Reklama

To był pierwszy wielki przebój kinowy na światową skalę. Pierwszy, który zarobił ponad 100 mln dolarów tylko ze sprzedaży biletów w amerykańskich kinach i prawie 500 mln na świecie. W dodatku od początku zbierał świetne recenzje, by wylądować w czołówce "Najlepszych Filmów Wszech Czasów" w najbardziej prestiżowych rankingach. I wciąż tam jest.

Pół wieku temu, w środku gorącego lata, do kin trafiły "Szczęki" wówczas 26-letniego i jeszcze mało znanego Stevena Spielberga. Quentin Tarantino lubi powtarzać, że to jeden z niewielu "filmów idealnych" - nie ma w nim choćby jednej zbędnej sceny. Steven Soderbergh                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                           przyznaje, że w kinie widział go... 31 razy. Guilermo del Toro - dwadzieścia kilka. "Szczęki" były trzecim filmem młodego reżysera i oglądając film, trudno uwierzyć, że spodziewał się wielkiej katastrofy.

Reklama

- Wydawało mi się, że "Szczęki" będą końcem mojej kariery filmowej, a okazały się jej początkiem - wspomina Steven Spielberg. I mówi coś, czego pewnie nie spodziewał się nikt. - To film o szukaniu domu i o powrocie do domu. O przebywaniu w nim.

W dokumencie "Szczęki: 50 lat kinowego hitu" George Lucas wspomina: "Spielberg kręcił się na wydziale Uniwersytetu Kalifornijskiego, gdy robił filmy studenckie. Zachwycił mnie już jego debiut "Pojedynek na szosie" , w którym pokazał, jak samym tylko montażem i pracą kamery można budować napięcie". Robert Zemeckis obejrzał z kolei "Sugarland Express", pierwszy film kinowy Spielberga.

 - Nie mogłem uwierzyć, że tak młody reżyser, nakręcił film tego kalibru, nagrodzony zresztą Złotą Palmą za najlepszy scenariusz - wspomina Zemeckis.

Spielberg wyreżyserował go dla spółki producenckiej Zanuck/ Brown. To w ich biurze zauważył egzemplarz wciąż nieopublikowanej powieści Petera Benchleya "Szczęki". Po przeczytaniu go był zachwycony.Później zauważył, że historia była w pewien sposób podobna do "Pojedynku..." ponieważ też traktowała o "tych lewiatanach, które biorą na cel zwykłych ludzi".

Tak zrodził się pomysł filmu, który miał odmienić historię kina.

Z powieści na ekran

Peter Benchley, który jako dziecko wypływał wraz z ojcem na połów rekinów, wiedział o nich bardzo wiele. Ale to film dokumentalny "Blue Water, White Death" Petera Gimbela, który sfilmował żarłacza białego, podczas ekspedycji podróżniczej z południowej Afryki, przez Ocean Indyjski aż do Australii sprawił, że postanowił napisać o nim książkę.

Powieść opowiadała o atakach żarłacza białego na plażowiczów w letnim kurorcie, które skłaniają miejscowego szefa policji do rozpoczęcia polowania na drapieżnika. Czyni to z pomocą biologa morskiego i starego łowcy rekinów.

Benchley stworzył trzech kompletnie różnych bohaterów. Przepełniony idealizmem szef policji Brody - szlachetny, od pierwszego ataku rekina dążący do zamknięcia plaży, nie patrzący na wizję bankructwa kurortu. Obok niego kluczową była postać kapitana Quinta, doświadczonego łowcy rekinów, weterana ostatniej wojny. Nienawiść  kapitana do rekinów wzięła się stąd, że widział, jak pożerają jego współtowarzyszy, podczas zatopienia krążownika USS Indianapolis w 1945 roku. Na wieść, że w kurorcie rekin atakuje ludzi, za pieniądze podejmuje się zabicia go. Trzecim bohaterem był biolog Hooper, który rozumiał zachowanie zwierzęcia i chciał pomóc go złapać.

