Reklama

Kilka miesięcy temu odebrał Europejską Nagrodę Filmową dla najlepszego aktora, za brawurową rolę w filmie "Na rauszu" Thomasa Vinterberga. Sam film został również wybrany najlepszą europejską produkcją 2020 roku. Potem był Złoty Glob, a po nim brytyjska BAFTA, kropkę nad "i" postawiła 25 kwietnia Amerykańska Akademia Filmowa, wybierając, "Na rauszu" najlepszym filmem międzynarodowym minionego roku. Kto film oglądał,  dobrze wie, jak wielka w tym zasługa wybitnej kreacji Madsa Mikkelsena.

Fabuła najbardziej utytułowanego europejskiego filmu 2020 roku kręci się wokół oryginalnej teorii norweskiego naukowca Finna Skårderuda, zgodnie z którą ludzie rodzą się z... 0,05 proc. niedoborem alkoholu we krwi. Zafascynowani nią, czterej przyjaciele w średnim wieku, nauczyciele liceum, postanawiają sprawdzić prawdziwość tej teorii. Czy naprawdę alkohol może pomóc im odkryć utraconą radość życia i sprawność umysłową młodości?

Reklama

Początkowo, jego skromna dawka faktycznie pozwala otworzyć się na świat i lepiej w nim funkcjonować. Grany przez Mikkelsena nauczyciel historii, uważany przez uczniów za nudziarza, niespodziewanie porywa ich młodzieńczym entuzjazmem i obcą mu wcześniej pewnością siebie. Tę nową energię pompuje również w swoje dogorywające małżeństwo, na powrót stając się atrakcyjnym dla żony. Jego trzej kumple doświadczają podobnych sytuacji. Ale alkohol, używka społecznie akceptowana, jak wiemy, nie tylko podnosi na duchu, przyjmowany w nadmiarze może zniszczyć, a nawet zabić. To ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem nadmiaru także serwuje film Vinterberga.

Czyżbyśmy więc dostali świetny film o wyważonym piciu? Oczywiście, że nie. W wywiadzie dla "The Guardian" Mikkelsen powiedział:

Sam Vinterberg  opisuje film jako hołd dla życia, dla smakowania go. Przywołuje Kierkegaarda, który napisał tomy książek o tym, jak pozwolić sobie na utratę kontroli nad życiem. Jak czasem warto poluzować. Czwórka bohaterów podjęła to ryzyko, choć nie dla wszystkich ten wybór był szczęśliwy. Bo trzeba wyczuć jeszcze, kiedy "luzowaniu" powiedzieć: stop.

Finałowa scena filmu, w której Mikkelsen (nie wszyscy wiedzą, że również profesjonalny tancerz) daje popis swoich umiejętności, tańcząc do popowego kawałka "What a Life", streszcza zarazem wymowę całego dzieła - najkrócej można określić ją jako "carpe diem". Ulubiony aktor Vinterberga chyba w żadnym filmie dotąd, nie miał okazji pokazać całej amplitudy swoich możliwości.

Jego bohatera poznajemy, gdy znajduje się na skraju depresji, później przechodzi przez "upojenie" - zarówno trunkiem, jak i życiem, by po przedawkowaniu obu, przeżywać podwójnego kaca. Wreszcie odkryć, że czasami warto sobie odpuścić, żyć po prostu chwilą. Tu i teraz.

Z tancerza aktor

Mads Mikkelsen od lat dzierży status najbardziej wziętego duńskiego aktora, ale ostatnio zasłużył też na miano najbardziej pożądanego wśród aktorów europejskich. Nie trzeba dodawać, że również w Hollywood.

Już dzień po oscarowej gali dowiedzieliśmy się, że prawa do amerykańskiej wersji duńskiego przeboju "Na rauszu" kupiła firma Leonardo DiCaprio - Appian Way Production. Chętnych było zresztą wielu, ale jak wieść niesie, zdecydował fakt, że sam Leo przymierza się do głównej roli. Aktor nie ukrywa też swojego podziwu dla utalentowanego Duńczyka.

Mads Dittmann Mikkelsen jako dziecko nie marzył wcale o aktorstwie. Urodzony 22 listopada 1965 roku w Kopenhadze, w rodzinie pracownika banku i pielęgniarki, jako chłopiec trenował gimnastykę, by w przyszłości zostać lekkoatletą. Przypadek sprawił, że zamiast tego rozpoczął naukę tańca.

- Nie mam pojęcia, czemu zostałem tancerzem, to się po prostu stało - opowiada w rozmowie z BBC News. - Kiedyś poproszono mnie, bym wystąpił na pokazie gimnastycznym, zrobił salto i parę innych figur. Nauczyliśmy się tam kilku kroków i nagle... tańczyliśmy w przedstawieniu. Jakiś choreograf zapytał, czy nie chcę się uczyć tańca, bo jego zdaniem, mam talent. Nie miałem za to pomysłu na siebie, więc odpowiedziałem: "czemu nie?"

