Natalia Grygny, INTERIA: Nowy Jork. Jay-Z i Alicia Keys w "Empire State of Mind" śpiewają o "betonowej dżungli, w której rodzą się sny". Z kolei Taylor Swift w utworze "Welcome to New York" stwierdza, że "miasto czeka na ciebie". Na ciebie też czekało?
Magdalena Żelazowska, dziennikarka, pisarka, autorka książki "Nowy Jork. Miasto marzycieli":
- Nowy Jork zdecydowanie na mnie czekał. Przekonałam się o tym, kiedy po raz pierwszy postawiłam tam stopę, a konkretnie, kiedy zmierzałam taksówką z lotniska Johna F. Kennedy’ego na Manhattan. Przed przeprowadzką przyjechałam zająć się kwestiami organizacyjnymi takimi jak wynajem mieszkania, zapoznanie z przyszłą pracą. Krótka przygotowawcza wizyta okazała się dla mnie przeżyciem na wskroś poruszającym. W końcu była to moja pierwsza w życiu podróż do Nowego Jorku.
Podróż do miasta jak z filmu?
- Wychowywałam się na filmach i serialach kręconych w Nowym Jorku. Przypominały historie z odległej krainy, do której nie wiadomo czy kiedykolwiek uda mi się dotrzeć. Później podróżowanie stało się o wiele prostsze i tańsze, więc to uczucie niedostępności gdzieś zniknęło, ale nie zniknęła magia. Pomimo przeróżnych opinii na temat Nowego Jorku, wiele osób twierdzi, że to miasto wygląda dokładnie tak jak na filmach i zdjęciach. To naprawdę uderzające: wychodzisz z samolotu i czujesz się, jakbyś właśnie trafiła na plan filmowy. Możemy mieć poczucie, że Nowy Jork faktycznie na nas czekał, zawsze tam był, po drugiej stronie oceanu - dokładnie taki, jak sobie wyobrażaliśmy.
- Nie mitologizowałabym jednak stwierdzenia, że Nowy Jork czeka, żeby do niego przyjechać i spełnić swoje marzenia. Myślę, że współcześnie to o wiele trudniejsze niż kiedyś, ale przecież dzięki marzeniom odkrywców, osadników i imigrantów to miasto w ogóle powstało. Taka jest jego historia i moim zdaniem w niej tkwi sekret jego niezwykłości.
Chciałabyś czasami cofnąć się w czasie i na nowo doświadczyć emocji, które towarzyszyły ci podczas pierwszej podróży?
- Oczywiście! Chciałabym przeżyć na nowo ten moment. Chociaż z perspektywy czasu moje pierwsze dni w Nowym Jorku zlewają się w jeden ze względu na ogromną liczbę spraw do załatwienia. Niestety nie było tak kolorowo, że już pierwszego dnia rozpoczęłam epicki spacer po mieście. Dopiero po wypełnieniu wszystkich obowiązków związanych z przyszłą pracą i organizacją życia na miejscu, miałam trochę czasu dla siebie.
- Popołudniami robiłam wszystkie rzeczy, które dzisiaj wydają mi się po prostu... turystyczne. Jednak wtedy budziły moja absolutną euforię. Jeździłam wycieczkowym autobusem z odkrytym pokładem, gdzie pasażerom rozdawali słuchawki, z których sączyła się wspomniana piosenka "Welcome to New York" Taylor Swift. Byłam pod Empire State Building, przejechałam przez Broadway, wybrałam się pod Statuę Wolności. Spacerowałam do oporu i tym samym "odhaczyłam" wszystkie obowiązkowe punkty programu, które oglądałam do tej pory na pocztówkach. W trakcie tego zwiedzania nie opuszczała mnie myśl: za chwilę będę tutaj mieszkać!
Dziennikarz i pisarz Charlie LeDuff stwierdził, że tylko marzyciele przyjeżdżają do Nowego Jorku. Ty ponoć akurat o nim nie marzyłaś o nim, więc co - oprócz propozycji pracy - cię skusiło?