Książka nie schodziła z list bestsellerów. Wtedy Richard Zanuck i David Brown kupili prawa do jej ekranizacji. Ale szukali innego reżysera niż nieopierzony młodziak. Ostatecznie Spielberg dostał film, bo...nikt inny nie palił się do arcytrudnego projektu, a on dokładnie wiedział, jak chce go nakręcić.

- Wiedziałem, że to musi być prawdziwe, inaczej ludzie wyśmieją rekina, zamiast się go bać - opowiada reżyser. -  To musiało się dziać na prawdziwym oceanie. Nie słuchałem sugestii wytwórni, że można to nakręcić w wielkim zbiorniku, w prywatnym jeziorze czy w studiu. I tak powstał pierwszy, duży film w historii kina nakręcony na oceanie. Tyle tylko, że Spielberg nie miał pojęcia, czego się podjął.

Ale najpierw Benchley musiał przerobić, powieść na scenariusz filmowy. I choć napisał kilka wersji, nie był to materiał, na jakim zależało Spielbergowi. Reżyser chciał, by prócz strachu w tej opowieści były lekkość i humor. Zrezygnował także z ważnego w powieści wątku romansu żony Brody’ego z biologiem, by nie psuł relacji między bohaterami. Humor pojawił się po przerobieniu scenariusza przez zdobywcę Nagrody Pulitzera, Howarda Sacklera. Na koniec całość ubarwił jeszcze aktor i scenarzysta Carl Gottlieb.

Nikt wcześniej nie opowiadał w taki sposób tak drastycznej historii.

Trzy ośmiometrowe rekiny

Wcześniej żarłacz biały był opisywany na wiele sposobów. To drapieżnik, który rządzi w swoim otoczeniu, kontroluje populacje innych zwierząt. Jego powstanie nadzorowali wybitni biolodzy. Ostatecznie w filmie "zagrały" aż trzy ośmiometrowe rekiny, zbudowane przez ekipę specjalistów.

 - Jeden pływał od lewej do prawej, drugi od prawej do lewej, a trzeci wisiał w powietrzu na ogromnym dźwigu. Bob Maty, który wcześniej zbudował kałamarnicę do "20 000 mil żeglugi podmorskiej", teraz kierował pracami nad powstaniem żarłacza. Operowanie wielkimi hydraulicznymi maszynami, przepełnionymi wodą były niezwykle trudne. Nazwałem rekina imieniem mojego prawnika i tak pojawił się Bruce.

Zdjęcia zaczęły się gdy twórcy nie byli jeszcze w pełni przygotowani, bo    zapowiadano strajk pracowników wytwórni i obawiano się opóźnień.

Już scena otwierająca film, "robiła klimat". Nie widzimy w niej rekina, (zepsuł się i był w naprawie, co powtarzało się notorycznie), ale patrzymy na jego ofiarę. Spielberg postanowił oprzeć się na sile sugestii. To jak scena pod prysznicem w "Psychozie", potwór, który pojawia się znikąd i zabija. Aktorka miała na sobie uprząż i liny, za które ciągnięto, sugerując, że to właśnie rekin nią rzuca z wielką siłą w obie strony. Po chwili znika pod wodą, a my dostajemy ujęcie spokojnego oceanu. I plamę krwi. "Jeśli w pierwszych 3 minutach pokazali coś takiego, co będzie dalej, zastanawiał się widz. To działało od pierwszych minut - opowiada reżyser Steven Soderbergh.

Pomijając sam finał - gdy wyjątkowo "działający" rekin szaleje na ekranie, budowaniu napięcia służyło najczęściej samo sugerowanie jego obecności. Genialnie pomagała w tym kultowa ścieżka dźwiękowa z filmu, Johna Williamsa, nagrodzona potem Oscarem. Spielberg poszedł tropem swojego mistrza, Hitchcocka i zrobił to znakomicie. Williams, który Spielbergowi zawdzięcza zresztą aż trzy ze swoich Oscarów, wskazywał, w którym momencie ma pojawiać się na ekranie rekin i dopasowywał do niego "podprowadzający" muzycznie kawałek. W niewielu filmach muzyka okazuje się być integralną częścią całej historii. Jeszcze jednym, istotnym "bohaterem".

