Reklama

13 czerwca 1944 r. na łamach organu prasowego Narodowych Sił Zbrojnych ukazał się Wyrok zaoczny w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej. Pod zarzutem niesubordynacji - "na karę śmierci, utratę praw publicznych i obywatelskich, praw honorowych na zawsze i wydalenie z Korpusu Oficerskiego" - skazywał niejakiego "ppłk. Lesińskiego". Za pseudonimem krył się oficer pełniący obowiązki komendanta NSZ - podpułkownik Albin Rak. Właśnie jemu dowódca Armii Krajowej, generał Tadeusz Komorowski "Bór", powierzył zadanie włączenia formacji skrajnej prawicy w struktury wojskowe podziemnego państwa. Zakładała to umowa scaleniowa, podpisana niedawno po wielu miesiącach burzliwych negocjacji.

Dwa dni później "Lesiński" został uprowadzony i przewieziony do jednego z konspiracyjnych lokali. Tam, pod groźbą zastrzelenia, zmuszono go do zrzeczenia się funkcji i unieważnienia wydanych rozkazów. Bezprecedensową akcję podjęli dotychczasowi towarzysze "Lesińskiego" z oenerowskiego skrzydła NSZ. Choć i oni brali udział w negocjacjach z AK, nie zamierzali respektować umowy. Dokonując wolty, usiłowali przejąć pełną kontrolę nad organizacją.

Reklama

Po spełnieniu warunków porywaczy oficer został wypuszczony. Nie uległ jednak zastraszeniu, a o wszystkim zawiadomił Komendę Główną AK. Wkrótce sensacyjną rozgrywkę komentować zaczęła podziemna prasa. "Historia dintojry ONR rozwija się jak kryminalny film" - donosił socjalistyczny "Robotnik", a endecka "Walka", oficjalny organ Stronnictwa Narodowego, konkurencyjny nurt nazwała mafią. Głos zabrał też sam dowódca AK, który odnosząc się do bulwersującej sprawy, stwierdził: "Stanowi to dowód, że zaślepieni politycznie przywódcy NSZ [odłamu oenerowskiego - BW] zatracili poczucie prawa i do polskiego życia wewnętrznego wprowadzają nieobliczalne w skutkach warcholstwo". Wobec winnych zapowiedział wyciągnięcie konsekwencji prawnych.

Armia prawdziwie narodowa

Podziemie nacjonalistyczne, od początku okupacji bardzo aktywne, było także głęboko podzielone. Już jesienią 1939 r. narodowcy powołali kilka niezależnych struktur militarnych. Najpoważniejszą siłę stanowiła Narodowa Organizacja Wojskowa (NOW), zbrojne ramię czołowej partii prawicy - Stronnictwa Narodowego (SN, potocznie określane endecją). Z endeckiego nurtu wyrosła także Narodowo-Ludowa Organizacja Wojskowa (NLOW), utworzona przez rozłamowców bojkotujących konspiracyjny zarząd SN. Odrębnym ośrodkiem była Organizacja Wojskowa "Związek Jaszczurczy" (ZJ), stworzona przez działaczy Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR). Oenerowcy, w podziemiu funkcjonujący jako Grupa "Szańca", jeszcze w połowie lat 30. zerwali z głównym nurtem ruchu narodowego, domagając się dynamizacji działań: "nowych metod, nowych haseł, nowych ludzi". Odtąd w kręgach SN uznawani byli za rozbijaczy, którzy własne ambicje postawili ponad interes wielkiego obozu, stworzonego przez Romana Dmowskiego.

Wobec postępującej radykalizacji endecji zasadnicze cele wspomnianych ośrodków były zbliżone. Wszystkie, stojąc na gruncie niepodległościowym, odrzucały zarówno powrót do realiów przedwojennych, jak i dominujące w polskim podziemiu koncepcje demokratyczne. Narodowcy przeciwstawiali im projekt Wielkiej Polski - katolickiego państwa narodowego, w którym monopol na sprawowanie władzy posiąść miał ich obóz. Każdy z odłamów sobie jednak przypisywał wiodącą rolę w historycznym wyzwaniu, różne były też założenia taktyczne. Kluczowym zagadnieniem był tu stosunek do innych nurtów podziemia, a przede wszystkim - do Związku Walki Zbrojnej (ZWZ-AK), oficjalnej organizacji wojskowej dysponującej mandatem władz polskich na uchodźstwie. Ta bowiem, z czasem przekształcona w Armię Krajową, zabiegała o podporządkowanie sobie wszystkich organizacji zbrojnych.