- Jestem marzycielką i przekonałam się o tym, dopiero gdy pojawiła się opcja pracy za oceanem. Nigdy nie planowałam wyjeżdżać z Polski, ale zawsze interesowały mnie historie osób, które decydowały się na taki krok. Moja znajoma - de facto pracująca wówczas w Interii - Jolanta Prusak, zdecydowała się na przeprowadzkę na Bali. Postanowiłam z nią na ten temat porozmawiać, wywiad ukazał się na moim blogu. Później rozmawiałam z innymi kobietami, które zdecydowały się na emigrację. Z ich historii powstała moja książka "Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata". O ironio, w tym samym miesiącu, w którym książka trafiła do księgarń, sama otrzymałam propozycję wyjazdu.
- Po urlopie macierzyńskim rozpoczęłam pracę w nowej firmie, gdzie szybko zaczęły się rozmowy na temat wakatów w zagranicznych biurach, w tym w Nowym Jorku. Tutaj z pewnością uśmiechnęliby się nowojorczycy, którzy stworzyli sztukę pozytywnego myślenia. Jej moc w latach 50. XX wieku głosił nowojorski pastor Norman Vincent Peale. Uważał, że nasze myśli mają moc kształtowania naszego życia i przyciągania do niego tego, na czym się skupiamy. Śmieję się, że pracując nad książką o przeprowadzkach, chyba przyciągnęłam do siebie Nowy Jork.
W książce zdradzasz, że decyzja o rzuceniu Warszawy na rzecz Nowego Jorku wcale nie była taka prosta.
- Początkowo byłam skonsternowana: świetna opcja, ale dlaczego w takim momencie? Miałam małe dziecko, ułożone życie w Warszawie. Ze względów rodzinnych przeprowadzka zapowiadała się karkołomnie. Przede mną piętrzyły się komplikacje, przeszkody do pokonania. Cały ten wyjazd musiałam zorganizować sobie sama, a Stany Zjednoczone nie są najbardziej przyjaznym krajem pod tym względem. Nie miałam jednak wątpliwości, że bardzo chcę spróbować. Czasami zastanawiałam się, czy dam radę i jaki to ma sens, ale w środku wszystko mówiło, że podejmuję słuszną decyzję.
- Gdy stanęłam w miejscu, z którego roztacza się panorama na Manhattan, poczułam, że to jest to. Niezwykły moment. Przed przeprowadzką miałam właściwie wszystko, czego chciałam. Nie liczyłam na to, że w Nowym Jorku się dorobię, bo koszty życia są wysokie. Nie miałam nadziei, że zostanę sławna, odkryje mnie agent z agencji modelek, trafię na plan filmu albo zrobię karierę artystyczną. Marzyłam po prostu o ciekawym życiu, przeżyciu go tak, abym miała co wspominać. Nowy Jork na pewno mi w tym pomógł.
Czy wtedy, gdy podziwiałaś panoramę Manhattanu, poczułaś się częścią czegoś większego?
- Uderzyło mnie, że ci, którzy przybywali do Nowego Jorku przede mną, musieli czuć dokładnie to samo. Miasto powstało dzięki ludziom, którzy skądś przybyli i na coś liczyli. Najpierw rdzenni mieszkańcy przywędrowali tu z terenów dzisiejszej Syberii, a następnie osadnicy z Europy przypływali tu na statkach. Nikt nie wiedział, co go czeka, miał jednak w głowie utkany plan: oto pojawia się szansa, by uczestniczyć w budowaniu nowej kolonii, nowego miasta i kraju. Pierwsi osadnicy mogli otrzymać ziemię, zapracować na lepsze życie.
- W późniejszych latach pojawiały się fale imigrantów, którzy chcieli poprawić swój los, ale i rozwijać miasto, budować je coraz wyżej i szerzej. Z czasem pojawiły się spektakularne kariery artystyczne, biznesowe, finansowe. Coraz częściej wierzono, że Nowy Jork spełnia marzenia, pozwala zarobić, stworzyć lepsze życie. Ta wiara żyje do dziś.
Zaznaczasz, że współcześnie nieco trudniej spełnić swój "american dream".
- Warunki bardzo się zmieniły, co mogą potwierdzić Polacy przyjeżdżający do Nowego Jorku w latach 80. czy 90. Dziś pobyt w Nowym Jorku nie jest tak opłacalny jak dawniej, niekoniecznie można się dzięki niemu życiowo ustawić. Niektórzy wręcz z tego miasta się wyprowadzają, bo życie w nim staje się nieznośne. Trudno wiązać koniec z końcem, ludzie nie chcą pracować ponad siły tylko po to, by zarobić na bieżące utrzymanie. Natomiast mit Nowego Jorku, jego wyjątkowości, przebywania wśród ludzi mogących wspólnie stworzyć coś niesamowitego, jest nadal żywy. Nie wiem, czy Nowy Jork zmienia życie na lepsze, ale na pewno daje potężny zastrzyk energii i inspiracji.
