Reklama

Przyleciałem do Paryża w dniu największego strajku od dziesięcioleci.  Protest dał o sobie znać jeszcze na lotnisku. Długo nie mogłem się z niego wydostać. Terminal był zablokowany przez związkowców.    

- Nie jeździ kolej podmiejska, metro, co drugie kolejowe połączenie międzymiastowe zostało zawieszone. Odwołano 1/5 połączeń lotniczych.  Dziś zostaje wiec taksówka. Oni chcieliby tylko wygodnie żyć i zarabiać, ale nic przy tym nie robić. Francuzi nie potrafią pracować - mówi mi taksówkarz. Jest z Polinezji Francuskiej.

Reklama

To kolejny dowód, w moich amatorskich badaniach socjologicznych, że taksówkarze, głównie przyjezdni z dawnych kolonii francuskich, są za prezydentem Macronem. -Niech pan pokaże te tony niewywiezionych śmieci Polakom. To wstyd! - nalega.

Ulice Paryża, pomijając śmieci, wciąż był jednak puste. Większość paryżan wybrała tego dnia pracę zdalną. Dopiero około południa zobaczyłem wzmożony ruch. Po 14:00 wystartowała manifestacja z Placu Bastylii. Według organizatorów w pochodzie wzięło udział 800 tysięcy paryżan. Z policyjnych danych wynika, że nieco ponad 100 tysięcy. W całej Francji, według związków, protestuje trzy i pół miliona ludzi. Według rządu nieco ponad milion.

Francuzi protestują przeciwko reformie emerytalnej - prezydent Macron chce, by pracowali dwa lata dłużej, do 64. roku życia.

- Możemy tylko wywierać presję, co nam pozostało. Okradli nas z debaty parlamentarnej, wprowadzając artykuł 49.3. Nie ma możliwości rozmawiania z tym rządem - mówi Anna, ekonomistka.  Konstytucja daje rządowi możliwość przyjęcia nowego prawa z pominięciem parlamentu, jeśli tego wymaga "interes państwa". Tak właśnie stało się w tej sprawie.

Artykuł 49.3, z którego skorzystał rząd, pozwolił uniknąć głosowania nad reformą emerytalną. Sprzeciwia się jej 2/3 Francuzów. Emerytura, na której Francuzi spędzają średnio 1/4 życia, to kwestia ich tożsamości. "Pracujemy po to, by potem korzystać z życia na emeryturze" - powtarzają nad Sekwaną. Jednak o tym, że reforma to kwestia nie tożsamości, a przyszłości, przekonuje Macron: - Ta reforma jest niezbędna. Jej wprowadzenie nie sprawia mi przyjemności. Nie chciałem tego robić, ale robię z poczucia obowiązku, bo taki jest interes publiczny. Ekonomiści dodają: Żyjemy coraz dłużej, nie stać nas na przechodzenie na emeryturę tak wcześnie.  Macron dodaje, że kraj popadnie w długi bez reformy. 

80 procent Francuzów ocenia negatywnie wykorzystanie przez rząd artykułu 49.3. W historii wykorzystano go dokładnie już 100 razy. Jakie emocje wiążą się z tą sprawą, zobaczyliśmy chociażby w trakcie meczu  Francja - Holandia. W 49. minucie i 30. sekundzie stadion w Paryżu zaczął skandować Macron demission!, czyli Macron do dymisji.

Kolejne rządy chciały przesunąć wiek emerytalny, ale przegrywały pod naciskiem protestów. Macron postanowił przeprowadzić reformę, mimo braku wymaganej większości w parlamencie. To Francuzów rozwścieczyło jeszcze bardziej i utwierdziło ich w przekonaniu, że prezydent jest arogantem - nie słucha wyborców. Macron plany wydłużenia pracy miał od początku w swoim programie wyborczym.

Francuzi kochają protestować, ale ten protest jest inny. Jest pełen agresji.  Trzy godziny po rozpoczęciu protestów zaczynają się zamieszki. Paryż płonie. Podpalane są tony niewywożonych śmieci. W stronę policji rzucane są kamienie. Tylko w Paryżu 140 policjantów zostało ranionych. To cud, że jeszcze nikt nie zginął.

Podpalić Francję

Skala przemocy jest historyczna.  Według komentatorów protesty przeciw reformie emerytalnej, a ma ona już prawie 30-letnią tradycje, nigdy nie przybrały tak fatalnego obrotu. W Nantes licealiści zaatakowali strażaków, którzy próbowali ugasić podpalony przez uczniów budynek szkoły. W Bordeaux ogień podłożono pod merostwo. Symbolem stał się padający bezwładnie policjant. Funkcjonariusza trafiono w głowę kamieniem naszpikowanym kolcami. Tak upada republika - komentowano. 

