Reklama

Piotr Witwicki: Jak się odnajdujesz w roli żebraka? 

Super. To nie jest szczególnie trudne. Muszę przekroczyć barierę swojej niechęci do ludzi, wiesz, mizantropii, a poza tym to już to hula.

Reklama

Chodziłeś z puszką?

Bardzo lubię z nią zapierdalać. Ostatnio w Krakowie zbieraliśmy. Mieszkam na wsi i rzadko widuję ludzi, ale jak mam przed sobą dwieście osób, to żal tego nie wykorzystać. 

Jak szło to zbieranie?

Całkiem dobrze. Ludzie trochę się dziwili, ale chętnie dawali. Oprócz tego wydzwaniam. W tej chwili dręczę wiceszefową jednej telewizji, żeby coś zrobili o naszych zbiórkach. Często dochodzi do cudownego spięcia przypadków: Polska Grupa Górnicza sfinansowała pickupy używane oczywiście. Ostatnio ktoś mi  powiedział, że szef Helikona, firmy, która produkuje odzież taktyczną, czyta moje książki. Dzwonię i się okazuje, że mogą dać zimowe wyposażenie dla całego plutonu razem z butami. Tak to czasami hula.

Wiedziałeś, gdzie są potrzebne?

Wiedziałem, że chłopaki na froncie nie mają butów. Tam jest bida z nędzą, czekają na ocieplane mundury. Broń dostają, ale resztę muszą zorganizować sobie sami. Jestem odludkiem, ale jak mam możliwość, dzięki rozpoznawalności, coś zrobić, to działam. To są proste rzeczy: ja nie chcę, żeby tu przyszli ruscy. Tu chodzi o przyszłość tak zwanej Europy i tego kawałka ziemi tutaj. Ode mnie jest 10 kilometrów do granicy ze Słowacją, a tam Fico chce się układać z Putinem.

Jest z nim coraz gorzej. Nie był w stanie potępić ataku na Sumy, chce brać udział w obchodach Dnia Zwycięstwa w Moskwie. 

Nie masz wpływu na możnych tego świata, ale możesz trochę pomóc chłopakom w Słowiańsku.

To chciałbym ci coś przeczytać: "Hipotetyczny omnipotentny przyszły tyran, gdy już upora się z całym kramem w rodzaju ekonomii, demografii, obronności, przepraszam, chciałem rzecz: "agresywności",  z bałaganem obcych i swoich ludów, ze spędzającą sen geopolityką, gdy już zostanie tyranem, co się zdarzy, zajmie się najprawdopodobniej wykreślaniem idealnych map." Fragment twojego eseju z książki "Moja Europa". Wszystko przewidziałeś.

No to konstrukcja literacka jest, nawet nie pamiętam czemu tam służyła. 

Najważniejsze, że okazała się prorocza.

- Tak? 

Idealnie opisuje drogę Putina. 

Tego drugiego z Ameryki też. Tylko gdzie tu jest pytanie?

To esej pisany jeszcze w zeszłym wieku. Pytanie, skąd wtedy taka intuicja? W czasie, gdy to pisałeś, świętowano koniec historii.

Czasami ci się wydaje, że coś wiesz. Do tego dochodzi pokusa, żeby to było ładne  zdanie. Ja bym się po literaturze za wiele mądrości nie spodziewał.

Wróciłem ostatnio do tego eseju, bo pamiętałem, że na jego początku kreślisz, gdzie jest Europa Środkowa i jestem ciekawy, czy po ćwierć wieku coś się zmieniło.

Nie zastanawiałem się nad tym. Napisałem parę książek o Europie Środkowej i przestała mnie ona interesować.  Ta Europa już ze mnie wyparowała. Jacyś ludzie czasami do mnie piszą: a wie pan, jakiś panel o Europie Środkowej. Mówię: ludzie, sorry, mnie to już kurwa nie interesuje.

A akurat pytanie, gdzie jest dziś ta Europa Środkowa, stało się aktualne.

