5 września 2010 roku. Artur Wachowicz ma 20 lat. By oddać klucze i telefon koledze, jedzie rowerem na radomski dworzec. Trasa do pokonania? Trzy kilometry.
- 300 metrów przed stacją chciałem ominąć różnicę terenu. Zamiast zejść z jednośladu i znieść go po schodach, skróciłem drogę. Zjechałem z górki obok. Nie wiedziałem, że w połowie była ścięta pionowym spadkiem. Zacisnąłem ręce na kierownicy. Upadłem na głowę i wylądowałem tuż pod wzniesieniem - opowiada 31-latek.
Siedzi naprzeciw mnie na elektrycznym wózku. Na wysokości brody zamocowany odsuwany joystick. Może go przybliżać i oddalać, naciskając głową na zainstalowane po bokach zagłówka przyciski.
W momencie uderzenia mężczyzna traci czucie i ruchomość poniżej szyi. Znajdują go wciąż świadomego. Do szpitala na operację trafia, mając już problemy z oddychaniem.
Wskazuje oczami na bliznę po rurce tracheostomijnej.
- Krążyłem między placówkami w celu wykonania badań. Po rezonansie stwierdzono, że mam uszkodzony kręgosłup i wysłano na operację do Konstancina. Po takich wypadkach kluczowym jest czas od zdarzenia do znalezienia się na stole. Jeśli będzie to w ciągu czterech godzin, masz szansę na odzyskanie sprawności. Mnie "otworzyli" dopiero po ponad dwudziestu.
O wykonaniu zabiegu mówią mu po fakcie i wybudzeniu z narkozy.
Nadzieję na powrót sprawności Artur traci miesiąc po wypadku. Trafia wtedy do szpitalnej sali rehabilitacyjnej.
- Myśli podczas ćwiczeń? "Nie będzie to proste, bym wstał szybko". Ludzie wracają tam po dziesięciu latach od wypadku i wciąż jeżdżą na wózku lub chodzą przy pomocy balkonika. Dziś wiem, że oni są szczęściarzami, choć nie uważam się za pechowca.
Diagnoza? Tetraplegia - paraliż czterokończynowy powstały na skutek uszkodzenia rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym. - Pieszczotliwie taką osobę nazywamy tetrusem.
31-latek nie ma czucia powierzchownego poniżej obojczyków. - Gdy ktoś złapie mnie za rękę, nie wiem, czy jest ona ciepła, zimna, wilgotna, sucha. Jednak po chwili w tym miejscu będę czuć mrowienie. Oznacza to zachowanie czucia głębokiego.
Za swój stan zdrowia nie wini nikogo. Podkreśla: "Odpowiedzialność za wypadek ponoszę wyłącznie ja".
- Pytanie: "Dlaczego?" zadawałem sobie przez długie miesiące. Nikt inny nie był na moim miejscu, nie zmusił. Mogłem zrzucić winę na lekarzy, ale to są decyzje, których nie podejmuje się zbyt często. Nie sądzę, by ktokolwiek w takiej sytuacji miał pretensje do systemu ochrony zdrowia. Uratowali mi jednak życie. Zawsze będzie ta doza niepewności - co, jakbym szybciej trafił na stół?
Mój rozmówca przez półtora roku cierpi na ciężką depresję.
- Nie chciałem jeść, doświadczałem napadów paniki, stanów lękowych. Wciąż chorowałem - dużo zapaleń, tworzyły się odleżyny. Miałem problem ze spastycznością mięśni. Cały ten czas leżałem.
Artur poznaje Anię, obecną żonę, dwa lata przed wypadkiem. W 2012 roku kobieta zamieszkuje z nim w domu rodzinnym i obowiązki opieki nad partnerem przejmuje od jego ojca i rodzeństwa. Cztery lata później narzeczeni biorą ślub. Na palcach serdecznych, tuż nad obrączkami, wytatuowane odpowiednio: "Mr. W" oraz "Mrs. W".
