Reklama

Nie ma na koncie żadnej nominacji do Oscara, nie mówiąc już o złotej statuetce. Nie ma nawet do Złotego Globu czy do nagrody Emmy. Niektórzy twierdzą, że marny z niego aktor: sztywny, nazbyt płytki, zawsze grający samego siebie. To jednak krzywdząca i niesprawiedliwa ocena.

Z pewnością nie jest kolejnym Marlonem Brando czy Robertem De Niro, którzy przeobrażali się z roli w rolę. Przyjmowali obce akcenty, gwałtownie chudli lub tyli, a postać była dla nich jak kostium, który należy założyć i nie zdejmować do ostatniego ujęcia. Keanu Reeves uprawia jednak inny rodzaj aktorstwa.

Reklama

"Jest jednym z niewielu znanych współczesnych aktorów, którzy nie decydują się na fizyczną przemianę. Tymczasem wciąż istnieje przekonanie, że jeśli nie ‘przeobrażasz się’ do roli, robisz coś źle. Ten sposób myślenia nawiązuje do idei, że musimy cierpieć dla sztuki" - napisała w znakomitym eseju "Dar Keanu Reevesa" krytyczka filmowa Angelika Bastien. Jej zdaniem - aktorstwo nie jest dla Reevesa, jak dla wielu kolegów, okazją do transformacji - ale stanem bycia. Keanu "opowiada nam historie poprzez swoją fizyczność, aczkolwiek z nowoczesnym akcentem". Najlepiej czuje się w kinie akcji, ale nawet w scenach, w których pozornie "nic nie robi", a jedynie zastyga w bezruchu - hipnotyzuje widzów.

Angelika Bastien przypomina historię z planu "Kleopatry" (1963 rok). Richard Burton, grający wtedy po raz pierwszy u boku Elizabeth Taylor, (późniejszej żony), zarzucił jej zupełny brak aktorskiej techniki, skarżąc się reżyserowi Josephowi L. Mankiewiczowi: "Ona po prostu nic nie robi na planie ". Wtedy reżyser odciągnął go na bok i pokazał materiał, który zaparł mu dech w piersiach. Podobnie jest z Keanu - wydaje ci się, że on nic nie robi, a nie możesz oderwać od niego oczu. Nie powinno więc dziwić, że widzowie na świecie (płci obojga), szaleją na jego punkcie.

Bijący od dwóch tygodni kasowe rekordy "John Wick 4" z Reevesem w roli tytułowej, już został uznany za najlepszy amerykański przebój akcji od czasów "Mad Maxa: Na drodze gniewu". Jego reżyser Chad Stahelski, wywodzący się ze świata kaskaderów, wie, jak ma wyglądać prawdziwe kino akcji, ale to Keanu w roli płatnego zabójcy, któremu nie udało się porzucić "fachu", sprawił, że seria zyskała status kultowej. To wzorcowy więc przykład roli, gdzie historia opowiadana jest poprzez fizyczność aktora. Dlatego Keanu niemal zupełnie obywa się tu bez słów.

Dziennikarz "The Wall Street Journal" obliczył, że w trwającym prawie trzy godziny czwartym filmie o Johnie Wicku, tytułowy bohater wypowiada zaledwie... 380 słów! Najdłuższa wypowiedź Johna to zdanie: "Ty i ja zostawiliśmy dobre życie dawno temu, przyjacielu", które kieruje do kumpla, Shimazu Koji. Jedna trzecia dialogów Reevesa w sequelu składa się... tylko z jednego słowa, i to już efekt skrótów dokonanych przez Keanu, który usunął połowę dialogów napisanych dla jego postaci.

W ciągu 10 dni od premiery film zarobił 155 mln dolarów. Dodajmy, że bez największego "rynku zbytu", czyli Chin, które przed dwoma laty, gdy aktor poparł idee niepodległościowe okupowanego Tybetu, usunęły filmy z jego udziałem z platform streamingowych.

I zakazały dystrybucji nowych.