Początkowo zwierzchnicy narodowych "wojskówek" - NOW, NLOW i ZJ - konsekwentnie sprzeciwiali się akcji scaleniowej. Powierzenie ZWZ-AK tak silnego mandatu uznawali za efekt zakulisowych machinacji piłsudczyków, po klęsce wrześniowej usiłujących zachować przedwojenne wpływy. Zwracali zarazem uwagę na lewicowe tendencje kierownictwa ZWZ-AK, koncepcji wojska państwowego przeciwstawiając ideę armii narodowej. Silnie zespolonej z własnym obozem, w walce o "Polskę dla Polaków" odpornej na działania tzw. czynników rozkładowych: masonerii, Żydów i innych mniejszości. Armii dysponującej "nieskażonym minimalizmem" programem terytorialnym, sięgającym co najmniej Odry na zachodzie i linii granicznej z 1939 r. na wschodzie, wreszcie - armii, przy tradycyjnej dla narodowców wrogości wobec Niemiec, priorytetowo traktującej eliminację zagrożenia komunistycznego.

Krokiem do realizacji tych założeń miało być utworzenie we wrześniu 1942 r. Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ). Wcześniej jednak w nacjonalistycznym podziemiu zawrzało. Powodem była decyzja zarządu SN, które - obok ludowców, socjalistów i chadeków; za cenę deklaratywnej zgody na demokratyczne zasady ustrojowe przyszłej Polski - wchodziło w skład politycznego kierownictwa podziemnego państwa, tzw. grubej czwórki. Przywódcy SN, z jednej strony naciskani przez Komendę Główną AK i władze na uchodźstwie, z drugiej - zaniepokojeni perspektywą braku wpływu na rosnącą w siłę konspiracyjną armię, wiosną 1942 r. zmienili dotychczasowe stanowisko, przystępując do negocjacji nad włączeniem NOW w szeregi AK.

Zwrot wywołał bunt, a ten - kolejny rozłam. Jego inicjatorzy, zarzucając zwierzchnikom sprzeniewierzenie się idei narodowej, podjęli rozmowy z przywódcami NLOW oraz ośrodkiem oenerowskim. Właśnie osiągnięte wkrótce porozumienie zaowocowało utworzeniem NSZ. Mimo bliskości ideowej środowisk, układ od początku stanowił jednak rodzaj małżeństwa z rozsądku. Zarówno radykałowie-secesjoniści z kręgu SN, jak i ich partnerzy spod znaku ONR,  świadomi korzyści z połączenia sił, nie wyzbyli się bynajmniej wzajemnej nieufności. Nie zrewidowali też planów odnośnie przewodniej roli własnych środowisk w walce o kreśloną z rozmachem na łamach konspiracyjnej prasy Wielką Polskę. Wkrótce na różnych szczeblach formacji, reklamowanej jako "emanacja sił fizycznych Narodu", zaczęły ujawniać się tarcia.

Pozorne scalenie

We władzach podziemnego państwa powołanie NSZ, już samym "szyldem" podważających nadrzędny status AK, zostało wzięte za akt politycznej dywersji ze strony skrajnej prawicy. Mimo to jeszcze jesienią 1942 r. rozpoczęły się pertraktacje scaleniowe z nową organizacją. Dynamizm NSZ - po roku liczyć miały ponad 70 tys. członków, stanowiąc trzecią po AK i Batalionach Chłopskich (BCh) siłę podziemia - w połączeniu z fachowym poziomem organizacyjnym, zwłaszcza na odcinkach wywiadu i propagandy, sprawiał, że akowskie dowództwo nie bagatelizowało problemu. Nie godziło się natomiast na specjalne warunki, o które zabiegali narodowcy. Negocjacje, przeplatane wzajemnymi atakami w podziemnych pismach, wiosną 1944 r. zakończyły się jednak porozumieniem.