Ich pierwsze spotkanie po diagnozie? Półtora miesiąca później, na szpitalnej sali.
- Jadłem wtedy zupę, karmiła mnie pielęgniarka. Bez ogródek powiedziała do niej: "Pani dokończy", oddając talerz i łyżkę. Zrobiła to. Potem zaczęliśmy płakać. Niepotrzebne były słowa, choć przed wizytą długo nad nimi myślałem. Ułożyłem cały scenariusz. Że, jeśli przestraszy się, przerośnie ją to, zrozumiem i nie będę jej zatrzymywać. Najwyraźniej nie tak chciała żyć.
Mężczyzna podkreśla: "Wypadek polepszył naszą relację".
Początkowo, najbardziej krępująca przed Anią jest higiena poniżej pasa.
- Jak robiła to rodzina, a potem ukochana, unikałem tego, jak najdłużej mogłem. Ze względu na pragnienie samodzielności, we dwoje musieliśmy przełamać obawy oraz blokady.
Artur ma też cewnik zewnętrzny. Dwa razy w tygodniu przychodzi pielęgniarka pomagająca mu z wypróżnianiem. Wcześniej - przy korzystaniu z toalety i myciu - obecna jest jego żona.
Żyć na nowo 31-latek uczy się długo i mozolnie. Wraz z Anią - tuż po jej decyzji o pozostaniu w związku - jadą na obóz dla osób z niepełnosprawnościami w Piekoszowie.
- Pierwszy raz musiała doglądać mnie praktycznie samodzielnie. Miałem wielu nauczycieli, około dwudziestu wózkersów, często młodszych, nastolatków. Oni pokazali mi nową rzeczywistość. Dali wiarę i nadzieję, że na wózku może być całkiem nieźle. Po dwóch tygodniach pobytu głowa niemal eksplodowała od pomysłów i otwartości na pomoc. Nawiązałem kontakt z kilkoma fundacjami. Pomogły mi w odnalezieniu na rynku pracy. Od początku pracuję zdalnie, w domu. Teraz w windykacji, w firmie logistyczno-transportowej.
W tym momencie Artur rzuca mi rozbawione spojrzenie. - Pewnie chciałaby pani zobaczyć, jak obsługuję komputer, mając do dyspozycji tylko usta i brodę?
Podjeżdża wózkiem pod biurko. Do stacjonarnego monitora przypięta kamera. Obok stoją dwa kubki - napełniony wodą z metalową słomką oraz drugi z - wystającymi z niego dwoma, około dwudziestocentymetrowymi - drutami. Zakończone z jednej strony odpowiednio: hakiem oraz rysikiem. 31-latek łapie je ustami. Chwyta zębami końcówkę złożoną z warstw czarnej, grubej taśmy izolacyjnej.
- Wykonał je mój tata. W taki sposób mogę, m.in. naciskać litery na klawiaturze. Mam bezprzewodową, bo łatwiej przysunąć ją pod brodę. Drutem z rysikiem obsługuję telefon. Na środku okularów mam odblaskową kropkę. Kamerka odbiera i wysyła promieniowanie podczerwone. Moja naklejka odbija je, a sprzęt łapie. Gdy ruszam głową, na ekranie rusza się też kursor myszy. Zatrzymując głowę na sekundę, klikam. Z boku ekranu widać małą tabelkę z guzikami. To panel pomocy, dzięki któremu wybieram, co chcę zrobić - kliknąć prawym czy lewym przyciskiem.
W 2019 roku Wachowiczowie zostają rodzicami. Na świat przychodzi Hania. Na początku opieka Artura nad córką polega na obserwacji.
- Gdy żona potrzebowała chwili, kładła ją na macie a ja patrzyłem, pilnowałem czy nie wstaje za szybko, nie gryzie i nie połyka zabawek. Pomagałem też jako doradca laktacyjny. W sieci szukałem informacji, przekonywałem, by Ania nie rezygnowała. Po prawie dwóch latach wciąż karmi.