Nadal też żywy jest mit o karierze w stylu "self-made man", czyli ciężkiej pracy, dzięki której można dostać się na szczyt. Wątek ten obecny jest w muzyce czy filmach. Poruszyła go nawet Jennifer Lopez w swoim hicie "Jenny from the block". Gwiazda, która urodziła się i wychowała w Bronksie, śpiewa: "Niech cię nie zmyli ilość kasy, jaką mam. Nadal jestem Jenny z sąsiedztwa. Miałam niewiele, teraz mam dużo, ale gdziekolwiek się znajdę, nie zapomnę skąd pochodzę".
- Większość myśli, że jak przedrze się przez sito emigracyjnych przepisów, sprawy się zadzieją same... Dolary będą leżeć na ulicach lub wisieć na drzewach, a kariera i wielkie możliwości czekać na każdym kroku. Stop, tak nie jest. Przybysze muszą szybko zweryfikować to podejście. Nowojorczycy nauczyli mnie jednej ważnej rzeczy: tutaj wszystko jest możliwe, ale trzeba samemu sobie na to zapracować. To ludzie, którzy nie oglądają się na innych, nie oczekują, że coś im się załatwi, że coś im się należy, a państwo czy miasto jest im coś winne. Biorą sprawy w swoje ręce i wiedzą, że wiele zależy od nich. Często przekłada się to na intensywną, ciężką pracę. Uważają, że sami kształtujemy swoje życie - nie tylko w sferze materialnej, ale również w kwestii naszych ambicji, pasji, sposobu spędzania wolnego czasu, wyglądu czy zdrowia. To bardzo amerykańskie podejście - wszystko w naszych rękach. Każdy, kto do Ameryki przybywa, musi się tego szybko nauczyć.
- Dotarłam kiedyś nawet do powiedzenia imigrantów przybywających tu z Europy w XIX wieku: "mówili nam, że w Nowym Jorku są złote ulice, a tu okazało się, że ani złote, ani wybrukowane - sami musimy je zbudować". I takie są początki wielu przybywających do Nowego Jorku. Ciężka praca jednak popłaca.
Nowojorczycy wymykają się wszelkim schematom?
- Ciekawe pytanie. Żyje tu ponad 8 milionów ludzi. Są najróżniejsi, pełno tu ekscentryków, odszczepieńców, oryginałów. Ściągają tu ludzie z całych Stanów, którzy nie mogą się odnaleźć na konserwatywnej amerykańskiej prowincji. Oni potrzebują czegoś więcej, bardziej tolerancyjnego otoczenia, ale chyba przede wszystkim życia, które przez cały czas będzie dostarczało jakichś wrażeń.
- Nowy Jork to tygiel. Funkcjonując w grupie, która jest etnicznie, kulturowo i mentalnie tak zróżnicowana, powoli uodparniamy się na dostrzeganie różnic. A jeśli nawet je dostrzegamy, to przestają na nas robić wrażenie. Z drugiej strony w jakimś stopniu i to staje się pewnym schematem. Bo w oryginalności i wolności też pewien porządek, co mnie bardzo zaskoczyło.
- Nowojorczycy są uporządkowani i potrafią świetnie funkcjonować jako społeczeństwo. Są też bardzo zasadniczy w życiu codziennym, np. w przestrzeni publicznej. Każdy przyjezdny musi się liczyć z ciągłym napominaniem, zwracaniem uwagi - dotyczy to, chociażby ustawiania się w kolejce, poruszania się w określonym kierunku w tłumie ludzi. Jeśli tak drobne rzeczy nie są dla ciebie oczywiste, uważaj: nowojorski tłum natychmiast cię upomni i pokaże, jak należy postępować.
- Z jednej strony mamy tu pełen indywidualizm, a z drugiej - poszanowanie wspólnoty, zasad. Moim zdaniem jest to dobre podejście, bo ciężko byłoby utrzymać tak różnorodne społeczeństwo, nie tylko w skali samego miasta. Stany Zjednoczone są przecież ogromnym krajem, dlatego bez lokalnych przepisów i wpajanej od dziecka praworządności, byłoby trudno nim zarządzać.
