W styczniu 2025 roku mija 20 lat, odkąd termin Blue Monday na dobre zagościł w świecie marketingu. Wbrew pozorom to właśnie stamtąd, a nie z psychologii, wywodzi się to zjawisko. Teoria zrodziła się mniej więcej rok wcześniej - w 2004 roku - i miała być niewinną kampanią reklamową. Tworząca ją firma PR-owa, wynajęta przez biuro podróży, zwróciła się do Cliffa Arnalla z prośbą o wyliczenie, który dzień w roku jest optymalny do wykupienia wycieczki. Arnall poszedł o krok dalej, tworząc pseudonaukową teorię.
"Gdy zacząłem myśleć o tym, co motywuje do rezerwacji urlopu i przypominać sobie, co tysiące osób mówiły mi o zarządzaniu stresem, dostrzegłem czynniki wskazujące na trzeci poniedziałek stycznia jako szczególnie depresyjny. Ale wypuszczenie tego w świat nie było zbyt pomocne. Twierdzenie, że to najbardziej depresyjny dzień w roku, to niemal samospełniająca się przepowiednia - stwierdził po latach w rozmowie z "The Telegraph".
Opracowany przez Arnalla wzór uwzględniał czynniki takie, jak pogoda (krótki dzień i brak słońca), czas, jaki minął od Bożego Narodzenia (i związany z tym powrót do codzienności), poziom motywacji, kondycja finansowa (konieczność spłaty pożyczek zaciąganych często na święta), czy stan realizacji noworocznych postanowień. Z "obliczeń" wynikało, że najbardziej depresyjny dzień roku wypada w trzeci poniedziałek stycznia.
Z biegiem czasu wzór Arnalla brali na warsztat kolejni eksperci, oceniając jako niedorzeczny i pozbawiony naukowych podstaw. Nawet Cardiff University, którego dumnym pracownikiem miał być Arnall, ostatecznie odciął się od jego twórczości, podkreślając, że nigdy nie był on związany z uniwersyteckimi projektami naukowymi, a jego praca ograniczała się do korepetycji.
W końcu i sam Arnall postanowił położyć kres trendowi, który powołał do życia. W 2018 roku starał się obalić mit, biorąc udział w kampanii, która przekonywała, że nowy rok to nie powód do kumulacji smutków, a pakiet nowych możliwości. Refleksja nadeszła jednak zbyt późno. 20 lat po pojawieniu się hasła Blue Monday w przestrzeni publicznej teoria stworzona przez Arnalla nadal jest cennym narzędziem marketingowym.
- W kontekście zakupowym Blue Monday opiera się na poczuciu, że jest nam źle. Z marketingowego punktu widzenia pozostało zastanowić się, jak to uczucie opakować, by można było je powszechnie wykorzystać - mówi w rozmowie z Interią Łukasz Kaca, ekspert do spraw komunikacji, mowy ciała i wystąpień publicznych. Jak tłumaczy, Blue Monday stał się w rękach marketingowców - podobnie jak Black Friday - usprawiedliwieniem, okazją i przyczyną samo nagradzania się. Wszystko, co sprawia, że dany dzień staje się wyjątkowy, powoduje, że chcemy go uczcić. Gdy w dodatku za "wyjątkowością" dnia stoi (rzekomo) naukowe wyjaśnienie, tym bardziej czujemy się rozgrzeszeni w spełnianiu mniejszych i większych pokus.
Dziś, by wydawać z okazji Blue Monday, nie potrzebujemy już nawet definicji. Tym bardziej nie przeszkadza nam, że ta ustalona w przeszłości, została dawno obalona. - Teraz firmy nie silą się już na dorabianie do tego dnia żadnej filozofii, czy historii. Zakładają, że samo hasło "Blue Monday", które automatycznie wyróżnia ten dzień na tle innych, zadziałała jak wabik. Podobnie jak Black Friday, Cyber Monday itp., kiedy nie zastanawiamy się nad ich genezą - wyjaśnia ekspert.
Przykładów nie trzeba daleko szukać. Jedna z popularnych stron internetowych z odzieżą już od połowy stycznia oferuje zniżkę na zakupy z okazji Blue Monday.
Choć mechanizm działania jest zbliżony do tego stosowanego w inne święta, Blue Monday jest w oczach ekspertów o wiele bardziej szkodliwy. - Mamy do czynienia z kapitalizacją smutku, a tak naprawdę z kapitalizacją choroby, jaką jest depresja. To pokazuje, że wciąż nie traktujemy jej tak poważnie, jak innych schorzeń - zauważa Łukasz Kaca.
