Jeszcze kilkanaście dni temu oscarowy wyścig wyglądał zupełnie inaczej. W ciągu dwóch tygodni jakie minęły od ogłoszenia nominacji do nagród Akademii, a trzy tygodnie przed oscarową galą, został wywrócony do góry nogami. Stało się tak za sprawą nominowanej w kategorii : Najlepsza Aktorka, Karli Sofíi Gascón . Takiej sytuacji nie mieliśmy jeszcze chyba nigdy. Odtwórczyni tytułowej roli w nominowanym do trzynastu Oscarów musicalu "Emilia Perez" Jacquesa Audiarda, koncertowo roztrwoniła szansę na złotą statuetkę, przy okazji szkodząc uchodzącemu za faworyta filmowi. A wszystko za sprawą obraźliwych komentarzy z przeszłości.
Sprawy zaszły tak daleko, że platforma Netfliks, która stoi za filmem i jego dystrybucją na terenie Stanów Zjednoczonych, wykluczyła Gascon ze swoich działań promocyjnych. Postanowiła skupić się na wspieraniu pozostałych twórców filmu, choć dotąd to hiszpańska aktorka była jego twarzą. Kropkę nad "i" postawił reżyser Jacques Audiard, odcinając się w wywiadzie dla "Variety" od Gascon. "Nienawistne wypowiedzi Karli są nie do obrony" oświadczył, dodając, że jest mu bardzo smutno, bo darzył ją pełnym zaufaniem.
Całe zdarzenie nie schodzi z czołówek branżowych mediów za oceanem. A jest faktycznie o czym pisać. Bo dziś już wiemy, że w efekcie pierwsza transpłciowa aktorka nominowana do Oscara, która już przeszła do historii, nie będzie dalej uczestniczyć w około-oscarowych wydarzeniach promujących film, w którym gra tytułową rolę. Prawdopodobnie pożegnała się także z oscarowymi szansami. Niestety, na łeb na szyję lecą także szanse samego filmu, który stracił pozycję faworyta również w typowaniach bukmacherów. Wszystko to dzieje się w samym środku głosowania Akademików na nominowanych.
Choć naganne zachowanie Gascon trudno porównywać z popełnieniem przestępstwa, sytuacja przypomina tę z 2017 roku ,gdy film Nate'a Parkera "Narodziny narodu", mimo wygranej w Sundance i statusu "pewniaka", całkowicie pozbawiono oscarowych nominacji. Stało się tak po tym, gdy ktoś wygrzebał informację, że Parker wraz z kolegą zostali w latach 90. oskarżeni o gwałt na koleżance ze studiów. I choć ostatecznie aktora uniewinniono, to wystarczyło. On sam zresztą nawet nie próbował się bronić.
Za to Karla Sofía Gascón wybrała obronę przez atak i tym właśnie zaszkodziła sobie najbardziej.
Wszystko zaczęło się od tego, że Gascon zaatakowała organizatorów kampanii swojej rywalki - Brazylijki Fernandy Torres, nominowanej za główną rolę w "I’m Still Here". Jej zdaniem prowadzili oni czarny PR skierowany przeciw niej, co wcale nie było prawdą.
W odpowiedzi kanadyjska dziennikarka hinduskiego pochodzenia, Sarah Hagi, przypomniała stare wpisy Gascón z mediów społecznościowych, (głównie z Twittera), w których ta atakowała różne grupy społeczne i wyznaniowe.
"Mam już dość tego całego g.....a: islamu, chrześcijaństwa, katolicyzmu i wszystkich piep... wierzeń idiotów, które łamią prawa człowieka" - pisała między innymi. Szczególnie obraźliwe i pełne pogardy były jej obszerne wpisy dotyczące muzułmanów. Gascon szydziła również z rzekomej fałszywej troski o prawa Afroamerykanów po śmierci George'a Floyda, (która doprowadziła do fali protestów w USA), nazywając go ćpunem i oszustem, którego los nikogo nie obchodził. Wreszcie, o ironio, będąc transseksulną kobietą, drwiła wprost z inkluzywności oscarowej gali - raz nazywając ją "afro-koreańskim festiwalem" innym razem "demonstracją Black Lives Matter".
