Z dyżurki cicho dobiega dźwięk kolędy, na korytarzu błyszczą choinkowe lampki, część personelu, oprócz białych fartuchów, ma też na sobie uszy renifera. Nastrój jest świąteczny, na przerwie ktoś wyciąga sałatkę jarzynową, kto inny kutię albo sernik. Bliscy podsyłają zdjęcia i piszą "patrz, jak mama się ucieszyła z prezentu od nas". Kobieta na zdjęciu faktycznie wygląda na szczęśliwą, ale ta po drugiej stronie ma smutne oczy. Chciałaby być z rodziną. Wieczór wydaje się spokojny, nagle podjeżdża karetka i wszystko się zmienia, wzrok i myśli są ostre jak brzytwa, teraz nie ma czasu na sentymenty. W ten wieczór w wielu domach śpiewa się "Bóg się rodzi", a tutaj udało się uratować życie człowieka. Nad ranem lekarka kończy swój świąteczny dyżur i wraca do domu. Za rok spędzi święta z rodziną.
Na święta w szpitalu zostają tylko ci pacjenci, których stan nie pozwala na powrót do domu. Każdy w tym czasie wolałby zamienić szpitalne łóżko na swoje własne, więc jeśli nie ma przeciwskazań, to tak się dzieje. Nie odbywają się też planowane zabiegi. - Automatycznie chorych jest mniej i czuje się, że oni chcieliby być w domu ze swoją rodziną - mówi prof. Aldona Katarzyna Jankowska, specjalistka onkologii i hematologii dziecięcej z Bydgoszczy. W związku z tym, że jej pacjentami się dzieci, to cały zespół medyczny stara się sprawić, by ten świąteczny czas na oddziale był wyjątkowy. - Zawsze dbaliśmy o to, żeby sprawić im jakąś przyjemność, żeby nawet ten obchód wyglądał inaczej, bardziej świątecznie. Staraliśmy się więcej czasu poświęcić na rozmowę, żeby dzieci czuły, że jesteśmy z nimi w tym dniu, że te święta nie są samotne - przyznaje.
O magię świąt dba się też w innych szpitalach. Anna Wolak-Nowotarska, położna z Krakowa wspomina, że na oddziale neonatologicznym, na którym pracuje, co roku pojawiają się dekoracje. - Bardzo często dekorujemy wózeczki dzieci, kiedy przyjeżdżają do nas na badania. Mamy są zawsze mile zaskoczone - mówi.
Podobne doświadczenia ma Wojciech Wiśniewski, który pracuje w Mysłowickim Centrum Zdrowia na bloku operacyjnym jako specjalista pielęgniarstwa anestezjologicznego i intensywnej opieki. - O magii świąt przypomina uśmiechnięty personel, który stara się stworzyć specjalny nastrój. Gdzieś w dyżurce leci cicho puszczone radio z kolędami. Niejednokrotnie zdarzało mi się wraz z koleżankami dekorować oddział. Zawiesiliśmy pod sufitem łańcuchy, robiliśmy gwiazdy z papieru, wieszaliśmy na inkubatorach plastikowe bombeczki. W innych miejscach zawsze staramy się, aby był, choć drobny świąteczny akcent - przyznaje.
- Wiadomo, że w szpitalu nigdy nie będzie jak w domu, ale u nas też pojawia się choinka i dekoracje. Przed świętami organizujemy też Mikołaja, na którego dzieci bardzo czekają. Zdarza się nawet, że ci mali pacjenci, którzy we wcześniejszych latach byli w tym okresie w szpitalu, nie chcą być wypisywani przed 6 grudnia, bo czekają na spotkanie z Mikołajem - opowiada dr Lidia Stopyra, ordynator Oddziału Chorób Infekcyjnych i Pediatrii w Szpitalu Specjalistycznym im. Stefana Żeromskiego w Krakowie.
Medycy przyznają, że ten wigilijny dyżur różni się od wszystkich innych w roku. Jako jeden jest dzielony na pół. Godzina zmiany różni się w zależności od placówki.
- Normalnie dyżury lekarskie są 24-godzinne, ale Wigilię staramy się dzielić na pół. To jedyny dzień w roku, gdzie około 19 jest zmiana, tak żeby każda z osób mogła 24 grudnia zasiąść do stołu z rodziną - mówi dr Stopyra.