Niespełna dwulatka pomaga tacie coraz częściej.
- Czasem przechodzi obok i widzi, że mam złączone stopy - a wie, że lubię mieć nogi szerzej - łapie je i przesuwa. Jeździmy też na spacery. Podróżuje wtedy na kolanach. Dostaje przekąski, kubek z wodą. Karmi, kiedy o to poproszę. Najtrudniejszym do zaakceptowania jest niemożność jej przytulenia, wzięcia na ręce. Przez pierwszych kilka miesięcy prawie w ogóle jej nie dotykałem. Gdy leżała na kolanach - mogłem na nią patrzeć z bliska. Siedząc na wózku, raczej mnie nie przytula, a jeśli nawet, to w te miejsca, gdzie nie czuję. Jak mała śpi ze mną, wtula się między moją głowę, a bark. Potrafi tak zasnąć. Najlepszy ostatnio sposób - zostawić w łóżku z - prawie nieruchomym - tatą.
Co 31-latek chce jej przekazać?
- Jestem cierpliwy, spokojny, stabilny emocjonalnie. Tego chcę ją nauczyć. Ale też radości. Po wypadku cieszy mnie wiele rzeczy. Poznaję świat jak dziecko. Pierwszy samodzielny spacer na wózku? Płakałem na widok trawy. Zachwycająca zieleń. Jeśli tylko Hanię zacznie to nudzić, pokażę jej na nowo, jak fascynująca może być Ziemia i dlaczego warto podróżować. Zarażę ją też otwartością i empatią.
Artur to podopieczny Fundacji Avalon. Bierze udział w jednym z jej projektów - Sekson - obalającym mity i stereotypy związane z seksualnością i rodzicielstwem osób z niepełnosprawnością (OzN).
- Każdy, również OzN, potrzebuje bliskości, dotyku, seksu, intymności. U mnie nie jest to wyjątkowe i inne. Mam zachowane czucie głębokie, kostne i mięśniowe. Przyjemność przenosi się na inne strefy, a poza tym zostaje jeszcze głowa oraz fakt zadowolenia z zaspokojenia partnerki. Po wypadku weszliśmy na inny poziom seksu. Przewartościowaliśmy, przetłumaczyliśmy. Dajemy radę.
Dlaczego warto edukować o seksie?
- Bo ludzie z powodu braku wiedzy na ten temat są nieszczęśliwi. Jest też sporo sprawnych chcących być z OzN. Nie wiedzą często, czy będą z nią seksualnie spełnieni. Dzięki przełamywaniu tego tabu chcemy przekuć bliskość fizyczną w coś normalnego.
31-latek pokazuje, że ograniczenia nie są dla niego. W 2016 roku wraz z żoną odbywają 52-dniową podróż po trzynastu krajach Europy. Odwiedzają Holandię, Niemcy, Francję, Belgię, Hiszpanię, Portugalię, Włochy, Monako, Watykan, Słowenię, Słowację, Austrię, Czechy. Do ich stolic docierają specjalnie przystosowanym busem. Raz na kilka dni korzystają z hoteli. Najczęściej nocują w aucie.
- Im cieplejsze kraje, tym ludzie są bardziej otwarci. Gapiostwo obserwuję w Polsce, nie za granicą. Zwykle wjeżdżaliśmy do miast wieczorami. Szliśmy na stare miasto i chłonęliśmy jego atmosferę. Ciepło nas przyjmowano. W Hiszpanii czy Portugalii zaczepiano nas, rozmawiano o życiu, zupełnie się nie znając. Sami też to robiliśmy. Dzięki temu poznaliśmy m.in. wózkersów-podróżników. Jeden z nich sam odwiedził ponad sto krajów. W 2023 roku z Hanią chcemy pojechać na Światowe Dni Młodzieży do Lizbony. Od wypadku inaczej patrzę na życie. Chłonę każdy jego moment, bo - jak pokazuje moja historia - wszystko zależy od jednej chwili.