Każde dziecko potrafi nam wyrecytować, że pierwszym władcą Polski był Mieszko I, zaś pierwszym jej królem Bolesław Chrobry. Mieszko po prostu podbił i zjednoczył w ramach jednego organizmu protopaństwowego plemiona żyjące na terenach dzisiejszej Polski, bo o poczuciu jedności państwowej, czy jakiejkolwiek świadomości narodowej wówczas mówić nie można. Chrobry zaś te zręby państwowości umocnił i do tego umiejętnie grając w "politykę zagraniczną", trochę nowych terenów podbił. Postarał się również o koronę dla siebie - co uczyniło go równym z innymi władcami tworzących się europejskich państw jako Króla Polski - Królestwa, a nie jakiegoś tam nic nieznaczącego księstwa.
I tak dynastia, nazwana potem przez historyków, Piastami, władała ze zmiennym szczęściem do wieku XIV, czyli do śmierci Kazimierza Wielkiego. Przydomek nadany mu przez potomków tyczył się wyłącznie zasług dla państwa, a nie dla Boga. Król i jego obfitujące w liczne romanse i dworskie skandale, zdrady i całą gromadkę dzieci z nieprawego łoża - nie doczekał się syna - a tylko męski potomek mógł objąć tron Polski.
Dalszą historię paktu z Węgrami i tamtejszą wpływową królową Elżbietą - prywatnie siostrą Kazimierza, znamy z lekcji historii. Ale warto tu podkreślić dwie sprawy.
Po pierwsze - śmierć bezpotomna Kazimierza Wielkiego kończy w Polsce definitywnie rządy dziedziczne. Od zarania dziejów Polski prawo Piastów do tronu było poza dyskusją i dawało synowi wyłączne prawo następstwa po ojcu, używając współczesnego pojęcia z automatu. Po śmierci ojca tron natychmiast przechodził w ręce syna i amen. Po Kazimierzu było tylko trudniej.
Dwa - naruszenie zasady męskiej linii sukcesji - co polscy możni sprytnie rozwiązali, ale o tym za chwilę. Owi możni dzięki temu zyskali pierwsze prawa i wpływ na władzę. Tak właśnie rodzi się mozolnie demokracja szlachecka.
Średnio zainteresowany sprawami polskimi Ludwik, z pochodzenia nazwany po prostu Węgierskim, który tron objął po Kazimierzu miał ten sam problem co poprzednik - ani jednego syna. W Polsce był to problem nie do przeskoczenia.
Ludwik w przebłysku geniuszu obmyślił plan. Da polskim możnym jakieś uprawnienia państwowe, a za to oni klepną jego córkę jako swoją władczynię.
Przywilejem koszyckim - czyli ustępstwami władzy monarszej na rzecz szlachty król kupił ową i wspólnie uradzili, że tron będzie przypadał Jadwidze jako kobiecie-królowi.
Młodej królowej szlachta załatwiła męża - Wielkiego Księcia Litewskiego - Jagiełłę. Wiele lat starszy i - co gorsza - poganin był dla polskich możnych atrakcyjny, bo miał tego samego wroga, czyli Zakon Krzyżacki i całkiem obszerne terytorialnie księstwo, które by do Polski przyłączyć można. Po chrzcie jako Władysław Jagiełło został iure uxoris królem Polski, czyli wszystkie prawa króla, w tym sukcesje tronu wciąż posiadał jego żona.
I tu mamy ten fakt, który nie wszyscy znają. Po śmierci Jadwigi przy porodzie Jagiełło pozostał na tronie, ale musiał się postarać, by jego syn, z innego małżeństwa - pozostał królem Polski. Wykorzystał znany już fortel i przyznał szlachcie kolejne przywileje, a ta w zamian przyznała prawa do tronu jego potomkom.
Tak zrodziła się dynasta Jagiellonów - jeden z większych europejskich rodów - dynastia elekcyjna - prawa do tronu Polski, za każdym razem kolejnym Jagiellonom potwierdzała szlachta, tym samym dokonując wyboru władcy (czyli elekcji w ramach jednego rodu).
