Reklama

Na tle nowoczesnej, szaro-turkusowej kuchni łysiejący facet w średnim wieku i w niezbyt dobrze wyprasowanym lniany fartuchu, niespiesznie kroi pomidory. Co chwilę odrywa wzrok znad deski do krojenia, by z nieudawanym speszeniem spojrzeć w kierunku kamery. Uśmiecha się delikatnie i tłumaczy, dlaczego właśnie tak, a nie inaczej, należy potraktować potrawę. Solą, oliwą, czosnkiem i czułością, jak nauczyła go jego włoska babcia i matka, oraz jak robią to najlepsi szefowie kuchni na całym świecie, z którymi ma zaszczyt się przyjaźnić. Popijając wino, gotuje makaron i już chwilę później, najprostsze i najlepsze danie na świecie trafia na talerz oprószone odrobiną parmigiano reggiano. Filmik natomiast trafia na Instagram, a ja nie mogę się napatrzeć, jak jeden z moich ulubionych aktorów, Stanley Tucci, którego ja znam, m.in. z filmów "Diabeł ubiera się u Prady" oraz "Julia i Lilia", a mój mąż ceni go z rolę w "Kapitanie Ameryka", w domowym wydaniu, jakby od niechcenia, opowiada o jedzeniu w sposób inny, niż ktokolwiek robili to do tej pory.

Zachęcona filmikami na Instagramie, które na tę chwilę przyniosły Stanleyowi Tucci ponad 4 miliony obserwujących, sięgnęłam niedawno po jego książkę "Smak. Życie i jedzenie". Przez 90 procent lektury dosłownie przełykałam cieknącą mi ślinkę, zachwycając się tym, jak pięknie i zabawnie można snuć historię wokół talerza. Dopiero ostatnie strony brutalnie sprowadziły mnie na ziemię. Diagnoza: rak języka i być może utrata możliwości normalnego jedzenia już na zawsze. Od razu będzie spojler - po dwóch latach odczłowieczającego leczenia, chemioterapii, radioterapii i jedzenia zblendowanego pokarmu przez sondę wprowadzoną wprost do żołądka, chorobę udało mu się pokonać. Dziś Stanley Tucci znów może jeść, gotować, grać w filmach i żyć.

Reklama

Książkę kończy ponaddwustronicowa lista ulubionych dań, które znów bez problemu przechodzą mu przez gardło, znów dobrze pachną i smakują. Jak pisze sam, przez chorobę i leczenie odkrył, że: "Pożywienie nie tylko odżywia, ale też wzbogaca. Całą osobę: umysł, ciało i duszę".

Włoch, który nie umie po włosku mówić, ale potrafi po włosku jeść

Amerykański aktor Stanley Tucci urodził się w 1960 roku w Stanach Zjednoczonych, jako pierwszy i jedyny syn nauczyciela sztuki i sekretarki, włoskich emigrantów w drugim pokoleniu, których rodzice przybyli do hrabstwa Westchester w stanie Nowy Jork z ubogiej włoskiej Kalabrii. Wychował się w szczęśliwej rodzinie, przy pełnym stole, który dzielił ze swoimi dwoma młodszymi siostrami Giną i Christiną, a często także i z dziadkami.

Tucci z charakterystycznym dla siebie humorem wspomina rodzinne sprzeczki o to, co kto ugotuje i kto to wszystko potem zje. Snuje opowieść, jak wspólnie z resztą domowników  godzinami rozłupują przy stole lokalny przysmak - homary z masłem i zagryzają go gotowaną kukurydzą. Albo jak regularnie co roku zamieniają podwórko w przydomową przetwórnię pomidorów, w której powstaje butelkowany sos pomidorowy rodziny Tropiano (to nazwisko panieńskie matki aktora), którego było nigdy nie dość i którego pełne były rodzinne spiżarnie.

Choć Tucci z pochodzenia jest Włochem, jak sam przyznaje, po włosku nie potrafi dobrze mówić. Języka Dantego i Petrarki zacząć uczyć się dopiero mając 13 lat, podczas roku spędzonego z rodzicami we Florencji, gdzie jego ojciec pracował na kontrakcie. W książce wielokrotnie żartuje, że żal mu jest wszystkich Włochów, którzy mieli okazję rozmawiać z nim w rodzimy języku. Nie zmienia to jednak faktu, że Tucci jest bardzo włoski, a cała jego rodzina to kwintesencja kalabryjskiego temperamentu, gościnności i sztuki biesiadowania.