Ekspert zwraca uwagę na charakter dni poświęconym innym chorobom. Tłumaczy, że zwykle mają one na celu zwiększenie świadomości, okazanie wsparcia chorującym, czy promocję profilaktyki. Za Blue Monday nie idzie żadne z tych działań na rzecz depresji.
Choć Blue Monday to marketingowy wymysł, jest w nim ziarnko prawdy. - To coś, co nazywam nostalgią poślubną - mówi z przymrużeniem oka psychoterapeutka Joanna Godecka i tłumaczy, że u osób tuż po ślubie zdarza się zauważyć podobne doświadczenie smutku, jakie czasem odczuwamy na początku roku.
- Ludzie miesiącami żyją ślubem. Wybierają zaproszenia, suknie, sale, kwiaty itp., aż w końcu nadchodzi ten dzień, a po nim myśl: "I to już? Po wszystkim?" - opisuje specjalistka, dodając, że podobne poczucie pustki zdarza się po świętach Bożego Narodzenia i Nowym Roku. Tygodniami czekamy na spotkania z bliskimi, przyjemne świętowanie, aż nagle trzeba wrócić do codzienności, z której znikają wszechobecne od miesięcy światełka i inne ozdoby.
Psychoterapeutka odradza jednak nadawanie tym odczuciom konkretnych określeń. - Nie kreujmy czegoś takiego, jak "depresja poślubna", czy poświąteczna. Tak, jak wykreowany został Blue Monday - mówi.
Joanna Godecka wyjaśnia, że w przypadku Blue Monday oprócz naszych własnych doświadczeń w grę wchodzi też siła sugestii.
- Nasza percepcja działa tak, że im bardziej zwracamy na coś uwagę, tym więcej tego dostajemy. Jeśli ktoś rozważa zakup czerwonego samochodu, nagle widzi na ulicy same czerwony samochody. Osobom, które czują się samotnie przed Walentynkami, wydaje się, że nagle wszyscy chodzą po ulicach, trzymając się za ręce. A tych par wcale wokół nas nie przybyło - opisuje, dodając, że w praktyce nie obserwuje występowania efektu Blue Monday.
- Jeszcze nikt nie powiedział mi, że akurat w ten poniedziałek czuję się wyjątkowo okropnie - podkreśla. - Jednak w momencie, w którym zaprogramujemy się, że w trzeci poniedziałek stycznia wszyscy mają depresję, rzeczywiście zaczniemy szukać powodów złego samopoczucia - tłumaczy.
Nie jesteśmy jednak skazani na efekt samospełniającej się przepowiedni. - Nie poddajemy się tym wpływom, kiedy nasze życie codzienne jest satysfakcjonujące. Wówczas traktujemy przerwę świąteczną jako miły przerywnik, po którym wracamy do równie satysfakcjonującej rzeczywistości, a Blue Monday nie robi na nas wrażenia - mówi psychoterapeutka.
Jednak osoby, które nie są zadowolone ze swojej codzienności, mogą być bardziej podatne na manipulację, jaką jest Blue Monday. - Takie osoby powinny pracować nad tym, by podnieść jakość swojego życia. Wtedy też staną się mniej podatne na wpływy - mówi Godecka. W takim przypadku sprawienie sobie przyjemności w trzeci poniedziałek stycznia nie wystarczy. Konieczna będzie długa i świadoma praca nad sobą.
Blue Monday niesie ze sobą jeszcze jedno, największe zagrożenie. Jak wspomniał Łukasza Kaca, ma ono związek z trywializacją depresji. Jeśli przez narrację wokół Blue Monday przyjmiemy występowanie objawów depresji za normę, osoby na nią cierpiące nie będą skłonne sięgnąć po fachową pomoc. Jak w takim razie odróżnić gorsze samopoczucie od prawdziwego problemu?
- Jeśli wydarzyło się coś przykrego - doświadczamy straty, ktoś nas obraził, zwolnili nas z pracy - spadek samopoczucia jest czymś naturalnym. Natomiast jeśli taki nastrój się przeciąga i trwa miesiącami, może to oznaczać, że przykre wydarzenie wyzwoliło w nas ukryty stan depresyjny. Wtedy warto sięgnąć po pomoc, choćby po to, by właściwie zdiagnozować ten stan - wyjaśnia Godecka.
Psychoterapeutka zwraca uwagę, że za gorszym nastrojem mogą stać też bardziej błahe powody, jak choćby brak słońca. Wówczas poczucie zmęczenia może być naturalne. - Natomiast jeśli ten stan się przeciąga, sprawia, że rezygnujemy z aktywności i kontaktów z ludźmi, może to sugerować rodzący się problem - mówi Godecka, radząc, że jeśli złe samopoczucia utrudnia nam codzienne funkcjonowanie, warto skorzystać z usług specjalisty.