Reklama

Marcin Makowski, Interia.pl: Załóżmy, że jest pan na molo w Sopocie na miejscu prezesa Adama Glapińskiego. W pewnym momencie podchodzi nieznana osoba i pyta: "jak żyć?", "jak przetrwać drożyznę?". Co by jej pan odpowiedział?

Szymon Hołownia, lider Polska2050: - Jesteśmy w sytuacji, w której płonie nasz dom, a osoba, która powinna być strażakiem, dolewa benzyny do ognia.  Człowiek myślący racjonalnie nie doradzi: "Proszę najpierw przestawić meble tam, gdzie ogień jeszcze nie doszedł", tylko "Proszę wyrzucić podpalacza z domu". My mamy kieszenie pełne pomysłów jak realnie ulżyć ludziom. Tylko czegokolwiek byśmy nie zaproponowali, PiS i tak niestety pewnie zrobi w drugą stronę.

Reklama

I tyle?

- Upraszając - odpowiedziałbym: skrzyknijcie się, idźcie głosować i zmieńcie władzę, która was niszczy. Dodałbym jeszcze, że rytualne, całkowite przerzucanie ciężaru odpowiedzialności za obecny chaos na opozycję jest po prostu nieuczciwe. Na Boga, to przecież nie opozycja, ale rząd musi zrobić wszystko, aby nie zabrakło węgla, a inflacja nie zjadała pensji Polaków.

Mówi pan jak Donald Tusk, pytany swego czasu o program Platformy. O szczegółach dowiemy się po wyborach, za kryzysy odpowiadają rządzący, a wszystko zmieni się na lepsze, jeśli odejdą. Genialne w swojej prostocie.

- To zupełnie nie tak. Pyta mnie pan, co powinien robić pojedynczy człowiek. Nie powiem mu bezczelnie: "Zbieraj chrust" albo: "Mniej jedz". Moja recepta to: "broń się przed złą władzą, która wciąga cię w tę biedę". Ale gdyby zapytał mnie pan, co powinien zrobić polityk, nie wyborca z molo - tu sprawa jest inna. Bardzo chętnie opowiem, co zrobić, aby np. wzmocnić złotego, którego słabość jest dzisiaj jedną z przyczyn rekordowej inflacji.

Zamieniam się w słuch.

Po pierwsze, NBP, nie rząd, powinien wyemitować obligacje skarbowe, z oprocentowaniem "inflacja plus" od pierwszego roku, żeby ściągnąć z rynku pieniądze, które dziś działają jak dopływ tlenu do inflacyjnego pożaru. Po drugie, musimy natychmiast zakończyć durny spór z Unią Europejską, przyjmując środki z KPO. Sam fakt przewalutowania miliardów euro umocniłby naszą walutę. To również poprawienie fatalnego klimatu inwestycyjnego w Polsce. A to oznacza poprawę wizerunku naszej słabej dziś waluty, a gdy dolar i euro drożeją - drożeje wszystko, co jest importowane, droższe są paliwa, a więc nakręca się inflacja. Środki europejskie to też szansa na uniknięcie recesji. Takich punktów mamy kilkanaście. Zamiast realistycznego przedstawiania rozwiązań, Prawo i Sprawiedliwość ma na wszystko jedną receptę: drukarkę z pieniędzmi.

Patrząc na rosnącą cenę węgla - pana zdaniem 3 tys. zł dopłaty dla gospodarstwa domowego nie jest odpowiedzią rządu na problem?

- To łatanie tonącego okrętu. Po pierwsze - skąd wiadomo, że te pieniądze wydane zostaną na węgiel? Po drugie - a skąd się weźmie ten węgiel i co rząd zrobi, żeby - jak węgiel będzie - znów nie wsiadła na niego mafia węglowa, która chętnie te 3 tysiące zje? Po trzecie - a dlaczego tylko węgiel, a co z tymi, którzy ogrzewają domy pelletem, olejem, gazem? Oni są od macochy? Po czwarte - władza chce przeznaczyć na doraźne wsparcie 11,5 mld zł, nie prowadząc na ten temat żadnej dyskusji. Wie pan, ile pieców na węgiel można by za te pieniądze zastąpić pompami ciepła? Prawie pół miliona. My dosłownie i w przenośni przepalimy te pieniądze, zamiast myśleć długofalowo o modernizacji źródeł energii. Teraz co roku będziemy tak dopłacać? Jak długo? Przecież premier Morawiecki wiedział dzięki danym wywiadowczym od ubiegłego roku, że wojna jest realna. Co zrobiono, aby przygotować państwo na jej następstwa? Przecież to było jasne, że Putin będzie grał gazem, węglem, ropą. Jakie rezerwy wtedy poczyniono? Mamy dziś problem z węglem, bo rząd zmniejszał wydobycie krajowe, ale nie budował nowych źródeł i każdego roku coraz bardziej uzależniał nas od importu węgla z Rosji. Po latach okazało się więc, że PiS nie broni interesów polskich górników, a kieszeni Putina.

