Reklama

Alek Kobiec urodził się w Ukrainie. Ale niemal całe życie spędził w Polsce. Kiedy miał 6 lat, matka - Polka - wzięła go ze sobą do kraju. Przekonana słabymi doświadczeniami chciała, by jej syn jak najszybciej zapomniał język ukraiński. Oboje nie mieli wówczas pojęcia, że ten może mu się jeszcze przydać.

Alek wychowywał się z matką i ojczymem w typowo polskim domu. Nie oszczędzał im trosk.

Reklama

- Od młodych lat przyzwyczaiłem rodziców do tego, że siedzę. Po ośrodkach młodzieżowych, w zakładzie karnym. Ale kiedy zaczęła się wojna, a ja znajdowałem w ukraińskim więzieniu - bardzo się bali. Od razu zaczęły się telefony. Uspokajałem rodziców, że wszystko jest dobrze i nic nie możemy z tym zrobić. Teoretycznie można byłoby robić bunty, uciekać. Ale to nie ma sensu, od razu by nas zastrzelili. Strażnicy mają takie prawo. "Jeśli za murem byłby ruski, a wy byście uciekali, my pierwsze co, to byśmy strzelali do was" - mówią.

Jak doszło do tego, że mieszkający w Polsce chłopak odsiaduje właśnie karę pozbawienia wolności w pochłoniętej wojną Ukrainie?

Pliki pieniędzy jak magnes

Ze swoich przestępstw Alek pamięta jedynie urywki, za każdym razem był pijany. Nie uważa tego za żadne wytłumaczenie. W 2011 roku - jeszcze w Polsce - napadł na stację benzynową.

- Zrobiłem, to nie myśląc na trzeźwo, ale to już nie ma znaczenia. Młody byłem, głupi. Chociaż wychodzi na to, że od tamtego czasu wiele nie zmądrzałem.

Kolejnych napadów dopuścił się w 2020 roku, już będąc w Ukrainie.

W międzyczasie przez pół roku siedział w ośrodku dla cudzoziemców. Trafił tam po odbyciu wyroku w Polsce. Przez własną opieszałość. Nie postarał się o obywatelstwo, a w czasie odsiadki wygasła jego karta pobytu. I tak po odbyciu kary został automatycznie przekonwojowany przez straż graniczną do ośrodka, w którym - jak w dzieciństwie - słyszał rosyjsko brzmiące zwroty. Stamtąd deportowano go do Ukrainy.

Zamieszkał pod Lwowem, u niewidzianego od wielu lat dziadka. Chciał przeczekać okres deportacji. Ale nieoczekiwanie to w Ukrainie zaczął układać sobie życie. Na portalu randkowym poznał przyszłą żonę. Przeprowadził się do miasta, wynajął mieszkanie i spodziewał się dziecka. Kobieta jednak zdecydowała się na usunięcie ciąży. - Nie mogłem jej tego wybaczyć. Wtedy jeszcze nie byłem taki zepsuty. Myślę, że przez tę aborcję znów rozpiłem się i rozćpałem - wspomina, nie gryząc się w język.

Po przeprowadzce do matki żony, małżeńskie relacje zaczęły się psuć. Aż zdarzył się cud - mimo że lekarze nie dawali temu szans, kobieta ponownie zaszła w ciążę i tym razem urodziła. Zdrową córeczkę - Emmę. To nie uratowało małżeństwa Alka. W 2019 postanowił wrócić do Polski. Ojczym załatwił mu zezwolenie na rok pracy, zamieszkał w Kielcach.

Starając się o obywatelstwo, musiał jednak z powrotem wybrać się do Ukrainy. Chciał tam tylko przedłużyć wizę i odnowić dokumenty. Ale nastał czas pandemii i kwarantann. Znów był zatem uziemiony na Wschodzie. Nie chcąc tracić pieniędzy na tymczasowy najem, wprowadził się ponownie do teściowej. Stał się przykładnym ojcem. Ale coraz rzadziej widywał córkę. Za to coraz częściej w domu jej babci dochodziło do kłótni. Przytłoczony takim stanem rzeczy wpadł w cug.

