Pierwsza wiadomość przychodzi o 2.07 w nocy: "Śpisz????? Jadą po serce!!!" O 2.15 Paweł Stypuła dzwoni, nie wie, że żona wyłączyła dźwięk w telefonie.
"Mam nadzieję, że zdążymy porozmawiać przed, ale gdyby nie, to cię bardzo kocham. (..) To dobrze, że śpisz. W czwartek pewnie się wybudzę, jak pójdzie wszystko dobrze".
O 6.20, na trzy godziny przed operacją, na którą czekał ponad rok, napisze do żony: "Muszę telefon zaraz oddać. To nie pogadamy już, bardzo żałuję. Ale bardzo Cię kocham. Strasznie Cię kocham i tęsknię".
Spróbuje jeszcze 6 razy połączyć się i wyśle swoje zdjęcie.
Jego żona, Karolina, właśnie wtedy się obudzi. Po czasie wspomina:
- Kiedy zobaczyłam, że jest ogolony, to wiedziałam, że znalazło się serce.
Bardzo się cieszył, to było spełnienie naszych marzeń Zasypiał pełen nadziei, że to serce będzie wspaniałe. Spełniło się jego, nasze marzenie - mówi mi Karolina Sierakowska, pięć miesięcy po śmierci Pawła. Rozmawiamy w Parku Sołackim w Poznaniu. Jest już chłodno i wilgotno. Wtedy było upalnie i wszystko jeszcze było możliwe.
Spakowałam samochód i wyruszyłam do Poznania. Czułam, że chcę jechać sama. W drodze niepokoiłam się, że ta operacja tak długo trwa - wspomina Karolina. Od szpitala w Poznaniu, gdzie jest jej mąż, dzieli 230 kilometrów. Mieszka w Lądku Zdroju. Jest dyrektorem tamtejszego ośrodka kultury.
Operacja trwa ponad 13 godzin. Przy stole pracował jeden z najlepszych kardiochirurgów w Polsce, prof.r Marek Jemielity, twórca transplantologii serca w Wielkopolsce. Lekarze walczą przez cały dzień i noc. O piątej nad ranem Karolina Sierakowska wysyła wiadomość do Pawła:
"Kochany mój Pawełku. Jestem już tutaj blisko. Cały czas jestem przy Tobie. Twoje nowe serce musi nauczyć się Ciebie kochać i wszystko będzie dobrze. Jeszcze chwila i wrócisz do mnie mój słodki kochany mężu. Bądź silny i bierz tyle mocy ode mnie i wszystkich, którzy są z nami, tyle ile potrzebujesz. Ja mam jej całe oceany, więc możesz się w tej mocy zanurzyć (..) Serduszko za chwilę się przyzwyczai i wszystko będzie idealnie. Kocham Cię Pawełku".
Paweł Stypuła tej wiadomości już nie odczyta.
- Pomimo stosowania dodatkowych urządzeń, nie udało się pana Pawła uratować, sam przeszczep przeżył, ale niestety, to serce nie funkcjonowało, tak jak należy. To była śmierć jak kogoś z rodziny. Proszę mi wierzyć, bardzo trudne przeżycie dla lekarza - ciężko wzdycha prof. Marek Jemielity i smutnieje, gdy pytam o operację.
Paweł umiera po roku czekania na nowe serce i nowe życie.
- Właściwie cały ostatni rok przed pójściem męża do szpitala był straszny. Nie mogłam dłużej patrzeć, jak się męczy. A on bardzo się bał tego szpitala - wyznaje Karolina.
Jest maj 2020 roku. Żyją ze sobą od pięciu lat. On od trzech lat potrzebuje przeszczepu serca, ale po ostatniej operacji boi się wielomiesięcznego bólu po otwarciu klatki piersiowej. Jest z nim jednak coraz gorzej, nie może dłużej zwlekać.
- Bierzmy ślub - mówi w pewnym momencie Karolina.
- Czy Ty mi się oświadczasz? - pyta z niedowierzaniem Paweł.
- Ja Ci tylko oświadczam, że weźmiemy ślub.
To nie zapis romantycznej rozmowy, to bardzo pragmatyczne podejście. Karolina dobrze wie, że jeśli Paweł trafi do szpitala, to ona zostanie odcięta od informacji. Nie jest jeszcze rodziną. Biorą kameralny ślub. Zdjęcia to zapis miłości i świadectwo przyjaźni obecnych na uroczystości najbliższych. Na zdjęciach nie widać tylko tego, że Paweł był naprawdę ciężko chory.