Nie ma już Europy Środkowej. Jest Ukraina, która zmienia totalnie myślenie o tej części świata. Kiedyś tę Ukrainę się pomijało, ku rozżaleniu pisarzy ukraińskich, którzy bardzo chcieli być europejscy. 

Ukraina jest w centrum Europy?

To oni przelewają krew za Europę. Za te pieprzone wartości, które wielu dostało w prezencie czy my przy jakimś tam wysiłku wolnościowym. Tak naprawdę oni walczą o europejskość. Dlatego spodobała mi się teraz ta koncepcja i będę się jej trzymał: Ukraina jest Europą Środkową.                                                                                                

Dzięki wartościom?

Tak. Wiesz, bogata, syta Europa już dawno zapomniała, czym są europejskie wartości, bo są dane. Przekazywane z pokolenia na pokolenie. A tu się okazuje, że są ludzie, którzy są gotowi dać się za nie zabić. Ustaliliśmy więc, że moja koncepcja Europy Środkowej jest przebrzmiała. Teraz centrum jest w Ukrainie. 

To o Ukrainie powinieneś teraz pisać, a ty się wziąłeś za Mongolię. 

Nie piszę książki o Mongolii. Piszę o dwóch starych facetach, którzy jadą przez Mongolię.

Jesteśmy w twoim gabinecie otoczeni przez książki o Mongolii. 

- Mam całą bibliotekę. Po raz pierwszy piszę książkę erudycyjną.

Ale to powieść?

Tak, ale jest mnóstwo cytatów. Na stare lata postanowiłem zostać intelektualistą.

Twardoch napisał książkę o wojnie w Ukrainie. Może ty też powinieneś? Masz na to papiery.

Nie mam w sobie nic z Hemingwaya. Zawsze byłem za Faulknerem. W mojej ostatniej książce jest sporo Ukrainy. Ale przy okazji, bo to opowieść o rzece dzieciństwa, o Bugu. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że narrator przez kilka godzin ma na sobie kamizelkę przeciwodłamkową oraz hełm.

A ta powieść?

Dwóch starych facetów, którzy myślą o śmierci, kolekcjonują kości i jadą przez ten pradawny step, na którym nigdy nic nie zmieniło. Oni są wykształconymi gośćmi z miasta i egzystencja pradawna im się objawi. Sens sensu, ale nie w wersji buddyjskiej. To będzie porażką z ich strony. Ale wydaje mi się, że to ładna opowieść.

Z pięknym, bezkresnym tłem. 

W pięknym pejzażu. Mocno osadzona. 

A ty tam dlaczego jeździsz?

Dla przestrzeni, dla światła. Dla tej pradawnej potęgi. 

Do Mongolii będę jeszcze chciał w tym wywiadzie wrócić. Skupmy się jednak jeszcze na europejskości Ukrainy, która jest teraz podważana.

To jest naród skrajnie europejski. Począwszy od tych wszystkich Majdanów. Oni robią coś takiego, o czym Europa zapomniała. Wolność europejska i nasze swobody nie są dane. W każdej chwili ktoś może przyjść i powiedzieć: sprawdzam. Ameryka wykonuje coraz dziwniejsze ruchy, a spójrz na tę mapę świata: ten mały półwysep to jest Europa i trzeba go bronić, dostosowywać, aby przetrwał. Bo inaczej znikniemy jak Jadźwingowie. Z drugiej strony mnie to pociesza. To znikanie.

Dlaczego pociesza?

Daje szerszą perspektywę pogodzenie się z mechanizmami, które nas przerastają. Dlatego rozmyślam o naturze. Widzę sens własnej egzystencji, że ona minie, przepadnie i gdzieś zamieni się w przyrodę. Dlatego na starość medytuję naturę, która się ciągle odradza i ma w nosie geopolitykę.

Tylko geopolityka nie ma nas w nosie.

 - Rządzą jakieś dziwne, śmieszne siły pod tytułem: ktoś był dręczony przez ojca. Tak, jak ten biedny nerd Musk. W szkole koledzy go napierdalali i zabierali mu kanapki. Putin, jakiś mały chuderlak z bidnego leningradzkiego osiedla. Dostawał z liścia od silniejszych. I teraz on dorywa się do władzy, żeby przeprowadzić zemstę za dzieciństwo. Psychologia tym rządzi. Zrobisz wszystko, żeby wziąć odwet za to, że miałeś słabo w życiu i zniszczysz świat. 

"Mówiąc inaczej, wolności będzie tyle, że nikt nie będzie miał siły, by ją w całości skonsumować, nie ryzykując przy tym śmierci z przejedzenia?" To właśnie jak Europa. Tak napisał Andrzej Stasiuk w "Fado".

Słuchaj, ja bym wolał rozmawiać o konkretach niż o ideach, jakichś cytatach, których nie pamiętam

Ale ja pamiętam. To trochę jak z geopolityką. Ty nie pamiętasz o niej, ale ona pamięta o tobie.

Nie biorę odpowiedzialności za to, co napisałem. Teksty stają się obce. Nigdy nie wracam do swoich starych tekstów.

Ci przejedzeni Europejczycy już niespecjalnie chcą pomagać Ukrainie. A jak z samymi Polakami?

Historia o pomocy to opowieść o polskości, gdzie masz cudowne napięcie między wzlotem a upadkiem, depresją a euforią. Biorę bezpośredni udział w tym zrywie od początku. Ja widziałem, co ta Polska wykonała. Tygodnie wtedy spędzałem na granicy. Patrzyłem i nie wierzyłem w narodowy zryw pomocowy dla tych pieprzonych banderowców, dla tego Wołynia. Wtedy wszystko zostało wymiecione z pamięci, unieważnione. To było niesamowite, ale też fascynujące politycznie, jak ta prawica cudownie położyła uszy po sobie. Zobaczyli, że to nie przejdzie, że ludzie tego nie kupują. Bo zryw był zbyt duży. 

Druga strona też już zmieniła narrację w sprawie Ukrainy.

Ona jest polityczna, żeby oswajać elektorat jednak, żeby coś wygrywać. 

Rafał Trzaskowski postuluje ograniczenia 800 plus dla Ukraińców. 

Akurat głęboko wierzę, że Trzasek nie jest jakiś antyukraiński. Piłem z nim wino kiedyś przez dwa wieczory. 

Dawno temu? 

On mnie chciał upolować na tej swój kampus. Powiedziałem, że to nie dla mnie: jechanie do Olsztyna i wychowywanie Janczarów liberalizmu.

Ale widziałem, że byłeś.

- Bo kolejną zbiórkę robiłem. Napisałem: dobra pojadę, pod warunkiem że będę mógł tam zasuwać z puszką zbierać pieniądze. I pojechałem. Okazało się, że fajne te dzieciaki i przyjemnie się z nimi gadało. Spędziłem tam ze dwa dni i Trzaska puściłem, żeby z puszką zapieprzał. Jakieś pieniądze zebraliśmy. Widzę więc polityczność całej tej gry, bo wybory są po to, by je wygrywać. 

A to jest bardzo makiaweliczne. 

No polityka jest makiaweliczna. Tłumaczę to moim chłopakom. Ostatnio nawet Andruchowyczowi, współautorowi eseju, który cytowałeś. Jego przeraziła "antyukraińskość"  liberalnej kampanii. Zresztą dość znikoma w porównaniu z tymi dwoma miglancami.

Ukraińcy też potrafią ostro zagrać, więc chyba nie powinni być za bardzo zdziwieni. Są zresztą większymi pragmatykami od nas.

Oczywiście, że są. Przecież walczą o przetrwanie. Potrafią być jednak też ideologami.

I co z tym robisz?

Ja się na to godzę, rozmawiam. Chcę im mówić prawdę, opowiadać historię. Kiedyś zabrałem ze sobą do Kijowa "Wołyń" Wojtka Smarzowskiego, Siedzę sobie z jednym z Haydamaków po próbie i mówię: a zobacz, jaki film powstał w Polsce. Puściłem mu, a on w połowie: wyłącz to! To ruska propaganda zrobiła. Tłumaczę mu, że Smarzowskiego można podejrzewać o wszystko, ale nie o ruską propagandę. To on znowu, że za ruskie pieniądze. Zostawiłem mu tę płytę.

I obejrzał?

Nie wiem, ale na pewno zapamiętał, bo potem graliśmy gdzieś na festiwalu w Ełku czy gdzieś, gdzie był też dr Misio. W garderobie ściskamy się wszyscy serdecznie z Jakubikiem, a mój nawalony kolega z zespołu nie chce mu podać ręki. Pytam: co się stało? Okazało się, że zapamiętał go z "Wołynia". 

Może trzeba było wytłumaczyć, że to aktor?

Wszyscy mu tłumaczyliśmy. Potem oczywiście wytrzeźwiał i przepraszał. 

Skoro tyle mówimy o europejskości Ukraińców, to nie uważasz, że jej elementem powinna być umiejętność zmierzenia się z własną historią?

Tak, tylko pamiętaj, że to jest młody naród i oni nie mieli swojego Gombrowicza. Teraz badają swoją tożsamość i jej możliwości. To jest proces. 

Może powinniśmy go jakoś przyspieszyć?

No teraz wymówką jest wojna. Mamy wojnę, trzeba walczyć i zostawmy temat. Teraz wszystkie ręce na pokład. Zresztą ja tego nie znoszę. Nigdy pozycja ofiary do mnie nie przemawiała. W tej historii można grzebać w nieskończoność i domagać się przeprosin. Nie ma w tym polskim narodzie dumy jakiejś. Dlaczego mają cię wszyscy przepraszać za to, że historia się tak potoczyła? 

Ale tu nawet nie chodzi o przeprosiny, tylko żeby przyznali, że wydarzyło się to, co się wydarzyło. 

Oni mają taki problem, że większość tego narodu w ogóle ma gdzieś cały ten Wołyń. Są podzieleni na wschód, zachód i ci drudzy nie czują, żeby brali w tym udział. Natomiast trzeba o tym mówić i puszczać takie filmy, jak "Wołyń". Smarzol to nawet chciał nakręcić teledysk do naszej Mickiewiczowskiej płyty, na  Akermanie, ale on jest persona non grata na Ukrainie i ministerstwo ukraińskiej kultury sobie wcześniej scenariusza zażyczyło. Bo tam wszystko idzie przez ministerstwo albo instytut. Ja nawet wódkę z Wiatrowyczem piłem - szefem ichniego Ipeenu. Prawie jak z samym Banderą, nie? I jeszcze zdjęcia nam robili.

Wróciły stare rany i takie zbiórki jak twoja coraz trudniej jest robić. 

Jak wracają stare rany, to znaczy, że ktoś je lubi rozdrapywać. Ale fakty są rzeczywiście takie, że każda kolejna zbiórka jest trudniejsza. Nie ma porównania do tego, co było dwa lata temu. No kto opowiadał, że będzie łatwo? Choć ostatnio jakoś mniej obelg było na forach pod tym, co robimy. 

Może jest jeszcze gorzej, bo obojętność weszła? 

Staram się myśleć, że nie jest najgorzej. Naszą fundację Linia Frontu założył Zenek Wojtas, chłopak od nas, a jego dziewczyna Gosia Pociask, jest księgową.  Mnie wystawiają właśnie w roli żebraka. Założenie było takie, że współpracujemy z jedną konkretną jednostką w konkretnym miejscu i nie ma żadnych pośredników. 

A skąd pomysł, by zbierać na koparkę?

- Taki sygnał dostaliśmy z frontu, że mają problem z okopywaniem tych swoich wyrzutni. A jak ta koparka przeżyje, a wojna się kiedyś skończy, to będzie tam w cholerę roboty z odbudową. Koparka się przyda choćby do symbolicznego i rzeczywistego zakopywania tych okopów. 