"Witam Was w szeregach Armii Krajowej. Mam głębokie przeświadczenie, że Oddziały Narodowych Sił Zbrojnych wnoszą do zjednoczonego wysiłku Kraju wartościowy wkład obywatelski i żołnierski" - ogłosił wkrótce generał Tadeusz Komorowski "Bór". Choć w części konspiracyjnych struktur - wśród ludowców i socjalistów, ale także w niektórych kręgach AK - wiadomość wywołała konsternację, "Bór" uważał ugodę za osiągniecie. Podporządkowanie NSZ, mimo zarzucanych im tendencji totalistycznych czy antysemityzmu, stanowić miało ważny etap konsolidacji niepodległościowego podziemia i wzmocnić wrażenie izolacji pozostających poza jego ramami komunistów. Sytuacja szybko jednak okazała się bardziej złożona, a perspektywa realnego wcielenia NSZ w szeregi armii podziemnego państwa - mglista. Zarówno w centrali, jak i części lokalnych struktur "wojskówki" nasiliła się bowiem rywalizacja między endeckimi secesjonistami oraz nurtem oenerowskim. Pozornie korzystna dla obu stron decyzja o porozumieniu z AK - zachowując względną autonomię, NSZ liczyć mogły na dozbrojenie - wewnętrzne dotąd rozgrywki obróciła w otwarty konflikt.

Faktycznie za scaleniem z AK opowiedziało się endeckie skrzydło formacji. Decyzja, poza względami patriotycznego obowiązku podnoszonymi w prasie, miała także drugie dno. Równolegle postępował proces konsolidacji podzielonego dotąd Stronnictwa Narodowego, motywowany zagrożeniem sowieckim z jednej, z drugiej zaś strony - wyraźnym wzrostem w Polskim Państwie Podziemnym wpływów lewicy: ludowców, socjalistów i piłsudczyków. W ocenie przywódców SN wprowadzenie do AK dziesiątek tysięcy eneszetowców, wzmocnione zażegnaniem rozłamu w partii, pozwolić miało prawicy odzyskać inicjatywę i przejść do politycznej ofensywy. Endecy coraz otwarciej wskazywali już nie tylko na zagrożenie komunistyczne, ale także - widmo inspirowanego rzekomo przez masonerię sojuszu lewicy z sanacją. "Jedynym czynnikiem w naszym życiu politycznym, który może i musi przeciwstawić się tym dążeniom jest Stronnictwo Narodowe, reprezentujące sobą narodowy ośrodek dyspozycji" - przekonywali w odezwie zjednoczeniowej z maja 1944 r.

Inne stanowisko zajął jednak nurt oenerowski NSZ, ze względu na ekstremistyczną reputację izolowany przez kluczowe ośrodki podziemnego państwa. Dla jego zwierzchników wejście do AK, przy jednoczesnej konsolidacji obozu endeckiego, oznaczać musiało polityczną marginalizację - uznanie dominacji zjednoczonego SN na prawicy i utratę realnej kontroli nad swym zasadniczym atutem, czyli silną "wojskówką". Nie rezygnując z celu objęcia władzy w Polsce - tylko własne środowisko uważali za gwarant zapowiadanego narodowego przewrotu - oenerowcy postanowili przeciwdziałać. Choć oficjalnie deklarowali gotowość do przekazania AK swoich sił, w rzeczywistości przystąpili do sabotowania akcji scaleniowej. Wraz z nią przekreślić zamierzali polityczne plany dotychczasowych partnerów spod znaku SN.

