Najpierw w 1986 roku pojawiła się książka Winstona Grooma i wcale nie zapowiadała się na przebój wydawniczy. Recenzje były umiarkowanie przychylne, a najbardziej opiniotwórczy amerykański tygodnik "The New Yorker" nazwał "Forresta Gumpa" "nieudanym przykładem powieści łotrzykowskiej". I tu wypada wyjaśnić, że Forrest Gump w wersji Grooma różnił się znacząco od postaci, jaką wykreował później na ekranie Tom Hanks.
Książka sprzedała się na poziomie 30 tys. egzemplarzy, co na warunki amerykańskie nie jest sukcesem. Dopiero gdy zainteresowała się nią znana producentka filmowa - Wendy Finerman, po latach starań doprowadzając w końcu do filmowej adaptacji, powieść Grooma stała się bestsellerem. I to jakim! Gdy w 1995 roku reżyser filmu Robert Zemeckis i Tom Hanks odbierali swoje Oscary, książka ponownie trafiła na rynek, sprzedając się w ciągu roku w ponad milionie egzemplarzy. Do dziś sprzedało się niemal drugie tyle, bo 1,8 mln. Film zyskał status jednego z najbardziej kultowych hollywoodzkich klasyków końca XX wieku, zarabiając prawie 700 mln dolarów.
Dziś trudno uwierzyć, jak żmudna była droga do jego realizacji i jak wielu znanych aktorów odrzuciło tytułową rolę.
Początkowo z propozycją ekranizacji "Forresta Gumpa" Wendy Finerman zwróciła się do wytwórni Warner Bros, która zatrudniła Grooma do napisania scenariusza w oparciu o własną książkę. Wszystko zmieniło się, gdy w 1989 Oscara za najlepszy film zdobył "Rain Man" w reżyserii Barry’ego Levinsona z Dustinem Hoffmanem w głównej roli.
Podobieństwo głównych bohaterów było uderzające - powieściowy Forrest bowiem, podobnie jak bohater "Rain Mana", cierpiał na zespół sawanta. To pojawiające się u osób z bardzo niskim ilorazem inteligencji (IQ od 40 do 70) ponadprzeciętne zdolności w jakiejś dziedzinie, np. muzyce, matematyce czy lingwistyce. Autystyczny Raymond, za rolę którego Hoffman także odebrał Oscara, był genialnym matematykiem, powieściowy Forrest z kolei zaskakiwał wybitnymi umiejętnościami w fizyce kwantowej. Tak wybitnymi, że został zatrudniony przez NASA, które wysłało go później w kosmos. Wytwórnia Warner uznała, że owo podobieństwo "zmniejsza komercyjną opłacalność projektu" i wycofała się z niego.
Wendy Finerman nie zamierzała jednak z projektu rezygnować, coś jej mówiło, że musi zrobić ten film. Zatrudniła Erica Rotha do napisania scenariusza od nowa, sugerując wyczyszczenie go z podobieństw do bohatera "Rain Mana". Forrest Gump jakiego znamy z filmu Zemeckisa daleki jest więc od geniuszu w jakiejkolwiek dziedzinie, pozostaje jedynie mało rozgarniętym dziwakiem, którego Roth wyposażył w złote serce. Zniknęło wiele powieściowych wątków - jak ten z NASA czy przygoda z udziałem kanibali, wśród których Forrest ląduje po nieudanej wyprawie w kosmos. Zemeckis uznał, że jednak mocno przekracza granicę prawdopodobieństwa, a wręcz ociera się o science-fiction. I choć ktoś mógłby się doczepić, że równie nieprawdopodobna jest scena, w której Gump (nieświadomie!) zawiadamia służby o aferze Watergate, śledząc scenę włamania z okna naprzeciwko, wątki z udziałem bohatera zaczerpnięte z historii Ameryki wypadają zaskakująco wiarygodnie. Podobnie jak Elvis Presley wynajmujący pokój od jego mamy w Alabamie, czy też spotkanie z Johnem Lennonem w studiu telewizyjnym, które miało zainspirować go do napisania "Imagine".
