Reklama

Karolina Olejak: Dziennikarz śledczy w Kościele ma dużo pracy?

Monika Białkowska: - Ja po prostu szukam prawdy.

Reklama

To jej brakuje?

- Prawdy brakuje w całym życiu publicznym. Różnica polega na tym, że kościół jest instytucją, która powinna mieć dużo wyższe standardy moralne. Rzeczywistość jednak często to weryfikuje i ludzie okazują się tylko ludźmi.

Tak było w przypadku ks. Rupnika, gwiazdy watykańskiej elity, który miał molestować seksualnie siostry zakonne.

- Ta historia jest bardzo długa i złożona, ale tak, tam prawdy zabrakło.

To rozbierzmy ją na czynniki pierwsze.

- Zaczęła się w latach 80. gdy Rupnik był młodym księdzem, jezuitą, związanym ze wspólnotą sióstr zakonnych w Słowenii. Od pierwszego roku swojego kapłaństwa molestował seksualnie siostry. Wykorzystywał ich duchową zależność. Budował teologiczne uzasadnienia tego wykorzystywania, między innym powołując się na miłość Trójcy Świętej.

Jak to się dzieje, że dorosła kobieta daje się uwikłać w coś takiego?

- Ostatnio sporo zajmuję się tematem sióstr zakonnych. W wielu zamkniętych, religijnych wspólnotach jest pole do nadużyć, między innymi w postaci uzależnienia psychicznego czy duchowej manipulacji. On zrobił najgorszą rzecz, jaką można zrobić człowiekowi - szantażował ofiary Bogiem. 

Czytaj więcej: Mroczna strona jaśniejącego artysty. "Sprawa ks. Rupnika jest kompromitacją Kościoła"

Na czym to polega?

- Siostry zakonne żyją w jednym domu i chcą spełnić oczekiwania zgromadzenia jako oczekiwania samego Boga. Zależy im, żeby być dobrą zakonnicą i posłusznie służyć Bogu. Mają głębokie przekonanie, że ksiądz, który pojawia się we wspólnocie to duchowy mistrz, który chce zrobić wszystko dla ich zbawienia. To wielki kredyt zaufania.

Ale musiały czuć, że coś jest nie tak.

- Molestujący nie rzuca się i nie gwałci od razu. On robił bardzo podstępną rzecz. Groził siostrom, które mu odmawiały, ujawnieniem ich "zła" całej wspólnocie. Gdy funkcjonuje się w takiej bańce, bez dostępu do świata zewnętrznego, to naprawdę jest duży nacisk. Uzależnianie psychiczne i idące często za nim molestowanie seksualne to często jest powolny proces, który osłabiania również poczucie własnej wartości. W pewnym momencie siostry zaczynały się zastanawiać, czy to nie one zrobiły lub powiedziały coś złego, gorszącego. W zależnościach korporacyjnych mamy przecież podobne historie, które dopiero po latach wychodzą na światło dzienne. Rzadko są zgłaszane od razu. Przypomnijmy, że były to lata 80. i zupełnie inna mentalność.

W wielu wspólnotach posłuszeństwo jest szczególnie cenione.

Jeśli ktoś dąży do absolutnego kierowania życiem innych, to nie jest posłuszeństwo, tylko wynaturzenie. Gdy przeczytamy konstytucje, nawet bardzo starych zakonów, to wynika z nich, że posłuszeństwo obowiązuje tylko w niektórych kwestiach i nigdy nie dotyczy grzechu.

Posłuszeństwo zawsze powinno dziać się w dialogu. To wskazywanie różnych dróg i pomoc w zrozumienie, która z nich jest lepsza.

Dobrze brzmi w teorii, ale gorzej z praktyką.

- Problem pojawia się, gdy władzę dostają ludzie nieprzygotowani, słabi moralnie i niedojrzali. To zdarza się wszędzie. W każdym miejscu, nie tylko w Kościele. Dlatego tak ważne są mechanizmy kontroli, które pozwolą wyłapywać nieprawidłowości.

W przypadku Rupnika nie zadziałały.

- Nie. Nikt głośno nie mówił, o tym co się stało. Rupnik po prostu wyjechał ze Słowenii. Został odsunięty od kobiet, które niszczył.

Jak trafił do Watykanu?

- Gdy wyjeżdżał, wiadomo było tylko tyle, że wszedł w konflikt ze wspólnotą. Do Rzymu trafił przy protekcji swojego przyjaciela i promotora doktoratu, późniejszego kardynała Tomáša Špidlíka. Tam zaproponowano mu, żeby został autorem mozaik w papieskiej kaplicy Redemptoris Mater, drugiej po kaplicy Sykstyńskiej. Legenda głosi, że Rupnik miał odmawiać, ale papież przekonał go, mówiąc, że Michał Anioł też pierwotnie odmawiał przy swoich dziełach.

Tak został światowej sławy artystą.

- Jego reputacja mocno "wstrzeliła". Wówczas wszyscy chcieli mieć jego mozaiki. Jego prace zamawiali duchowni w Europie i Stanach Zjednoczonych. Głosił rekolekcje i uchodził za wielki autorytet w temacie teologii i sztuki.

W tym czasie postało też Centrum Aletti?

- To było zaplecze fizyczne i intelektualne Rupnika. Miał wielu pomocników, którzy nie tylko układali mozaiki, ale również je projektowali. To był bardzo dochodowy biznes. Centrum to uchodziło za elitarne miejsce teologicznej dyskusji. Rupnik był jedną z najjaśniejszych gwiazd Kościoła. Większość nawet wysoko postawionych ludzi nie wiedziała, że pod władzą i sławą kryły się wynaturzenia seksualno-teologiczne, że ten artysta jest jednocześnie seksualnym drapieżcą.

To kto go chronił?

- Nie wiem, co dokładnie wiedziało jego otoczenie. Z dokumentów, które znamy wynika, że w Rzymie Rupnik zaczął funkcjonować z "czystą kartą". I przez lata rzeczywiście informacja o kolejnych nadużyciach mogła nie wydostawać się poza wspólnotę.

Z takim wspólnotami jest pewien problem. Zostawmy na chwilę samego Rupnika, żeby zrozumieć mechanizm. Znamy dzieła, które mają jednoznacznie dobre owoce. Świetnym przykładem jest choćby "L’Arche", wspólnota tworząca domy, rodziny dla osób z niepełnosprawnościami. Dziś wiemy, że jej założyciel również dopuszczał się potężnych nadużyć wobec członków wspólnoty. Ale to w żaden sposób nie zmienia dobra, które stało się potem, które trwa nadal. Łatwo sobie wyobrazić, że jeśli w grupie widzimy, że robimy fantastyczną robotę - to choć sami cierpimy nie chcemy, że to dobro zginęło. Bierzemy więc niejako na siebie tę krzywdę, znosimy to, co robi nam lider - żebyśmy móc działać dalej. I nie zgłaszamy naszych problemów, żeby nie zniszczyć całego dzieła. To może być jakaś część odpowiedzi na pytanie, skąd ta zmowa milczenia. W przypadku Rupnika mogło być podobnie.

To jak ostatecznie sprawa się wydała?

- Siostry ze Słowenii zgłaszały sprawę przed laty, wtedy nie doczekały się reakcji. W ostatnim czasie wyszły na jaw kolejne nadużycia. W Kościele jednym z największych przewinień jest próba udzielenia rozgrzeszenia człowieka z tego, że uprawialiśmy razem seks. Takie rozgrzeszenie nie tylko jest nieważne, ale też ksiądz zaciąga na siebie ekskomunikę. Siostra, którą Rupnik próbował w ten sposób rozgrzeszyć, zgłosiła tę sprawę do Watykanu.

Ekskomunikę, o której nikt nie wiedział.

- Tu wchodzimy na grząski grunt, bo w grę wchodzi tajemnica spowiedzi. Tak też było w tym przypadku. W 2018 roku do jezuitów wpłynęło zawiadomienie, że Rupnik w 2015 roku współżył z siostrą zakonną i próbował ją rozgrzeszyć. Zaciągnął więc na siebie ekskomunikę już wtedy. Ale jeśli wyznał swoją winę w konfesjonale, to spowiednik powinien anonimowo zgłosić sprawę do Watykanu, żeby karę zdjąć. Nie wiemy, czy tak się stało, bo wszystkie zainteresowane strony są objęte tajemnicą spowiedzi. Natomiast jeśli jednak taka sprawa wychodzi na jaw i staje się publicznym zgorszeniem - jak to miało miejsce po zgłoszeniu siostry - ekskomunika zostaje niejako urzędowo i publicznie potwierdzona i równie urzędowo musi być zdjęta. Tu już tajemnicy spowiedzi nie ma.

Co było dalej?

- W grudniu 2022 roku ta ekskomunika została zdjęta, choć jezuici utrzymali ograniczenia, nałożone na Rupnika, nie pozwalają mu na publiczne wystąpienia i twierdzą, że będą wyjaśniać sprawę.

Nic już z tego nie rozumiem.

- Na tym polega problem. Generał jezuitów, który odpowiadał za sprawę na kolejnych konferencjach, za każdym razem poszerzał wersję wydarzeń. Włoskie media docierały do kolejnych skrzywdzonych sióstr. One zaczynały mówić o tym, co spotkało je jeszcze w Słowenii. Dziś jesteśmy w stanie tylko mniej więcej zrekonstruować kolejne wydarzenia. Nie wszyscy skrzywdzeni są już gotowi powiedzieć o swoich doświadczeniu.

Kościół miał być już w takich sprawach przejrzysty. Tymczasem egzamin został oblany.

- Najważniejszym sprawdzianem na dziś jest to, czy biskup diecezji reaguje na aktualne zgłoszenia nadużycia seksualnego ze strony księdza. Te mechanizmy działają i ufam, że system jest szczelny. Niestety potrzeba czasu. A historie z przeszłości pewnie jeszcze długo będą wychodzić na jaw i tu egzaminem będzie to, jak sobie z nimi poradzimy - czy będziemy je wypierać, czy się z nimi zmierzymy. Na pewno egzamin oblał generał jezuitów. Duże wątpliwości dotyczą działania Dykasterii Nauki Wiary. Mam wrażenie, że najważniejsze było utrzymanie autorytetu Rupnika: jakoś głupio się przyznać, że zlecaliśmy pracę w największych światowych sanktuariach seksualnemu przestępcy.

Ryba psuje się od głowy? Rupnik przecież działał w Watykanie, wszyscy go znali.

- Znali, ale na tyle, na ile mogłam się przyjrzeć sprawie, ciemna strona Rupnika naprawdę nie była czymś, o czym powszechnie plotkowano. To nie była wiedza znana i ukrywana - raczej coś, co mocno zaskoczyło wielu. Poza skrzywdzonymi wiedziało małe grono - niestety, wysoko postawione w rzymskiej i watykańskiej hierarchii. I to jest najtrudniejsze. Rozmawiałam o tym  z różnymi ludźmi, od "samych dołów", po wysokich przełożonych kościelnych. Największym dramatem jest to, że została zachwiana konstrukcja zaufania, na której Kościół się opiera. Jeśli nie możemy zaufać nawet Dykasterii Nauki Wiary, że rozwiąże problem - to kto go rozwiąże?

Jakie to budzi uczucia w wiernych?

- Obawy, że nie ma instancji, która faktycznie poważnie potraktowałby takie zgłoszenia. Coś, co jest niestety normalne jest w "zwykłym świecie", czyli, że wygrywa ten, który ma lepsze znajomości, miało nie obowiązywać w Kościele. Mieliśmy być od tego wolni. Mieliśmy mieć miarę Ewangelii. Tak się nie stało. Proszę mnie tylko nie pytać co z tym zrobić, bo nie wiem.

Jednak zapytam.

- To coś potwornie trudnego w Kościele. Uleczenie tej wewnętrznej konstrukcji, tego kręgosłupa, czyli zaufania, zajmie nam więcej czasu, niż ustanowienie kolejnych nowych procedur. Nawet jeżeli dzisiaj wypłacilibyśmy odszkodowania osobom skrzywdzonym, nawet jeżeli sprawilibyśmy, że nie będą się zdarzały już żadne przypadki pedofili wśród duchownych, to nadal nie oznacza, że automatycznie wróci zaufanie wewnątrz, między członkami Kościoła. Nadużycia w instytucji sprawiły, że nie wiemy, czy możemy jej ufać. Czujemy się oszukani. Może to zaufanie będzie wracało, ale budować je trzeba od początku, od księdza w parafii, od prostych relacji. Dać sobie czas, a z drugiej strony konsekwentnie domagać się prawdy. My wierzymy, że Ewangelia ma sens. I nie zgadzamy się, żeby pod jej płaszczykiem działa się czyjaś krzywda, bo to odbiera wiarygodność i nam, i całemu Kościołowi.