Kontrakcja ONR

Szansę ograniczenia odpływu struktur do AK otworzyła śmierć - zmarł na atak serca po jednej z burzliwych odpraw - dotychczasowego dowódcy NSZ, pułkownika Tadeusza Kurcyusza "Żegoty". Oenerowcy, w wewnętrznych komunikatach moralną odpowiedzialnością za nią obciążając endeków, spreparowali przypisane zmarłemu rozkazy hamujące scalanie i powołali nowe, samozwańcze zaplecze polityczne formacji. To z kolei następcą "Żegoty" mianowało majora Stanisława Nakoniecznikow-Klukowskiego "Kmicica" - byłego oficera AK, którą opuścił po konflikcie z przełożonymi, obciążony kontrowersyjnym skądinąd wyrokiem śmierci. Wybór dawał pewność, że nowy dowódca nie porozumie się z drugą stroną na własną rękę. W efekcie późną wiosną 1944 r. faktem stało się istnienie dwóch konkurencyjnych odłamów organizacji: endeckiego NSZ-AK, na którego czele stanął wyznaczony przez dowódcę AK (i wkrótce uprowadzony) "Lesiński" oraz oenerowskiego NSZ-ZJ pod wodzą "Kmicica".

Konflikt w centrali - oenerowcy oddali pod "sąd" nie tylko "Lesińskiego", ale także liderów politycznych konkurencyjnego skrzydła - rezonował w terenie. W Kielcach bojówka NSZ-ZJ pojmała przybyłych na inspekcję oficerów Komendy Głównej NSZ-AK: szefa sztabu, majora Tadeusza Danilewicza "Kubę" i kierownika propagandy, porucznika Witolda Borowskiego "Witka". Zostali jednak odbici. W Częstochowie, gdzie napięcie eskalowało już wcześniej, na śmierć - jeszcze decyzją "Żegoty" - za rzekomą defraudację skazani zostali kapitan Tomasz Jarczewski "Piotr" i podporucznik Rajmund Sosnowski "Robert" z endeckiego nurtu organizacji. Złożone podłoże miały wydarzenia w Radomiu. Struktury NSZ-AK dokonały tu nieudanego zamachu na kapitana Huberta Jurę "Toma", dowódcę oddziałów NSZ na południowym Mazowszu i Kielecczyźnie, specjalizującego się - w praktyce była to kategoria dość szeroka - w "oczyszczaniu terenu z elementu komunistycznego". Podstawą akcji na "Toma", dotąd bliższego raczej nurtowi endeckiemu, była jego niemal jawna współpraca z Gestapo. Wkrótce ocalały Jura z grupą swoich ludzi - i kontaktów - zasilił odłam oenerowski.

Temperatura konfliktu rosła, a obie strony oskarżały się o rozbijactwo i zdradę idei narodowej. Lojalny wobec "Lesińskiego" dowódca lubelskich struktur organizacji w krytycznych dniach rozkazywał: "Odpowiedź nasza tym karierowiczom musi być zdecydowana i twarda: Wara! NSZ jest jedne i niepodzielne [...] jak jedna jest idea Wielkiej Polski Narodowej - Polski dla Polaków, zbudowanej wewnętrznie na sprawiedliwości chrześcijańskiej. Kto dziś na drodze zamachów rewolwerowych w stosunku do legalnych swoich przełożonych i wyroków śmierci oraz kłamstw dąży do odciągnięcia sił z NSZ - ten daje dowód, że nie jest żołnierzem, lecz partyjnikiem najgorszego typu, świętokradzko i obłudnie nadużywającym idei Wielkiej Polski". Podobne stanowisko, opowiadając się za scaleniem z AK, zajęła większość okręgów. Jednak zwłaszcza w Polsce centralnej i południowej oenerowcy zachowali istotne wpływy.  

Wkrótce na sytuację zareagował z Londynu Naczelny Wódz generał Kazimierz Sosnkowski. Dotychczas sprzyjający NSZ, nakłaniający zwierzchników AK do ustępstw wobec formacji skrajnej prawicy, tym razem zajął stanowisko odmienne. W rozkazie opublikowanym w podziemnej prasie potępił przywódców zbuntowanego nurtu za "niedopuszczalne wystąpienia godzące w zasady jedności wojska, subordynacji wojskowej i posłuszeństwa wobec prawa". W takich warunkach o pełnej realizacji scalenia nie mogło być mowy. Konflikt przygasł jednak, schodząc na dalszy plan, wraz z wybuchem powstania w Warszawie. Nie na długo. Wprawdzie w stolicy - mimo sprzeciwu narodowców wobec samej koncepcji zrywu - oddziały obu odłamów NSZ stanęły do walki ramię w ramię pod rozkazami AK, jednak plany i założenia polityczne ich zwierzchników nie przestały ze sobą kolidować.