Nauka w akademii baletu w Göteborgu, prócz umiejętności tanecznych przyczyniła się też do tego, że płynnie posługuje się językiem szwedzkim. Tańcowi poświęcił dekadę życia, odnosząc znaczące sukcesy. Mając już 26 lat, odkrył, że znacznie bardziej pociąga go jednak sztuka dramatyczna i zdał do Szkoły Teatralnej w Århus. Był pewien, że nie ma szans na karierę, bo kończąc ją, miał już 31 lat. Aktorem jest także jego starszy brat, Lars Mikkelsen, znany choćby z serialu "Killing", czy z roli  prezydenta Rosji w "The House of Cards".

Wbrew własnym przewidywaniom, zaraz po studiach Mads trafił na plan filmowy. Miał szczęście, bo do swojego pierwszego obrazu "Pusher" (Diler), który dał początek głośnej, "narkotykowej trylogii", zatrudnił go Nicolas Winding Refn. Jako skin - diler, handlarz heroiną, choć na drugim planie, Mads od razu porwał widownię. Refn wspomina:

Film odniósł wielki sukces w Danii, a z czasem stał się znany na całym świecie. Doczekał się kontynuacji "Dealer II - Krew na rękach". Tym razem Mads pojawił się już w głównej roli, znów jako Tonny. Ogolony na łyso, z tatuażem na szyi i w ciemnych okularach, wyglądał niczym anioł śmierci. Był młodym skinheadem, który chce ułożyć sobie życie na nowo, po wyjścia z więzieniu. Próby odcięcia się od przeszłości, z ojcem gangsterem, są jednak nierealne.

Już wtedy miał własne podejście do postaci, jakie grał. Mowa zwłaszcza o czarnych charakterach, bo z czasem reżyserzy najchętniej będą go obsadzali w takich właśnie rolach. - Zawsze staram się znaleźć coś pozytywnego w złych postaciach i rysę w tych dobrych. Nie cierpię jednowymiarowości - mówił potem w wywiadzie dla amerykańskiego "The Rolling Stone". I to mu się udaje.

Za rolę otrzymał swoją pierwszą nagrodę Roberta - duńskiego Oscara. W trzeciej części trylogii, realizowanej w 2005 roku, już jednak nie zgrał, bo właśnie wtedy porwało go Hollywood.

Droga do sławy

Pomiędzy pierwszą a drugą częścią opowieści o Tonnym - dilerze, Mikkelsen pojawiał się również w kompletnie innych produkcjach. Kolejnym reżyserem do jakiego będzie wracał, stał się Anders Thomas Jensen, u którego najpierw zagrał w zabawnym kryminale "Błyskające światła", a potem pojawił się w głośnej, czarnej komedii "Jabłka Adama" nagrodzonej m.in. Grand Prix na Warszawskim Festiwalu Filmowym.

W tym drugim filmie, przyszły Hannibal wciela się w poczciwego pastora, który przygarnia pod swój dach... więźniów i w niekonwencjonalny sposób próbuje ich resocjalizować. Z dobrym skutkiem. Wyzwaniem dla niego staje się neonazista, mający własną wizję świata. Duchowny, który wbrew faktom nie uznaje istnienia zła, nadstawiając drugi policzek, to postać szczególna w bogatym zestawie złoczyńców Mikkelsena. Wspomina, że sprzeczał się z reżyserem, będąc zdania, że szlachetność bohatera, jest wręcz nie do zniesienia.

A to była dopiera zapowiedź dzisiejszego Madsa - słynącego z dociekliwych, wielogodzinnych dyskusji na planie.

- Nigdy nie miałem ambicji zrobienia wielkiej kariery, ale miałem ambicje bycia dobrym w każdej pracy. Zadaję milion pytań i nalegam na uzyskanie odpowiedzi - śmieje się i dodaje: - Wiem, że praca ze mną może być irytująca.

Mimo to filmowcy, którzy mieli okazję z nim pracować, wręcz walczą o możliwość ponownego spotkania, przy kolejnej produkcji. Thomas Vinterberg podkreśla, że wnosi wiele do ostatecznego kształtu filmu. Mówi też, że Mikkelsen z powodzeniem mógłby dzisiaj sam reżyserować. On jednak za nic nie stanie po drugiej stronie kamery.

Witajcie w Hollywood

Pierwszym filmem Madsa Mikkelsena kręconym dla Hollywood był pomyślany jako gigantyczna produkcja "Król Artur" Antoine'a Fuqui, w którym zagrał Tristana. Miał pecha, bo mimo wielkich gwiazd w obsadzie (Clive Owen czy Keira Knightley) obraz okazał się porażką. Kasową i artystyczną.