Mój miesiąc miodowy polegał głównie na leżeniu w łóżku, a 28 czerwca zatrzymało się serce - mówi mi Paweł.
Trafia do Poznania. Lekarze ratują mu życie po raz pierwszy. Podłączają do sztucznego serca. Dosłownie i w przenośni zostanie przywiązany na 11 miesięcy do urządzenia, przypominającego średniej wielkości szafkę.
Mam dwie takie komory i one pompują moją krew, bo moje serce nie funkcjonuje - pokazuje mi przez whats - up, mimo że jestem tuż obok. Stoję pod jego szpitalnym oknem, bo ze względu na pandemię, nie mogę wejść do szpitala. Cały jego świat na rok zawęża się do jednego szpitalnego pokoju.
- Chory był w wyjątkowej dramatycznej sytuacji, to urządzenie pozwala mu żyć dalej - mówi prof. Marek Jemielity.
Pandemia sprawia, że wizyty, zwłaszcza na oddziale czekających na przeszczep serca, zostają wstrzymane.
- Wcześniej widzieliśmy się 24 godziny na dobę, no a teraz widzimy się telefonicznie i w zasadzie dwa razy w ciągu pół roku. To wystawia ten związek na ciężkie próby, ale chyba go umacnia. Ja, w każdym razie, kocham swoją żonę jeszcze bardziej - Paweł.
- Właściwie każdą możliwą chwilę staramy się spędzać razem, często nawet nie rozmawiając. Mamy włączone kamery w telefonach: on jest tam, ja tutaj i robię sobie np. makijaż. Mam w łazience taką specjalną półeczkę gdzie kładę telefon. I tam jest mój mąż. Tak się staramy sobie radzić, żeby przebywać ze sobą jak najwięcej - Karolina.
"Wspólne spacery"
Kochali wspólne spacery z psami. Teraz Karolina wchodzi sama na Skowronią Górę w Kotlinie Kłodzkiej. Ma włączony telefon z funkcją video. Tam, po drugiej stronie, jej mąż. Na wyciągnięcie ręki w telefonie i 230 kilometrów w rzeczywistości.
- Nie zasypiaj kochanie - nie zasypiam.
Paweł jest słaby, dużo śpi w ciągu dnia. Trzymaj się kochany - rozłącza się i mówi mi:
- Jeszcze chwila, będzie serce i tej wersji trzymam się ja i Paweł.
"Wspólne święta"
I Wigilie i Wielkanoc spędzają osobno, ale za każdym razem Karolina przyjeżdża, żeby przekazać mężowi świąteczne paczki.
- Tutaj się nie jest po 20 minutach, tylko po 4 godzinach, ale ta droga to jest przyjemność, bo wiem, że jadę do kogoś, kogo kocham bardzo - wyjaśnia mi Karolina.
Za każdym razem, przed świętami, czekam na nią pod szpitalem. Pokazuje mi zawartość siatek: Zobacz ma wszystko, co potrzebne na święta: bigos, barszczyk, pierogi.
Jedna z podróży niemal kończy się tragedią. W auto Karoliny uderza ciężarówka. Kobieta cudem przeżyła.
- Znajomy mówił, żebym na dwie msze dała. Nie powinnam wyjść z tego cała - wspomina Karolina.
Za każdym razem jestem zdumiony jej siłą, energią, spokojem i niezachwianą wiarą w to, że ta historia skończy się dobrze.
- Finalnie będzie tak jak powinno być, trafi się cudowne serce wspaniałego człowieka. Serce dla mojego męża - powtarza jak mantrę.
Ale sprawy się komplikują. Paweł łapie koronawirusa. Przechodzi go bardzo ciężko.
- Gdyby nie to urządzenie, do którego jest podłączony, pan Paweł tego covidu by nie przetrwał - profesor Marek Jemielity.
Lekarze po raz drugi ratują mu życie, ale infekcja oznacza zawieszenie w programie transplantacji.
- My poczekamy tyle, ile trzeba poczekać, bo wiemy, na co czekamy. Tak naprawdę czekamy na normalne życie. Ludzie narzekają, jak nie widzą kogoś na kwarantannie przez dwa tygodnie, a dla nas to już szósty taki miesiąc - mówi mi Karolina w grudniu 2020, nie wie, że przed nimi jeszcze kolejne pół roku czekania.