To był czerwiec. Poszedł kupić jedzenie. Podczas zakupów w sklepie zobaczył, że obok ekspedientki znajdują się pliki pieniędzy. Coś go do nich pociągnęło. Sprzedawczyni nie zamierzała oddawać utargu, złapała go za rękaw. On chciał go odciąć, wyciągnąć scyzoryk. Kiedy następnego dnia wytropili go tajniacy, wciąż miał w kieszeni pliki gotówki. Trafił przed sąd, dostał areszt domowy. Sprawa ciągnęła się jednak do listopada. A w listopadzie wywinął kolejny numer. Zaczęło się od piwa. Po pracy zaprosił go na nie kolega. W nocy nabrali ochoty na kawę. Poszli do nocnego... Potem wszystko wydarzyło się błyskawicznie. Znów pieniądze na widoku, znów przerażona ekspedientka. "Łapcie go, złodziej!". Kiedy Alek popchną ją i otworzył zamknięte przez nią drzwi. Zdążył jednak uciec tylko 500 metrów. Szybki "oklep", radiowóz. Chłopak nie nacieszył się domowym aresztem, od razu trafił do kryminału.

Więźniowie wstępują do armii

Zamknięty zakład karny w Chmielnickim - to siedząc tam, usłyszał o wojnie. - Siedzieliśmy w celi, chłopaki oglądali wiadomości. Nagle mnie obudzili: «Zobacz, co się dzieje!». Otworzyłem oczy i patrzyłem z niedowierzaniem w szkiełko. «Ruskie wjechały!». W celi zrobiła się panika. A z drugiej strony cieszyliśmy się, że może nas wypuszczą na wolność".

Tak się nie stało.

Dzisiaj Alek wciąż siedzi. 100 kilometrów na północ, we wsi Klimentowiczi, nieopodal Szepietówki. Gdzie regularnie słyszy wybuchy oraz ostrzały. - Parę kilometrów stąd znajduje się jednostka wojskowa, składy i poligon. Uspokajam się myślą, że to nie nas mają na celu. A bombardują cały czas. Gdy pierwszy raz usłyszałem odgłos rakiet, byłem naprawdę przestraszony. Teraz już się przyzwyczaiłem. Choć tak naprawdę nie znamy dnia ani godziny - tak jak mówił Pan Bóg - wyznaje osadzony.

Aktualnie odbywa wyrok w tak zwanym "otworku". To półotwarty zakład, w którym skazańcy mają ze sobą znacznie większy kontakt i gdzie odsiadywanie wyroku nie jest tak monotonne jak zazwyczaj.

- Mam znajomych, którzy są na froncie i takich, którzy właśnie stamtąd wrócili. Trafili do szpitala i nie chcą iść z powrotem na wojnę. Mówią, że to jakiś koszmar. Ale część z nas chce jechać. Kilku chłopaków z więzienia wzięli do wojska. Kilku też w ten sposób kupiło sobie wolność. Wiesz, to Ukraina - kraj, w którym biedny lud potrzebuje pieniędzy, gdzie na porządku dziennym jest kupowanie sobie dokumentów w urzędzie. Zresztą jest tak nie tylko tutaj. Jak masz pieniądze i znajomości, to wszystko jest do kupienia. Oprócz zdrowia i tego, kim jesteś.

- Ty nie chciałeś walczyć?

- Kiedy rozpoczęła się wojna, napisaliśmy całą celą, żeby wzięli nas do armii. Przyszła odpowiedź, że nie mam żadnego doświadczenia bojowego. Z więzienia w pierwszej kolejności biorą tych, którzy służyli w ATO (Antyterrorystyczna Operacja na wschodzie Ukrainy). Z zastrzeżeniem, że ich wyroki nie mogą być ciężkie. Choć pamiętam chłopaka, którego wzięli, mimo że zostało mu 5 lat do końca kary. Ale on był doświadczonym żołnierzem.