O praktykach związanych z ustalaniem dyżurów opowiada też Tomasz Aleksiewcz, młody lekarz będący na trzecim roku specjalizacji z kardiologii w bydgoskim szpitalu. Przyznaje, że wybór osoby, która spędzi święta w pracy odbywa się dużo wcześniej - nawet w październiku. - Robimy to po to, żebyśmy wszyscy mogli sobie zorganizować te święta. Taką dobrą tradycją jest ustalanie kolejki dyżurowej, żeby to było sprawiedliwe i osoby, które dawno nie miały dyżuru świątecznego były w pierwszej kolejności brane pod uwagę. To naturalna rzecz, że mało kto chce pracować w święta, każdy ma życie prywatne. A ten szczególny czas powinno się spędzać z najbliższymi - mówi.
W czasie świąt w szpitalach czuć nie tylko klimat świąt, ale też zapach bożonarodzeniowych potraw. - Mamy taką niepisaną zasadę wśród koleżanek, że zawsze w święta każdy przynosi coś dobrego ze swojego domu, żeby podzielić się, wymienić potrawami, ciastami i przepisami - opowiada Anna Wolak-Nowotarska.
Dr Lidia Stopyra dodaje, że wigilii co prawda w szpitalu nie da się zorganizować, ale każdy przynosi coś ze świątecznego stołu. Wojciech Wiśniewski przyznaje, że oprócz smakołyków ze swoich domów, medycy dostają też te od rodzin pacjentów. - Zawsze po okresie świątecznym mamy pełne zamrażarki ciasta, bo każda osoba przychodząca na dyżur, a czasem także rodziny pacjentów, przyniosły jakieś ciasta, których nie było się w stanie przejeść. Później mieliśmy co jeść do kawy przez niemal cały styczeń - śmieje się.
Wspomina, że początkowo pracował w Krakowie, a następnie przeniósł się do Zabrza i dzięki temu podczas świąt miał możliwość skosztowania zupełnie nieznanych mu potraw jak moczka, makówki, a sam mógł się odwdzięczyć, przynosząc na oddział np. kutię. - Właśnie w ten sposób świętowaliśmy, a zespół pielęgniarski, jak się okazało, powoli stawał się moją nową rodziną, na najbliższe lata - przyznaje.
Prof. Aldona Janowska mówi, że zespół, w którym pracuje zawsze, stara się, choć na chwilę spotkać ze sobą w święta. - Nawet w biegu, ale chcemy złożyć sobie życzenia - mówi. Dodaje: - Święta w szpitalu zbliżają do siebie ludzi. Myślę, że zawsze działa taka magia, mimo że jesteśmy w zespole zawodowym, to stajemy się przez to sobie bliżsi i nasze rozmowy w tym czasie też mają inny wymiar.
- Uczciwie mówiąc do tej pory, raz miałem dyżur bożonarodzeniowy. To, co najbardziej zapamiętałem to droga do pracy. Była wszechobecna pustka na ulicach. To jest obrazek, który możliwe, że zapamiętam na całe życie. Wszyscy siedzieli w domach, spędzali święta rodzinnie, a ja szedłem na dyżur. To jest wpisane w życie lekarza, ale zdecydowanie nie jest to łatwe - przyznaje Tomasz Aleksiewicz.
Szedł główną ulicą Bydgoszczy, a wokół panowała cisza. - Bardzo chciałem wrócić do domu. W szpitalu niestety zapomniałem o domu, bo pracy było sporo. To był czas drugiej fali covidowej - przyznaje.
Swój pierwszy dyżur wspomina też Wojciech Wiśniewski. To był pierwszy rok jego pracy w szpitalu. - Najbardziej stresowały mnie opowieści koleżanek, że przez święta jest bardzo dużo interwencji anestezjologicznych i pacjentom trzeba wyciągać z gardeł ości po rybach. Na szczęście po tylu latach nie pamiętam, aby ten dyżur przebiegł jakoś inaczej od innych. Pamiętam za to, że dziwnie było być na dyżurze ze świadomością, że cała moja rodzina zbiera się przy stole i świętuje - mówi.
Wspomina też zabawną anegdotę, która miała miejsce w święta Bożego Narodzenia: - Pamiętam, jak na jednym z oddziałów pacjent miał żonę i kochankę. Kiedy nadeszły święta obie panie postanowiły odwiedzić biedaka i pocieszyć w nieszczęściu. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy najpierw przy chorym siedziała kochanka, a gdy zobaczyła przez szybę żonę, to wstała i wychodząc, przekazała jej swój fartuch.
Wiśniewski przyznaje, że przez ostatnie 12 lat w szpitalu spędzał każde święta. Działo się tak w związku z tym, że pracuje na półtora etatu. - Moja rodzina już przywykła do tego, iż podczas świąt, w któryś dzień mnie nie będzie. Choć na początku nie było to łatwe dla nas wszystkich, jednak zawsze miałem wsparcie rodziców - dodaje.
