Reklama

"Ruszam gdzieś w Połoniny, tam zmęczony wspinaczką człowiek staje się inny. Tam na dole zostało wszystko to, co cię męczy. Patrząc z góry wokoło, świat wydaje się lepszy" - śpiewał zespół KSU. "Przyjeżdżaj zaraz, jeśliś jest na chodzie, rzuć politykę, panny i ballady. Tutaj jesienią - jak w rajskim ogrodzie, oprócz istnienia nic cię nie obchodzi. Przyjeżdżaj w Bieszczady" - przekonywał Jacek Kaczmarski, a Wojciech Młynarski pisał, że "gdy na zmartwienia nie ma rady, zamiast dzień stracony gonić, zamiast ronić łzy spod rzęsy, po prostu wyjedźcie w Bieszczady". Hasło porzucenia wszystkiego na rzecz Bieszczadów ma bardzo długą historię. Niewiele osób jednak zdaje sobie sprawę jak długą.

Dawno, dawno temu...

W okolicach Bystrego można znaleźć ślady z czasów prehistorycznych, niedaleko wsi Studenne odkryto z kolei tajemniczy krąg... Nie no, nie będziemy się przenosić aż tak daleko. Wystarczy, że wrócimy do czasów powojennych. To właśnie w tym okresie, jak głosi jedna z teorii, narodziła się wizja Bieszczadów jako raju dla miłośników natury.

Reklama

Przed 1939 rokiem tamte tereny były dość gęsto zaludnione, a po wejściu Armii Czerwonej i rozpoczęciu "Akcji Wisła" tamtejsza ludność została wysiedlona na wschód lub na tereny Ziem Odzyskanych, przede wszystkim w okolice Olsztynka, Legnicy i Koszalina. Po przetransportowaniu ludzi wojsko, żeby dopełnić akcji, podpalało kolejne wsie, pozostawiając za sobą tylko zgliszcza i pozbawione opieki zwierzęta. Wtedy opuszczonymi ziemiami zawładnęła Matka Natura. Tak Bieszczady stały się owianym legendą, dzikim miejscem. Później wizję odludnego terenu, do którego nie dociera cywilizacja, podbił m.in. film "Baza ludzi umarłych", nakręcony (choć ostatecznie niezbyt wiernie) na podstawie "Następnego do raju" Marka Hłaski. A potem Młynarski, Kaczmarski...

Niektórzy twierdzą natomiast, że hasło "rzucenia wszystkiego i wyjechania w Bieszczady" pochodzi z politycznego dowcipu, w którym na egzaminach wstępnych na kierunek nauk politycznych pojawia się zupełnie nieprzygotowana kandydatka. "Co Pani wiadomo na temat programu ekonomicznego dla Polski realizowanego przez ministra Hausnera? Co Pani wie o polityce społecznej Leszka Millera? A nazwisko Kwaśniewski, z jaką funkcją w państwie kojarzy się Pani?" - pyta profesor. Gdy ta nie odpowiada, profesor pyta, skąd pochodzi. "Z Bieszczadów" - odpowiada kobieta, na co nauczyciel podchodzi do okna, wygląda na ulicę, zamyśla się, po czym mówi do siebie: "A może by tak wszystko pier***nąć i wyjechać w Bieszczady?". Ale osobiście stawiałabym jednak na historię, Hłaskę i Młynarskiego.

Piękna wizja Bieszczadów

Co jest w tych Bieszczadach takiego wyjątkowego? Pierwsze, co rzuca się w oczy to, jak ludzie żyją tam w zgodzie z naturą. Żadna tam asfaltowa droga do Morskiego Oka. Nadal można znaleźć miejsca nieturystyczne, w których częściej zobaczy się jelenia niż drugiego człowieka. Coś dla siebie znajdą też miłośnicy architektury - wspomnijmy choćby drewniane cerkwie, które można znaleźć w bieszczadzkich wsiach. Przy okazji Bieszczady są nadal najmniej zaludnionymi górami w Polsce, a z drugiej strony szczyty są na tyle przystępne, że spokojnie można wybrać się na wędrówkę z dziećmi. No i połoniny. Obowiązkowy punkt do zobaczenia chociaż raz w życiu.

Ale takie rzeczy, to mogę sobie spisać z artykułu "Dlaczego warto pojechać w Bieszczady". Dlatego postanowiłam oddać głos osobom, które żyją lub żyły tam na co dzień. "Bieszczady to po prostu piękne miejsce, można zatracić się, przemierzając lasy i łąki, chłonąc przepiękne widoki o każdej porze roku. Ja pierwszy raz przyjechałam tutaj na majówkę, zachwyciłam się zielonymi zboczami, poprzetykanymi bielą kwitnących dzikich sadów - to pozostałości po dawniej mieszkającej tutaj ludności - i rowami porośniętymi kaczeńcami" - wspomina Agata Dąbrowska, która pewnego dnia postanowiła faktycznie rzucić wszystko i przenieść się w Bieszczady. "Dla mnie Bieszczady to też ludzie - zwykle otwarci, chętni do pomocy, pełni pasji i cudownej wrażliwości" - dodaje.