W Lądku czekają na Pawła przyjaciele, ale czekając na niego, myślą o nim i o Karolinie.
- Gdyby nie był w szpitalu, już by nie żył i ta myśl trzyma ją właśnie. My ufamy, że to serce się znajdzie i że Paweł wróci do nas zdrów - Eugenia Włodarczyk, koleżanka Pawła i Karoliny.
- Nie chodzi o rzeczy, które nas fascynują, ale o partnerstwo, które polega na tym, żeby się wspierać i to tam widać - Tomek Pawlęga, przyjaciel, świadek na ślubie.
Ostatni raz rozmawiam z Pawłem w kwietniu. Profesor wpuszcza nas na oddział, pozwala nam zrobić kilka zdjęć, nie możemy przekroczyć progu szpitalnego pokoju. Widzę niezwykle sympatycznego człowieka. Uśmiecha się, mimo że sytuacja mogłaby się wydać co najmniej krępująca: ja stoję z mikrofonem, obok mój operator, a on siedzi w połowie rozebrany, przypięty rurkami do urządzenia, które za niego pompuje krew. Pytam, ile dla niego znaczą przyjaciele i jego żona.
18 maja po raz drugi zatrzymuje mu się serce w szpitalu. Od tego momentu Paweł jest już na liście Poltransplantu jako przypadek pilny. Trzy tygodnie później dostaje serce, ale jego organizm jest już bardzo wyniszczony. Pożyje z nim 24 godziny.
- Kiedy pierwszy raz zatrzymało mu się serce, jedyna rzecz, o której mówił później, to taka wizja: leży na łóżku operacyjnym i trzyma się go kurczowo, nogi mu zwisają, bo łóżko jest zawieszone gdzieś w powietrzu, a w dole jest kolorowy wir, który go wciąga. On wtedy się trzymał, nie dał się i dzięki temu miałam Go jeszcze rok. Miałam Go dzięki cudownym lekarzom. Jestem pewna, że teraz całkiem świadomie puścił się w ten wciągający wir, bo był już zmęczony i sam wiedział, że jeśli wyjdzie z tego, to nie będzie żył tak, jak sobie życzył. Będzie leżał podłączony pod kolejną maszynę, a on tak nie chciał żyć - mówi Karolina.
Paweł umiera nad ranem. Karolina jest w Poznaniu. Przyjechałaby wspólnie cieszyć się nowym życiem i ich marzeniem o tym, żeby było już teraz normalnie.
- Nigdy nie czułam się samotna, byłam sama, ale nie czułam się samotna, a w tym momencie zrozumiałam, co to znaczy - to jedyny raz, kiedy zaczyna płakać podczas rozmowy. Czekam, nie wiem, o co pytać dalej i wtedy ona sama kontynuuje rozmowę:
- Pogrążanie się w oceanie smutku, w którym zatonę, nie przyniesie niczego dobrego. On by tego nie chciał. Postanowiłam działać.
Rozpoczyna się emocjonalny rygor. Od jego śmierci pozwala sobie na płacz nie dłuższy niż 30 sekund. Może płakać 20 razy dziennie, ale tylko 30 sekund. Tyle czasu daje sobie na bezsilny żal, później wraca do swej siły. Ma dwa zadania. Pierwsze to nadać sens tej śmierci. Drugie - powiedzieć o tym innym.
- Jedyny sens, jaki znalazłam w jego śmierci - mówi Karolina - to konieczność opowiedzenia naszej historii dla propagowania donacji i transplantologii. Do promowania bycia świadomym dawcą organów.
Wzięła to jako misję, ta śmierć jest misją, żeby promować tę transplantację - mówi Eugenia Włodarczyk.