O wsparciu ze strony rodziny mówi też prof. Jankowska. - Oni rozumieli, że miałam dyżur i musiałam pójść do pracy. Pierwszy raz wypadł właśnie w wigilię. Usiedliśmy do stołu około godz. 13, a ja w pewnym momencie ubrałam się i wyszłam. Nie było to miłe, ale wiedzieli od początku, że tak będzie. Wtedy moi rodzice organizowali wigilię i zostali z moim mężem i dziećmi - wspomina.
Dodaje, że nie da się pozbyć pragnienia bycia z bliskimi w tym dniu, ale kiedy podejmuje się decyzję o pracy w służbie zdrowia, to trzeba mieć świadomość, że te święta z rodziną trzeba będzie poświęcić. - Oczywiście jest w pracownikach taki żal, bo to jest kolejny ważny dla bliskich czas oddany pracy. Niewiele jest zawodów, które muszą z takich chwil rezygnować - mówi.
Prof. Jankowska przyznaje, że praca medyków jest bardzo zaborcza. - Po takim dyżurze w wigilie wracamy do domu, ale nasze myśli jeszcze tam trochę są, to nie jest takie proste odciąć się od tego, co dzieje się w szpitalu. Osoba, która wybiera ten zawód, musi sobie zdawać sprawę z czekających ją poświęceń - mówi.
Do swoich pierwszych dyżurów w święta pamięcią wraca też dr Stopyra. Śmieje się, że było to bardzo dawno temu, bo pracę zaczynała w 1996 roku. - To były inne czasy - mówi. W pamięci mocno zapadł jej pierwszy pracujący sylwester. - Zaskoczyła mnie taka sytuacja, że 31 grudnia rodzice przywozili małe dzieci i zostawiali je, mówiąc, że wcześniej miały wysoką gorączkę. My badaliśmy dziecko i nie widzieliśmy niczego złego, ale nie mogliśmy takiej sytuacji zlekceważyć. Następnego dnia, około południa, rodzice pojawiali się, by odebrać malucha. Teraz takie sytuacje się już nie zdarzają, ale wtedy nie były to odosobnione przypadki. To mną wstrząsnęło na początku pracy. Dziś mówi się tak o starszych ludziach, że na święta są oddawani do szpitala - opowiada lekarka.
Dr Stopyra nie kryje, że na jej oddziale w święta, przyjmowanych jest wiele dzieci w stanach nagłych z ciężkimi chorobami. - Dzieci chorują niezależnie od tego, czy są święta. Od lat już jest tak, że w okresie świąt nie ma mniej dzieci, to jest normalny czas - mówi.
Tempa nie da się też zwolnić na oddziałach położniczych. - U nas praca nie wybiera, nie jest sezonowa, dzieci rodzą się wtedy, kiedy przyjdzie ich pora. Mamy, które rodzą w Boże Narodzenie, śmieją się, że ich dziecko przyszło na świat wtedy co mały Jezus. Takie porównania są bardzo częste - mówi Anna Wolak-Nowotarska.
Przyznaje, że od czasu, kiedy sama jest mamą, nie musiała jeszcze pracować w święta. - Moje maluchy są jeszcze dosyć małe. Już teraz wiem, że bolałoby mnie serce, gdybym musiała ich zostawić i nie widziałabym radości z otwierania prezentów, ale taki zawód wybrałam, więc byłam tego w pełni świadoma, że takie chwile też przyjdą - mówi.
Wojciech Wiśniewski też ma doświadczenie pracy z nowonarodzonymi dziećmi. To właśnie na jednym z takich oddziałów wzruszył się najbardziej. - To było na oddziale intensywnej terapii noworodków. Kiedy przychodzili rodzice i zza szyby inkubatora patrzyli na swoje małe dzieciątka - mówi.
Każdy z medyków ma jakieś wspomnienia związane z Bożym Narodzeniem w szpitalu. Prof. Jankowska przyznaje, zna te święta zarówno z perspektywy lekarza, jak i pacjenta. - W drodze na święta mieliśmy wypadek samochodowy i moja córka, która miała wtedy 10 lat, miała pęknięcie jelita cienkiego na skutek czołowego zderzenia. Zawsze będę to pamiętać i tak naprawdę to jest moje pierwsze skojarzenie - mówi. Przyznaje, że nie było dla niej wtedy ważne, że to okres świąteczny, ale to, żeby córka była cała i zdrowa.
Prof. Jankowska mówi też o tym, jak trudne dla kobiet jest pogodzenie roli matki i żony z pracą lekarki. - Wydaje mi się, że większe ofiary na ołtarzu medycyny składają kobiety i właśnie w święta może to być bardziej dla nich odczuwalne - dodaje.