Filmowy Forrest jest także postacią znacznie bardziej empatyczną, której nie sposób nie polubić, niż ten powieściowy. Rzecz jasna spora w tym zasługa uwielbianego przez wszystkich Toma Hanksa, ale nie tylko. Eric Roth wyczyścił tekst z wulgaryzmów, jakimi w książce raczył nas bohater. Usunął także jego seksualne przygody, czyniąc Forresta wiernym przez całe życie jednej miłości - Jenny, i umieszczając historię miłosną na pierwszy plan. Dopisał nadający ton całej opowieści motyw biegnącego Forresta, będący metaforą jego perspektywy postrzegania świata - prostej i nieskomplikowanej. Słynne potem słowa wypowiadane przez Jenny: "Run, Forrest run", to jego pomysł. Zniknął kpiąco-cyniczny ton oryginału - w książce sam Forrest nieustannie mówi o sobie per "idiota". W filmie tego na szczęście nie znajdziemy. Zamiast tego dostajemy inspirującą i wzruszającą opowieść o prostym chłopaku z Alabamy, który staje się mimowolnym uczestnikiem najważniejszych wydarzeń w historii powojennej Ameryki. Ilość postaci historycznych, z którymi spotyka się osobiście - począwszy od prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy’ego po wręczającego mu Medal Honoru prezydenta Lyndona B. Johnsona, po rasistowskiego gubernatora George’ Wallace’a, każe podziwiać inwencje twórców. Zemeckis wykorzystał potem fragmenty filmów dokumentalnych, by z pomocą efektów specjalnych "umieścić" postać Forresta obok nich. Efekty są nadzwyczajne nawet oglądane dzisiaj, po 30 latach.
Roth dostarczył scenariusz w 1992 roku, a Finerman zaniosła go do Paramountu. Tam spodobał się tak bardzo, że wytwórnia kupiła prawa do niego od Warnera i zaczęło się kompletowanie obsady. Nie był to jednak koniec problemów produkcyjnych.
"Nakręcenie 'Forresta Gumpa' zajęło nam prawie dekadę, ponieważ aktorzy, reżyserzy, agenci, ludzie ze studia po prostu nie byli zainteresowani projektem" - powiedziała Wendy Finerman w wywiadzie dla "New York Times". Oficjalnie mówiono, że powodem był zbyt świeży "Rain Man".
Wyreżyserowanie filmu Paramount Pictures początkowo zaproponował Barry'emu Sonnenfeldowi, a potem legendarnemu Terry'emu Gilliamowi. Obaj odmówili, zajęci innymi projektami. Wówczas niezawodna Finerman podsunęła nazwisko Roberta Zemeckisa, twórcy "Powrotu do przyszłości". I to był strzał w dziesiątkę. Budżet filmu oszacowano na 40 milionów dolarów, a z czasem zwiększono do 50 milionów, choć w trakcie zdjęć okazało się, że to o wiele za mało.
Choć scenariusz zapowiadał się obiecująco, okazało się, że chętnych do roli Forresta jakoś brak. Wypada jeszcze dodać, że powieściowy oryginał to ogromny mężczyzna: "W wieku lat 16 mierzył już 192 cm i ważył 110 kg" - opisuje go Winston Groom. To dlatego wyobrażał sobie w tej roli Johna Goodmana. Zemeckis miał jednak zupełnie inne pomysły obsadowe. Jego pierwszym typem był Bill Paxton, ale Paramount domagał się większej gwiazdy. Rolę odrzucili Bill Murray i Chevy Chase, który pewnie nadałby filmowi bardziej komediowy ton. Wytwórnia chciała, by przyjął ją John Travolta, ale ten również zrezygnował, czego potem żałował.