Oparcie sporej części filmu na samych sugestiach, odwołujących się do wyobraźni widza oraz niezwykły talent trójki aktorów, uczyniły ze "Szczęk" fenomen. Dowód na to, że pokazanie samego strachu przed niewidzialnym, może być o wiele silniejszym przeżyciem niż tzw. sceny gore. Gdy Brody obserwuje z plaży to, co dzieje się w wodzie, złowieszczy motyw muzyczny sygnalizuje rychłe pojawienie się rekina. Dynamiczny najazd kamerą, ograniczenie naszego pola widzenia, zmuszające do wyobrażania sobie, co dzieje się w niewidocznym dla nas miejscu, wszystko to buduje napięcie. I nagle reżyser znienacka bombarduje nas sceną ataku - niewidoczna dla nas beczka krwi wylewa się na manekin, udający 10-latka na materacu.

W kinach w tym momencie widzowie skakali na krzesłach do sufitu.

Droga przez mękę

Zatoka, jakiej szukano na polecenie Spielberga, musiała mieć głębokość ośmiu metrów. Zdecydowano się ostatecznie na wyspę Martha’s Vineyard w Massachusetts, gdzie nakręcono większość zdjęć.

Zaczęto kręcić w początku maja i planowano skończyć w lipcu, ale trwały do października. Z planowanych 55 dni zdjęciowych zrobiło się 159, a z trzymilionowego budżetu - dwanaście milionów dolarów.  

 - To było piekielne trudne wspomina Spielberg. - Szybko okazało się, że na wodzie kręci się dwa razy wolniej niż na lądzie - bo masz do czynienia z żywiołem. Wypływaliśmy na prawdziwy ocean i zmagaliśmy się  prawdziwymi falami i prądami. Problemy produkcyjne to była pestka. Rekin umieszczony był na ogromnej platformie  - 9 metrów pod wodą. Sól morska przeżerała wszystko i zanurzony, natychmiast wysiadał. Gdy po naciśnięciu mechanizmu miał się wynurzyć na powierzchnię, robił to...ogonem! Wyglądał nie jak ryba, ale jak ośmiometrowy księżyc - śmieje się  Spielberg.

Richard Dreyfuss - jedyny żyjący spośród odtwórców trzech głównych ról wspomina: "Na planie najczęściej słyszanym przez nas zdaniem było ‘Rekin nie działa’. Gdy w końcu któregoś dnia przez megafon padły słowa: ’Rekin działa, kręcimy’ to był prawdziwy szok".

Spielberg przyznaje, że spodziewał się najgorszego. W Hollywood mówiono, że powstaje film -katastrofa, a jego reżysera nikt już nie zatrudni.

- Mieliśmy 100 dni opóźnienia, mechaniczne rekiny zrobione w studiu w 80 procentach nie działały, bo zbudowano je z myślą o słodkiej wodzie. Budżet wciąż się powiększał. Byłem pewien, że za chwilę mnie zwolnią - opowiada Spielberg. Podczas kręcenia sceny walki z rekinem reżyser niemalże utonął i cudem uniknął zmiażdżenia przez łodzie. Universal groziło anulowaniem produkcji, gdy okazało się, że same efekty specjalne wyniosą 3 miliony dolarów - tyle, ile początkowo miał kosztować cały film!

Spielberg opisał potem reżyserowanie "Szczęk" jako "przerażające doświadczenie".  Przyznał też, że gdy wreszcie skończyli zdjęcia, dostał ataku paniki.  - Nie mogłem oddychać, spać, ani jeść. Co jakiś czas podejrzewałem, że właśnie przechodzę zawał serca. I tak przez siedem miesięcy.

Nawet nie przeszło mu przez myśl, że nakręcił film, który zapracuje na status arcydzieła.

Trzech wspaniałych

W dokumencie "Szczęki: 50 lat..." Steven Spielberg podzielił się historiami o tym, jak kompletował obsadę swojego filmu.