W marcu 2021 r. na konwencji Polski2050 zapowiedział pan m.in. odejście od węgla do 2040 roku i jego znaczące ograniczenie od 2035, w tym redukcję o 45% emisji gazów cieplarnianych do 2030 roku i zapewnienie do tego czasu 40% prądu z odnawialnych źródeł energii. To są nadal realne postulaty?

- Widzę, co się dzieje na świecie i w energetyce. Transformacja energetyczna to mój temat. Od kompetentnego lekarza wymaga się, aby inne recepty przepisywał na grypę, a inne, gdy grypa przeradza się w zapalenie płuc.

Czyli ten plan jest już nieaktualny?

- Nie, on jest absolutnie aktualny, bo osiągnięcie neutralności klimatycznej to kwestia fundamentalna dla przyszłego rozwoju Polski. Natomiast z każdym miesiącem nicnierobienia przez rząd w tej sprawie, staje się coraz bardziej ambitny, coraz mniej realny. Na dekarbonizację mamy około 20 lat i to nie jest fanaberia Unii. Proszę zobaczyć, w jakim tempie Chiny odchodzą od węgla. Dlaczego musimy to zrobić? Bo zabiją nas ceny energii produkowanej z węgla, jeśli nie zmienimy źródeł ich pozyskiwania. Nie mówiąc o tym, ile zapłacimy - w miliardach co roku - za zmianę klimatu.

Pan mówi o ogólnym kierunku zmian, a ja pytam o daty.

- Tak, te daty należy utrzymać. Bo jeśli ich nie utrzymamy, to za 10 lat będziemy musieli dopłacać ludziom do węgla nie 11 mld, a 111. Sprawa jest prosta. Dziś, przez nieudolność tego rządu, przed milionami Polaków jest widmo Krainy Lodu za kilka miesięcy. Skoro mają piece na węgiel, na gaz - trzeba im zapewnić właśnie to paliwo. Jednocześnie robiąc wszystko, żeby w następnym sezonie większa część z nich miała już bezpieczne źródła prądu i ciepła: polskie słońce, polski wiatr, polski atom. W kolejnym - jeszcze większa. Nasze priorytety się nie zmieniły, bardziej wyboista zrobiła się tylko droga, która do nich prowadzi.

To nadal nie jest odpowiedź na moje pytanie. Podpisuje się pan pod postulatem poważnego ograniczenia spalania węgla do 2035 r.?

- Tak. To nas po prostu horrendalnie dużo kosztuje, co widzimy teraz jak na dłoni, oraz oddala nas od bezpieczeństwa również w znaczeniu geopolitycznym. Trzeba natychmiast uwolnić zablokowaną przez PiS energetykę wiatrową na lądzie. Uwolnić KPO również po to, by jak najszybciej ludziom opłacało się zarabiać na produkcji prądu. Pieniądze - dziesiątki miliardów złotych - które rząd dostaje "za darmo", z handlu emisjami, przeznaczyć na remonty najwęższego gardła naszego systemu, bo dużo większym problemem niż nasze stare "węglówki", są sieci energetyczne i ich stan. Musimy stawiać sobie ambitne cele. W mojej ocenie stać nas na to, by w podanej perspektywie radykalnie ograniczyć spalanie węgla, zbudować zręby systemu opartego na OZE i tzw. małym atomie, zachowując, póki, co gaz jako paliwo dyspozycyjne, które uruchamiamy, gdy nie bilansuje nam się jeszcze system.

Wie pan, do czego zmierzam. Rządzący zarzucają opozycji, że podawała nierealistyczne terminy, kazała zamykać kopalnie, a teraz przeprosiła się z węglem.

- Co ten rząd opowiada za głupoty.

"Mam dla państwa zaproszenie do PiS-u. Na tej sali jest bardzo dużo obrońców węgla i górnictwa. Wszyscy obrońcy węgla i górnictwa znajdą miejsce w naszej partii, zapraszamy. Konsekwentnie od lat bronimy węgla i górników, ale rozumiem też, że mogą się państwo zgubić co do swoich poglądów, bo wasi europejscy liderzy też się gubią" - to słowa minister klimatu i środowiska Anny Moskwy.

- Minister odwraca kota ogonem i udaje, że nie wie, że gada farmazony. Więc po pierwsze - gdzie, fizycznie, jest teraz ten węgiel, który tak kochali wydobywać? Węgiel, który od lat jest wielkim fetyszem politycznym PiS-u? Przecież to nie opozycja decydowała od siedmiu lat o polityce energetycznej, pracach kopalń i elektrowni, nie zajmowała się gromadzeniem rezerw strategicznych. Oto jak oni tym węglem gospodarzyli. Jak nie trzeba było - to na hałdach leżało go parę milionów ton, a oni importowali go z Rosji? Jak węgiel jest potrzebny - to muszą go ściągać z Australii. Jeszcze, żeby umieli to zrobić! Oni chyba myśleli, że to działa jak w mailach Dworczyka: wyśle się kogoś, pójdzie, pogada z kimś, powie, że premier każe i zaraz będzie węgiel, a rurami popłynie gaz. Od tych Norwegów, których dzisiaj tak potrzebujemy, a których przed chwilą Morawiecki obrażał, sugerując, że bogacą się na wojnie Putina. Słowo daję - oni wszyscy, na czele z panią Moskwą, to nie żaden rząd, tylko Gang Olsena.

W czwartek 21 lipca akcjonariusze Orlenu i Lotosu zaakceptowali fuzję dwóch polskich gigantów energetycznych. Część udziałów zostanie przejęta przed Saudyjczyków oraz Węgrów. Czy pana zdaniem tej transakcji powinna się przyjrzeć prokuratura?

- Ta fuzja powinna zostać obejrzana bardzo wnikliwie przede wszystkim od strony zasadności dla interesu państwa. 30 proc. rafinerii Lotosu kupuje Saudi Aramco za miliard złotych, tymczasem tylko w pierwszym kwartale 2022 roku sama rafineria zarobiła 776 mln zł. A w marcu nie działała z powodu remontu. Analitycy spodziewają się, że zysk za drugi kwartał może sięgnąć 3 mld zł. To oczywiste, że trzeba dywersyfikować źródła dostaw surowców, arabska ropa nam się przyda, ale pytanie, czy trzeba przy tym niszczyć Lotos? Czy to było konieczne? Czy będzie korzystne? Czy realnie zwiększy nasze bezpieczeństwo? A może Kaczyński po prostu kocha podobne zabiegi - łączenie spółek w gigantyczne konsorcja. Robi to, bo mentalnie cały czas tkwi w PRL-u. Chce mieć kontrolę nad mediami, energetyką, sektorami strategicznymi. Musimy rzetelnie zbadać, czy nie działa przy tym na stratę skarbu i interesu państwa. Zrobimy to.

Jak pan rozumie w tym kontekście dymisję ministra Piotra Naimskiego, który odpowiadał za transformację energetyczną w kraju. Walki frakcyjne, czy coś więcej?

- Oczywiście, że walki frakcyjne. Grupa skupiona wokół Daniela Obajtka pogoniła konkurencję w rządzie. Minister Moskwa też jest kojarzona z szefem Orlenu, który miał się zbliżyć nie tylko do Jarosława Kaczyńskiego, ale również Jacka Sasina. Nie ma bata na tego człowieka, jemu wolno wszystko. Naimski nie był bohaterem mojej bajki. Współpracownik Antoniego Macierewicza, przeciwnik energii z wiatru i słońca, ale jedno trzeba mu oddać, ostro walczył o Baltic Pipe. Dziwna jest ta dymisja i jej powody. Jesteśmy przecież na wojnie, a koni nie powinno się zmieniać podczas przeprawy przez rzekę.

Ponoć Naimski "wszystko blokował". Takie powody przedstawiono mu ustnie.

- Ale co blokował?

Fuzję Orlenu z Lotosem?

- Prawdopodobnie tak, ale może chodziło o program atomowy, który praktycznie stoi w miejscu jeszcze od czasów PO? Ale o czym my w ogóle rozmawiamy? Czy to są kulisy działania prywatnej firmy czy władz Polski? Jedna koteria posprzeczała się z drugą nad  pacjentem w bardzo ciężkim stanie. To powinien być jeden z ostatnich gwoździ do trumny Zjednoczonej Prawicy, która płynie na skały i nie będzie w stanie odwrócić tego kursu. Pytanie jednak, ile po drodze ofiar politycznych będzie to nas kosztować.

Jarosław Kaczyński stracił słuch społeczny?

- Wszystko na to wskazuje. Przez chwilę spadki sondażowe PiS-u zostały przyhamowane przez wybuch wojny, ale efekt mobilizacyjny już nie działa. Nawet jeżeli Kurski ma 4,5 mln widzów, których okłamuje każdego dnia i sprzedaje im propagandową wizję Polski sukcesu, to rachunki za prąd, gaz, raty kredytów, docierające do 30 milionów dorosłych Polaków - tego się nie da zakłamać. W portfele zaglądają wszyscy, bez względu na sympatie partyjne. Może potrzebujemy jeszcze kilku, kilkunastu miesięcy, ale w końcu ta władza się ugnie pod ciężarem własnej niekompetencji. Jeżeli Kaczyński jedzie w Polskę i mówi ludziom, którym po 30. latach zapieprzania przestaje starczać do pierwszego o swoich fobiach na punkcie osób transpłciowych - widać, jak bardzo się odkleił. Pierwszym potężnym tego sygnałem było podyktowanie swojej kucharce wyroku w sprawie aborcji. To pewnie nadal jest dobry taktyk, jeżeli chodzi o układanki personalne w PiS. Potrafi trzymać partię za twarz, przekupić Mejzę jakimś stołkiem, ale z Polakami nie potrafi się już porozumieć.

Proszę państwa, Szymon Hołownia wieszczy dwudziesty od 2015 r. "koniec PiS".

Możemy sobie wieszczyć, robić zakłady, ale takiego kryzysu jak obecnie nie było od lat 90’. Wojna nie jest winą PiS-u, ale fatalne zarządzanie jej skutkami już tak. Śmialiśmy się z Donalda Tuska i jego "ciepłej wody w kranie", a zaraz to może być niedościgłe marzenie. To się musi przełożyć na wynik wyborczy. Za dużo zmiennych - kredyty, ceny, energia, chwilę wcześniej COViD, obok - wojna. Prawo i Sprawiedliwość następnych wyborów nie wygra.

Drożyzna dotyka pana w codziennym życiu? Skoczyły panu raty kredytu?

- Dotyka tak jak każdego. Kilka razy w tygodniu chodzę normalnie do sklepu, kupuję pieczywo, warzywa, nabiał, jedzenie dla dziecka.

Czyli nie jest pan jednym z tych polityków, który jest tak blisko ludzi, że gdy zapytam go o ceny masła, chleba albo mleka, nie wie, co odpowiedzieć?

- Robimy z żoną zakupy na bieżąco, widzimy, co się dzieje. Ja jeżdżę samochodem elektrycznym, ale żona spalinowym, więc mamy też świadomość cen na stacjach paliw. Założyliśmy w domu fotowoltaikę, ogrzewamy gazem - wielką niewiadomą będą dla nas podwyżki cen energii przy kolejnych fakturach. Niedawno rozmawiałem w Końskich z mężczyzną, który chwalił rządy Prawa i Sprawiedliwości, ale zapytał mnie, dlaczego, gdy z miesiąca na miesiąc chodzi robić zakupu na rynku, musi zabierać ze sobą 20 zł więcej? Może stąd ta nerwowość prezesa? Nawet ich elektorat dostrzega, co się dzieje.

Unia Europejska zaleca obniżenie temperatury w domach tej zimy w celu oszczędzania energii. Pan ma małe dziecko. Czy to jest możliwe? Do jakiego progu należałoby zejść? Przed tym dylematem staną również miliony Polaków.

- Staną i będą się musieli zastanowić, jak to zrobić. Oszczędzanie energii zawsze jest dobrym pomysłem, ale jest też coś takiego jak próg komfortu, poniżej którego nie możemy zejść. Z 25 stopni można zejść do 22, ale kłopotem jest to, że niezależnie od naszej woli możemy mieć 16 stopni, bo więcej elektrociepłownie nie dostarczą, albo nas nie będzie na to stać. Nie wyobrażam sobie jednak, żeby nasz, czy którejkolwiek innej rodziny, półroczny niemowlak miał na tym ucierpieć. Na to nie pozwolę.

24 sierpnia 2020 r. zarejestrowano stowarzyszenie Polska 2050. Jest pan, licząc wybory prezydenckie, ponad dwa lata w polskiej polityce. Gorzkie rozczarowanie, a może trochę nadziei zostało?