- Tobie, ile zostało?

- Koniec kary mam w listopadzie 2025. Tak że jeszcze troszeczkę. Choć słyszałem, że ma wejść ustawa, zgodnie z którą ci, którzy siedzieli na "zamkach" (w zakładach karnych zamkniętych), mają mieć skrócony wyrok. A dokładniej: czas, który tam spędzili, ma być liczony podwójnie. To by było fajne, zostałyby mi jeszcze tylko dwa lata.

- Rzeczywiście wolałbyś iść na front niż być tam, gdzie jesteś?

- Lepiej być na wolności. Ale nie chciałbym nikogo zabijać, do nikogo strzelać. Oczywiście w sytuacji dramatycznego wyboru: ja albo on, on albo dziecko, odpaliłbym Rosjanina. Ale ogólnie nie jestem za wojną. Lepiej, żeby był pokój, spokój, żeby ludzie żyli ze sobą w zgodzie. Tak powinno być. Bóg nas stworzył nie po to, żebyśmy ze sobą wojowali, tylko byśmy żyli w zgodzie i harmonii. Ale tak się nie dzieje.

"W każdej chwili może coś walnąć"

- Ukraińcy są nastawieni bojowo do Rosjan - kontynuuje Alek - Fakty mówią same za siebie: jest wojna, Rosjanie zabijają ludzi. Nikt nie będzie siedział na miejscu i nic z tym nie robił.

Ukraińscy więźniowie chcą walczyć.

- Od samego początku wojny piszą oświadczenia, zgłaszają swoją gotowość. Ostatnio służba wojskowa znowu jeździ po zakładach karnych. Mówi się, że będzie nowy pobór. Jak to wygląda? - Zbierają ankiety: kto ma doświadczenie wojskowe, kto miał styczność z armią, kto ile służył, gdzie.

Wcześniej brali do wojska wybiórczo.

- Od nas z zakładu karnego wzięli niewiele osób. Nie wzięli nawet kolegi, który był żołnierzem taktycznym, jeszcze niedawno siedział za stołem z Zełenskim i to on w batalionie miał decydujące zdanie, czy zaatakować daną jednostkę. A teraz siedzi w więzieniu. Podobnie jak Vadik - młodziutki chłopak, który przeżył sam początek wojny, te najgorętsze chwile, a potem zamknęli go za dezercję. Choć - jak twierdzi - wcale dezerterem nie jest. Ten były dowódca batalionu pisał już tyle razy do rządu. Chłopaki ogólnie chodzili do wojskowych punktów przyjęć, deklarowali, że chcą bronić kraj, ale otrzymywali odpowiedź: "Dzięki, dzięki. My się do was odezwiemy, ale póki co jest komu to robić" - opowiada osadzony.

Potem informacje o poborach ucichły, lecz wojna trwa już ponad rok i zaczyna brakować kadr.

- Zapał tych chłopaków ostygł. Ale czy nie pójdą na wojnę? Nie wiadomo. Znajdujemy się w więzieniu. Mamy związane ręce i czekamy na kolejne ruchy.

A wokół spadają bomby. Na Tarnopol, Winnicę, Łuck i Kijów. Wybuchy, ostrzały, ataki rakietowe.

- To wszystko słychać, jest bardzo odczuwalne. Kilka razy musieliśmy zbiegać do schronu - opowiada Alek.

Ma na myśli prowizoryczny schron przeciwbombowy - właściwie więzienną piwnicę.

