Reklama

Pokutujący za skandal dopingowy Rosjanie na zeszłorocznych zimowych igrzyskach olimpijskich nie mogli wystąpić pod własną flagą. Kara okazała się farsą, bo na sztandarze Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego i tak widniały trzy jednoznaczne kolory: biały, niebieski i czerwony. Podobnie jak na ramionach rosyjskich sportowców, paradujących w czasie ceremonii otwarcia.  Z trybuny honorowej pekińskiego Stadionu Narodowego oklaskiwał ich Władimir Putin. W głowie miał już plan agresji na Ukrainę, rozpoczętej dwadzieścia dni później.

Długoletnia rosyjska strategia zmiękczania i uzależnienia od  siebie Zachodu obejmowała również świat sportu, który w godzinie próby odwrócił się od Kremla. Ale dziś pojawiają się głosy, by na rosyjskich sportowców spojrzeć łaskawym okiem. Czy warto ich słuchać?

Za krwawe ruble dziękujemy

Reklama

Pieniądze lubią ciszę, więc kiedy nad ukraińskimi miastami i miasteczkami rozległy się huk rosyjskiej artylerii i świst rosyjskiego lotnictwa, biznesowe kontakty z Rosją zaczęły Zachód uwierać. Tyczyło się to również sportu, a zwłaszcza europejskiego futbolu, w który Rosja - poprzez państwowe koncerny i wyrosłych na nich powiązanych z politykami oligarchów - latami pompowała potężne pieniądze.

Niemieckie Schalke od 2006 roku mogło liczyć na autoryzowany w Moskwie przelew 10 milionów euro rocznie za umieszczenie logo Gazpromu na swoich koszulkach. Początek współpracy nastąpił tuż po podpisaniu przez Rosjan umowy na budowę gazociągu Nord Stream 1, a sponsorską współpracę parafował w Niemczech sam Władimir Putin.

W lutym 2022 Schalke się nie przelewało, więc zerwanie współpracy z tak hojnym i długoletnim partnerem nie było oczywistością. Jednak klub z Gelsenkirchen zdecydował się  wykonać ten kosztowny, ale mocny gest. Chwilę później Austria Wiedeń też zdjęła logo rosyjskiego koncernu ze swoich koszulek.

Następne tygodnie przyniosły kolejne piłkarskie rozbraty. Sankcje brytyjskiego rządu doprowadziły do odebrania londyńskiej Chelsea Romanowi Abramowiczowi. Manchester United zrezygnował z usług przewoźniczych Aerofłotu. Z rosyjskimi bukmacherami rozstały się Real Madryt, PSG, AC Milan i Manchester City. Trójkę sponsorów powiązanych z oligarchą Aliszerem Usmanowem pożegnał Everton.

O podobną decyzję nie było łatwo w UEFA. Europejska centrala piłkarska od dekady zacieśniała współpracę z Gazpromem, który w tym czasie zaczął się reklamować przy okazji Ligi Mistrzów, Ligi Narodów, EURO i kilku innych prestiżowych rozgrywek. Finał Ligi Mistrzów w 2022 miał zostać rozegrany w Sankt Petersburgu. Ostatecznie umowa z Gazpromem została rozwiązana, a najważniejszy mecz sezonu w Champions League przeniesiono do Paryża. Czy zwyciężyła moralność? Raczej presja, na co wskazuje późniejsza wypowiedź przewodniczącego UEFA dla brazylijskiej telewizji Globo:

- Anulowaliśmy nasz kontrakt z Gazpromem. Wiele dni później sporo krajów w Europie nadal kupuje od nich gaz, ale cały czas mówi się o piłce nożnej - mówił gorzko Aleksander Čeferin.

Presja okazała się niezbędna również dla decyzji o wykluczeniu rosyjskich klubów z europejskich pucharów, a tamtejszej reprezentacji z walki o grę na mistrzostwach świata w Katarze. Inicjatorem była Polska, bo to Polacy mieli zmierzyć się z Rosjanami w półfinale baraży o mundial. Przeciągnięcie na swoją stronę Szwedów i Czechów (mogli trafić na Rosję w finale playoffów) dało początek koalicji, której UEFA w końcu przyznała rację, pokazując Rosjanom czerwoną kartkę.

Inne dyscypliny też powiedziały Rosjanom da swidania - takie było zalecenie Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Nie musiały, ale wsłuchały się w nie niemal wszystkie organizacje zajmujące się dyscyplinami olimpijskimi. I szereg innych. Sankcje oznaczały zakaz startów dla rosyjskich sportowców oraz odwołanie zaplanowanych w Rosji imprez. Anulowano rozgrywane w Soczi Grand Prix Formuły 1, do Polski przeniesione zostały mistrzostwa Europy w siatkówce oraz turniej finałowy rugby 7. Kazań stracił tegoroczny finał Superpucharu Europy, a już teraz zapadła decyzja, że pływackie mistrzostwa świata w 2025 ugości zastępczo Singapur.

Bolesna absencja

Rosjanie rozpoczęli prawne batalie o przywrócenie ich do rywalizacji, wytykając dyskryminację i kuriozalnie nawołując do nieupolityczniania sportu. Buńczucznie zapowiadali też tworzenie własnych turniejów, konkurencyjnych dla tych, z których zostali wyrzuceni.