- Oj, całkiem dużo tej nadziei zostało (śmiech). Obok niej - przekonanie, jak wiele roboty mamy do zrobienia. Trzeba zacisnąć zęby i działać. Natomiast jeżeli pyta mnie pan, czy to jest droga, na której spotyka się uśmiechnięte różowe jednorożce, a ludzie spijają ci słowa z ust - to oczywista bzdura. Polityka to strasznie trudna droga, ale w najgorszych momentach pocieszenia szukam w... proszę się nie śmiać, ale ja naprawdę w to wierzę... w przekonaniu, że to rodzaj służby.

(śmiech).

- No tak, wiedziałem (śmiech). Zupełnie na serio - mam spore doświadczenie w budowaniu inicjatyw, które dają poczucie spełnienia, czy to intelektualnego, czy to z naprawiania świata u podstaw - założyłem dwie duże fundacje, napisałem sporo książek, wykładałem. Naprawdę wiem, jak to jest i wiem, o ile bardziej skomplikowane jest uzyskanie podobnej satysfakcji w polityce. Ale do polityki nie idzie się po satysfakcję, ale aby zrobić coś ważnego dla innych, choćby dla moich dzieciaków. To jest moja główna motywacja. Polityka nie jest moją nieskończoną miłością, której chcę oddać całe życie, ale póki w niej jestem, chcę zrobić to, co sobie zaplanowałem. Determinacji mi nie brakuje.

Chcę wierzyć, że mówi to pan szczerze.

- Tak, ale nie będę też kolorować. Jeżeli mnie pan pyta, czy w polityce są te wszystkie złe rzeczy, o których zwykle się myśli i mówi, że tam są - to potwierdzam: tak, one tam są. To miejsce wymaga solidnych obywatelskich egzorcyzmów, aby przywrócić mu zgodność z życiem normalnych ludzi, którzy na co dzień kierują się jakimś systemem wartości i to przynosi im korzyść. Dziś stawka jest prosta: trzeba zrobić tak, żeby ludzie szli spokojnie spać i budzili się z nadzieją, nie z lękiem. Więc w trudniejszych momentach nie myślę o swoich wrażeniach estetycznych, tylko jadę z agendą do przodu.

Gdybym dostawał złotówkę od każdego polityka, który mówi o podobnych motywacjach, dzisiaj nie przejmowałbym się inflacją.

- Serdecznie panu tego życzę i złotówkę chętnie przeleję.

Wracając do poważnych spraw. Nie obawia się pan, że podbieranie parlamentarzystów w celu budowania sejmowej reprezentacji Polski2050 teraz się na was zemści? Sporo jest plotek o rozłamie w partii.

- To tylko plotki. Jestem w bieżącym kontakcie z naszymi ludźmi, działaczami, o żadnym rozłamie nie ma mowy. Polityczna konkurencja pod nami ryje, knuje, stara się zdestabilizować. Niby powinienem się do tego przyzwyczaić, ale nadal się dziwię, że komuś starcza energii i czasu na takie bzdury. Transfery nas nie tylko zbudowały, ale pozwoliły w pewnym momencie uwiarygodnić się jako siła polityczna. W ten sposób pokazujemy, że jesteśmy nie tylko ruchem społecznym, ale właśnie - partią, która ma narzędzia zmiany polityki i umie w tę grę. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie rozbudować naszej reprezentacji, toczyliśmy różne rozmowy, nawet w kierunku klubu parlamentarnego, ale uznałem, że to nie jest konieczne. Mamy wystarczającą, świetną parlamentarną ekipę, wzmocnioną o grono ekspertów, którzy pracują nad najlepszym programem wśród całej opozycji. Idziemy swoją drogą: nie w lewo, nie w prawo - do przodu. Nie boję się o przyszłość Polski 2050.

Czyli może pan zdementować plotki o powrocie Joanny Muchy do Platformy Obywatelskiej?

- Oczywiście. Widziałem się dzisiaj z Joanną i ona sama je stanowczo dementuje. To są kompletne bzdury.

We wrześniu 2021 r. zapowiedział pan, że "Jaśmina", aplikacja do dyskusji z sympatykami partii, zmieni oblicze polskiej polityki. Już zmieniła?

- Jeszcze nie, ale pracujemy nad tym. Ten projekt okazał się bardzo wymagający od strony organizacyjnej i finansowej. Mamy plan, jak przywrócić ją do części funkcjonowania, o jakim myślimy. Z naszym ruchem jest o tyle trudno, że nie mamy subwencji, dotacji. Często zastanawiamy się, jak coś sfinansować, zapłacić pensje, zorganizować konferencję. Ale zaangażowania nam nie brakuje. Jaśmina żyje, rozmawiamy z nią, jest częścią naszego ruchu - niebawem nastąpi reaktywacja.

"Kto wierzy w Boga, nie głosuje na PiS". Podpisałby się pan pod słowami Donalda Tuska, widząc w nim partnera przy budowie jednej listy na opozycji?

- Rozumiem, że Donald użył tych słów jako chwytu retorycznego. To chyba wyraz jego oburzenia na partię, która robi złe rzeczy, a więc sama jest metafizycznym złem, a Bóg to dobro, to chyba jakoś tak trzeba czytać? No pewnie, że nie należy głosować na PiS. Ale trzeba też pamiętać, że po stronie opozycji demokratycznej jest dziś nie tylko PO. Każdy z nas, my, Lewica, PSL - przynosi ze sobą głosy i nadzieje innych wyborców, dopiero ich suma może przesądzić o wygranych wyborach. Jeśli chodzi o jedną listę, mogę tylko powtórzyć, że decyzje taktyczne będziemy podejmować wtedy, gdy poznamy termin wyborów i gdzie będzie Zjednoczona Prawica. Bo ona może tak szorować brzuchem po dnie, że cała dyskusja o jednoczeniu będzie bezprzedmiotowa. Dziś nie wierzę w jedną listę opozycji. Uważam, że niesie ze sobą więcej pułapek niż korzyści. Może jesienią trzeba będzie się jakoś "zblokować", trzy listy po tej stronie w mojej ocenie są jak najbardziej realne, może uda się zbudować dwie. Najlepiej, rzecz jasna, gdyby każdy mógł pójść do wyborów oddzielnie. W obecnej sytuacji sondażowej może być ciężko o ten luksus, ale - jak mówię - "Titanic" z Kaczyńskim na mostku właśnie płynie na górę lodową, więc w najbliższych miesiącach wszystko, dosłownie, może się wydarzyć.

Nie wierzy pan w jedną listę, ale może chociaż w czterodniowy tydzień pracy?

- Nie jestem wyborcą PO, więc ten przekaz nie jest adresowany do mnie. Ten temat nie jest nowy, na świecie dyskutuje się o nim od dekady, ale nie jestem przekonany, aby Polacy czekali dzisiaj na zmniejszenie czasu pracy. Pracując cztery dni, musieliby zarabiać mniej. Gdy rozmawiam z ludźmi, mówią mi o potrzebie uczciwej pracy w godnych warunkach. Po osiem godzin pięć dni w tygodniu. Za dobre, rzetelne pieniądze. O tym, żeby nie mieć mobbingu, inflacji. Polacy to pracowity naród, słyszę to na każdym spotkaniu. Propozycję Platformy uważam więc za głos w akademickiej dyskusji nad tym, co może czeka nas w perspektywie dekady, czy dłuższej, ale na pewno nie dziś, w czasie kryzysu i wojny, nie widzę w tym realnego postulatu politycznego.

Podobnie jak zapowiedź przewodniczącego PO o "wyprowadzeniu z NBP prezesa Adama Glapińskiego"?

- Tak. Tego się po prostu nie da zrobić. Co do tego niewielu prawników ma wątpliwości. Natomiast da się zrobić co innego. Musimy postawić Adama Glapińskiego przed Trybunałem Stanu. Jest za co. W następnej kadencji zbudować większość sejmową i po prostu to zrobić. To akurat jest realne narzędzie, zapisane w prawie.

Realnie? Przecież nikt w historii III RP nie został skazany przez Trybunał Stanu.

I co z tego? Gdzie bylibyśmy dzisiaj - jeśli idzie o praworządność, o pieniądze z KPO - gdyby w 2015 niektórzy posłowie PO i PSL nie zlekceważyli przegranego pięcioma głosami głosowania nad postawieniem Ziobry przed Trybunałem Stanu? Mam nadzieję, że dziś tę lekcję by już odrobili. Proszę mi wierzyć, że nam determinacji nie zabraknie. Ta władza, marnując nasze pieniądze, marnuje nasze życie - nasz czas, który poświęciliśmy na ich zarobienie. Marnują nasze nadzieje, nasz potencjał. Bezwzględnie ją z tego rozliczmy.