Jagiellonowie władali sporym obszarem Europy. Poza tronami Polski i Litwy, panowali także w Czechach, na Węgrzech i Chorwacji. Za ich rządów przypada tzw. "złoty wiek" oraz szczyt potęgi terytorialnej i gospodarczej. A także rozwoju zrębów polskiego parlamentaryzmu, kosztem osłabiania władzy monarszej.
Nieco ekscentryczny i niepoddający się polityce dynastycznej Zygmunt August zmarł niestety nie pozostawiając syna, ani nie mając brata. Wtedy szlachta wzięła władzę szturmem - zdecydowała, że sama sobie króla obierze - powstała wolna elekcja.
Chętnych do objęcia tronu największego państwa w Europie oczywiście nie brakło. Szlachta przemyślnie oddała tron, ale pod warunkami, że król im nic nie zmieni. Każdy nowoobrany władca podpisywał Artykuły Henrykowskie oraz Pacta Conventa. Jako wybrany, wybór i dokumenty przyjął - dostąpił prawa koronacji i dożywotniego panowania.
Począwszy od uciekiniera Henryka Walezego, tron Polski przypadł całej palecie europejskich dynastii i wpływowych magnatów - tak swoich jak i zagranicznych.
Stefan Batory z Węgier, Wazowie ze Szwecji, niemieccy Wettynowie, czy rodzimy Wiśniowiecki, Sobieski, Poniatowski. A grono chętnych było jeszcze bardziej egzotyczne. Do tronu nad Wisłą startował chan krymski, a także wygnany król Anglii Jakub Stuart.
System elekcji był dopracowany. Na czas bezkrólewia władzę jako głowa państwa przejmował interrex czyli po naszemu międzykról, którym był prymas Polski. Królów elekcyjnych, niemających za sobą potęgi dynastii swoistego dla Europy novum, europejscy monarchowie niekonieczne traktowali równo ze sobą.
Złotą wolność szlachcie skończyły rozbiory i upadek państwowości polskiej. Detronizacja Stanisława Augusta Poniatowskiego zakończyła okres wolnych elekcji, tytulaturę polskich królów celowo zapomniano i nie używano.
Zmieniło się po Kongresie Wiedeńskim i powstaniu Królestwa Polskiego, państewka satelickiego wobec Imperium Rosyjskiego, tytuł władców Polski przypisali sobie rosyjscy carowie z dynastii Romanowów.
Formalnie pozbawił ich tego tytułu Sejm w czasach powstania styczniowego. Dokonując detronizacji ówczesnego cara Mikołaja I. Romanowowie bardzo się tym nie przejęli i używali tytułu króla Polski do czasów Mikołaja II, którego bolszewicka rewolucja pozbawiała nie tylko tytułu króla Polski, ale też życia.
Tytuł króla Polski przepadł ostatecznie po odzyskaniu niepodległości w II Rzeczpospolitej. Odtworzone państwo opowiedziało się za ustrojem republikańskim.
Pierwsza z tym problemem mierzyła się pod koniec I wojny światowej Rada Regencyjna. Powołany przez zaborcze władze kolegialny organ miał tymczasowo sprawować obowiązki monarszej władzy.
Króla nie wybrała, a swoje obowiązki rozwiązując się, przekazała marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu. Naczelnik Państwa o koronie nawet nie pomyślał i ogłosił Polskę republiką.
Owszem, były w 1918 roku znacznie ważniejsze sprawy niż ogólnonarodowe dywagacje na temat tego komu tron oddać, kto ma większe prawa i czemu on, a nie ktoś inny.
Współcześnie powrót do monarchii w Polsce, choć wydaje się abstrakcyjny, jest możliwy do realizacji. Nie wymagałby aż tak daleko idących zmian, a całą tradycję i sztukę urzędu króla - mamy od wieków gotową.
Rozważmy, komu tron by przysługiwał i jak powiązać to z jego osobą.