Po powstaniu

Konflikt odżył po upadku Warszawy. Zagłada newralgicznego ośrodka sprawiła, że w konspiracyjnym organizmie zapanował chaos. Kryzys nie ominął obozu narodowego, jednak w optyce jego przywódców - nie tylko, podobne, tyle że z własnej perspektywy, wnioski wyciągali w tym czasie ludowcy - dramatyczna sytuacja otwierała pole do zmian i ideowego przewartościowania podziemia w duchu narodowym. Miało ono skonsolidować osłabione szeregi Polski Podziemnej, a zarazem uodpornić je na wpływy masońskie i komunistyczne.

Zaplecze polityczne NSZ-ZJ jeszcze przed powstaniem przeniosło się do Częstochowy. Podjęło tam nawet próbę ogłoszenia nowej reprezentacji politycznej podziemia - Rady Narodowej Polski, alternatywnej dla działającej w walczącej Warszawie Rady Jedności Narodowej. Bezskutecznie. Istotniejsze było sformowanie jedynego dużego zgrupowania partyzanckiego NSZ-ZJ - Brygady Świętokrzyskiej, powołanej głównie do zwalczania komunistycznej Armii Ludowej (AL) i sowieckich dywersantów. W przeciwieństwie do nękanych niemieckimi obławami oddziałów AK, BCh czy też AL, z górą ośmiusetosobowa jednostka cieszyła się wyraźną, zakłócaną tylko incydentalnie, swobodą operowania nawet w terenie przyfrontowym.

Z czasem aktywność Brygady nasiliła - wobec części eneszetowskich oddziałów na Kielecczyźnie pojawiały się one już wcześniej - zarzuty o kontakty z Niemcami. Problem podnosili akowcy, ludowcy, ale także endecy. "Sława jej rośnie. Tu, tam i ówdzie tworzy się opowieść snuta nie przez komunistów tylko, i nie przez niemców [oryg.] wcale, ale rośnie ponura legenda wśród dobrej Polski [...]. Rośnie sława Brygady Świętokrzyskiej. Zła sława" - donosiła "Wielka Polska", pierwszy wznowiony po powstaniu organ prasowy SN. Z kolei "Biuletyn Wewnętrzny", przeznaczony dla terenowych struktur endeckiej konspiracji, informował: "W związku z szeregiem wypadków współpracy NSZ-ONR z Niemcami naczelna komenda NSZ-SN zapowiedziała zmianę nazwy swej formacji. SN ma wydać odezwę, w której ma zaznaczyć, że oddziały NOW i NSZ są dalekie od polityki i metod ONR i NSZ-ONR".

Konflikt w obozie narodowym jesienią 1944 r. zyskał bowiem nową płaszczyznę. Obie strony podzielały wprawdzie ocenę, że cała Polska znajdzie się wkrótce pod okupacją sowiecką, a wolność przynieść może dopiero spodziewany po upadku Rzeszy konflikt między aliantami zachodnimi i ZSRR. O ile jednak oenerowcy - od miesięcy skoncentrowani na zwalczaniu komunistów, a przez to szczególnie z ich strony zagrożeni - postanowili dążyć do zachowania, choćby kosztem porozumienia z Niemcami, możliwie dużych sił po zachodniej stronie frontu, struktury wierne SN usiłowały krzyżować te plany. Przywódcy endeccy po upadku powstania zdecydowali bowiem o stopniowym wycofaniu z AK własnych sił i przekształceniu ich w zwartą, podległą już tylko SN formację. Miała ona skupić ogół struktur zbrojnych prawicy i stać się równorzędnym partnerem dla AK. Docelowo natomiast - zastąpić pogrążoną w kryzysie i obciążoną warszawską klęską główną organizację wojskową, by w chwili wybuchu nowej wojny pokierować walką na zapleczu Armii Czerwonej.