Kręte ścieżki młodości

Jak dziwnie by to nie brzmiało w przypadku gwiazdora, któremu hollywoodzkie wytwórnie płacą 30 mln dolarów za rolę, Keanu Reeves do Hollywood zupełnie nie pasuje. Może dlatego właśnie ma opinię najbardziej lubianego aktora. Nie znosi swojej sławy i jest niezwykle skromnym facetem. Jeździ metrem, ubiera się byle jak, a zaczepiany przez fanów chętnie godzi się na wspólne zdjęcia, a nawet  dłuższe rozmowy z nimi czy spacery.

- Nigdy nie dbałem o pieniądze i nie dla nich zacząłem grać, choć to komfort nie martwić się o rachunki  - mówił w wywiadzie dla "Vogue’a".

 "Matrix" sprawił, że stał się jednym z najlepiej opłacanych aktorów w Hollywood. Pierwsze co wtedy zrobił, to założył fundację charytatywną do walki z rakiem. Przez lata nikt nie znał nazwiska głównego darczyńcy, dopiero gdy jego siostra zachorowała na białaczkę, ktoś je zdradził. Wiadomo dziś, że z ponad 100 mln dolarów, jakie zarobił na trzech częściach "Matrixa", (w latach 1999-2003), aż 75 mln przeznaczył na cele charytatywne. Wyznał, że 25 mln jakie zostawił dla siebie, to i tak "kwota nieprzyzwoita". Jeszcze do niedawna nie miał nawet własnego domu - żył na walizkach, mieszkał w hotelach i bynajmniej nie w tych pięciogwiazdkowych.

-  Jestem koczownikiem. Trudno mi usiedzieć w jednym miejscu. Wciąż jestem w drodze - mówił do niedawna. Być może wpływ na to miały nieustanne przeprowadzki w dzieciństwie.

Urodził się 2 września 1964 roku w Bejrucie, w Libanie, jako syn Angielki, Patrici Taylor - z zawodu kostiumografki i rdzennego Hawajczyka, Samuela Reevesa, któremu zawdzięcza orientalne rysy. Jego babcia ze strony ojca była Chinką. Mama była m.in. projektantką kostiumów dla gwiazd rocka, takich jak zespół Alice Cooper.

Miał trzy lata, gdy ojciec ich porzucił, a matka z Keanu i jego siostrą Kim, przeniosła się do Sydney. To był początek mobilnego życia przyszłego gwiazdora. Piękna mama jeszcze trzykrotnie wychodziła za mąż, co zawsze wiązało się z kolejną przeprowadzką.  W 1970 roku poślubiła znanego reżysera Paula Aarona i wylądowała z dziećmi w Nowym Jorku. Związek przetrwał rok, ale ojczym Keanu, po latach  bardzo pomógł mu w początkach kariery.

Rodzina mieszkała już wówczas w Kanadzie, w Toronto i na szczęście dwaj kolejni mężowie, również. Keanu miał dziewięć lat, gdy po raz pierwszy wziął  udział w profesjonalnej teatralnej produkcji "Damn Yankees". Aaron już wtedy dostrzegł u niego przebłyski talentu i zaczął namawiać na szkołę aktorską. Problemem chłopca była jednak dysleksja, a co za tym idzie kłopoty z czytaniem i w ogóle z nauką. W efekcie uczęszczał do czterech różnych szkół średnich, w tym do liceum artystycznego, z którego został jednak wydalony. Jak mówi, nie dość, że uczył się słabo, to  był jeszcze niezwykle hałaśliwy. W końcu jego wielką pasją okazał się hokej i stał się odnoszącym spore sukcesy bramkarzem hokejowym. Wróżono mu wielką karierę. Jego plany zniweczyła jednak poważna kontuzja kolana, która na dobre wyeliminowała go z zawodowego sportu.

Zrozpaczony w wieku 17 lat rzucił szkołę, nie mając pojęcia, co z sobą zrobić.