- Nie wszyscy się chowają. Wiemy, że to nie ma sensu. Bo jak bachnie to i tak... Pamiętam jak któregoś dnia, obudziłem się o 6 rano. Śpimy, a tu nagle pierwszy wybuch, drugi. Ten drugi był tak odczuwalny, że wszystko się zatrzęsło, cały budynek wspomina Alek. - Ja obudziłem się od razu, wszyscy wybiegliśmy na dwór. Była chwila paniki. Szczególnie że zaraz miał miejsce jeszcze jeden ostrzał. To były zmasowane ostrzały parę kilometrów od nas. Widzieliśmy dym, płomienie. W każdej chwili może coś walnąć. Rosjanie nie wybierają, strzelają po całym kraju. To mnie martwi. Ale z drugiej strony wiem, że to Bóg wybiera. Bóg daje ludziom wybór. Więc to od nich zależy, czy nas zbombardują, czy nie. Ale myślę, że wszystko będzie dobrze. Na razie dalej żyjemy.

Każdy dzień na wagę złota

W warunkach kryzysu najlepsza jest normalność. Rutynowe działania, praca. Alek w więzieniu ma trochę zajęć. Rutyna wzmocniona jest elementem twórczym. Więźniowie wytwarzają gliniane misy, maryjne ikony, szkatułki. Alkowi koledzy z Polski wysłali rękawice bokserskie. Zajmują go prace ręczne, treningi. Na piaskowym boisku gra w piłkę i w kosza. Bunkier zamienili z kumplami w salę treningową ze stołem do "pingla", a przede wszystkim z samodzielnie zrobionym workiem bokserskim (wypełnionym watą z kołder, piaskiem i wiórami drewna). Przebywając w odosobnieniu, skazany stara się rzucić palenie i raz na zawsze pozbyć innych niechcianych nawyków.

- Dopiero tutaj zdałem sobie sprawę, co nawywijałem. Do tej pory jest mi wstyd. Szkoda mi rodziców i siebie. Bo bardzo chciałem wychować córkę, tak się z niej cieszyłem. A jednak po raz kolejny zawiodłem. Mam w pamięci te dni. Biję się w pierś, ale nie mogę trzymać do siebie urazy. Ono przeszkadza życiu. Trzeba zdać sobie sprawę, że przeszłości już nie zmienimy. A w tych warunkach każdy dzień jest na wagę złota.

Mówiąc to, Alek mimowolnie się uśmiecha. Ale raz za razem gorzko przełyka ślinę.

- Tutaj jest wielu ludzi, którzy przeżyli bardzo trudne sytuacje. Na przykład chłopak, który jeszcze niedawno służył w najniebezpieczniejszych rejonach i miastach takich jak Donieck. Kilka miesięcy temu jego mama wyszła z bunkru. Szła po zakupy i ją po prostu zastrzelili. Brutalna rzeczywistość. A takich historii jest bardzo wiele. Ludzie mieli piękne domy, prężną działalność, a musieli uciekać do jednopokojowego mieszkania z wielką rodziną, bo nie było innego wyboru. Z pewnością są weselsze opowieści. Ale tu żadnej nie słyszałem - mówi i dodaje: - Gdy trwa wojna, znacznie łatwiej jest nienawidzić. Państwo wypowiadające ją, jego przywódców, obywateli, a zwłaszcza konkretnych napastników.

- Vadik - ten małolacik, który służył w armii na samym początku wojny - opowiedział mi o wojskach wjeżdżających z Białorusi. W tych czołgach były dzieci - po 16,17 lat. Ukraińcy pytali się: "Dlaczego wy jedziecie na Ukrainę?". Te dzieciaki, jak zorientowały się, że chodzi o wojnę, były w szoku. Nie wiedziały, dokąd ich wysyłają. Mówiono im, że to w celach manewrowych, treningowych, że muszą jechać.

 - Jak wy - więźniowie - odbieracie Rosjan?