Tylko w Paryżu wybucha 140 pożarów, głównie śmieci, ale jeden z nich zajął kamienicę. Trzeba było ewakuować mieszkańców.  Płoną kioski z gazetami. Erwan Dupas prowadził jeden z nich, tuż obok paryskiej opery. To tutaj toczyły się walki z policjantami. 

- Pan Macron nas nie słucha. Woli zajmować się sprawami międzynarodowymi, zamiast tym, co się dzieje we Francji.  Rozmawiam z nim dzień po zamieszkach. Z jego kiosku zostały tylko zgliszcza. 

- Prawo do protestów, strajków jest naszym prawem konstytucyjnym. Szanuję to prawo, ale nie szanuję ludzi, którzy niszczą prace innych, podpalają, wybijają szyby.  Dzisiaj sam  zostałem bez pracy - mówi roztrzęsiony.

Za podpalenia i zamieszki według rządu opowiadają chuligani ze skrajnej lewicy. Francuzi nazywają ich Black Bloc. To bojówkarze lewicowi, zadymiarze, których dużo bardziej od walki o emeryturę interesuje walka z policjantami. MSW wylicza, że w Paryżu jest ich około półtora tysiąca. 

 Z drugiej strony fala krytyki wylała się na interweniujących policjantów ze specjalnej grupy zmotoryzowanej. Według wielu, są agresywni jak Black Bloc. Jednostkę  powołano po zamach terrorystycznych. Maja być szybcy (poruszają się na motocyklach) i nie "patyczkują się" z demonstrujacymi. Dosłownie. Francuskie media ujawniły nagranie, na którym słychać jak znieważają zatrzymanego młodego mężczyznę. "Następnym razem zamiast policyjnym autem pojedziesz karetką pogotowia" - mówili. To dolało tylko oliwy do ognia. Skoro rząd nas tak traktuje, to my potraktujemy go jeszcze brutalniej.  Odpowiedź rządu jest agresywna. To represje policyjne - mówi studentka Eleonora.


Rząd słucha tylko argumentów siłowych, słyszę od protestujących. Koło przemocy się więc zamyka. W tle mamy symbole i historię. Na ulicy ktoś wywiesza obrazek gilotyny i apeluje do prezydenta, by ten odrobił lekcje historii. 

Drugi front

Problemem nie są emerytury, ale ekologia - mówią organizatorzy kolejnego protestu. Jest jeszcze bardziej nasycony przemocą i nienawiścią. 

Drugi front walki z Macronem otwiera się w Sainte-Soline, maleńkiej miejscowości 400 km od Paryża. Dzień po zamieszkach w Paryżu dochodzi tam do bezprecedensowych starć między ekologami a policjantami. Walka przypomina średniowieczną bitwę. 20 tysięcy ekologów po jednej stronie pola, z flagami powiewającymi na wietrze, 3 tysiące policjantów po drugiej. Z jednej strony koktajle Mołotowa i maczety, po drugiej gaz łzawiący i granaty hukowe. Efekt 200 rannych ekologów i 23 policjantów. Płoną cztery auta policyjne. Zamieszki na żywo pokazują francuskie telewizje. Notuję komentarze publicystów. "To surrealistyczny obrazek.  Dowód na słabość państwa". "To jak atak terrorystyczny". 

Ekolodzy nie chcą budowy 16 zbiorników retencyjnych, które według nich zniszczą środowisko - zakłócą równowagę hydrologiczną i będą promować nieekologicznie uprawy (chodzi o kukurydzę).  Rząd tłumaczy, że zbiorniki są potrzebne rolnikom latem. W ubiegłym roku we Francji zanotowano przecież historyczną suszę. Ekolodzy odpowiadają, że z wody będą korzystać tylko bogaci rolnicy z dużych gospodarstw i że to zaledwie 5 procent lokalnej społeczności, a "Woda jest jak demokracja. Powinna być dla wszystkich".

W sprawie protestów ekologów padają podobne słowa jak w sprawie reformy emerytalnej - rząd jest głuchy na nasze argumenty - dlatego musimy protestować, a rząd słucha tylko argumentów przemocowych. Koło agresji się wiec zamyka.

Minister spraw wewnętrznych nazywa atakujących policjantów ekoterrorystami i apeluje do polityków "Niech każdy z was potępi przemoc". Nie wszyscy jednak to robią. Część polityków skrajnej lewicy, w tym jeden z liderów Jean-Luc Melanchon, mówi nawet o tym, że to policja jest agresywna. Ekolodzy nie potępili aktów agresji i tłumaczą, że zakazanie protestów na polach pod Sainte-Salin jest sprzeczny z konstytucją. Philippe Poutou, komunista,  powiedział krótko: "To Macron jest agresorem, a podpalenie śmietników na ulicach francuskich miast to nie agresja".