Początki kariery

Postanowił podjąć pracę. Ostrzył łyżwy na lodowisku i pracował jako instruktor hokeja na lodzie. I właśnie wtedy Paul Aaron, były ojczym i reżyser w Hollywood i na Broadwayu, przypomniał mu, że ma potencjał na aktora. Załatwił mu zieloną kartę i w wieku 20 lat Keanu przeniósł się do Los Angeles. (Do dziś posiada jedynie obywatelstwo kanadyjskie).

Aaron przedstawił przystojnego pasierba wpływowym filmowcom. Dość szybko dostał małą rólkę - zbira w popularnym serialu "Night Heat". Urodziwy, wysoki o orientalnych rysach, od razu został zauważony i pojawił się w popularnej reklamie Cola-Coli. Już wkrótce zagrał jedną z głównych ról w zabawnej, młodzieżowej komedii "Wspaniała przygoda Billa i Teda".

Miał 22 lata, ale wyglądał tak młodo, że zagrał licealistę. To opowieść o dwóch uczniach, Billu i Tedzie, którym grozi nieukończenie liceum, jeżeli obleją historię. Nauczyciel uznaje, że jeśli nie zdobędą wysokiej oceny z referatu, nie zdadzą do następnej klasy. Dla Teda (Reeves) oznacza to zsyłkę do szkoły wojskowej na Alasce. Wtedy nieznajomy oferuje im pomoc: przy pomocy wehikułu czasu poznają najwybitniejsze postaci historyczne w dziejach świata.

Produkcja miała być przepustką do kariery w Hollywood dla Reevesa, lecz na skutek problemów finansowych straciła dystrybutora i do kin trafiła dwa lata później. Okazała się sukcesem i niebawem doczekała się kontynuacji. Ale wtedy Keanu miał już za sobą role choćby w "W zakolu rzeki", a przede wszystkim w znakomitych, nagrodzonych 3 Oscarami "Niebezpiecznych związkach" Stephena Frearsa, gdzie pojawił się u boku takich sław jak Michelle Pfeiffer czy John Malkovich. Wcielił się w romantycznego kochanka, wrażliwego kawalera Danceny'ego.

Zwrócił na siebie uwagę nie tylko publiczności, ale również filmowców. Propozycje ról posypały się ze wszystkich stron. Zagrał w komediodramacie "Spokojnie tatuśku" Rona Howarda, w "Kocham cię na zabój", gdzie poznał Rivera Phoenixa, który stał się jego najlepszym przyjacielem. Ale choć w 1990 roku skończył 26 lat, wciąż obsadzono go w rolach bohaterów sporo młodszych.

Kultowe kino

Rok 1991 okazał się przełomowy. Najpierw zagrał z Patrickiem Swayze w filmie sensacyjnym "Na fali" w reżyserii Kathryn Bigelow. Tytuł był wielkim kinowym przebojem, na punkcie którego młodzi widzowie oszaleli. Krytycy chwalili niezwykły klimat i fantastyczne ukazanie piękna surfingu. Rola młodego policjanta infiltrującego gang surferów, którzy rabują banki, przyniosła Reevesowi gigantyczną popularność. Wygrał nagrodę MTV dla najbardziej pożądanego mężczyzny. Film stał się dla niego początkiem trwającego niezmiennie romansu, czy może raczej już "małżeństwa" z kinem akcji. Imponował nie tylko sprawnością i umiejętnościami, ale zbudował też szczególny typ bohatera, różny od maczystowskich twardzieli. Z czasem miał się on najpełniej objawić pod postacią Johna Wicka.