W rodzinie krąży opowieść o tym, jak to matka z Tucciego przyprowadziła którego razu swojego przyszłego męża do domu, akurat w momencie, gdy jej ojciec zabierał się za zabicie kozy (na dodatek niezbyt dobrze naostrzonym nożem). Młody mężczyzna wówczas nie zemdlał, a babka Tucciego miała wtedy powiedzieć: "Naprawdę za NIEGO chcesz wyjść!?" Na szczęście jednak dla ciągu dalszego tej historii, Stanley Tucci senior nie został odrzucony.

Od spaghetti po hot dogi. Nie było dania, które by się matce nie udało

Domowa kuchnia rodziny Tuccich prowadzona przez jego mamę - samouka z doskonałą intuicją kulinarną - była idealną mieszanką kuchni włoskiej i amerykańskiej. Na co dzień nie mogło w niej zabraknąć makaronu i miski sałatki. Stawiano na najprostsze dania - pastę aglio e olio, marinara lub z ragú (mięsnym sosem pomidorowym, nazywanym przez Polaków - bolońskim). Co jeszcze? W menu z dzieciństwa Tucciego żółto-złote, szafranowe risotto alla millanese w wykonaniu matki, którego jak dotąd ponoć nie udało się pobić nikomu,  przeplata się z ulubionymi daniami dzieciaków ze Stanów: kanapką z masłem orzechowym i galaretką oraz hot dogami przygotowywanymi z okazji finału Super Bowl. Ale nawet gdy prosto i oszczędnie, to zawsze ze smakiem. Dania przygotowane jednego dnia, jeśli niedojedzone, stawały się bazą do kanapek lub lunchu na kolejny dzień.

Od ubogiego studenta po gościa w Białym Domu - przez kuchnię Julli Child

Oszczędność i szacunek do jedzenia przydały się Tucciemu w czasach studenckich i tuż po nich, kiedy mieszkający wówczas Nowym Jorku młody aktor czasami miesiącami  bezskutecznie poszukiwał pracy, marząc o angażu na Broadwayu lub choćby w filmie klasy B. Nawet wówczas bowiem nie rezygnował z dobrego jedzenia.

- Kumpel ze studiów zapytał mnie kiedyś, gdy jedliśmy chleb z szynką prosciutto i serem w moim pierwszym mieszkaniu w Nowym Jorku: - Stan, jak to jest, że nawet jeśli kupuję to samo jedzenie, w tym samym sklepie, to u ciebie smakuje znacznie lepiej? - Powinieneś odwiedzić moich rodziców - odparłem. We włoskich rodzinach o niczym się tak nie debatuje, nie rozmyśla i nie żartuje, jak o jedzeniu - wspomina w książce.

Wyniesiony z domu gust kulinarny zawsze kazał mu sięgać wyłącznie po najświeższe składniki i najsmaczniejsze połączenia. Uczył się od najlepszych. Jako dziecko z matką oglądał w czarno-białej telewizji "Francuskiego szefa kuchni" - pierwszy popularny program kulinarny, w którym słynna kucharka Julia Child, uczyła amerykanów gotować. - Od chwili, kiedy zrobiła na wizji swój pierwszy omlet, do ostatniego Bon appétit, zainspirowała i uszczęśliwiła mnóstwo ludzi, między innymi, ponad pięćdziesiąt lat temu - pewną mamę i jej syna w Westchester" - napisał Tucci.

W niespełna 40 lat później wcielił się w rolę męża Julii Child - Paula. Film "Julia i Julia" z 2009 roku, w którym stworzył niezapomniany duet z nominowaną za tę rolę do Oskara  Meryl Streep, zapewnił mu nie tylko rozpoznawalność, ale też stał się przepustką do Białego Domu, w którym wraz ze znaną aktorką uczestniczył w kameralnym pokazie filmu dla Baracka i Michelle Obamów.

Od wędrówek kulinarnych w Nowym Jorku po cały świat na talerzu

Tucci ma wrodzony talent do wyszukiwania dobrych barów i restauracji, które za niewielkie pieniądze serwują więcej niż przyzwoite jedzenie. Swoją opowieścią z czasów studiów i początków pracy na teatralnych deskach Nowego Jorku, prowadzi czytelnika przez uliczki Broadwayu lub Upper West Side, w których jadał dania kuchni międzynarodowej. Od chińskich krewetek z ryżem i zupę won ton, przez kubańską wołowinę z fasolą i żydowski rosół z kulkami z macy, po amerykańskie piętrowe kanapki z pastrami lub wielkie burgery.

Później, gdy jest już znany - Tucci stołuje na całym świecie, bo plany filmowe rzucają go co rusz w inny zakątek świata. Również tam nie poprzestaje na służbowym cateringu, i albo sam gotuje, albo szwenda się po mieście w poszukiwaniu miejsc z najlepszym lokalnym jedzeniem. 

Książka "Smak. Życie i jedzenie" jest niejako globalnym przewodnikiem po restauracjach i instrukcją zamawiania tego, co najlepsze. Nauczyłam się z niej między innymi, że czasem warto pominąć menu, porozmawiać z kelnerem, lub wręcz wprosić się do kuchni, by dowiedzieć się, co dobrego i prostego kucharz mógłby dla nas przygotować. Oczywiście gdy jest się znanym aktorem, takie wybiegi przychodzą człowiekowi łatwiej, ale zawsze warto próbować.

Tych, którzy chcieliby mocniej zgłębić sztukę dobrego jedzenia, w tym zwłaszcza kuchni włoskiej, i zobaczyć jak robi to mistrz - odsyłam do odcinków programu “Stanley Tucci: Searching for Itally", który aktor zrealizował wraz z CNN w 2021 i 2002 roku i za który otrzymał nagrody EMMY. To swoista podróż sentymentalna do jego korzeni i kuchni, z której wyrósł. Przy okazji, jak to u Tucciego, bardzo zabawna.

Rak zabrał mu żonę. Samotny ojciec z piątką dzieci drugą miłość znalazł za oceanem

- W 1995 roku, po czterech latach narzeczeństwa, ożeniłem się z Kathryn Spath. Miała wtedy dwoje małych dzieci. W roku 2000 urodziły się nasze bliźnięta, Nicolo i Isabel, a w 2002 roku - Camilla. Trzy lat później zdiagnozowano u Kathryn raka piersi z przerzutami. Zmarła w 2009 roku, w wieku czterdziestu siedmiu lat. (...) Kochałem ją i nigdy nie przestanę - wyznaje w książce aktor, oddając się dalej wspomnieniom, a jakże - kulinarnym, bo oboje z żoną uwielbiali jeść, gotować i rozmawiać o jedzeniu.

Po śmierci żony Tucci zostaje 50-letnim wdowcem, samotnym pracującym ojcem z piątką dzieci: trójką własnych i dwojgiem pasierbów. Aktor na każdym kroku podkreśla, że tamten czas przetrwał wyłącznie dzięki pomocy przyjaciół i rodziny, w tym teściów.

Drugą miłość spotykał już rok po śmieci Kate, za oceanem, a konkretnie we Włoszech, na weselu aktorki Emily Blunt i Johna Krasińskiego. By dodać animuszu tej historii, należy wspomnieć, że przyjęcie odbywało się w willi George’a Clooneya, a aktorskie koneksje są tu niezwykle istotne. Kilka lat wcześniej na planie filmu "Diabeł ubiera się u Prady" Tucci zaprzyjaźnił się bowiem z aktorką Emily Blunt i jak się okazało - właśnie ta znajomość zmieniła jego życie na zawsze. Siostra panny młodej, o 21 lat młodsza od Stanleya - Felicity Blunt - to brytyjska krytyczka literacka, która również uwielbia wszystko, co ma związek z dobrym jedzeniem. Szybko znaleźli wspólny język. Ich kulinarnemu romansowi (jak sam to określił) sprzyjał jeszcze jeden przypadek. Plan zdjęciowy do "Kapitana Ameryki", w którym grał niedługo potem, usytuowany był w Londynie, gdzie mieszaka Felicity. W 2011 roku para zaręczyła się, a rok później wzięła cichy ślub.

Wspólnie wychowują dzieci z poprzedniego małżeństwa aktora, ale doczekali się także dwójki własnych - syna Mateo i córki Emilii. W książce do łez rozbawiają relacjonowane przez Tucciego perypetie małżonków zamkniętych na czas covidowego lock downu z gromadką dzieciaków w różnym wieku. Oczywiście większość scenek rozgrywa się wokół stołu, kuchni i jedzenia.

Od wielkiego smakosza po człowieka karmionego przez rurkę

Tucci nawet w nagradzanych gwiazdkami restauracjach zwykle zamawia dania bardzo proste. Uwielbia ryby, steki, a w makaronie nie toleruje zbyt wielu wymyślnych dodatków. Jest smakoszem, i choć nie obżera się, to nie ukrywa, że kocha jeść. W jedzeniu najważniejsze są jego zdaniem dobre składniki i towarzystwo. Zarówno w Los Angeles, w którym mieszka przez jakiś czas, jak i w Londynie, gdzie miesza z drugą żoną, z pasją gotuje dla rodziny i znajomych, urządza wielkie grille i przyjęcia bez okazji dla swoich znanych i nieznanych przyjaciół. Na ich oczach, jak przed widzami w teatrze, godzinami miesza i doprawia swoją słynną gargantuiczną paellę z owocami morza. Uwielbia występować w roli gospodarza-kucharza i barmana.

Jest też wytrawnym znawcą alkoholi. Z pieczołowitością i namaszczeniem godnym Jamesa Bonda przyrządza martini, hołduje staromodnej tradycji barowej tworząc drinka old fashioned, a przed posiłkiem poleca swoje ulubione, lekko gorzkie negroni. W historii o gotowaniu a’ la Tucci nie może zabraknąć też wina, które towarzyszy mu w kuchni prawie zawsze.

Czytając o tym wszystkim, z trudem przyszło mi przyjąć do wiadomości, że człowiek, który tak mocno i każdym zmysłem chłonął smak, zapach, kolor, formę i fakturę jedzenia, przez nagłą chorobę niemalże stracił możliwość poruszania językiem i przełykania.

Diagnoza o raku języka spadła na Tucciegio dokładnie w 10 lat po tym, jak na złośliwy nowotwór zmarła jego pierwsza żona Kate. Z nim miało jednak być inaczej. Niewielki guz miał szansę zniknąć po chemii i radioterapii, a rokowania na całkowite wyzdrowienie były bardzo wysokie. Od początku jednak istniało ryzyko, że po chorobie pozostanie nieprawidłowa ruchomość języka i trudności z produkcją śliny, a tym samym - niemożliwe stanie się normalne jedzenie. - Bałem się, że stracę, może nawet na zawsze, jedną z najważniejszych rzeczy w swoim życiu - zdolność smakowania i cieszenia się jedzeniem - pisze w swojej kulinarnej autobiografii.

Po drodze czekało Tucciego uciążliwe leczenie. Terapia antyrakowa odebrała mu nie tylko umiejętność przełykania, ale też chęci do jedzenia, bo smak i zapach nawet najprostszych produktów stały się tak nieznośne, że targany nudnościami - po pół roku tortur, próbując przełknąć cokolwiek, sam błagał lekarzy o sondę do żołądka. Wyniszczył go też ból języka, leki przeciwbólowe i niedożywienie. Na całe miesiące zamknął się więc w sypialni, odcinając się od rodziny i zapachu domowej kuchni. W międzyczasie zachorował też na depresję. Gdyby nie pomoc przyjaciół i to, że w połowie jego leczenia na świecie pojawiło się kolejne dziecko jego i Felicity, pewnie nie stanąłby na nogi.

Ale jak już wiecie, chorobę udało mu się pokonać. W książce jego żmudny powrót do zdrowia obrazuje piękna lista kolejnych dań, które aktor może jeść. Najpierw jednak w towarzystwie swojego przyjaciela z filmów Marvella - Ryana Reynoldsa - dowiaduje się, że rak jest w remisji, a wzdychające do jego przystojnego kolegi pielęgniarki, usuwają Tucciemu rurkę do żywienia przez sondę. Dopiero potem nieśmiało zaczyna jeść zupy i dania płynne oraz miękkie. Powoli odzyskuje zdolność przeżuwania, gotuje makaron, smaży pierwszego do dwóch lat steka, i z miesiąca na miesiąc zaczyna odważniej doprawiać dania. Dziś je już wszystko, może też napić się wina. I jeszcze bardziej niż wcześniej, choć to wydawało się niemożliwe, cieszy się każdym kęsem.