Pierwszym rozwiązaniem jest powrót do wolnej elekcji. Panowanie Stanisława Augusta Poniatowskiego skończyło się, ogłaszamy więc wybór kolejnego króla, czekamy na kandydatów, Sejm obiera najlepszego i przyznaje mu tytuł Króla Polski. Problemów z tym rozwiązaniem jest wiele. Co zrobić z całym okresem rozbiorów? Uznać za niebyłe i przemilczeć tytuł, którym posługiwali się carowie? Nawet jeśli, to komu pozwolić ubiegać się o tron? Ograniczyć tylko do legitymujących się arystokratycznym pochodzeniem? Jak ma się to do podstawowego prawa człowieka - zasady równości? To zdaje się być nierealnym rozwiązaniem, ze względu na całkowitą zmianę rzeczywistości.
Wróćmy więc do ostatnich prawnych regulacji polskiej sukcesji. Konstytucja z 3 maja ustanawiała koniec wolnych elekcji na rzecz rządów dziedzicznej dynastii.
Ustawa zasadnicza nakazywała szlachcie po śmierci Poniatowskiego oddać tron potomkom ostatniej dynastii panującej w Polsce. Byli to Wettynowie - sascy elektorzy. W razie gdyby nie było męskiego potomka, ustawa nakazywała przekazać tron córce - której szlachta wybrałaby męża - założyciela nowej dziedzicznej tron dynastii i tak do kolejnego przypadku, gdyby król nie pozostawił syna. Rozwiązanie genialne w swej prostocie.
Stanowiemy przeto, iż po życiu, jakiego nam dobroć Boska pozwoli, elektor dzisiejszy saski w Polsce królować będzie. Dynastyja przyszłych królów polskich zacznie się na osobie Fryderyka Augusta, dzisiejszego elektora saskiego, którego sukcesorom de lumbis z płci męskiej przeznaczamy. Najstarszy syn króla panującego po ojcu następować ma. Gdyby zaś dzisiejszy elektor saski nie miał potomstwa płci męskiej, tedy mąż przez elektora za zgodą stanów zgromadzonych córce jego dobrany zaczynać ma linię następstwa w płci męskiej do tronu polskiego. Dla czego Maryję Augustę Nepomucenę, córkę elektora za infantkę polską deklarujemy, zachowując przy narodzie prawo, żadnej preskrypcyi podpadać nie mogące, wybrania do tronu drugiego domu, po wygaśnieniu pierwszego - twierdzi konstytucja 3 maja.
I już raz z powodzeniem użyte. W czasie wojen napoleońskich z części ziem dawnej Rzeczpospolitej powstało Księstwo Warszawskie. Sejm wówczas powołując się na powyższe zapisy powołał na tron Fryderyka Augusta Wettyna - jako księcia warszawskiego, w domyśle późniejszego króla. Kres istnienia państwa pozbawił Wettyna praw do tronu.
Chcąc je dziś zastosować, jest jeden zasadniczy problem - dynasta Wettynów, a raczej jej linia, która panowała w Polsce, zakończyła się na córce Fryderyka Augusta - Marii Auguście, która zmarła bezdzietnie.
Gdyby odwołać się do tego prawa i nieco wbrew bezpośrednim zapisom aktu konstytucji, powołać na tron najbliższego polskiej linii Wettynów - potomka rodu byłby to zapewne Aleksander I Wettyn - głowa rodu Wettynów.
Chcąc odwołać się do pozostałych historycznych zasad dziedziczenia tronu. Sukcesja polska przysługiwałaby też noszącym ten tytuł carom Rosji. Pomysł, ze względu na historyczne zażyłości, raczej nierealny.
Samo wyznaczenie ewentualnego kandydata z dynastii Romanowów jest trudne. Carska rodzina została rozstrzelana przez rewolucjonistów. Zginął car Mikołaj i carewicz Aleksy - główna lina rodu. Pozostała rodzina prześladowana w nowej Rosji wyemigrowała i dziś żyjący potomkowie carskiej rodziny Romanowów sami ze sobą toczą spory o linię sukcesji tronu Rosji, mowa o ewentualnych innych tytułach monarszych niegdyś noszonych przez carów. Obecną głową rodu, nieuznawaną przez całość rodziny, jest Wielka Księżna Maria.
