gotów w każdej chwili się z niej wycofać. Miałem ochotę uderzyć w ceglany mur, odwrócić i powiedzieć: "Wiesz co? Próbowałem i nie mogę tego zrobić".

Na pytanie dziennikarza "The Guardian", co ostatecznie sprawiło, że doprowadził projekt do końca, Glazer odpowiada: "Nie wiem na pewno. Może moje dziedzictwo. Trauma międzypokoleniowa. Strach. Gniew. Wszystko to. Większość rodzin żydowskich ma własną historię związaną z tym wydarzeniem. Przeglądając archiwa Auschwitz i nazwiska moich rodów, odkryłem, że jest ich mnóstwo. Myślę więc, że to jest we mnie".

Przyznaje też, że nie bez wpływu na decyzję o realizacji filmu, jest to, co dzieje się obecnie na świecie.

 "Zależało mi na uświadomieniu wszystkim bliskości tego strasznego wydarzenia, które uważamy za przeszłość. (...) Myślę, że coś we mnie jest świadome - i pełne strachu - że te kwestie znów nasilają się wraz ze wzrostem wszędzie na świecie prawicowego populizmu.

Wielki Brat w nazistowskim domu

W tym filmie, innym od wszystkich dotychczasowych produkcji o Zagładzie, również aktorzy w dwóch głównych rolach - Christian Friedel i Sandra Hüller, w niczym nie przypominają typowych nazistów, do jakich przyzwyczaiło nas kino. Dodajmy - aktorzy wybitni.

Friedel gra Rudolfa jako pedantycznego biurokratę średniego szczebla, którego zaangażowanie w sprawę narodowego socjalizmu ułatwiło mu szybki awans w SS. On sam postrzega "Strefę interesów" jako swoisty sequel wybitnej "Białej wstążki" Michaela Hanekego. Tam grał nauczyciela przyszłego pokolenia nazistów, tu gra kogoś, kogo ukształtowała tamta edukacja. Jest psychopatą kochającym swoją rodzinę.

Sandrze Hüller - nominowanej w br. do Oscara za główną rolę żeńską w nagrodzonej Złotą Palmą "Anatomii upadku", należałoby poświęcić osobny materiał, bo dziś ma status najwybitniejszej niemieckiej aktorki i jednej z największych gwiazd europejskiego kina. Tutaj przygotowaniom do roli poświęciła rok pracy i podkreśla, że wahała się, czy ją przyjąć, bo bohaterka budziła w niej odrazę.

Zdaniem Glazera to jak duet Rudolf - Hedwiga pokazał swoich bohaterów, stanowi ucieleśnienie twierdzenia żydowskiego pisarza Primo Leviego, że to zwykli ludzie, a nie potwory, są zdolni do popełniania największych okrucieństw. Zwyczajność tej pary została oddana w scenach, które nie zawsze były w scenariuszu, czasem zostały zaimprowizowane.

I to moment, by powiedzieć o niezwykłych zdjęciach wybitnego polskiego operatora Łukasza Żala. Stosując unikalną technikę filmowania, reżyser wraz z Żalem wykorzystał zdalnie sterowane kamery ustawione w stałych pozycjach w różnych pomieszczeniach. Pozwoliły one stworzyć naturalny obraz, toczącego się życia, gdy dym unosił się nad jasnoniebieskim niebem. Aktorzy nie byli świadomi, gdzie dokładnie znajdują się kamery. Rezultatem jest kino, o którym reżyser mówi "ultranaturalistyczne", żartobliwie opisuje jako  "Wielkiego Brata w nazistowskim domu".

Efekt jest niebywale oryginalny. Nie da się spojrzeć komuś w oczy, pójść za naturalnym ludzkim odruchem. Zamiast tego mamy uczucie podglądania bohaterów, którzy są gdzieś blisko nas.

Światełko w tunelu

Choć "Strefa interesów" to obraz wstrząsający, wręcz dający uczucie głębokiego zanurzania się w mroku, Glazer podkreśla, że uparcie szukał "światełka w tunelu", które pozwoliłoby widzowi, ale też i jemu samemu, ocalić nadzieję.

 - Kiedy dzwoniłem do Wilsona i powtarzałem " Jest po prostu za ciemno. Nie mogę pokazać całkowitej ciemności", więc szukałam gdzieś światła i znalazłam je po spotkaniu z 90-letnią Aleksandrą, która w wieku zaledwie 12 lat pracowała dla polskiego ruchu oporu.

Opowiadała, jak jeździła rowerem do obozu, żeby zostawić jabłka dla więźniów, i jak odnalazła tajemniczy utwór muzyczny, który, jak się okazało, skomponował ocalały więzień Auschwitz Thomas Wolf. "Mieszkała w domu, w którym kręciliśmy zdjęcia - mówi Glazer - Używaliśmy jej roweru z czasów wojny, a sukienka, którą nosi aktorka, była jej sukienką. Niestety, zmarła kilka tygodni po naszej rozmowie, ale ten mały akt oporu, prosty, niemal święty akt podrzucenia jedzenia, jest kluczowy, ponieważ jest jedynym jasnym punktem. Naprawdę myślę, że bez niego nie nakręciłbym tego filmu".

Scena podrzucania jabłek dzieje się nocą i została nakręcona przez Łukasza Żala kamerą termowizyjną, (urządzenie, które wykrywa obiekty nawet w całkowitej ciemności, dzięki temu, że nie wymagają one światła widzialnego).

Scena robi niesamowite wrażenie. Młoda kobieta, ukazana przez kamerę niemal jak duch, potajemnie przemieszcza się przez plac budowy torami kolejowymi prowadzącymi do obozu. Umieszcza jabłka w ziemi, aby głodujący więźniowie na służbie mogli je znaleźć następnego dnia. I jak opowiedziała to prawdziwa bohaterka, znajduje przy tym zwój zapisu muzycznego w puszce zakopanej w ziemi.

"Strefa interesów" mająca na koncie Złotą Palmę za reżyserię, 9 nominacji do BAFTA - brytyjskich Oscarów, zdobyła aż 5 nominacji do Oscara, w tym dla Najlepszego Filmu oraz dla Filmu Międzynarodowego. W tej ostatniej jest bezdyskusyjnym faworytem. Film posłany do rywalizacji oscarowej przez Brytyjczyków, został nakręcony w koprodukcji z Polską, co oznacza, że możemy czuć się współtwórcami jego w pełni zasłużonych, międzynarodowych sukcesów.

Choć filmy o Holokauście są dziś praktycznie odrębnym gatunkiem kina, nie było dotąd takiego, który całkowicie rezygnując z wizualizacji przemocy, osiągnąłby równie wstrząsający efekt. W czasach gdy coraz częściej słyszymy o negowaniu Holokaustu, gdy przybywa aktów antysemityzmu, ten film przestrzega przed odwracaniem wzroku od zła. Pokazuje jego banalność.

Będzie Was prześladować jeszcze długo po obejrzeniu.

Korzystałam z wywiadu Seana O'Hagana dla dziennika "The  Guardian"