Przyznaj: ile kilometrów zrobiłaś, spacerując po betonowej dżungli?
- Akurat należę do osób, które nie liczą kroków i kilometrów, ale każdą okazję wykorzystywałam, aby wyrwać się na Manhattan. Nie było to proste ze względu na pracę w pełnym wymiarze godzin i opiekę nad kilkuletnią córką, ale byłam zdeterminowana - spacerowałam z wózkiem albo w drodze na biznesowe spotkania. Nowy Jork, a zwłaszcza Manhattan idealnie nadaje się do zwiedzania pieszo. Polecam gorąco taką formę!
Monumentalna architektura, miasto świateł. Prawdziwy blask czy maska?
- Wysokie budynki to najbardziej charakterystyczny obraz Nowego Jorku. Wieżowce ze szkła i stali rzucają cień na ulicę... Mamy wrażenie, że poruszamy się jak w głębokim kanionie, bo nawet dźwięk rozchodzi się tutaj inaczej. Nawet sygnał policyjnego radiowozu brzmi niczym w jakiejś studni. Zupełnie inaczej niż w miastach europejskich.
- Nowy Jork to jednak nie tylko nowoczesność. Tutejsza zabudowa przypomina mi sękacz o wielu warstwach, które nakładały się na siebie przez wieki. W wielu miejscach można jeszcze zaobserwować kamieniczki pamiętające XIX wiek czy pagórki wystające na powierzchni wyspy, które jeszcze nie zostały zrównane z ziemią podczas intensywnej rozbudowy miasta. Spacer po mieście to lekcja historii i kultury. W jednym miejscu mamy zagęszczenie wieżowców, ale już za rogiem zaczyna się dzielnica China Town czy Little Italy. Nikogo nie dziwi, że to wszystko jest obok siebie - wychodzi się z biurowca i kupuje chińskie pierożki za rogiem.
- Nowojorczyków stale toczą dyskusje na temat autentyczności pewnych miejsc, takich jak np. Times Square. Kiedyś najsłynniejszy plac Nowego Jorku okryty był złą sławą - mieściły się tu kina erotyczne i sex-shopy, a wokół grasowały szajki dealerów narkotyków. Obecnie to czysty, uporządkowany plac, na którym stoi Disney Store i inne popularne sieciówki. Nowojorczycy cieszą się, że jest tu teraz bezpiecznie. Nie wiem, czy tęsknią za dawnym "urokiem" tego miejsca. Nikt nie powstrzyma tego, jak Nowy Jork się zmienia. Część mieszkańców pomstuje na gentryfikację, rozpaczają, że dzielnice tracą autentyczny klimat. Ale za chwilę nikt o tym nie pamięta, bo przychodzą kolejne pokolenia, dla których to jest właśnie oryginalny wygląd. Nowy Jork ma i zawsze będzie miał niepowtarzalny klimat.
Nowy Jork to nie tylko miasto marzycieli, ale i chyba romantyków. Miłość jak z filmów jest tu możliwa? Czy dla nowojorczyków randkowanie to kolejny sport albo zadanie do odhaczenia z listy?
- Mieszkańcy pragmatycznie podchodzą do życia i nowych wyzwań. Podobnie traktują kwestię znalezienia partnera czy partnerki. W Nowym Jorku jest to misja trudna, ale można do niej podejść systemowo dzięki aplikacjom, portalom randkowym i sieci znajomych. Można też umawiać się na kilkanaście randek w miesiącu i próbować dopasować drugą osobę do swoich wygórowanych wymagań. Nowojorczycy są dość pewni siebie i mają sprecyzowane potrzeby. W podejściu do miłości są pragmatyczni, ale potrzebują drugiej osoby. Nawet jeśli nie z przyczyn emocjonalnych i duchowych, to z praktycznych. Na liście są wysokie koszty utrzymania i wynajmu mieszkania - we dwoje na pewno łatwiej planować takie wydatki.
- Jedna z nowojorskich blogerek opisała poszukiwania partnera jako frustrujące, pełne gaf, nieporozumień i przeszkód. Jednak to wyśmienity temat do anegdot, dzięki którym można brylować w towarzystwie. Zatem chociażby z tego powodu warto się angażować w poszukiwania. Nowy Jork jest miastem, które sprzyja miłości i randkowaniu. Jest tu mnóstwo świetnych miejsc, do których można się udać, podążając, chociażby szlakiem filmowym, np. po Central Parku lub wybrać się na lodowisko z kubkiem gorącej czekolady...
Wygląda trochę jak scena z komedii romantycznej, ale czy te relacje przechodzą na kolejny etap?
- Czy to wszystko sprzyja zakładaniu rodziny, utrzymywaniu dłuższych związków? Kwestia dyskusyjna. Tempo życia jest zawrotne: nieustanne wyzwania, dojazdy, praca do późnych godzin, ogromne koszty utrzymania dzieci... Niekoniecznie jest to miejsce, gdzie warto uwić gniazdko. Dlatego też sporo młodych rodzin decyduje się na przeprowadzkę poza miasto. Zwłaszcza pandemia przyspieszyła podejmowanie takich decyzji. A opcja pracy zdalnej chyba je przypieczętowała. Z Nowego Jorku wyjeżdżają teraz głównie seniorzy i rodziny z dziećmi.
Z jednej strony miasto marzycieli, z drugiej miasto samotności?
- Oczywiście. Myślę, że w każdym dużym mieście musimy doświadczyć samotności. Tak już duże miasto jest urządzone - mamy sporo okazji, by poczuć się nic nieznaczącym trybikiem w machinie. Zwłaszcza jeśli przyjeżdżamy tu z innych stron, a do Nowego Jorku wielu mieszkańców przybywa zza granicy albo innych stanów. Sam fakt bycia przybyszem wskazuje na to, że musimy stworzyć sobie siatkę relacji. Trudno jednak o relacje i głębokie przyjaźnie, ale nowojorczycy muszą szybko nawiązywać znajomości, bo są im do różnych celów potrzebne. Często się przeprowadzają, dlatego nawet sąsiedzkie relacje za chwilę są nieaktualne. Mimo tego, sąsiada trzeba znać, wiedzieć, gdzie w okolicy robić zakupy, gdzie są najlepsze ceny czy sprawdzona piekarnia. Sprzyja to otaczaniu się ludźmi, ale czy to relacje dające poczucie bezpieczeństwa i brak anonimowości? Nie wiem.
- Trudno mi to wytłumaczyć, ale w Nowym Jorku nigdy samotna się nie czułam. Obawiałam się, że trafię do bezdusznej betonowej dżungli, tymczasem przez cały czas czułam się częścią nowojorskiej wspólnoty.
Nowy Jork statystycznie zwiększa szanse na szczęście?
- Myślę, że tak. Jest tu sporo rzeczy, które poprawiają samopoczucie. Mimo dużych rozmiarów Nowego Jorku nie brakuje w nim miejsc o małomiasteczkowej przytulności. Jest podzielony na dzielnice i sąsiedztwa, które dają wrażenia przebywania w swojskim otoczeniu. Miasto leży nad oceanem, więc jest tu lepszy przepływ powietrza i więcej słonecznych dni. W zasięgu godziny jazdy samochodem można znaleźć się na plaży, a to dla mnie niezawodny poprawiacz nastroju. Zewnętrzne warunki i pozytywne podejście nowojorczyków, ich wiara w to, że szczęście można zaprojektować i wypracować, daje dużo nadziei.
Twój "New York dream" uważasz za spełniony czy czujesz niedosyt?
- Wyjazd do Nowego Jorku nie był dla mnie początkiem nowej drogi życia, ale dość przyjemną przerwą w życiorysie. Z założenia był to wyjazd na kilka lat do pracy, aby zdobyć nowe doświadczenie, poznać nowych ludzi, pozwiedzać. Tę misję uważam za spełnioną. Oczywiście czuję niedosyt, bo bardzo tęsknię za miastem. Zgodnie z planem wróciłam do Polski i na razie nie planuję przeprowadzać się do Stanów na stałe. Ale taka przygoda napawa apetytem na więcej. Kto wie, może się jeszcze kiedyś z Nowym Jorkiem zobaczymy na dłużej. Ale póki co mogę powiedzieć: Nowy Jorku dziękuję ci - zdałeś egzamin.