Jako pierwszego obsadził Richarda Dreyfussa w roli biologa, wtedy jeszcze nieznanego aktora, które "Szczęki" miały wynieść na szczyt. Dreyfuss wahał się przed przyjęciem tej roli, ale Spielberg przekonał go. Hooper reprezentuje naukowe podejście do zrozumienia i zwalczania rekinów, co stanowi kontrast ze staroświeckimi metodami łowieckimi Quinta i metodami policyjnymi Brody'ego. Jego często humorystyczna irytacja i autentyczny entuzjazm dla życia morskiego zapewniły potrzebną filmowi lekkość i poczucie zachwytu pośród grozy.

Robert Shaw, świetny aktor teatralny i powieściopisarz, wniósł do roli łowcy rekinów zgryźliwą intensywność i urok łobuza. Jego bohater jest prześladowany przez przeszłość. Monolog, w dużej mierze napisany przez samego Shawa, jest często uznawany za jeden z 10 najmocniejszych w historii kina. Shaw był magnetyczny, dominował w każdej scenie, w której się pojawiał. Jego postać kontrastowała z ostrożnością Brody'ego i naukowym podejściem Hoopera.

W wywiadzie dla "Vanity Fair" Spielberg opowiadał: "To, jak obsadziłem Roya Scheidera, to ciekawa historia. Miałem do czynienia z całą serią aktorów, z których większość była nieznana. I miałem problem ze znalezieniem kogoś, kto by mi się spodobał. Nie chciałem gwiazd. Supergwiazdą filmu miał być żarłacz biały".

Spielberg poznał Scheidera na przyjęciu.

- Pewnego wieczoru poszedłem na imprezę i Roy Scheider, którego uwielbiałam z "Francuskiego łącznika", usiadł obok. Powiedział, że wyglądam na przygnębionego. Odpowiedziałam, że mam problem z obsadzeniem mojego filmu. Zapytał, co to za film, a ja opowiedziałam całą fabułę. Na koniec Roy powiedział:"‘Wow, świetna historia! A co ze mną?". Spojrzałam na niego i opowiedziałam: "Ty? Byłbyś świetnym komendantem Brodym!".

I to był strzał w dziesiątkę. Mnóstwo scen i monologów było improwizowanych, rodziły się na planie. Jak ten najsłynniejszy, wypowiadany przez Roya Scheidera, gdy bohaterowie odkrywają, jak gigantycznych rozmiarów jest rekin, na którego polują. "Potrzebuję większej łodzi" - mówi wtedy do nawigującego Quinta-Shawa.

W tym momencie, choć sparaliżowana strachem, widownia w kinie wybucha śmiechem.

Partnerzy i wrogowie

W opowieści o kulisach powstawania wybitnego dzieła Spielberga, prócz beczki miodu, jest oczywiście i łyżka dziegciu. Nie tylko ta dotycząca logistycznych kłopotów związanych z pracą na środku oceanu.

Dla nikogo nie było tajemnicą, że grający do jednej bramki partnerzy z planu Robert Shaw (Quint) i Richard Dreyfuss (Hooper), wrogość, jaką prezentują w filmie, przenieśli również poza plan. Podczas zdjęć wielokrotnie dochodziło między nimi do konfliktów, które zatarły granicę między fikcją a rzeczywistością.

Kiedy w 1974 roku trwała produkcja "Szczęk", Robert Shaw, rodowity Brytyjczyk był już uznaną gwiazdą. Absolwent Królewskiej Akademii Sztuki Dramatycznej, pochodzącą z klasycznie wykształconego środowiska teatralnego, Dreyfussa, który wystąpił ledwie w kilku filmach, traktował z lekceważeniem.  Jego luzackie zachowanie postrzegał jako aroganckie i nieustannie go zaczepiał.(W ub.r. w oparciu o książkę zmarłego jeszcze przed premierą "Szczęk" Shawa, powstała nawet sztuka teatralna o ich relacjach).

Współscenarzysta "Szczęk" Carl Gottlieb także opisał genezę ich konfliktu, wspominając, że Shaw był "awanturnikiem i prowokatorem", który lubił "denerwować ludzi". Szczególnie upodobał sobie drażnienie Richarda Dreyfusa. Spielberg wspomina w dokumencie, że stosował wobec niego wręcz psychologiczne tortury - upokarzał Richarda publicznie i prowokował do brawurowych wyczynów. Mówił: "Dam ci sto dolców, jeśli wdrapiesz się na szczyt masztu Orki i skoczysz do wody". Nie przebierał też w słowach, jeśli chodzi o jego wygląd fizyczny Dreyfusa, posuwając się do nazywania go "grubym, niechlujnym kurduplem".

W dodatku Shaw był alkoholikiem, a jego nieustanne picie na planie doprowadzało Dreyfussa do szewskiej pasji. (Ostatecznie to właśnie alkohol stał się przyczyną jego śmierci, w wieku zaledwie 51 lat). Któregoś wyjątkowo ciężkiego dnia, po zdjęciach, Robert Shaw, trzymając w dłoni kieliszek bourbona, podszedł do swojego partnera z planu. Jak wspomina Steven Spielberg, "Richard wyrwał Robertowi kieliszek z ręki i wyrzucił go przez okno. Zrobiło się paskudnie". Podczas kręcenia kolejnej sceny, tego samego dnia, Shaw w odwecie stanął za kamerą i... wycelował mu gaśnicę prosto w twarz.

Paradoksalnie  jednak te burzliwe, pozaekranowe relacje Shawa i Dreyfussa  przyczyniły się do poczucia wiarygodności na ekranie. Oprócz rekina, który żonglował  naszym strachem, na budowanie dramatyzmu i napięcia pracowała także zmieniającą się i nieprzewidywalna dynamika relacji między trzema głównymi aktorami.

"Cudowna metafora korupcji kapitalizmu"

- "Szczęki" weszły do kina w szczególnym momencie dla USA i reszty świata, na początku lat 70. - wspomina Spielberg w dokumencie. - Ameryka żyła wojną w Wietnamie i aferą Watergate, niepokoje społeczne narastały. Skorumpowany burmistrz, który nie chce zamknąć plaży, mimo zagrożenia kolejnymi atakami rekina, bo najważniejsze są pieniądze i wpływy, uosabiał odczucia widzów.

Nie rekin był w filmie największym potworom, równie niebezpieczny, a może gorszy był nieludzki polityk. "Cudowna metafora korupcji kapitalizmu" - pisano. Na początku Spielberg bardzo chciał pokazać w filmie, co się dzieje, gdy człowieka ugryzie rekin. Był gotowy na niespotykaną brutalność scen.

- Potem, podczas montażu, nieco oprzytomniałem i usunąłem te najbardziej drastyczne, jeszcze nim film obejrzało stowarzyszenie filmowców - przyznaje. W dokumencie możemy zobaczyć m.in. scenę odgryzania nóg pływakowi, faktycznie przerażającą. Ale ponoć były o wiele mocniejsze.

Jordan Peele, twórca "Get out", jednego z najlepszych XXI-wiecznych horrorów mówi o "mistycyzmie ‘Szczęk’", o potworze zbliżającym się coraz bardziej do osoby, która boi się wody, czyli do Brody’ego. To wymyślone przez Spielberga "połączenie" między rekinem i Brody’m (strach przed wodą to też pomysł reżysera), buduje właśnie ów mistycyzm.

Pierwszy wielki przebój Spielberga w pojedynkę zmienił model biznesowy Hollywood. Dał początek hitowi kinowemu, który wielkie wytwórnie planują jako główny przebój letniego sezonu. Także dlatego premiera "Szczęk" uważana jest za przełomowy moment w historii kina. Wypuszczenie filmu przez Universal Pictures na ponad 450 ekranach było wówczas wyjątkowym zabiegiem dystrybucyjnym, nawet jak na produkcję dużego studia. Towarzyszyła mu szeroko zakrojona kampania marketingowa, choć dziś wydaje się, że i bez niej "Szczęki" byłyby hitem. Prócz recenzji krytyków wieści o "przerażającym thrillerze z ludojadem w głównej roli" rozchodziły się pocztą pantoflową. W dokumencie, na archiwalnym filmie, zachowały się ujęcia gigantycznych kolejek pod kasami biletowymi w kinach.

"Straszy bez diabła i siarki"

Niewiele jest w historii kina filmów, co do których opinie krytyków i widzów są jednakowo entuzjastyczne. To taki przypadek. Najtrafniejszą recenzję filmu napisał bodaj najwybitniejszy amerykański krytyk filmowy, Roger Ebert. Oceniając maksymalna notą, napisał: "Straszy skuteczniej niż ‘Egzorcysta’ , ale to przyjemniejszy rodzaj strachu, w jakiś sposób bardziej zabawny - bo straszy nas saga przygodowa na świeżym powietrzu, a nie diabeł z siarką i wymiocinami".

Jak należało się spodziewać sukces filmu zapoczątkował falę naśladowców, która trwa do dziś. Ilość "luźnych remake’ów" "Szczęk" jakie nakręcono, przyprawia o zawrót głowy. Powstały też aż trzy sequele filmu Spielberga, z których pierwszy "Szczęki 2" Jeannota Szwarca, choć nie umywał się do oryginału, był całkiem niezły. W dodatku ponownie w roli Brody’ego pojawił się Roy Schreider. Trzeci i czwarty to było już kino klasy C, o którym lepiej zapomnieć.

Ale film miał także, jak pisano "reperkusje kulturowe". Sprawił, że wielu jego widzów bało się po obejrzeniu wchodzić do oceanu. Przypisywano mu także niską frekwencję na amerykańskich plażach w 1975 roku. Nadal też naukowcy są zdania, że "Szczęki" odpowiadają za utrwalanie negatywnych stereotypów na temat rekinów i ich zachowań. Mowa o tzw. "efekcie ‘Szczęk’", który rzekomo "zainspirował rybaków do zabijania tysięcy tych drapieżników podczas zawodów wędkarskich na rekiny". Biolodzy podkreślają, że w rzeczywistości rekiny rzadko atakują ludzi, a jeśli już, to na skutek prowokacji. (Faktem jest jednak, że akurat żarłacz biały, "występujący" w filmie, należy do tych najgroźniejszych).

Skruszony autor książki, Peter Benchley później przez wiele lat prowadził kampanię na rzecz powstrzymania depopulacji rekinów, zapewniając, że  "Szczęki" były absolutną fikcją. Jego opinię powtarzał też Steven Spielberg, dodając, że nie mógł przewidzieć, że niektórzy potraktują jego film            "jako licencję na zabijanie rekinów". Populacja żarłacza białego spadła wtedy o...80 procent. Poradzono sobie z problemem ogłaszając je gatunkiem chronionym.

Nagrodzony trzema Oscarami - za muzykę dla Johna Williamsa, za montaż i dźwięk obraz, otrzymał także nominację w głównej kategorii: Najlepszy Film. W przypadku pomijanego wtedy gatunku - thrillera, był to ukłon ze strony Akademii. Zabrakło jednak zasłużonej nominacji dla Spielberga - za reżyserię.

W 2001 roku Biblioteka Kongresu wybrała "Szczęki" do wpisania do Narodowego Rejestru Filmowego Stanów Zjednoczonych "z uwagi na swój wkład w kulturę, historię i estetykę". W 2020 replika mechanicznego rekina Bruce'a trafiła do Muzeum Akademii Filmowej .

Ale co najważniejsze: "Szczęki" oglądane w 2025 roku, w półwiecze powstania, zupełnie się nie zestarzały. Podczas projekcji znów siedziałam na krawędzi krzesła i nie pamiętając detali, czułam serce w gardle. A był to mój czwarty albo piąty seans filmu. O ilu dziełach filmowych możemy  to powiedzieć, podczas "projekcji po latach"? Zresztą "Szczęki" Spielberga to nie jest "film na jeden raz" - nawet jeśli znamy zakończenie i samą historię. Oglądany ponownie zdumiewa wielością znaczeń i możliwości interpretacji.

Przekonajcie się państwo sami.