A ty byłeś u nich na froncie?

Byliśmy w tym naszym oddziale. Wojna jest dziwna: oni tam siedzą i czekają. Taka salwa z ich Katiuszy kosztuje milion złotych. W kilkanaście sekund to wypierdalasz. 

To czekanie jest nieźle opisane w ostatniej książce Twardocha "Null". 

Nie czytałem. Wygląda to tak, że oni siedzą sobie przed rozjebaną chałupą. Mają chustki takie pirackie na głowach. Piknikowy jest nastrój, ale masz świadomość, że front jest oddalony o 7 kilometrów. Słyszysz, jak ruscy napierdalają. Oni po dźwięku rozpoznają, w co akurat jebnęło. I tak se siedzą, gulasz jedzą, opalają się na słońcu, bo to był lipiec. Dookoła wieś rozjebana i nie ma żywej duszy, bo wszystkich ewakuowali. Jeden pies biega, gdzieś tam szczeka, jeden wariat został we wsi i chodzi bez sensu.

Czyli literacko.

Literacko było, jak  wchodzę do stodoły, a tam szary kurwa metal wbity w ziemię. Mówię: co jest? Odpowiedź: Ruska rakieta. Wleciała przez dach. Jak ruska rakieta, a wy tak se chodzicie dookoła? No wbiła się, ale nie wybuchła. Tego nie ruszymy, bo pierdolnie. Wiesz, życie się toczy dookoła tej rakiety, która może wybuchnąć.

Nie bałeś się, że możesz tam zginąć?

Jak są takie sytuacje, to ja nie czuję strachu. Czułem dziwną ciekawość, fascynację jakąś. Może to jest niemoralne. W końcu ja nie siedziałem w okopie: wyjechałem, a oni tam zostali. 

Ale i tak byłoby o czym pisać?

Moja opowieść byłaby o nudzie wojny i jej rutynie. O tym, jak się jedzie jakimiś duktami stówą bez świateł w ciemności, żeby cię ruscy nie namierzyli. Siedzimy tam w dziesięciu w tej ich furgonetce. Wszyscy mają kamizelki i hełmy. Las się kończy i jest jakieś dwieście metrów otwartego pejzażu, gdzie cię mogą ewentualnie namierzyć. Teoretycznie nikt nie strzeli do furgonetki, bo to za duże pieniądze, ale a nuż.. Hełm jest ciężki, więc go zdejmują, jak się wjeżdża do lasu. Potem jest prześwit i się te hełmy zakłada, bo mogą jebnąć. Robią to jak jakieś automaty. Mechanicznie zdejmują i zakładają. Gdzieś w tle wybitnej urody pejzaż, park narodowy, olśniewające zielenie, wyryte starodawne rzeki i w środku tego stoi spalony czołg. 

I można zginąć.

- To jakaś loteria była, żeby tam jebnęli. To są wszystko pieniądze, wiesz, obliczasz, za ile możesz wystrzelić rakietę i czy to się opyla. Nie będziesz strzelał do furgonetki jakiejś pojedynczej. 

To się nie opyla?

Rakieta kosztuje kilkaset tysięcy. Żeby jej użyć, muszą być jakieś konkretne cele: zgrupowanie albo jakiś sprzęt. Do mojego pick-upa, który jest wart 20 tysięcy złotych, można strzelać najwyżej przez przypadek. Albo z jakiegoś taniego drona.

Jest sporo cierpienia?

Zdarza się. Jak zbombardowali poligon w Jaworowie. Kilkudziesięciu zabitych Pojechaliśmy wtedy od razu z medycyną do szpitala, ale tam nie wchodziłem. Tam wszędzie krew płynęła. Nie to, żebym bał się krwi. Po prostu nie chciałem przeszkadzać. Nie jestem reporterem. Byłem wtedy kierowcą. Woziłem rzeczy.

Ciekawość pisarza nie wygrała?

Czysta pragmatyka. Tam się toczyła walka o życie: nie chciałem wchodzić i robić zamieszania. Jeszcze jakiś obcy im tam potrzebny. Wiem, jak wygląda krew, a resztę mogę sobie wyobrazić. 

Również śmierć na wojnie?

- Mam to omówione. Jedziemy koło tego zaatakowanego poligonu, który jest po lewej stronie, o 6:00 rano. Prowadzi nas taki pułkownik w stanie spoczynku. Ja się tak rozglądam jak jakiś idiota, a on mówi: Nawet nie zauważysz śmierci, nie denerwuj się. Jak to nie? Słyszysz takie krótkie bzyczenie i potem jest już koniec.

I będziesz tam jeździć jeszcze? 

Tak, ja bym chciał pojechać, jak z tą koparką wyjdzie, trzeba będzie ją jakoś zawieźć. W konwoju tam pojechać z  jakimś mądrym kierowcą z lawetą, jeżeli to wszystko wypali. Chcę tam być, bo ja jakoś czuję się związany z tymi chłopakami, ale nie będę się tam na siłę pchać. Poza tym jak tam jesteś, to oni muszą się o ciebie troszczyć, a mają na głowie inne rzeczy.

Atak rosji na Polskę jest dla ciebie czymś realnym?

Nie mówię, że od razu wjadą tu czołgi. Jak ruscy zdewastują Ukrainę, to poczujemy ich oddech. Rosja to zresztą oddzielny problem ontologiczny. Z powodu wielu podróży trochę się na niej znam. 

Te podróże dają ci jakiś wgląd w tę rosyjską duszę?

- Do granicy z Mongolią jechało się siedem dni przez rosję. Jeździliśmy też do Kazachstanu i Kirgistanu, do Centralnej Azji. Także mam tę przyjemność, że ja znam prowincjonalną rosję. Setki godzin, wiele dni, wiele lat.

I jaka ona jest?

- Rozpaczliwa w sensie upadku cywilizacyjnego. Potężna, okropna, nihilistyczna, apokaliptyczna. To jest oddzielny mental, tak naprawdę, wiesz, oddzielna cywilizacja.

Fascynująca?

- Mnie ta apokalipsa fascynuje. To wszystko podszyte bezkresną nicością. 

A w co oni wierzą właściwie? 

- A chuj wie, w co oni wierzą? W rosję wierzą, jak napisał jeden ich poeta, ponieważ rozumem nie są w stanie tego burdelu objąć. Tak napisał. Więc tylko wiara pozostaje. A jednocześnie w pojedynkę to mili ludzie. Gorzej jak się zbiorą i tę ruską wiarę próbują eksportować.

Nie mogę tego przetrawić. 

- Po tych dziesiątkach tysięcy kilometrów jeżdżenia przez rosję i setkach przydrożnych kontaktów miałem jeden epizod nieprzyjazny. Mówimy oczywiście o rzeczywistości przed wojną.

I jak wyglądały te spotkania z nimi?

- Mam taką  anegdotę, którą zresztą w kółko powtarzam.  Jest trzecia w nocy, a my wracaliśmy z Mongolii i musieliśmy przejechać kawałek przez rosję, by dostać się do Kazachstanu. Jestem ledwo żywy, bo prowadziłem auto przez cały dzień. Dojeżdżamy do granicy, a tam taki chuderlawy blondynek żołnierzyk stoi na ostatnim już pogranicznym poście. Ma tylko ostatni szlaban podnieść: mundur za duży, karabin za ciężki. Ogląda nasze paszporty i się orientuje, że my z Polski, a nasi przyjaciele z Niemiec. Widzisz tę pustkę stepu i tego malutkiego żołnierzyka ze szlabanem. Patrzy w oczy naszym niemieckim przyjaciołom i pyta: co wy myślicie o rosji? Rozumiesz. Kompleks totalny. Widzi obcokrajowców i już się zastanawia, co oni o tym wszystkim myślą. My oczywiście myślimy tylko o tym, by iść spać. 

 A co się odpowiada na takie pytanie?

- Nie słuchałem, już nie miałem siły, ale to jest opowieść o rosji. O tej otchłani, czymś gigantycznym i nieskończonym, które jest jednocześnie tak niepewnym swojego bytu. 

I cały czas kąsa ze strachu?

- Skoro nas nie szanujecie, to będziecie się nas bać i  będziecie szanować. To jest logika kraju, który jest w rozpierdolu totalnym. Jak słyszę, że w Ukrainie zrabowali sedes, to mnie to totalnie nie dziwi. 

A cenisz ich literaturę?

- Tak, ale jak się poskrobie tę wielką literaturę rosyjską, to zawsze kompleks wyłazi. Ona jest przeciwko pisana. Poza tym ta wojna raczej zmienia myślenie o rosyjskiej literaturze i kulturze w ogóle. Tutaj ten Tołstoj z Musorgskim, a tam ten ukraiński sedes na plecach. To jest trochę nie do obrony.

Przeciwko Europie. 

- Powinna ich interesować tylko piękna opowieść, ale to tak nie działa. Taki jest cały Dostojewski

Dostojewski pisał przeciwko Europie? 

- Wszystko. Jak poskrobiesz sobie głębiej, to widzisz, że to jest naprawdę wycieczka przeciwko cywilizacji, kulturze europejskiej. Albo taki Nikołaj Fiodorow. Filozof, postać wyjątkowa. Jeden z najbardziej szalonych umysłów świata, który chciał zbawić całą ludzkość za pomocą wskrzeszenia wszystkich umarłych. A potem przebrniesz przez jego pisma, to widzisz, że to jest wszystko przeciwko Europie napisane. Według niego tylko rosja potrafi to wszystko zrobić, a Europa jest zdemoralizowana i zdegenerowana. Zachód jest kloaką moralną, a rosja jest w stanie właśnie to zbawcze, zbiorcze zmartwychwstanie wykonać. Albo czytasz jednego z największych dwudziestowiecznych pisarzy Andrei Płatonowa, który się z komunizmem absolutnie rozliczył i chodzą ci ciarki po plecach: jak można w tak metaforyczny sposób opisać zagładę świata. A potem... znów. Czytasz jego pisma bardziej publicystyczne i przekaz jest prosty: jebać, jebać Europę, jebać, jebać Zachód. Czego u nich nie dotkniesz, to jest podszyte czymś takim. A ty byłeś w rosji? Albo Brodski ze swoim wierszem o Ukrainie. Tego też nie da się obronić jak tego używanego sracza na plecach.

Raz w Smoleńsku, jeszcze przed katastrofą. Miasto robiło wrażenie opuszczonego. 

- I masz taki Smoleńsk do Pacyfiku. Takie nieżyjące. Chore. Tam wszystkie miasta, oprócz Moskwy i Petersburga są jakby opuszczone. Nie wiem, na czym polega ta ich chora energia. Żyją tam ludzie, a wszystko wydaje się opuszczone plus totalny syf.

I alkohol.

- Wychodzimy z Muzeum Dekabrystów w Irkucku i przysiadamy na skwerku, gdzie obok siedzi archetypowy pijany miejscowy bezrobotny w kaszkiecie. Zaczynamy rozmowę, a on: czemu milicja nie robi niczego z tymi kitajcami? 

Opanowują rosję?

- Poprzedniego dnia też tam spacerowałem i taki gigantyczny blok był tam wznoszony. Wszyscy, którzy go stawiali, byli Chińczykami: murarze, zbrojarze ciągnęli w żółtych kaskach. Siódma rano, a tam wszyscy zapierdalają. O tej porze to normalnie rosja ma wiesz gila z nosa i kaca leczy.

Rosja tak nienawidzi Europy, a jednocześnie tak bardzo dała się zajść Chinom. 