I znowu na pomysł, by obsadzić w tej roli Toma Hanksa - świeżo upieczonego laureata Oscara za rolę w "Filadelfii" Jonathana Demme, wpadła Finerman. Aktorowi, który zawsze darzył sympatią nietuzinkowe postacie, scenariusz przypadł do gustu, choć nazywa go "naprawdę szalonym, wyjątkowym filmem". Podczas kręcenia zdjęć miał poważne wątpliwości co do sposobu narracji, martwiąc się, że nie znajdzie ona akceptacji widzów.
Przypomnijmy, że film rozpoczyna scena na przystanku autobusowym, gdy Forrest zaczyna opowiadać o swoim życiu niezainteresowanej jego historią pielęgniarce, która siada obok. "Mama mówiła, że życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiadomo, na jaką się trafi" - zaczyna od kultowej sentencji, która na dobre weszła do historii kina. To miejsce - przystanek, staje się narracyjną kotwicą dla całej historii Gumpa i filmu. Kolejni przechodnie czekający na autobus siadają obok i słuchają jego opowieści, by zniknąć wraz z nadjeżdżającym pojazdem. Wielu z nich spędza na ławce obok Gumpa znacznie więcej czasu, niż sugerowałby to moment przyjazdu ich autobusu, bo wbrew obawom Hanksa, narracja sprawdziła się doskonale.
No i nade wszystko sama historia Gumpa, którą wszyscy znamy, okazała się fascynująca.
Jednym z głównych problemów, które nękały produkcję, był wspomniany już budżet, a raczej jego braki. Jak zdradził Tom Hanks w jednym z wywiadów, Paramount nie chciał zapłacić za kosztowną sekwencję Forresta Gumpa biegnącego przez Amerykę. Mimo, że była to przecież scena kluczowa dla filmu.
Reżyser Robert Zemeckis i Hanks nie chcieli zgodzić się na to, by zniknęła z filmu perspektywa, z jakiej Forrest patrzy na świat - jest w końcu wizualnie reprezentowana przez jego bieg przez Stany Zjednoczone. Bieg był czymś w rodzaju znaku firmowego Forresta. W dzieciństwie uratował go przed łobuzami, potem zapewnił mu stypendium futbolowe na Uniwersytecie Alabamy, a wreszcie na wojnie w Wietnamie pomógł mu uratować życie przyjaciół z oddziału. To swoisty leitmotiv całego filmu.
- Studio oznajmiło nam: "Nie stać nas na to, nie zrobicie tej sceny. Trudno", a Bob odpowiedział: "To zbyt ważna część filmu, żeby ją wyciąć. Damy radę". Na co oni: "Nie dacie. Jest za droga" - opowiadał aktor. Wtedy Zemeckis przyszedł do Hanksa po pomoc. - Powiedział do mnie, że "bieg" będzie nas kosztować tyle i tyle dolarów. To nie była tania sprawa. Zdecydowaliśmy, że podzielimy się kosztami po połowie na pół - wspominał Hanks w programie "Good Morning America".
W zamian za sfinansowanie tej szczególnej sekwencji Paramount obiecał im procentowy udział w zyskach filmu. Hanks miał również dzięki temu ostatnie słowo w sprawie montażowych cięć. Ostatecznie zarobił na filmie około 65 milionów dolarów, co wówczas było sumą niewyobrażalną. Gdyby wytwórni przyszło do głowy, że film zarobi 700 mln dolarów, być może nigdy nie zgodziłaby się na taki układ. Zdradźmy jeszcze, że w scenach biegu Toma Hanksa dublował jego brat, także aktor. Scena biegu, który Forrest rozpoczyna gdy opuszcza go Jenny, a kończy po 3 latach i 4 miesiącach, jest wręcz fenomenalna. Po drodze dołączają do niego bardzo różni ludzie, a on sam staje się symbolem jednoczenia ludzi ponad podziałami.
Sześć Oscarów dla "Foresta Gumpa" potwierdziło wyjątkowość dzieła Zemeckisa. Poczynając od tego najważniejszego - dla najlepszego filmu, za najlepszą reżyserię, za scenariusz adaptowany, za główną rolę męską, montaż i efekty wizualne. Biblioteka Kongresu wybrała film do umieszczenia w Narodowym Rejestrze Filmów Stanów Zjednoczonych jako "ważny kulturowo, historycznie lub estetycznie".