Kolejnym filmem, który dla kariery Keanu był milowym krokiem było "Moje własne Idaho" Gusa Van Santa. I choć największą gwiazdą filmu okazał się River Phoenix nazywany od tego czasu "nowym Jamesem Deanem", chwalono także Reevesa jako zbuntowanego syna burmistrza. Kreacja homoseksualisty, który na złość obłudnemu, bogatemu ojcu uprawia prostytucję, była w wykonaniu Keanu tak przekonująca, że brukowe gazety rozpisywały się o jego odmiennej orientacji seksualnej. Francuski magazyn opublikował artykuł, w którym dowodził, że potajemnie poślubił Davida Geffena, medialnego potentata. W rzeczywistości panowie nigdy się nawet nie spotkali. Na pytanie "Variety": dlaczego nie podjął żadnych kroków prawnych przeciwko magazynowi, aktor odpowiedział : "Ponieważ mimo że sam jestem hetero, uważam, że bycie gejem jest absolutnie w porządku. Gdybym publicznie bronił się przed tymi oszczerstwami, wyszłoby na to, że mam coś przeciw gejom. A to nieprawda".

Cały Reeves. Jego przyjaciele podkreślają, że cokolwiek robi, najpierw myśli o innych, o ich uczuciach i emocjach, dopiero potem o sobie.

Po wspomnianych filmach stał się tak popularny, że Francis Ford Coppola obsadził go w swoim "Draculi" z plejadą gwiazd, takich jak Gary Oldman, Winona Ryder i Anthony Hopkins. Wcielił się w Jonathana Harkera - młodego prawnika, którego Dracula zatrudnia dla dopełnienia formalności zakupu nowej posiadłości. Produkcja podbiła serca widzów, zarabiając 215 milionów dolarów, doczekała się mnóstwa nagród. Keanu - chociaż pozostał w cieniu Oldmana i Ryder, którzy skradli film, również zdołał zaistnieć. Był bezbronny w obliczu uczuć, jakie odżyły między jego narzeczoną(Ryder), a Draculą. Z Winoną połączyła ich trwająca do dziś przyjaźń.

Aktorka wspomina, jak Reeves, choć z natury nieśmiały, postawił się Coppoli, gdy ten dla wywołania łez i uczucia strachu na jej twarzy...obrzucał ją obelgami. Ponieważ obelgi nie działały, a Winona stała jak skamieniała, Keanu oznajmiwszy: "Dość tego", wyprowadził ją z planu i pomógł odreagować zdarzenie.  

- Nie ma ludzi, którzy nie kochaliby Keanu - mówi z przekonaniem Ryder.

Strata i trauma

Krytycy, którzy bliżej śledzą dokonania Reevesa, zwracają uwagę, że jest w nim smutek, którym naznacza swoich bohaterów. Najbliższe są mu postacie tragiczne, złamane. Zbyt często ludzie, których kochał, nagle znikali z jego życia, by nie zostawiło to śladów.

Pierwszą, dotkliwą stratę przeżył w 1993 roku, gdy niespodziewanie zmarł tragicznie River Phoenix. Mówi, że przed nim nigdy nie był z nikim tak blisko. Jak wiadomo, starszy brat Joaquina Phoenixa przedawkował narkotyki.

- Nienawidzę mówić o nim w czasie przeszłym - raz jeden w rozmowie z "Variety" wspominał Reeves. - Był wyjątkową osobą - oryginalną, utalentowaną i kreatywną. Odważny. Zabawny. I mroczny. River miał też autodestrukcyjną stronę swojej osobowości. Był wściekły i zraniony, że nie ma życia prywatnego, odkąd stał się sławny. Nie mógł sobie poradzić z tym. Wciąż tęsknię za nim wyznaje Keanu.

River zmarł, gdy Keanu kręcił z Sandrą Bullock "Speed. Niebezpieczną prędkość". Gdy dowiedział się o jego śmierci, przerwał pracę. Bez pomocy psychoterapeuty pewnie filmu by nie dokończył. Los sprawił, że wcześniej skończył zdjęcia do "Małego buddy" Bernardo Bertollucciego - opowieści o mnichach, którzy szukają reinkarnacji ich zmarłego nauczyciela, Lamy Dorje. Oglądając film, widzimy na twarzy Keanu wewnętrzną radość i jego słynny spokój. To wtedy zainteresował się filozofią buddyzmu i historią Tybetu, choć nie praktykuje żadnej religii.