Mikkelsen nie przejął się zbytnio, bo nawet dziś podkreśla, że najbardziej lubi grać w duńskich filmach. Mówił prawdę - wielka kariera nigdy nie była jego priorytetem, Vinterberg twierdzi nawet, że zrobił ją mimochodem. Ot, przy okazji. Propozycję zagrania w kolejnym filmie o Jamesie Bondzie przyjął jednak ze zdumieniem.

Jak wiadomo, "Casino Royale" Martina Campbella (2006), w którym zaoferowano mu rolę przeciwnika Bonda, finansisty Le Chiffre, był początkiem nowej bondowskiej serii z Danielem Craigiem. To opowieść o jego pierwszej misji w roli agenta 007.

Le Chiffre - to genialny matematyk i bankier opiekujący się pieniędzmi terrorystów. Kiedy w wyniku nieudanej transakcji traci pieniądze, postanawia zdobyć je podczas partii pokera w kasynie. Przegrana oznaczać będzie wyrok śmierci ze strony dłużników, zaś brytyjski wywiad liczy, że poprosi ich wtedy o opiekę. MI6 wyznacza Bonda, by zmierzył się z nim podczas partii pokera...

Czarny charakter Le Chiffre’a podkreśla jego wygląd. Mikkelsen ma tu ciemne włosy, ubrany jest w czarny frak, nad nieruchomym lewym okiem ma krwawą szramę, pod nim także daje wrażenie jakby płakał krwawymi łzami. Mads gra szalenie oszczędnie, twarz - maska raz po raz wykonuje grymas. Lodowate spojrzenie sprawia, że przechodzą nas ciarki. Jest świetny, dostaje znakomite recenzje, choć na ekranie spędza góra 20 minut.

Gdy na ekrany trafiał "Casino Royale", Mikkelsen odbierał pierwszą w karierze nominację do Europejskiej Nagrody Filmowej, za rolę w nominowanym do Oscara filmie "Tuż po weselu" Susanne Bier. To przejmujące kino rodzinne. Zagrał dyrektora upadającego sierocińca w Indiach, który, by go ratować, wraca do rodzinnej Danii. Tu, ku swojemu zdumieniu, odkrywa, że ma córkę. Musi stanąć twarzą w twarz ze swoją przeszłością. I jakiej decyzji by nie podjął, zawsze kogoś zrani.

Skromne, niezależne kino, w jakim Mads błyszczy najjaśniej.

Najseksowniejszy mężczyzna w Skandynawii

Próżno szukać w plotkarskiej prasie informacji o jego prywatnym życiu. Od 34 lat jest w związku z tą samą kobietą, którą 21 lat temu poślubił. To cztery lata od niego starsza choreografka Hanne Jacobsen, którą poznał, gdy jeszcze tańczył. Mają dwoje dzieci: 19-letnią córkę Violę i siedem lat młodszego syna, Carla. O życiu prywatnym nie rozmawia. Raz czy dwa przyznał, że są z sobą tak szczęśliwi, że nie chce nic mówić, by nie zapeszyć.

Wielokrotnie w ciągu ostatnich dwóch dekad, 56-letni dziś aktor, wybierany był "najseksowniejszym mężczyzną w Danii", a dwukrotnie "najbardziej pożądanym w Skandynawii". Pytany o to, wybucha śmiechem. - Z dwojga złego wolę to niż gdyby wybrano mnie "najbrzydszym mężczyzną w kraju" - śmieje się. Gdy młoda norweska pisarka Hedda H. Robertsen uczyniła go bohaterem swojej powieści erotycznej "Kręci mnie Mads Mikkelsen" (wydana także w Polsce), nawet tego nie skomentował. Jej tytuł mówi jednak sporo o tym, jak postrzegają go kobiety.

Dużo i chętnie mówi tylko o pracy. Zagrał główne role aż w czterech duńskich filmach, nominowanych do Oscara, co oddaje skalę jego talentu: prócz obrazu Susanne Bier i nagrodzonego właśnie "Na rauszu", był tytułowym "Kochankiem królowej" u Nikolaja Arcela i ofiarą pomówień w "Polowaniu" Vinterberga.

W opartym na faktach "Kochanku..." historii romansu duńskiej królowej Karoliny Hanowerskiej z wpływowym politykiem i lekarzem, Johannem Struensee, który doprowadził do rewolucji pałacowej, rozwodu pary i wygnania królowej z Danii, grał oczywiście Struensee’a. Uwodził, jakby rozgrywał partię szachów. Zagarniał dla siebie cały ekran.