To ostatnie z całą pewnością okazało się nie do strawienia dla Akademików, którzy dziś o nic nie dbają bardziej, niż właśnie o inkluzywność. Przecież jeszcze kilka lat temu galom wręczania statuetek towarzyszyły hasła-protesty "Oscars Too White" itp., które doprowadziły do przyjęcia nowych, zróżnicowanych etnicznie członków. Jednocześnie Gascon podważyła wszystko, z czym jako osoba reprezentująca mniejszość seksualną, była utożsamiana. Miała przełamywać kolejne tabu, a sama okazała się osobą pełną uprzedzeń - nietolerancyjną, pełną pogardy wobec odmiennych kultur czy wyznań. Dalsze promowanie jej jako artystki przełamującej bariery, byłoby czystą ironią, czy wręcz obłudą. Zwłaszcza, że zamiast się ukorzyć i choćby udawać skruchę, usiłowała robić z siebie ofiarę.
W tych okolicznościach trudno dziwić się Netfliksowi mającemu po raz pierwszy szanse na "swojego" Oscara za "Emilię Perez", że zrezygnował z jej obecności. Zapewne na samej gali nominowana za główną rolę aktorka się pojawi, ale już wiadomo, że przyjedzie do Los Angeles na własny koszt. Można się spodziewać, że zarówno platforma streamingowa, jak i reżyser oraz pozostali aktorzy będą konsekwentnie odcinać się od niej, co już zresztą zrobili. Pamiętajmy, że obraz nominowano w sumie do aż 13 Oscarów! (Tylko trzy tytuły w całej historii zdobyły ich więcej, bo 14). Oprócz głównej kategorii, a także nominacji dla reżysera i zarazem scenarzysty w jednej osobie, spore szanse na statuetkę ma także nominowana za drugi plan Zoe Saldana. Znakomita w swojej roli.
O tym, że 2024 rok nie był szczególnie udany dla filmowców zza oceanu, pisaliśmy wielokrotnie. Gdyby pojawił się film amerykański/anglojęzyczny na miarę ubiegłorocznych produkcji ("Oppenheimer", "Biedne istoty", "Strefa interesów"), prawdopodobnie odlotowa produkcja francuska - nakręcona w języku hiszpańskim - "Emilia Perez", nie wylądowałaby z 13 nominacjami. Tyle zdobywały dotąd wyłącznie filmy amerykańskie, po raz pierwszy udało się to nieanglojęzycznemu.
"Międzynarodowość" tegorocznych Oscarów, widoczna jest również w tym, że również po raz pierwszy w najważniejszej kategorii: Najlepszy Film, mamy dwa nieanglojęzyczne tytuły: oprócz "Emilii Pérez" nominację otrzymał nakręcony w języku portugalskim polityczny film z Brazylii "I’m Still Here" Waltera Sallesa. (Ten sam, którego główną aktorkę - Fernardę Torres i jej kampanijną ekipę Gascon oskarżyła o rzekomy "czarny PR"). Oba tytuły pojawiają się także w kategorii Film Międzynarodowy, która nas interesuje szczególnie - walczy w niej bowiem, (choć reprezentuje Danię) również polska koprodukcja "Dziewczyna z igłą" Magnusa von Horna. Przypomnijmy, że jak dotąd tylko południowokoreański "Parasite" jako jedyny wygrał obie kategorie: Najlepszy Film i Film Międzynarodowy w 2020 roku. Jeszcze tydzień temu zastanawiano się, czy ta sztuka może udać się także "Emilii....". Po skandalu wokół Gascon wydaje się jednak to mało prawdopodobne. Ostatnie typowania bukmacherów nawet w międzynarodowej kategorii, w której film był dotąd stuprocentowym faworytem, wskazują na gwałtowny wzrost notowań brazylijskiej produkcji. A do końca głosowania pozostało 10 dni. (Głosowanie finałowe kończy się 18 lutego).
To wszystko nie zmienia jednak faktu, że żaden z nominowanych w głównej kategorii filmów, nie może jednak się równać z "Emilią Perez", która zgarnęła do tej pory ponad 50 nagród i 120 nominacji. Tym samym okazała się najczęściej nagradzanym obrazem 2024 roku. Już w maju 2024 r., zdobyła Nagrodę Jury w Cannes oraz Nagrodą dla Najlepszej Aktorki, przyznaną wyjątkowo całej czteroosobowej kobiecej obsadzie filmu (Zoe Saldaña, Selena Gomez, Karla Sofía Gascón, Adriana Paz). Potem było pięć Europejskich Nagród Filmowych, od Najlepszego filmu poczynając, przez nagrody dla Reżysera i Scenarzysty - Jacquesa Audiarda, po Najlepszą aktorkę - Gascon. Wreszcie główny sprawdzian przedoscarowy, czyli cztery Złote Globy w tym dla Najlepszej komedii - musicalu i dla Zoe Saldany, potwierdziły status filmu jako faworyta.
(Co ciekawe, krytycy za oceanem nie nagrodzili aktorskiej kreacji Gascon).