Król Karol odwołany

Wreszcie protesty wskakują na międzynarodowy poziom. Król Karol nie odwiedzi Francji w swojej pierwszej zagranicznej wizycie. Mimo że na Polach Elizejskich wybudowano już nawet trybuny dla króla i gości. Trzeba było je zdemontować. Wizyta odłożona jest na bliżej nieokreślony czas, mówi się o czerwcu. Paryż utrzymuje wersje, że to wspólna decyzja, ale pałac Buckingham informuje, że to Macron poprosił o przeniesienie wizyty.

Jean-Luc Melanchon: - Francja bała się blamażu. Chodziło o obrazki, które poszłyby w świat: król Karol, a w tle zamieszki, płonące tony śmieci. Rząd bał się też incydentu z udziałem króla. Król Karol chciał trasę z Paryża do Bordeaux pokonać ekologicznie pociągiem, ale związki zawodowe zapowiedziały, że nie będą rozwijać czerwonego dywanu przed królem, co zinterpretowano jako możliwą próbę zablokowania pociągu lub wyłączenia zasilania linii trakcyjnych.

Le Figaro w komentarzu redakcyjnym pisze o "upokorzeniu Francji". Publicyści wskazują jeszcze na jeden obrazek, który poszedłby w świat: Wersal, król Karol witany przez prezydenta Macrona na uroczystym obiedzie, a pod bramą pałacu tłum protestujących. Porównano to do rewolucji z 1789. Znów więc symbole i historia.

Kto zyskuje na protestach?

François Hollande poprzednik Macrona w Pałacu Elizejskim: - Poziom niezadowolenia społecznego i poczucia zagrożenia przemocą jest nieznany od lat. W takim klimacie długo nie da się pracować.    

Według ostatniego sondażu - notowania skrajnej lewicy i prawicy rosną, a przecież Macron szedł do władzy właśnie z hasłem "Zatrzymajmy ekstrema". W sondażach skrajna lewica i prawica prawie zrównała się z partią Macrona.  Marine Le Pen owszem nazwała Macrona podpalaczem, ale potem już milczała i tylko patrzyła na rosnące słupki popularności swojej partii.

Prezydent Macron powiedział jasno: Liczę się z utratą popularności, ale reformy nie wstrzymam.

Zawracanie kijem Sekwany

Według ekspertów protesty Francuzów to zawracania kijem biegu rzeki. Długość życia się przecież wydłuża, a równie krótko jak Francuzi pracują tylko Szwedzi. 

-  Nikt nie lubi zrezygnować z przywilejów - tłumaczy protesty profesor Wojciech Nowiak z Zakładu polityki społecznej i ekonomicznej UAM Poznań, ale zaraz dodaje, że decyzja Macrona i rządu o wydłużeniu pracy to decyzja polityków, którzy czują rację stanu. Macron nie myśli z perspektywy od wyborów do wyborów, tylko z perspektywy pokoleń i dekad, bo ta reforma ma charakter zmiany pokoleniowej.  W całej Europie, a Francja nie jest wyjątkiem, mamy problem starzejących się społeczeństw. W 2060 roku ponad połowa ludzi w Europie będzie w wieku 65 plus. W krajach nordyckich już rozpoczęto debatę publiczną o pracy po siedemdziesiątce.

W każdym kolejnym proteście przybywa jednak licealistów i studentów. Młodzi wykrzykujący hasła o emeryturze. 16-latek broniący emerytury brzmi jak żart, ale pokazuje świetnie,  jak ważny to temat dla Francuzów. Bez względu na wiek.

Emmanuel Macron, który druga kadencję miał prowadzić pod hasłem "My wszyscy", na pytanie, czy nie żałuje i czy nie popełnił jakichś błędów przy forsowaniu reformy emerytalnej, odpowiedział krótko. - Jedyny błąd, jaki popełniałem, to fakt, że nie przekonałem wszystkich.

Zegar tyka

Emannuel Macron długo milczał, mimo zamieszek i protestów. Po tygodniu od starć udzielił jednak telewizyjnego wywiadu.  Kamera uchwyciła moment, jak prezydent chowa ręce pod stół i ściąga zegarek. Według niektórych wart nawet 80 tysięcy euro, według innych 3 tysiące. To dowód na to, że jest prezydentem tylko bogatych i że odkleił się zupełnie od rzeczywistości - komentuje internet. Pałac Elizejski odpowiedział, że prezydent ściągnął zegarek, bo ten stukał o stół, gdy Macron gestykulował, ale tych argumentów już nikt nie słucha. Jedno jest pewne, zegar protestów tyka nieubłaganie. Związkowcy zapowiedzieli kolejne protesty. Pat nad Sekwaną trwa. 

Stanisław Wryk, Paryż 23-26.03