Nauczyciel w "Polowaniu" Thomasa Vinterberga to z pewnością jedna z najwspanialszych ról w jego karierze. Przejmujący, zniuansowany portret mężczyzny, fałszywie oskarżonego o wykorzystywanie seksualne dziecka. Mikkelsen milczący przez większość filmu, zagrał człowieka zaszczutego, który nie umie się bronić, przywalony piętnem hańby. Za tę rolę zdobył Złotą Palmę w Cannes dla najlepszego aktora. Film miał duże szanse na Oscara, ale skończyło się na nominacji, wygrało wtedy "Wielkie piękno" Paolo Sorrentino.

Kochani złoczyńcy

Hannibal Lecter to kolejne wcielenie zła w czystej postaci, które na dekady do niego przylgnie.

- Byłem niechętny tej propozycji - wspomina. - Przeczytałem scenariusz, podobało mi się, ale to były cudze, gigantyczne buty, w które miałem wejść. Hopkins zagrał tę postać genialnie i perfekcyjnie. Przekonał mnie dopiero reżyser serialu Bryan Fuller. Dałem mu 10 minut, a on po dwóch godzinach wciąż rzucał pomysłami. Zgodziłem się - wspomina.

Jego Hannibal Lecter jest wytworny i szarmancki, ale bije z niego skandynawski chłód. Wyrafinowany znawca kuchni zjada swoje ofiary, tworząc z nich dzieła sztuki kulinarnej. Na talerzu. Hollywood wyraźnie namaściło go na etatowego odtwórcę ról złoczyńców. Na szczęście lubi ich grać. Chwalił go sam Anthony Hopkins.

- Wszystkich nas łączy głęboko zakorzenione zauroczenie mrokiem. Zło interesuje nas od zawsze. Zaraz po tym, jak uświadomiliśmy sobie istnienie Boga, odkryliśmy szatana - mówi w cytowanym wywiadzie dla "Rolling Stone".

W marvelowskim filmie "Doktor Strange" zagrał Kaeciliusa - czarodzieja, łojącego skórę zbirom głównie w świecie metafizycznym, przeciwnika Strange’a. W spin-offie gwiezdnej sagi "Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie" wcielił się w Galena Erso, ojca głównej bohaterki, genialnego inżyniera, w postać niejednoznaczną. Złego, który czyni dobro.

Na szczęście niebawem zagra w duńskim filmie, w którym będzie kochającym mężem.  

Co kręci Madsa Mikkelsena?

W 2018 roku zagrał w islandzkim filmie "Arktyka" Joego Penny i uważa, że to jedna z jego najważniejszych ról.

Oto w środku arktycznej tundry rozbija się samolot z jednym pasażerem. Podróżnik wyciąga z maszyny co się da i rusza przed siebie, choć nie ma wielkich szans na przeżycie. Trwa przez jakiś czas, dzieląc porcję żywności i wypatrując niedźwiedzi. W końcu czuje się niczym zombie, traci poczucie człowieczeństwa. Sytuacja zmienia się, gdy niedaleko spada samolot, a jedyną ocalałą będzie młoda kobieta. Ranna, ale żywa. Chęć sprawienia, by ocalała, staje się siłą napędową mężczyzny, wybudza go z odrętwienia (nie, nie będzie między nimi romansu).

Klasyczne "kino survivalowe". Czy tylko?

- To opowieść o tym, czym różni się przetrwanie, od bycia naprawdę żywym. Opowieść o rzeczy najważniejszej, o naszym człowieczeństwie - tłumaczy Mikkelsen. Mówi, że nie przynosi postaci z planu do domu, bo byłoby to frustrujące dla rodziny. Z bohaterem "Arktyki" długo jednak nie mógł się rozstać.

Po kilkunastu latach pracy w Europie i za oceanem, nadal mieszka w Danii. Na propozycje przeprowadzki do Hollywood, niezmiennie odpowiada: "nie", choć jego kalendarz jest zapełniony propozycjami ról aż do... 2028 roku.

Niebawem wejdzie na plan najnowszych przygód "Indiany Jonesa". Wiadomo też, że zastąpi Johnny’ego Deppa w roli Gellerta Grindelwalda w trzeciej części "Fantastycznych zwierząt". Zamierza połączyć jego wcześniejszą pracę z tym, jak sam chciałby tę postać zagrać.

Bez względu na liczbę propozycji, wakacje jednak, jak zawsze, spędzi z rodziną. Na dwa pełne miesiące odetnie się od świata z najbliższymi na ukochanej Majorce, gdzie przed laty kupił posiadłość. Ma to wpisane w każdy kontrakt i nic nie jest w stanie tego zmienić.

Bo Madsa Mikkelsena nic nie kręci równie mocno jak rodzina.