Nigdy nie był kochliwy. "Największy introwertyk w Hollywood", jak mówią o nim koledzy, nigdy nie wplątał się też w żaden romans na planie. Wielkie uczucie spadło na niego w 1998 roku, gdy poznał asystentkę reżysera Davida Lyncha, Jennifer Syme. Zaczęli się spotykać, myśleli o założeniu rodziny. 24 grudnia 1999 roku Syme w ósmym miesiącu ciąży urodziła ich martwe dziecko. Dziewczynkę. Oboje byli zdruzgotani, nawet rozstali się na kilka tygodni, ale do siebie wrócili. Lizali rany. Drugiego kwietnia 2001 roku Jennifer późną nocą wróciła z przyjęcia u znajomych. Rankiem przypomniała sobie, że zostawiła coś w ich mieszkaniu. Wsiadła do samochodu. Była godzina 10, gdy jej pojazd zderzył się z trzema samochodami zaparkowanymi na Cahuenga Boulevard w Los Angeles. Kobieta wypadła z samochodu i zginęła na miejscu.

Keanu był kompletnie załamany. Popadł w depresję. Świat obiegły zdjęcia aktora niosącego białą trumnę Jennifer, którą pochowano obok ich córeczki. Paparazzi mimo próśb rodziny, nie zdołali uszanować jego bólu. Początkowo Reeves chciał wycofać się z życia publicznego. Dzięki sesjom terapeutycznym i twierdzeniu lekarza, że praca mu pomoże, po kilku miesiącach wrócił na plan.

Dziś mówi: "Żałoba zmienia swój kształt, ale nigdy nie mija". Od tamtych wydarzeń stał się jeszcze bardziej milczący i zamknięty w sobie. Przez prawie dwie dekady nie potrafił związać się z żadną kobietą. Przyznaje też szczerze, że nie wie, czy odważy się ponownie zostać ojcem.

Filmem, nad którym pracował po śmierci ukochanej, był "Matrix" rodzeństwa Wachowskich.

"Matrix" czyli nowy początek

Absolutny klasyk. Jeden z najsłynniejszych filmów końca XX wieku, który zmienił oblicze kina science fiction. Zdaniem niektórych - nawet jeden z najwybitniejszych filmów gatunku, który znalazł się na 4 miejscu listy najlepszych produkcji SF, sporządzonej przez telewizję ABC. Obraz wyniósł Keanu na szczyt, czyniąc go jednym z najpopularniejszych i najlepiej zarabiających aktorów na świecie. Za  rolę w" Matrixie" otrzymał 10 milionów dolarów, a za dwie kolejne części po 30 mln. Jak już wiemy, trzy czwarte z tego rozdał.

Recenzowanie "Matrixa" byłoby wręcz nietaktem. Opowieść o tym, jak haker komputerowy Neo (Reeves) dowiaduje się od rebeliantów, że świat, w którym żyje, jest obrazem przesyłanym do jego mózgu przez roboty, znamy wszyscy. Napisano już o nim także wszystko, choć wydaje się, że główny aktor, ilość pracy, jaką włożył w przygotowania do roli, a wreszcie jego charyzma, pozostają wciąż niedoszacowane przez krytyków. Na szczęście z nawiązką rekompensują mu to widzowie.

Ciąg dalszy jego kariery, tytuły filmów, a nawet liczby w box office’ach fani znają na pamięć. Warner Bros wycisnął z trzech filmów rodzeństwa Wachowskich 1 miliard 650 milionów dolarów. Ale już czwarta, niepotrzebna część z 2021 roku, w której Reeves nie chciał zagrać, zarobiła 150 mln, podczas gdy budżet filmu wyniósł aż 190 mln. Nawet nie zwróciły się jej koszty.