Po klęsce Warszawy, gdy większość ziem na wschód od Wisły znajdowała się już pod kontrolą komunistów i Sowietów, głównym teatrem działań podziemia stał się trójkąt Kraków-Radom-Częstochowa. Tam też rozegrać miał się ostatni akt dramatu. Jego inspiratorami byli Otmar Wawrzkowicz "Oleś" ze ścisłego kierownictwa oenerowskiego nurtu oraz wspominany już kapitan Hubert Jura "Tom", szara eminencja NSZ-ZJ na Kielecczyźnie. Obaj z ramienia władz organizacji odpowiadali za kontakty z Gestapo. Obaj byli też rzecznikami porozumienia ze stroną niemiecką, otwierającego perspektywę ewakuacji na zachód.

Krwawy finał

Uderzenie w konkurencję poprzedziła jednak rozprawa wewnętrzna. W październiku 1944 r. z wyroku oenerowskiej grupy kierowniczej zastrzelony został sam komendant NSZ-ZJ, major Stanisław Nakoniecznikow-Klukowski "Kmicic". Przybyły do Częstochowy po upadku powstania oficer dążył do ponownego objęcia dowodzenia. Teraz stanowił już jednak zagrożenie - cieszył się popularnością w Brygadzie Świętokrzyskiej, a przy tym krytycznie odnosił do planów jej ewakuacji. Zarzucano mu też kontakty z niewielką, przechodzącą na pozycje prosowieckie Polską Armią Ludową (PAL). Po śmierci "Kmicica", której prawdziwe okoliczności postanowiono ukryć przed szeregami organizacji, na pierwszej stronie "Szańca", głównego oenerowskiego pisma, ukazał się nekrolog żegnający "dobrego patriotę, wybitnego wojskowego, najlepszego zwierzchnika i kolegę". Winą za mord obciążał komunistów: "Skrytobójczy strzał [...] pochodził ze środowiska, które zerwało ze wszystkim co polskie i dla którego każdy prawy Polak-Żołnierz był z reguły wrogiem, ze środowiska sług Stalina".

Razem z "Kmicicem" zginął porucznik Włodzimierz Żaba "Żniwiarz", dotychczasowy szef sztabu komendy NSZ-ZJ okręgu częstochowskiego. Jako zaufany komendanta miał być typowany na nowego dowódcę Brygady. Jeszcze zanim do tego doszło, we wrześniu zastrzelony został w Krakowie porucznik Wiktor Gostomski "Nałęcz", kierujący wywiadem NSZ-ZJ. Podobnie jak "Kmicic" przed powstaniem brał on udział w rozmowach z PAL. Sprawa "Nałęcza" jest jednak mniej jasna, a poza wersją o wewnętrznych porachunkach, funkcjonuje inna, wiążąca zabójstwo z rzeczywistą prowokacją komunistów - Gostomski został bowiem wkrótce pośmiertnie odznaczony. Faktem jest, że zginął w lokalu "Toma", gdzie miał spotkać się z Wawrzkowiczem. Ten ostatni po jego śmierci przejął stery nad wywiadem NSZ-ZJ.

Kolejne ciosy spadły już na odłam endecki. U schyłku listopada, na jednej z częstochowskich ulic, z rąk oenerowskich zamachowców zginął kapitan Stanisław Żak "Stach". Zabity oficer był okręgowym dowódcą wywiadu NSZ-AK, odpowiedzialnym m.in. za rozpracowanie konkurencyjnych struktur NSZ-ZJ. Wkrótce, również w Częstochowie, porwany został porucznik Władysław Pacholczyk "Adam" - wybijający się polityk SN, jeden z inicjatorów powołania NSZ, wreszcie szef wydziału organizacyjnego w Komendzie Głównej NSZ-AK. To on kierował akcją przeciwdziałania oenerowskiemu rozłamowi i odpowiadał za nieudane zamachy na "Toma". "Adam" miał mniej szczęścia niż uprowadzony pół roku wcześniej podpułkownik "Lesiński" - został stracony, podobnie jak trzy schwytane przez wywiadowców NSZ-ZJ i przetrzymywane z nim komunistki: Maria Klecha, Kazimiera Wąsek oraz Eugenia Osowiecka. Zemsta dosięgnęła wreszcie porucznika Andrzeja Czajkowskiego "Jana Junga", dowodzącego Kierownictwem Akcji Specjalnej, czyli pionem bojowym w Komendzie Głównej NSZ-AK. Jeszcze przed rozłamem to właśnie Czajkowski badał sprawę powiązań "Toma" z Gestapo. Stanął wtedy w obronie podwładnego, tłumacząc go nieświadomością i brakiem wsparcia ze strony źle dowodzonych lokalnych struktur NSZ. Pół roku później daleko posuniętą wyrozumiałość przypłacił życiem.