"Przede wszystkim lubię Bieszczady za spokój, który można tam otrzymać i na pewno za czystsze powietrze, jeszcze nieskażone tak mocno. To jest moje miejsce na Ziemi, mój dom rodzinny, moje serce, więc zawsze mnie ciągnie w te Bieszczady" - mówi z kolei Michał Matuszewski, pochodzący z Bieszczadów muzyk, obecnie mieszkający w Krakowie. "Dzięki temu, że człowiek stamtąd na chwilę wyjedzie i w większym mieście realizuje się zawodowo, wracając w Bieszczady, docenia ten spokój i tę ciszę jeszcze bardziej" - przyznaje.

A u mnie to było tak...

Moje pierwsze wspomnienie z Bieszczadów? Jak siedzimy z rodziną w a’la pieczarze stworzonej z korzeni przewróconego drzewa, kryjąc się przed ulewą i jedząc kanapki. Mogłam mieć wtedy z 7-8 lat, ale ten niesamowity klimat dzikości, ale i wolności, i respektu do natury, pamiętam do dziś. Później były ze dwa albo trzy obozy z ogniska muzycznego, na których okazało się, że nie mam talentu, ani do śpiewania, ani do grania na instrumentach, ani tym bardziej do rysowania. Stamtąd pamiętam z kolei twórczą atmosferę i jakieś zabawy na hali niedaleko wypasających się owieczek. A potem były kolejne kolonie, z których najbardziej w głowie utkwiło mi spanie w wojskowych namiotach, siedzenie w jedynym budynku w okolicy w trakcie burzy, zielone pioruny, których nie da się zobaczyć nigdzie indziej i tajemne przejście przez las do uroczego potoku. I pięciokilometrowe wyprawy do wiejskiego sklepiku.

Kiedy już skończył się okres obozowy, opuściłam wyjazdy w Bieszczady na bardzo długo. Aż w końcu, już jako dorosły człowiek, trafiłam do Cisnej, na festiwal ZEW się budzi. Samo to, że byliśmy w samym sercu Bieszczadów, sprawiało, że festiwal miał wolny, chilloutowy klimat. Drugiego dnia, przed południem, spotkałam Juliana, właściciela karczmy, w której nocowałam.
- Chciałabym się gdzieś przejść, ale nie mam pojęcia gdzie. Nie mam za bardzo czasu jechać nigdzie dalej - powiedziałam, zdając sobie sprawę z tego, że do najpopularniejszych miejsc w Bieszczadach mam raczej daleko.
- Przejdź tutaj przez tory kolejki i idź żółtym szlakiem. Tam jest ładnie.

Była końcówka czerwca, pogoda piękna, więc zabrałam butelkę wody i ruszyłam we wskazanym kierunku. Chwilę później, idąc stromym podejściem, przeklinałam się i zastanawiałam, dlaczego człowiek się tak męczy z własnej woli. Ale po osiągnięciu Małego Jasła całe zmęczenie przeszło. Wszechobecna zieleń, piękna panorama na inne szczyty i brak innych turystów działają jak najlepsza ładowarka energii. Całości dopełniło przemycie twarzy wodą z potoku. Okazało się, że nie trzeba iść wcale bardzo daleko, w Bieszczadach można iść... gdziekolwiek i to i tak będzie dobry wybór. "Dlaczego tyle czasu mnie tu nie było?!" - pomyślałam sobie. I kilka miesięcy później, spontanicznie, w zmęczeniu pracą i ciągłym bieganiem, stwierdziłam, że muszę gdzieś wyjechać. Bieszczady były pierwszym wyborem i chyba najlepszym, na jaki mogłam postawić. Tym razem Ustrzyki Dolne, Górne i Tarnica w jesiennej odsłonie.

"Wyłącz telefon, bo się nie wypłacisz"

Tylko że... nie wszystko było takie kolorowe. Bez samochodu dojazd do jakiegokolwiek miejsca w Bieszczadach to większe wyzwanie logistyczne. Do tego trzeba uważać, żeby nie złapać czasem ukraińskiej sieci, nawet w tych miejscach, które nie są w bezpośrednim sąsiedztwie granicy. Wtedy przeszło mi przez myśl, że chyba życie tam wcale nie jest takie łatwe. Co myślą o tym sami mieszkańcy?