Nade wszystko jednak pokochała go publiczność. Oglądany po latach zupełnie się nie zestarzał.
Niewiele jest filmów, w których całą obsadę można nazwać "ekipą marzeń". Tak jest w tym przypadku. Zarówno dla grającej Jenny pięknej Robin Wright, jak i dla Gary’ego Sinise’a film stał się trampoliną do kariery. Sinise otrzymał zasłużoną nominację do Oscara za rolę drugoplanową. Aktor wspomina, że rola wpłynęła na jego życie w sposób, którego nie mógł sobie wyobrazić. I choć ostatecznie pokonał go Martin Landau jako legendarny Bela Lugosi w filmie "Ed Wood", kreacja pozostaje najważniejszą w jego dorobku.
Sinise zagrał niezwykle ważną rolę porucznika Dana Taylora, dowódcy plutonu Forresta podczas wojny w Wietnamie, który pochodzi z rodziny wojskowej od pokoleń. Podczas bitwy Forrest ratuje Dana, którego obrażenia są tak katastrofalne, że obie nogi musi mieć amputowane do kolan. Czując, że został pozbawiony swojego przeznaczenia, nie ginąc na polu bitwy jak przodkowie, popada w depresję. Za sprawą "biznesu krewetkowego", w który wciąga go Forrest, odzyskuje jednak chęć życia i zostaje milionerem.
To była dopiero trzecia rola filmowa w jego dorobku, ale okazała się momentem przełomowym dla całej kariery. Żadne branżowe wyróżnienie nie może się jednak równać z tym, jaki wpływ wywarła na niepełnosprawnych weteranów.
"W lipcu, a w sierpniu 1994 roku zostałem zaproszony na Krajową Konwencję Niepełnosprawnych Weteranów Amerykańskich" - wspominał Sinise. "Chcieli mi przyznać nagrodę za rolę porucznika Dana, a ja wyszedłem na scenę. Było tam 2000 kalekich weteranów, wrzeszczących jakbym był Elvisem czy kimś takim. Spojrzałem i zobaczyłem tych ludzi na wózkach inwalidzkich i wszystko inne, i po prostu się rozpłakałem. Bardzo się wzruszyłem" - wspominał w rozmowie z "Variety".
Podobnie jak porucznik Dan, Sinise pochodzi z rodziny wojskowej. Po tym zdarzeniu zaczął zbierać pieniądze dla weteranów i ich rodzin, a w 2011 roku założył Gary Sinise Foundation. Do tej pory jego fundacja zebrała ponad 400 milionów dolarów. Aktor założył także zespół grający rockowe covery, który koncertuje dla personelu wojskowego USA i na rzecz weteranów.
Za swoją działalność został odznaczony Prezydenckim Medalem Obywatelskim.
O ile w Ameryce jest jasne, skąd pochodzi imię Forresta, to dla nas Europejczyków, już niekoniecznie. Groom zaczerpnął je od Nathana Bedforda Forresta - generała Konfederacji, najsłynniejszego kawalerzysty wojny secesyjnej. Forrest jest uważany przez wielu historyków za najbardziej innowacyjnego generała tej wojny. Jego taktyka wojny podjazdowej jest do dziś studiowana na uczelniach wojskowych w USA.
Jednocześnie to postać niezwykle kontrowersyjna we współczesnej Ameryce, bo kojarzona z handlem niewolnikami, a co gorsza potem także z przynależnością do Klu Klux Klanu. Mama mówiła co prawda Forrestowi, że imię "Forrest" ma mu przypominać, że "ludzie robią czasem idiotyczne rzeczy, które nie mają sensu", ale to tłumaczenie przeciwników filmu nie satysfakcjonuje. Groom nigdy nie wyjaśnił, dlaczego właśnie od tej postaci pochodzi imię jego bohatera. Być może, przekornie, właśnie dlatego, że jest uosobieniem nietolerancji, jakiej Forrest doświadczył?
Przeciwnicy filmu za oceanem krytykują go również za bycie "oazą myślenia konserwatywnego i pochwałą takiego stylu życia", co ich zdaniem wystarczy, by uznać go za szkodliwy. Śmieszą oskarżenia o "seksizm i utrwalanie szkodliwych stereotypów".
Ostatnio portal Indie Wire napisał : "Forrest Gump stał się jedną z wielkich plam amerykańskiego kina, filmem tak starannie apolitycznym, że odzwierciedla każdą ideologię, jaką chcesz na niego narzucić". I dodał: "Tom Hanks jest wzruszającym bohaterem, ale popularność uwielbianego zdobywcy Oscara w wykonaniu Roberta Zemeckisa wciąż pozostaje zagadką".
Zupełnie jak gdyby fakt, że film uczy akceptacji dla wszelkiej odmienności, pokazuje siłę ludzkiej determinacji i wielką odwagę, był bez znaczenia. Bohater, który przez całe swoje życie z dziecięcą mądrością i nieustannym zdziwieniem nie przestaje się przyglądać ludziom i ich wspierać, nie musi uosabiać nowoczesnego myślenia, by zostać docenionym.
Jakim cudem jeszcze nikt nie wpadł na pomysł kontynuacji losów Forresta Gumpa? Ależ wpadł. Ze względu na sukces pierwszej książki i filmu ruszyły nawet prace nad kontynuacją. Scenarzysta Eric Roth przedstawił scenariusz kontynuacji ... 10 września 2001 r., ale po atakach z 11 września zapanowało poczucie, że "świat się zmienił" i że fabuła "Gump and Company" (to oczywiście kontynuacja książki pióra Winstona Grooma) nie jest już aktualna.
Mimo to, przed kilku laty Zemeckis i Roth przyznali, że powstała kolejna wersja scenariusza sequela. Czegóż tam nie ma! Są m.in. sceny spotkań Forresta z O.J. Simpsonem i z księżną Dianą. To także wedle scenarzysty Forrest miał być inspiracją dla... Marka Zuckerberga do stworzenia Facebooka. Dzięki niemu również oddział Navy SEAL znalazły Osamę bin Ladena!
W 2022 roku Tom Hanks powiedział, że nigdy poważnie nie rozważał kontynuacji filmu. Wyraził też wdzięczność, że nie jest zobowiązany żadną umową do jej nakręcenia. - Zawsze mówiłem: "Chłopaki, jeśli jest powód, żeby to zrobić, zróbmy to. Jeśli mamy rewelacyjny scenariusz. Ale nie możecie mnie zmusić. Istnieje naturalna skłonność, związana z czystą komercją, która mówi: Hej, właśnie trafiłeś w dziesiątkę, więc zrób to jeszcze raz, a będziesz miał kolejne trafienie. Ale ja nigdy nie myślę w ten sposób - tłumaczył w rozmowie z "USA Today". Po czym, wznosząc oczy do nieba, oświadczył: "Strzeż nas panie Boże przed sequelem".
Zamiast niego Zemeckis, Hanks i Wright pracują znów razem nad nową produkcją pod roboczym tytułem "Here" (Tutaj). W streszczeniu twórcy zapowiadają ją jako: "Oryginalny film o rodzinach wielodzietnych i wyjątkowym miejscu, które zamieszkują. Historia podróżuje przez pokolenia, przechwytując ludzkie doświadczenia w najczystszej formie, tworząc opowieść o życiu, miłości I stracie". Pierwsze zdjęcia pokazują aktorski duet Hanks-Wright odmłodzony za sprawą cyfrowej technologii. - Zawsze pociągała mnie technologia, która pomaga opowiadać historie - przyznaje Zemeckis.
Udowodnił to między innymi, jak wiadomo, w nagrodzonym również za efekty specjalne "Forreście Gumpie".