Fabuła filmu chwilami przekracza granice wiarygodności, ale zarazem jest tak fascynująca, nawet jeśli absurdalna, że trudno się jej nie poddać.
"Emilia Perez" to rozgrywające się w Meksyku porywające, musicalowe widowisko, które ewoluuje od pierwszej do ostatniej sceny: od thrillera w klasyczny melodramat, od musicalu do buchającej emocjami telenowelowej opowieści w duchu Almodóvara. (Nie tylko dlatego przywołuję hiszpańskiego reżysera, że mamy tu transseksualną bohaterkę). Na pierwszy rzut oka "pożenienie" gangsterki z musicalem nie miało przecież prawa się udać. A jednak w tym kipiącym energią, po trosze baśniowym i hipnotycznym filmie Audiarda, wszystko spina się w całość i działa bez pudła. (Nawet jeśli ktoś tak jak ja, nie lubi musicali). Ale w ramy klasycznego musicalu film wkłada współczesną wrażliwość, rozsadzającą stare konwencje.
Pomysł fabuły podrzucił Audiardowi Boris Razon, były naczelny "Le Monde", podsyłając mu swoją powieść "Écoute". Jeden z jej rozdziałów opisywał dokonaną w tajemnicy operację zmiany płci dilera narkotykowego, który postanowił zniknąć w ten właśnie sposób. Reżyser napisał zarys projektu, który początkowo miał formę podzielonego na akty libretta operowego. Zamierzał wystawić całość na scenie. Dopiero kompozytor, którego poprosił o napisanie muzyki, do spółki z autorką piosenek, przekonali go, by jednak nakręcił film kinowy. Tak powstał musical, choć nietypowy bo duże partie filmu obywają się śpiewu. Audiard wprowadził motyw potrzeby odkupienia win, który nadał kierunek historii.
Główną bohaterkę (Karla Sofía Gascón), poznajemy jako Manitasa Del Monte, przerażającego szefa narkotykowego kartelu, który właśnie pozbył się konkurentów i przekupił wpływowych polityków. Manitas skrywa głęboko pragnienie zmiany płci, w które angażuje niedocenianą prawniczkę Ritę (świetna Zoe Saldaña). Robi to metodami gangstera - porywając ją. Pozoruje własną śmierć, a potem organizuje potajemną przeprowadzkę żony (Selena Gomez) i dzieci do Szwajcarii. Wreszcie poddaje się serii operacji. (W jednej ze scen śpiewane są medyczne nazwy wszystkich procedur, przez jakie przechodzi i ogląda się to z autentycznym zainteresowaniem).
Kto obawiał się, że to film o koszmarze bycia queer albo kolejna lekcja tolerancji od razu uspokajam - nic z tych rzeczy. To opowieść o namiętnościach, żądzy władzy i pragnieniu samoakceptacji, afirmująca przemianę. Jako kobieta, dawny gangster czuje potrzebę osobistego odkupienia. Zakłada więc organizację non-profit zajmującą się odnajdywaniem... szczątków Meksykanów zamordowanych przez kartele narkotykowe. Z czasem staje się bohaterką narodową.
Całość jest aktorskim i reżyserskim popisem łączenia w przekonującą całość rzeczy niemożliwych. Duet Gascon - Saldana, (mnie zachwyca ta druga), uwiarygadnia to szaleństwo, za którego liryczną stronę odpowiada francuska kompozytorka i piosenkarka Camille. W szerszej perspektywie "Emilia Pérez" jest opowieścią o wolności od wszelkich ustalonych konwencji i o życiu na własnych zasadach. Zemsta przekuta w zadośćuczynienie, pogarda we współczucie, a strach w zaufanie wycisną nawet łzy... Wszyscy, którzy obawiają się edukacyjnego tonu i politycznej poprawności będą zdziwieni, bo mimo że film robi sporo dla queerowej społeczności, pokazując tranzycję jako śmierć i odrodzenie, wykorzystuje tkwiący w historii komediowy potencjał. W szerszej perspektywie jest opowieścią o wolności od wszelkich ustalonych konwencji i o życiu na własnych zasadach.
Jacques Audiard - reżyser wszechstronny, twórca wspaniałego "Proroka" nakręcił film inny od wszystkiego, co wcześniej widzieliśmy. Rozsadzający ekran energią i amplitudą emocji. Choć trzymam kciuki za "Dziewczynę z igłą" i jej kibicuję, to obraz najbardziej niezwykły spośród nominowanych wśród filmów międzynarodowych.