"Trudności ze znalezieniem pracy, trudności dla niezmotoryzowanych, trudności, dla tych którzy potrzebują kolorowych sklepów, kafejek... Dla mnie przemieszczanie się po Bieszczadach nawet jak przez jakiś czas nie dysponowałam samochodem, nigdy nie stanowiło problemu. Jeździłam autobusem, umawiałam się ze znajomymi albo łapałam stopa. Zasięg telefonii komórkowej nie wszędzie jest, a nawet jak jest to... nie zawsze jest. Ale trudności sami tworzymy, wszystko zależy od naszego nastawienia" - mówi Agata.

Michał wspomina i o trudnościach z dojazdem, i o zasięgu, ale też o tym, że młodzi na start muszą wyjechać do większego miasta, żeby zdobyć wykształcenie i pieniądze. "Na pewno jest to bardzo trudne, żeby na terenie bieszczadzkim zdobyć wykształcenie na prestiżowych uczelniach czy w miejscach, gdzie faktycznie można realizować swoje możliwości. Pamiętam, że jak przyjechałem do Krakowa, to się zachłysnąłem mocno tym życiem... miastowym. Chyba każdy to przeżywa na początku, że wszystko by się chciało - do teatru po pięć razy w tygodniu, do kina każdego dnia..." - śmieje się. "W dużym mieście ma się wszystko zapewnione, pod tym względem jest dużo łatwiej" - twierdzi.

"Myślę, że warto poznać nieco inne życie - wyjechać na studia, poznać świat, zdobyć zawód, doświadczenie i wrócić. Ale Bieszczady to region typowo turystyczny, jest ‘kolorowo’ nie tylko złotą polską jesienią, sporo ludzi z różnymi pasjami właśnie tutaj rozwija swoje kariery. Poznałam tu wielu artystów - muzyków, fotografów czy malarzy" - dodaje do tego Agata. Michał z kolei zwraca uwagę, że choć "młodzi" wyjeżdżają do centralnej Polski, później i tak wracają i realizują się w Bieszczadach: "Takim przykładem jest pani Elżbieta Dzikowska, która zwiedziła cały świat, napisała wiele książek i, wspólnie z mężem, nagrała wiele filmów, ale w momencie, kiedy już chciała znaleźć swoje miejsce na Ziemi, powiedziała, że są to właśnie Bieszczady".

"Teraz to już nie to samo"

Ta legenda dzikiego terenu, w którym można odciąć się od wszystkiego, i popularność hasła "Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady", doprowadziły do tego, że nieokiełznane góry stały się typowym miejscem turystycznym. Na początku szlaku z Ustrzyk Górnych na Tarnicę jest parking, a przy nim kilka stoisk z jak to kiedyś pisałam o targu we Lwowie, "starymi książkami, płytami, biżuterią i amuletami, które przeniosą cię dwa lata wstecz albo cztery do przodu". Tylko w tym przypadku wszystko z hasłem "Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady".

"Jeżdżę tam właściwie z sentymentu i żeby zobaczyć się ze znajomymi. Jeszcze kilka lat temu było parę miejsc, gdzie można było się wybrać i mieć prawie stuprocentową pewność, że spotka się maksymalnie kilka osób. Ostatni weekend pokazał mi, że jednak już takich miejsc w Bieszczadach prawie nie ma. Wszędzie dzikie tłumy, piknikowanie, śmieci... Gdy słyszę, że w okolicach Cisnej, chcą budować stoki narciarskie, to myślę, że to naprawdę koniec. Bieszczady nie mają w sobie już nic dzikiego, a kiedyś można było samotnie wędrować, spotykać żubry na Sanie lub wilki na polanach" - komentuje smutno fotograf Robert Wilk.

"Można było przejść samotnie połoniny i być pewnym, że uda się przenocować w Chatce Puchatka. Czasem na ławie, stole lub podłodze, ale było można, a ostatnio, żeby zobaczyć połoninę Caryńską w pełnej krasie i w ciszy, wychodziłem w środku nocy, by być o świcie. Ostatnie godzinne stanie w korku za Wetliną już całkowicie zniechęciło mnie do jesiennych weekendów w Bieszczadach. Z drugiej strony jednak przecież wszyscy mają prawo do odwiedzania Bieszczadów i w zasadzie to dobrze, że tak spędzają czas. Lepsze to niż ślęczenie przed ekranem. Tylko te śmieci i hałas to naprawdę makabra" - dodaje.

"Zadeptanie. Ja to tak nazywam - zadeptanie pięknego terenu. Jesteśmy coraz bliżej tego, że to miejsce już nie będzie tak dzikie" - podsumowuje Michał.