Na pogrzeb Pawła przychodzi ponad 200 osób. Karolina wygłasza na nim mowę. To nie jest jej pożegnanie. To jej przesłanie:
"Szukałam sensu w tym, co się wydarzyło. Bo nie godzę się z tym, że śmierć Pawła jest bezsensowna, że jest po nic. Byłam mu winna znalezienie tego sensu i znalazłam. Paweł nie musiał czekać 12 miesięcy na przeszczep serca. Mógł dostać to serce tydzień, maksymalnie miesiąc po wpisaniu Go na listę oczekujących na przeszczep Poltransplantu. Wtedy nie przeżyłby covida i jako powikłania, w Jego prawej komorze nowego wspaniałego serca, które zaczęło idealnie bić po przeszczepie, nie powstałyby zakrzepy, które odebrały Mu marzenie o życiu. Paweł nie musiałby czekać 12 miesięcy, gdyby każdy z nas kończąc 18 lat, obligatoryjnie musiał podpisać oświadczenie woli, deklarujące, czy po naszej śmierci chcemy oddać organy do przeszczepu, czy też sobie tego nie życzymy. To takie proste. Takiego prawa jednak w Polsce nie ma. Dlatego proszę Was wszystkich, żebyście zrobili to sami. Żebyście ustanowili to prawo. Żebyście powiedzieli swoim najbliższym, swoim przyjaciołom, uczniom, nauczycielom, klientom, pracownikom i szefom, żeby wypełnili oświadczenie woli i porozmawiali z rodzinami o tym, czy chcą w razie śmierci oddać organy do przeszczepu. To sprawi, że tych decyzji nie będzie podejmować zdruzgotana, załamana stratą kogoś bliskiego rodzina, która często w szoku nie zgadza się na pobranie organów. Tę decyzję każdy powinien podjąć sam i przekazać ją bliskim. Jeśli to zrobimy wszyscy, wypełniając oświadczenie i rozmawiając z rodzinami, to może jakiś inny Pawełek nie będzie musiał czekać 12 miesięcy, może jakiś inny Pawełek nie będzie znosił samotności przez rok. Może jakiś inny Pawełek pójdzie ze swoją żoną na spacer z psami. Może jakiś inny Pawełek nie umrze. Dzięki Wam".
Częścią życia jest ból rozstania, ale to rozstanie, objawia nam to, co jest wartościowe. Tak jest w tej historii - mówi mi ich przyjaciel Tomasz Pawlęga. Na pogrzebie Karolina rozdaje oświadczenia woli, zostawia je też na grobie Pawła. Każdy może wziąć, podpisać i włożyć do portfela.
Pandemia nie zmniejszyła liczby przeszczepów, ale wydłużyła okres oczekiwania. Na serce czeka się już nawet do roku. Transplantolodzy przypominają, że podpisane oświadczenie woli: zgoda na transplantacje na wypadek śmieci, skraca czas donacji. Taki dokument najlepiej trzymać w portfelu.
- To jest jedyny sposób, kiedy społeczeństwo może wspomóc transplantologię, oświadczenie woli "jestem na tak" - mówi prof. Maciej Głyda, wielkopolski konsultant transplantacji.
W teorii zgoda jest domniemana, ale trzeba poinformować rodzinę dawcy i tu zaczynają się kłopoty.
Oświadczenie woli daje szansę na nowe życie, na nowe serce czy płuca.
- Przy tych przeszczepach czas odgrywa najistotniejszą rolę, jest to stan zagrożenia życia i może doprowadzić do śmierci przed przeszczepieniem narządu, z powodu braku narządu - stwierdza prof. Głyda.
- Ważne, żeby rodzina wiedziała, to wtedy wszystko się dzieje się, w taki najbardziej ludzki sposób - ocenia prof. Marek Jemielity. Informuję go o działaniach Karoliny. Fantastyczna sprawa - komentuje.
Kluczowa jest rozmowa z bliskimi o naszej decyzji dotyczącej donacji. Mało kto ma na nią czas, mało kto ją przeprowadza. Zminimalizuje ona szok, gdy lekarz zapyta o serce, czy płuco dzieci, męża czy żony. To do przeprowadzenia takiej rozmowy zachęca Karolina, to jest jej misja.
- Może dzięki temu uda się uratować jakiegoś innego Pawła, bo nie będzie musiał czekać rok w szpitalu - Karolina.
11 czerwca Karolina ma urodziny. Chciała świętować tę okazję razem z nim - w szpitalu. Ale on odszedł dwa dni wcześniej.
- Przed śmiercią Paweł zamówił dla mnie prezent, który dotarł pocztą później: moje ulubione perfumy. Przyszły do mnie przesyłką prosto z nieba.
Karolina pracuje nad słuchowiskiem i przedstawieniem dla dzieci. Ma mówić o transplantacji.