Już poza zasadami Konstytucji 3 maja szukanie potomków wśród innych dynastii zasiadających na polskim tronie jest jeszcze trudniejsze.
Polska linia Wazów wymarła na Janie Kazimierzu, podobnie nie ma już potomków węgierskich Batorych. Doszukiwanie się w obcych rodach panujących jakichkolwiek związków z dynastią Piastów i Jagiellonów jest co najmniej kuriozalne.
Podobnie sprawa ma się z rodami, których przedstawiciele wybierani byli na tron Polski. Problemem jest to, że elekcja nie dotyczyła rodu, a konkretnej osoby.
Ostatecznym rozwiązaniem jest stworzenie nowej dynastii poprzez wybór nowego króla. Założyłby on zupełnie nowy ród - dziedzicznych władców Polski. Kwestią otwartą pozostają zasady tego dziedziczenia i praw do tronu.
Czy monarchia współcześnie ma sens? Istniejące wciąż na świcie królestwa pokazują, że chyba tak. Każdy zna przykład Wielkiej Brytanii i jej Elżbietę II. W Europie monarchii uchowało się jednak całkiem sporo. To np. Belgia, Hiszpania, Luksemburg, czy Holandia. Pogodziły tradycję dziedzicznego tronu ze współczesną demokracją.
A czy sprawdziłoby się to w Polsce? Dodajmy, że nasz kraj sam nie zrzucił monarszej władzy poprzez referendum, rewolucję, zamach stanu jak to było w kilku państwach. W momencie odzyskania niepodległości zapadła decyzja, że Polska będzie republiką i już. Ale jak? Nie było referendum, wyboru narodu, czy czegoś takiego - bo nie było ku temu warunków oraz było wiele ważniejszych spraw i ciężko się temu dziwić.
Tęsknotę za polską monarchią i naszą rodzimą dynastią królewską pokazuje choćby zainteresowanie sprawami dworów królewskich innych państw. Każde, nawet małe wydarzenie z udziałem brytyjskich Windsorów wzbudza gromkie zainteresowanie polskich mediów, nie tylko tych plotkarskich. A książęta i członkowie rodzin królewskich to wręcz celebryci i to światowego formatu.
W dowód przytoczyć mogę wizytę księcia Williama i księżnej Kate (medialnie nazywanych niepoprawnie z polskimi zasadami pisowni, bo imiona władców i książąt się spolszcza, jakoś nie mamy królowej Elizabeth, tylko Elżbietę). Para zaszczyciła Warszawę w 2017 roku i spotkała się z prezydentem Andrzejem Dudą i jego żoną.
Świat obiegły wtedy zdjęcia małego Księcia George’a, wyglądającego z okien odrzutowca na lotnisku Chopina. A też tłumy, faktycznie spore, wiem, bo sam tam byłem, witające książęcą parę przed Pałacem Prezydenckim. Brytyjskie tabloidy zaś wizycie w Warszawie zawdzięczały poczęcie trzeciego dziecka pary, pisząc na pierwszych stronach o "the warsaw act". Urząd Miasta St. Warszawy wysłał nawet w prezencie królewskiej rodzinie śpioszki z logo miasta...
Kolejnym dowodem była np. śmierć Księcia Filipa i transmisja na żywo jego pogrzebu, czy wcześniejsze transmisje królewskich ślubów we wszystkich polskich mediach.
Mając swoich rojalsów, mielibyśmy swoją własną żyjącą na świeczniku rodzinkę idealną.
A politycznie? Król to jeden władca na wiele lat, a nie kilka jak przewiduje kadencja. Za królem stoi cały majestat państwa, który uosabia, siła tradycji i autorytetu, co nie zawsze wiąże się urzędem prezydenta.
Apolityczność monarchy mogłaby rozwiązać narodowe podziały, bo król formalnie nie byłby z żadnej partii, z żadnego obozu. Może to jest więc jakiś pomysł?