W kontekście brutalnej rozgrywki zagadką pozostaje uderzenie Gestapo w radomski okręg NSZ-AK u samego schyłku okupacji, w grudniu 1944 r. Akcję przeprowadzili ludzie SS-Hauptsturmführera Paula Fuchsa - czołowego w Generalnym Gubernatorstwie specjalisty do walki z podziemiem, a zarazem inicjatora kontaktów z kierownictwem NSZ-ZJ (wkrótce także oficera nadzorującego ze strony niemieckiej wycofującą się na zachód Brygadę Świętokrzyską). Uderzenie było zaskakująco celne, a wśród aresztowanych znalazł się m.in. sam komendant okręgu, stanowiącego w tym czasie ważny ośrodek "roboty antyoenerowskiej", major Mieczysław Michałowski "Witold". Czy był to tylko zbieg okoliczności (sam "Witold" wiązać miał aresztowanie z pojawieniem się dwóch podejrzanych łączniczek z centrali), czy też Fuchs - co za prawdopodobne uznał badacz niemieckiego aparatu terroru prof. Włodzimierz Borodziej - wykorzystał w tym przypadku wiedzę swych kontaktów z konkurencyjnego nurtu NSZ, pozostanie już w sferze domysłów. Nie ma dowodów potwierdzających taką inspirację.

Eskalację konfliktu zahamowała sowiecka ofensywa w styczniu 1945 r. Większość zaplecza politycznego NSZ-ZJ - tak jak sama Brygada Świętokrzyska - uchodząc przed Armią Czerwoną, w porozumieniu z Niemcami ruszyła na zachód. Pozostałe w kraju struktury oenerowskie na przestrzeni kolejnych miesięcy zostały rozbite przez komunistyczne służby lub zmuszone do zawieszenia działalności. Przywódcy endeckiego NSZ-AK przystąpili natomiast do realizacji własnego planu - powołali Narodowe Zjednoczenie Wojskowe (NZW), nową organizację zbrojną, podległą już wyłącznie Stronnictwu Narodowemu. Wbrew ambitnym założeniom, nie zajęła ona miejsca AK, niemniej stała się drugą - po poakowskim Zrzeszeniu "Wolność i Niezawisłość" - siłą podziemia antykomunistycznego.

Echa zatargów w obozie narodowym nie zamilkły jednak zupełnie. Jeszcze jesienią 1945 r. dowódca najsilniejszych w skali kraju struktur NZW na Białostocczyźnie wydał rozkaz-list gończy, nakazujący ścigać grupę oficerów oenerowskiego odłamu NSZ, w tym osławionego "Toma". Uzasadnienie brzmiało: "Przewinienie - zabójstwo Adama Pacholczyka, usiłowanie prowadzenia roboty oenerowskiej w szeregach NZW i dawna działalność na korzyść byłego okupanta".

Konflikt, nie znajdujący odpowiednika w żadnym z nurtów konspiracji, z biegiem czasu - i narastaniem komunistycznego terroru, dla narodowców szczególnie dotkliwego - tracił jednak na znaczeniu. Ostatecznie, w obliczu pogłębiającego się kryzysu podziemia, pozostałości oenerowskich struktur wywiadowczych zostały oddane do dyspozycji dziesiątkowanego aresztowaniami NZW. Nie miało to już jednak większego znaczenia. "Trzecia światowa", której oczekiwali narodowcy, nie wybuchła.