Audiard wyciągnął Gascon z niebytu i zapewnił tym filmem sławę wraz z workiem nagród. Jeśli w zamian za to dostał straconą szansę, to wielka niesprawiedliwość. Nominacje oscarowe zdobyły także dwie piosenki z filmu i nie wydaje się, by jakikolwiek skandal mógł im zaszkodzić.
Mimo 13 nominacji do Oscara i 4 Złotych Globów Amerykanie nie stracili jednak głowy dla filmu Audiarda tak jak Europejczycy. Wystarczy spojrzeć na największy na świecie portal filmowy - imdb i sprawdzić ocenę filmu. Nie pamiętam, by jakikolwiek z oscarowych tytułów oceniony był tak nisko. A już na pewno w całej historii złotych statuetek nie było filmu z oceną poniżej 7 gwiazdek, (w skali 1-10), który wygrałby główną kategorię. "Emilia Perez" ma ocenę 5,6, co musi zdumiewać. To dość wyraźnie pokazuje, że film nie porwał "zwykłych widzów" za oceanem. A może raczej konkretnych grup osób, które "nastukały" mu tę niską ocenę.
Na pewno nie porwał Meksykanów, którzy ostro skrytykowali, ich zdaniem "sensacyjny i głęboko wsteczny obraz ich kraju jako pogrążonego w przemocy, upadłego państwa". Nie podobał im się także brak zainteresowania Audiarda czymkolwiek, co pokazywałoby ich kulturową autentyczność. Żadna z gwiazd filmu nie urodziła się także w Meksyku. (Nawet Selena Gomez jest Meksykanką tylko ze strony jednej babki i musiała nauczyć się hiszpańskiego do roli). Żadne sceny nie zostały też nakręcone w Meksyku; po kilku podróżach do miejsc poszukiwań Audiard ostatecznie zdecydował się nakręcić je w studiach zdjęciowych w Paryżu. (Reżyser podał jako powód wyzwania związane z kręceniem numerów muzycznych w plenerze).
I na tym nie koniec niezadowolonych. Środowisko LGBTQ+, które zdawałoby się, że doceni film, skrytykowało go z kolei"za niezręczne przedstawienie zmiany płci", a GLAAD (nagroda filmowa wręczana przez Gay & Lesbian Alliance Against Defamation) potępiła go nawet za "głęboko wsteczne przedstawienie kobiety trans". Ponoć "śmiesznie tępe" było pokazanie medycznej zmiany płci w filmie.
Jak widać lista niezadowolonych jest długa i zapewne przełożyła się na ocenę na amerykańskim portalu filmowym. (A była taka już przed skandalem wokół Gascon). Nie sposób nie zauważyć, że jest sztucznie zaniżona, co przypomina sytuację naszej oscarowej "Idy". (Jak pamiętamy, niektórzy ubzdurali sobie z niezrozumiałych powodów, że ten piękny film jest "antypolski"). Jeśli spośród 130 milionów Meksykanów spora część uważa, że jest "antymeksykański", wszystko staje się jasne.
Nawet amerykańscy krytycy, którzy o filmie piszą życzliwie, (choć bez uniesień, jakich doczekał się w Europie) zauważyli "czepialstwo" Meksykanów. I przede wszystkim fakt, że nie chodzi w nim tak naprawdę o Meksyk, ale o kontekst kraju, w którym przemoc jest codziennością, jako tło dla postaci przechodzącej przemianę - od okrucieństwa do czynienia dobra.
Czy możliwe więc, że i bez skandalu szanse "Emilii Perez" na głównego Oscara były niewielkie? "Pytanie za milion dolarów brzmi: Który film będzie głównym beneficjentem afery wywołanej przez Gascon?" - pyta krytyk IndieWire, mając na myśli film międzynarodowy, kategorię, w której "Emilia Perez" była faworytem. Choć za oceanem już obstawiają, że brazylijski "I’m Still Here", my oczywiście mamy nadzieje, że jeśli już, to tylko "Dziewczyna z igłą".
Na uczynieniu "niewybieralną" samej Karli Sofíi Gascón najbardziej zyska uważana na równi z Hiszpanką za faworytkę - w aktorskiej kategorii - Demi Moore. Jej kreacja w "Substancji" warta jest wszystkich nagród, a w tej sytuacji pobędzie się głównej rywalki. Jeśli faktycznie skandal będzie miał tak wielkie konsekwencje, jak wszystkim się wydaje.
"Nie utrzymuję z nią kontaktu, bo teraz potrzebuje przestrzeni, żeby przemyśleć swoje działania i wziąć na siebie odpowiedzialność" - powiedział Audiard zapytany o Gascon. Znając już temperament Hiszpanki, można jednak podejrzewać, że wciąż jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa.