Reklama

Urodziły się w Zakopanem. Matka była czeską pisarką z Zaolzia, ojciec rzeźbiarzem, wykładowcą w Zakopiańskiej Szkole Przemysłu Drzewnego. Góry miały we krwi. Odważne, bezkompromisowe, waleczne. Wyznaczały nowy styl wspinaczki kobiecej. Nie tylko dorównywały mężczyznom, ale też bywały od nich lepsze. Nastała era taterniczek-pionierek, a słowa Walerego Eljasza-Radzikowskiego, że "Rysy jest to ostatni szczyt w Tatrach, który może osiągnąć niewiasta bez utraty czci niewieściej" odchodziły do lamusa. Kobiety, w tym siostry Skotnicówny, sięgały po więcej, stając ramię w ramię z mężczyznami.   

"Tatry są mną i ja jestem nimi"

"Tatry są mną i ja jestem nimi" - mawiała starsza z sióstr, Marzena. Była wyśmienitą taterniczką. Do jej sukcesów należą: pierwsze wejście północną-zachodnią ścianą Kozich Czub, pierwsze przejście północnej ściany Małego Ostrego Szczytu czy pierwsze przejście wschodniej krawędzi Żółtej Ściany. Blond włosy i nietuzinkowa uroda Marzeny sprawiały, że miała wielu adoratorów. Jednym z nich był słynny poeta Julian Przyboś. Zakochał się w młodej Skotnicównie w cieszyńskim liceum, w którym wykładał literaturę. Marzena miała zaledwie 16 lat, Julian był 10 lat starszy. Ona była ogniem, żywiołem, marzyła o zdobywaniu szczytów, on miał lęk wysokości i nie pałał miłością do gór. Jednak zapałał miłością do nastoletniej taterniczki. Czy odwzajemnionej? Tu pojawiają się wątpliwości. Marzena przyjechała do szkoły w Cieszynie tuż po tragicznej śmierci Mieczysława Szczuki, awangardowego artysty i taternika. W 1927 roku zginął na Zamarłej Turni, gdzie dwa lata później miała stracić życie młoda Skotnicówna. Szczuka zadurzył się w Marzenie, prawdopodobnie z wzajemnością. Jeżeli chodzi o Przybosia, Marzena miała darzyć go jedynie "przelotnym uczuciem". 

Reklama

Wyjazd Marzeny z Zakopanego do Cieszyna mógł mieć też inną przyczyną. Stanisław Zieliński w książce "W stronę Pysznej" opisuje jak Józef Oppenheim, naczelnik TOPR, postanowił rozmówić się z matką sióstr na temat, jego zdaniem, nieodpowiedniego zajęcia młodych panien. Uważał, że wspinaczka nie jest dla kobiet i że ich słaba siła fizyczna niechybnie doprowadzi do katastrofy. Być może właśnie po tej rozmowie matka zdecydowała się odesłać Marzenę z Zakopanego, licząc, że dziewczyna porzuci pasję do gór. Tak się oczywiście nie stało. Skotnicówna po skończeniu liceum w Cieszynie wróciła w Tatry i z jeszcze większym zapałem pokonywała górskie szlaki.

Dzikość i pasja

Obie Skotnicówny wspinały się doskonale, ale to Lida, choć o dwa lata młodsza, była lepsza. Już w wieku 13 lat pokonywała najtrudniejsze drogi w Tatrach. Jej mistrzem i nauczycielem był sam Bronisław Czech, jeden z najwybitniejszych polskich sportowców okresu międzywojennego. Lida nie była tak piękna jak jej starsza siostra, ale miała w sobie dzikość i pasję, która przyciągała jak magnes. Urokowi młodziutkiej taterniczki nie mógł się oprzeć sam Wiesław Stanisławski. Ten kilka lat starszy fenomenalny taternik zmienił oblicze polskiej wspinaczki. Zapoczątkował nowy styl wspinania - z turystycznego na sportowy. Lata jego górskiej działalności nazwano "erą Stanisławskiego". Pokonywał ekstremalne drogi, wyznaczał nowe przejścia. W górach nie istniał dla niego problem nie do pokonania. Z Lidą Skotnicówną tworzyli niezwykłą parę. Młodzi, zachłanni na życie, brawurowi, oddani największej pasji, jaką były góry. Razem się wspinali i osiągali sukcesy. W 1926 roku wraz z Bronisławem Czechem dokonali pionierskiego przejścia północnej ściany Żabiego Konia.

Duchy na Zamarłej

Zamarła Turnia, dwuwierzchołkowy szczyt w Tatrach, to prawdziwa legenda. Znajduje się w masywie Świnicy pomiędzy Zmarzłymi Czubami oraz Kozimi Czubami. Od północnej strony opada do Doliny Koziej, od południowej do Dolinki Pustej. I właśnie ta gładka, południowa ściana, ledwie 140-metrowa, to sen taterników. Długo nie zdobyta, dopiero w 1910 roku została pokonana. Jako pierwsi  wspięli się na nią słynni zakopiańczycy: Henryk Bednarski, Leon Loria, Stanisław Zdyb i Józef Lesiecki.

Tak o południowej ścianie Zamarłej pisał Wawrzyniec Żuławski: "(...) żadna w ogóle ze ścian tatrzańskich nie posiada historii tak bogatej, tak obfitującej w tragiczne epizody jak południowa Zamarłej. Wokół żadnej nie powstał taki mit nieprzystępności, mit śmiertelnego ryzyka. Krążyły legendy sprawiające, że nawet najodważniejszy, najsprawniejszy wspinacz, wstępując w skały Zamarłej odczuwał gniotący ciężar psychicznego ucisku, niepokój, lęk, grozę... (...)". Każdy taternik, który wybierał się na wspinaczkę ścianą, zwany był szaleńcem, ryzykantem lub nawet samobójcą.

Pierwszą ofiarą Zamarłej był Stanisław Bronikowski. We wrześniu 1917 roku wraz z przyjacielem Rafałem Malczewskim, synem Jacka Malczewskiego, słynnego malarza, porywają się na owianą złą sławą ścianę. Chcąc ułatwić sobie zadanie, dzień wcześniej Bronikowski wchodzi na Zamarłą szlakiem turystycznym i spuszcza linę po południowej ścianie. Następnego dnia szybko pokonują łatwiejszą część, dochodzą do rysy, Bronikowski idzie pierwszy asekurowany przez Malczewskiego. Wpinają linę w stary hak pozostawiony przez poprzedników. Bronikowski wspina się szybko, znajduje się już 15 metrów ponad hakiem, w bardzo trudnym terenie. W tym momencie dochodzi do wypadku. Młody taternik odpada od ściany, lina nie wytrzymuje napięcia. Stanisław Bronikowski roztrzaskuje się o piargi Dolinki Pustej. Malczewski przywiązany resztką liny czeka 19 godzin na pomoc. Matka Bronikowskiego po wypadku długo przychodziła pod ścianę. Ubrana na czarno siadała pod skałą i opłakiwała śmierć ukochanego syna. Jak głosi jedna z tatrzańskich legend, do tej pory można w Pustej Dolince spotkać ducha Czarnej Damy.

Mały błąd?

10 lat później na Zamarłej ginie Mieczysław Szczuka, awangardowy artysta, doskonały taternik, adorator Marzeny Skotnicówny. W sierpniu 1927 roku postanawia wspinać się na ścianę w towarzystwie dwóch niedoświadczonych 19-latków. Szczuka ma na swoim koncie wiele trudnych dróg, w tym Zamarłą. Jest wspinaczem ekstremalnym. Wypad z nowicjuszami traktuje jak "lekką" wycieczkę z dreszczykiem emocji. Szczuka "uczy" ich naprędce asekuracji, pokazuje, jak wypuszczać linę. Do dziś nie wiadomo, dlaczego taternik odpada od ściany. Czy to on popełnił błąd, czy jego młodzi towarzysze? Od nich nie można było się niczego dowiedzieć, mieli zbyt mało taternickiego doświadczenia, aby móc racjonalnie wytłumaczyć co się stało. Zamarła Turnia pochłonęła kolejną ofiarę.

W jeden dzień straciła obie córki

6 października 1929 roku pod ścianą Zamarłej stają siostry Skotnicówny. Marzena ma 18 lat, Lida jest dwa lata młodsza. Ich ambicją jest pierwsze, czysto kobiecie przejście drogi. Mają już spore doświadczenie, są pewne swoich sił i pragną zmierzyć się z legendarną ścianą. Być może Marzena ma też własne porachunki z górą, która zabrała jej ukochanego.

Nastoletnie taterniczki wyruszają z Zakopanego w piękny, słoneczny dzień. Idą na Halę Gąsienicową i przez Zawrat do Doliny Pięciu Stawów. Tam czekają na nich znajomi, z którymi siostry mają odbywać wyprawy wspinaczkowe. Nie wiadomo, dlaczego zamiast odpocząć po długim, męczącym podejściu, taterniczki decydują się atakować ścianę. Nie są na niej same. Powyżej wspinają się trzej wybitni taternicy: Bronisław Czech, Jerzy Ustupski i Józef Wójcik. Świadomość obecności starszych, doświadczonych kolegów musiała zadziałać na siostry dopingująco. Chciały pokazać, że w górach są równie sprawne i odważne jak mężczyźni. Poruszają się szybko i z łatwością pokonują niższe partie ściany. 

"Grupa Br. Czecha, w której Ustupski szedł ostatni, znajdowała się już pod dolnym trawersem ściany, gdy zauważono podążające w ich ślady dwie turystki. Po dojściu ich na odległość około 50 metrów poznano w nich Skotnicówne i głośno wymieniono pozdrowienia, nadto Ustupski zapytał, czy mają haki, na co Lida S. odrzekła twierdząco. Po krótkim czasie doszły Skotnicówne do Ustupskiego, który znajdował się na końcu trawersu i częstowały go cukierkami" - pisze Ignacy Bujak w kronice TOPR z 1929 roku. Mężczyźni ruszyli dalej, zostawiając siostrom hak, który miał ułatwić im asekurację. Lida wpięła do niego karabinek i ruszyła śmiało w przewieszoną część rysy. Chwilę później Bronisław Czech, który przeszedł już górny trawers, zobaczył lecące bezwładnie ciało. Za Lidą spadała Marzena. Siostry, złączone liną, runęły w przepaść. "Głuche uderzenie, ciała potoczyły się jeszcze rozpędem, zahurkotały jakieś poruszone z miejsca kamienie - i wszystko ucichło. Na piargu zostały dwie ciemne, nieruchome plamy..." - czytamy w "Trylogii tatrzańskiej" Wawrzyńca Żuławskiego. 

Kolejnego dnia ratownicy ruszyli pod ścianę. "Oppenheim patrzył na ciała związane liną i myślał ze smutkiem, że już się stało to, co się stać wcześniej czy później musiało. W śmiertelnym momencie zawiodły siły. Mięśnie zdrewniały i odmówiły posłuszeństwa" - opisuje Stanisław Zieliński w książce "W stronę Pysznej". Lida popełniła błąd i odpadła od ściany pociągając za sobą Marzenę. Śmierć sióstr przypieczętował wadliwy karabinek. Mocne szarpnięcie rozgięło stalowy pierścień. Siostry Skotnicówny były ostatnimi ofiarami Zamarłej Turni. 

"Ten świat, wzburzony przestraszonym spojrzeniem,

uciszę,

lecz -

Nie pomieszczę twojej śmierci w granitowej trumnie Tatr"

Śmierć młodziutkich taterniczek była ciosem dla zakochanych w nich mężczyzn. Wiesław Stanisławski, narzeczony Lidy, czekał na nią w schronisku w Pięciu Stawach. Gdy zobaczył ratowników niosących ciała, padł zrozpaczony na ziemię. Stanisławski zginął w 1933 roku podczas próby wspinaczki na zachodniej ścianie Kociołka w Dolinie Batyżowieckiej. Julian Przyboś jak tylko dowiedział się o śmierci Marzeny i Lidy przyjechał do Zakopanego. Zamieszkał w domu rodzinnym sióstr i zajął się organizacją pogrzebu. W hołdzie zmarłej ukochanej napisał utwór "Z Tatr" Pamięci taterniczki, która zginęła na Zamarłej Turni.