-  Oczywiście, że wśród nich są normalni ludzie, którzy nie chcą wojować, którzy są przeciwko temu wszystkiemu. Ale ci, którzy tutaj weszli, strasznie nabałaganili. Zwłaszcza w późniejszej fazie wojny wjechała do Ukrainy po prostu dzicz. Ci żołnierze nie zachowywali się jak ludzie, robili okropne rzeczy. I dlatego mieszkańcy Ukrainy tak nienawidzą Rosjan. Przeklinają ich na dwa pokolenia do przodu. Rodzą się teorie spiskowe, że Putin to antychryst. Chłopaki, którzy są tutaj, chcą Rosjan unicestwić, zetrzeć ich z powierzchni ziemi. Nie chodzi o cały naród, ale o tych, co ich zaatakowali. Ukraińcy nie chcą obcej ziemi, chcą obronić swoją. A Rosjanie ubzdurali sobie, że ta ziemia jest ich. Ukraińcy natomiast przyzwyczaili się do tego, jak było w ostatnich latach i nie dadzą się podporządkować czyjejś władzy. Nie oddadzą swojego terenu. Będą walczyć do końca, to jest taki naród. Nie poddadzą się, dopóki nie zginie ich ostatni żołnierz.

A teraz przepraszam cię. Idą ochroniarze i będziemy mieć apel.

Byle nie myśleć o wojnie

Z Alkiem kontaktowałem się w czasie rzeczywistym. "U mnie bez większych zmian - bez ostrzałów, bez bombardowań" - nagrywał mi się na Messengerze, Instagramie - z różnych kont. Siedząc w pobliżu Szepietówki ma do dyspozycji sprzęt sportowy, twórczy, boisko, a "pod celą" telefon. I to z dostępem do internetu.

- W Polsce byłoby to nie do pomyślenia. Nie ma co ukrywać, tutaj jest wszystko bardzo skorumpowane. A i w pewnych przypadkach ludzkie zachowania biorą górę nad służbą.

Dzięki smartfonowi osadzony ma na bieżąco kontakt ze znajomymi i rodziną. Nie używa telefonu "na widoku" (bo grozi to bezpowrotną utratą urządzenia). Ani po to, by sprawdzać, co aktualnie dzieje się na froncie.

- W więzieniu bardzo rzadko poruszamy temat wojny. W zasadzie o niej nie rozmawiamy - mówi. - W zakładzie zamkniętym, chcąc nie chcąc, zawsze spojrzałeś na telewizor. A tam cały czas wojna. W tych wiadomościach jedno i to samo. Słuchałeś jednym uchem, ale to wpływało na twoje zachowanie, dawało popalić. Tutaj staramy się o niej nie myśleć. Każdy żyje swoim życiem. Tym życiem, które panuje w miejscu, w którym się znajdujemy. A wojna? Czasami oglądamy jakiś film i nagle przerywają go na "ważny komunikat". Media dbają o to, żebyś nie zapomniał, co się dzieje wokół. Miejmy nadzieję, że skończy się ten cały syf, bo już jestem tym naprawdę zmęczony.

Alek chce wrócić do córki.

- Moja była żona nie daje mi z nią kontaktu. Znalazła sobie nowego chłopa, znowu wyszła za mąż i powiedziała, żebym dał jej spokój. Sam jestem sobie winien. Ale myślę, że wszystko się ułoży po wyjściu z więzienia. Chcę, żeby Emma wiedziała, że ma ojca.

Więzień nie traci humoru. Liczy, że szybciej wyjdzie na wolność. Przede wszystkim zaś, że przeżyje.

- Chociaż dzisiaj pomyślałem sobie, że mogą to być moje ostatnie słowa. Mimo tej wojny, mimo tego miejsca, w którym się znajduje - dzięki Bogu, bo to wszystko dzięki Bogu - trzymam ten pozytyw. Co by się nie działo. Trzeba być szczęśliwym i cieszyć się z tego życia. I tak bym chciał, żeby mnie zapamiętano. Że byłem radosnym chłopakiem, mimo wszystko.