Od niemal dekady rządzi za to "John Wick", który wskazuje nowe ścieżki - gdy mowa o walorach technicznych, będzie to wyznacznik dla kina akcji na najbliższe lata. I tylko szkoda, że grający pomiędzy kolejnymi filmami serii w małych, niezależnych produkcjach Reeves, w tych drugich jest w nich kiepsko reklamowany. Wystarczy przypomnieć takie tytuły jak "Rodzinka" Mike’a Millsa, "Prywatne życie Pippy Lee" Rebeki Miller, "Przez ciemne zwierciadło" Richarda Linklatera czy przejmujące "Aż do kości" Marti Noxon, by przekonać się, że gwiazdor kina akcji daje radę również radę w bardziej zniuansowanych opowieściach o zwykłym życiu.

Za co kochamy Johna Wicka?

Zaczęło się w 2014 roku od skromnej opowieści o zemście za zabójstwo psa, (prezentu od zmarłej żony) i kradzież samochodu. Dziś, czwarty już film o Johnie Wicku to przemierzająca świat epopeja zagarniająca kolejny kontynenty. Dziesiątki postaci i zawiła mitologia. Kilkaset trupów. A przecież tak naprawdę fabuła służy tu wyłącznie eksponowaniu spektakularnie zainscenizowanych scen walki gun-fu (połączenie pistoletu i kung-fu, czyli broni palnej ze sztuką walki).

Reżyser Chad Stahelski w pełni wykorzystał swoje kaskaderskie doświadczenie przy choreografii walk i scen akcji. Każde ujęcie to fascynujący danse macabre. Opowieść o niezniszczalnym zabójcy, a trochę też przypowieść o tym, dlaczego nie wolno znęcać się nad zwierzętami, przyprawia o zawrót głowy i oczopląs razem wzięte. Dobiegający sześćdziesiątki Keanu jest w formie bodaj lepszej niż 24 lata temu w "Matrixie"! Praktycznie toczy wojnę niemal z całym światem i jeszcze w dodatku ją wygrywa. Tym razem chodzi o zniszczenie systemu działania płatnych zabójców, którzy nienawidzą Wicka za to, że próbował ich porzucić.

Szturmujący nasze kina "John Wick 4" z brawurową rolą Reevesa ulepiony został z tego samego materiału, co inny płatny zabójca, grany przez Alaina Delona w "Samuraju" Jean-Pierre’a Melville’a (1967 rok). W obu przypadkach mamy do czynienia z twardzielem, wystylizowanym na chłodnego stoika. Ale podczas gdy bohater Delona był twardy i zimny jak szkło za sprawą wrodzonego okrucieństwa, Wicka napędzają tęsknota, strata i ból. Dlatego mu kibicujemy. Keanu sprawia, że Wick nie tylko zmaga się z bólem, ale jest nim po brzegi wypełniony. Trudno nie myśleć o tym, co aktor sam przeszedł.

We wspomnianym eseju Angelika Bastien podkreśla, że Keanu łączy płynnie cechy typowo męskie i kobiece. To prawda. "Jest zarówno intensywny, jak i wrażliwy, miły i twardy, szczery i tajemniczy. [...] Przy bliższym przyjrzeniu się karierze Keanu, samotność wyłania się jako temat przewodni. Często jest odcięty od otaczającego go świata". I tak dochodzimy do sedna. Odkrywamy, że w tym "fizycznym aktorstwie" Reeves jest do bólu prawdziwy. Bo przecież przez ostatnie kilkanaście lat żył z wyboru w samotności.

Jesienią 2019 roku pojawił się na gali LACMA Art + Film po raz pierwszy od śmierci Syme z partnerką. Z żadną pięknością wybraną spośród modelek. Osiem lat młodsza, (choć wyglądająca poważniej od niego) artystka sztuk wizualnych, Alexandra Grant to od kilku lat jego partnerka. Ukrywana skutecznie. W 2020 roku media obiegła informacja o zaręczynach pary. Wspólnie założyli wydawnictwo X Artists’ Books. Razem stworzyli też dwie książki.

"Są aktorzy, których podziwiamy i są gwiazdy, które kochamy" - napisała Bastien w końcówce eseju o Reevesie. Keanu należy do tej drugiej grupy, choć jedno nie wyklucza przecież drugiego.