- Następnego dnia wracaliśmy wzdłuż tego budynku, który miał może 100 metrów. Wszystko zaszklone i zajrzałem tam, a tam na parterze śpi dwustu Chińczyków, każdy na swoje karimacie, każdy ma żółty kask położony obok i śpią, żeby o tej 6:00 wstać.  

A rosja?

- A rosja pije albo narzeka, że milicja nic z tym nie robi. Kiedyś byliśmy w Mandżurii po ruskiej stronie. Przyjaciel niemiecki chciał zobaczyć, gdzie Chodorkowskiego zesłali,bo to było niedaleko. 200 kilometrów. Jedziesz w takie miejsce, a tam wszystko rozjebane, jakiś zardzewiały płot, marna wieża strażnicza i rozpadające się baraki. I wiesz, że stamtąd się nie ucieknie. Nie ma gdzie uciekać i o to chodzi. 

Ale im ten znienawidzony Zachód nie daje spokoju. 

- Zajeżdżamy od ostatniej osady przed mongolską granicą i wieczorem schodzimy do sklepu, a tam przy kasie piękna dziewczyna, widać, że dbająca o urodę, chce być piękna i jest piękna. Na końcu świata. Jak usłyszała, że my trochę po niemiecku, a trochę po polsku, to zaczęła pytać, czy my mamy jakieś europejskie pieniądze? Bo ona takie zbiera. Dostała jakieś 20 groszy, bo miałem w kieszeni. Olaf dał jej jeszcze 50 eurocentów i jak ona zobaczyła, to zaczęła się cieszyć jak dziecko. Jakby magiczny talizman dostała. I to jest opowieść właśnie o rosji. 

Przy całej tej postulowanej dla Europy nienawiści zbiera monety, które się kojarzą z Europą, tak?

- Bez wódki tego nie razbieriosz, jak mówią rosjanie. Innym razem chłopak poprosił mnie o papierosa, a ja mu dałem paczkę. W Gusinooziorsku na Zabajkalu. W górniczym mieście, które wyglądało jak jakiś szkieletor.  On ją wziął do ręki i zaczął płakać, że ktoś mu dał papierosy. To są takie szczegóły, z których się ta rosja składa.

Trochę masz tych doświadczeń. Może jednak o rosji trzeba by było coś napisać?

- Nie czuję takiej potrzeby. Niech ją sobie rosjanie opisują. Trzymamy się Mongolii.  Ona oczyszcza umysł i duszę. To nieocenione w dzisiejszych czasach.

Mongolia jest abstrakcyjna dla Polaka. 

- Ale dla mnie nie jest. To jest kraj krajów. 

Dlaczego kraj krajów?

Bo dla mnie to jest kraj idealny. W sensie, że nie ma tam ludzi. Przepraszam wszystkich Mongołów, wy tam jesteście, oczywiście, ale ta przestrzeń jest tam cudowna. Uważam, że właśnie tak powinien wyglądać świat. Poza tym stamtąd, ze stepów dotarł do nas wynalazek spodni. Wyobrażasz sobie życie bez spodni?

U ciebie przez okno też sporo tego świata widać. 

- Tak. To piękny widok. Tylko Mongolia ci daje absolutne makro. Tam jest sucho, więc czasami widać na 80 km. To jest pagórkowate, więc widzisz cienie chmur, które się gonią. Jedziesz tam kilometrami i nikogo nie spotykasz, a oni cię zawsze widzą. Na chwilę się zatrzymasz, a ktoś podjeżdża na koniu. A potem odjeżdża i znowu jesteś sam.

Potrafisz się z nimi porozumieć?

- Miałem z tym kłopot na początku, ale potem stwierdziłem, że to nie ma znaczenia. On mówią po mongolsku, a ty mówisz po polsku. Podajesz mu rękę, jedzenie, które masz, herbatę i gadacie: on swoje, ty swoje. Uśmiechacie się. Czasami niczego więcej nie trzeba.