Minął rok. Żadne takie rozgrywki nie powstały. Rosja z trudem znajduje kogokolwiek zza granicy, kto chciałby wyjść z nią na boisko. A kiedy już się uda, robi się z tego wielkie zamieszanie. Jak przy okazji ubiegłorocznego meczu towarzyskiego Zenita Sankt Petersburg z Crveną Zvezdą Belgrad, hucznie określanego Starciem Mistrzów. Do spotkania doszło w Soczi, a jego rangę uświetniło pierwsze od czasu mundialu w 2018 zawieszenie zakazu sprzedaży alkoholu na rosyjskich stadionach.

Rosyjscy działacze odgrażali się, że to dopiero początek. Że za chwilę do Rosji zjeżdżać będą kolejne zespoły, głodne rywalizacji z miejscowymi klubami. Nic takiego się nie stało. Przygotowując się do wiosennego restartu rosyjskiej ligi piłkarskiej, drużyny grały sparingi głównie między sobą. Oprócz tego udało się namówić na grę kilka klubów z Uzbekistanu, Azerbejdżanu, Tanzanii, Kataru, Malezji czy, tradycyjnie niestety, Serbii.

Agresja na Ukrainę oznaczała też exodus zagranicznych piłkarzy z rosyjskiej Premier Ligi. W zimowym i letnim okienku opuścili ją Grzegorz Krychowiak, Sebastian Szymański i Rafał Augustyniak. A z nimi kilkudziesięciu innych zawodników  (z uwagi na swoją sytuację rodzinną w Rosji nadal gra Maciej Rybus; barw Zenita nadal broni Gabriela Grzywińska - oboje nie są z tego powodu powoływani do reprezentacji). Żeby ułatwić zawodnikom odejście od niewygodnych pracodawców, FIFA przygotowała specjalne przepisy, umożliwiające obejście, podpisanych z rosyjskimi klubami kontraktów.

- Kluby skoncentrowały się na szukaniu piłkarzy z krajów, które mają inne podejście do wojny: Ameryka Południowa, Bałkany, Afryka. Ale poziom ligi, pikujący już przed wojną, znacznie spadł - komentuje Karol Bochenek, znawca rosyjskiej piłki.

Odbiło się to też na klubowych finansach, bo tak jak zachodnioeuropejskie kluby nie chciały dłużej brać pieniędzy z Rosji, tak niektóre zagraniczne marki nie zamierzały kontynuować współpracy z rosyjskimi klubami.

Rosyjska reprezentacja nie ma lżej. W czasie, gdy miała walczyć z Polską o wyjazd od Kataru, zagrała... z własną młodzieżówką. Później znaleziono jeszcze trzech chętnych do grania: Kirgistan, Tadżykistan i Uzbekistan. Na mecz zdołano namówić prorosyjskich oficjeli z Bośni i Hercegowiny, ale zbuntowali się piłkarze i kibice. Z pierwszym w miarę poważnym rywalem (uczestnikiem ostatnich MŚ) może uda się zagrać w marcu. W Teheranie Rosjan ma podjąć Iran.

Rosyjscy działacze regularnie zapowiadają, że lada moment dołączą do rozgrywek piłkarskich w Azji. A to tylko czcze mamienie własnych kibiców i nierobiące na nikim wrażenia grożenie Zachodowi.

- Stara rosyjska szkoła. Zaczniemy straszyć, wymachiwać szabelką, zbadamy reakcje. Jeśli się przejmiecie - nic nie zrobimy, a jeśli się nie przejmiecie... też nic nie zrobimy - twierdzi Karol Bochenek.

Bo też piłkarski transfer do Azji Rosjanom po prostu by się nie opłacał. Ani wizerunkowo, ani politycznie, ani finansowo. Podczas gdy za wygranie meczu fazy grupowej europejskiej Ligi Mistrzów drużyny dostają od UEFA 3 miliony dolarów, zwycięski mecz grupowy w azjatyckiej edycji tych rozgrywek przynosi bon na 50 tysięcy.

Piłka to przykład koronny, ale Rosji oberwało się w zasadzie w każdej dyscyplinie, bo wszędzie zostali nie tylko zamknięci na własnym podwórku, ale też stracili bardzo wielu chętnych do wspólnej zabawy. Spójrzmy przez pryzmat Polaków: z rosyjskich klubów odeszli koszykarze Marcel i Mateusz Ponitka, siatkarze Malwina Smarzek i Bartosz Bednorz oraz piłkarz ręczny Mateusz Piechowski.

Z najsilniejszej w Europie zarządzanej przez nich ligi hokejowej wycofały się kluby z Finlandii i Łotwy.

- Izolacja im ciąży. Rosja ma na każdym polu mocarstwowe ambicje, również w sporcie. Od roku ze swoimi planami i snami o sportowej potędze zostają poza nawiasem rywalizacji. Czują się tym upokorzeni - mówi Karol Bochenek.

Presja, presja, presja

Sportowe sankcje mogłyby być dziś jeszcze bardziej dotkliwe, ale np. rosyjscy tenisiści mogą grać w turniejach pod białą flagą. W międzyczasie pojawiały się propozycje, by zaniechać sprzedawania rosyjskim telewizjom praw do pokazywania najważniejszych  imprez sportowych i prestiżowych lig, ale na to zdecydowali się nieliczni - m.in. angielska Premier League i francuska Ligue 1.

Kordon izolacji stopniowo i tak się zacieśniał, by na początku tego roku Międzynarodowy Komitet Olimpijski oświadczył, że chciałby zrewidowania swojego surowego stanowiska wobec rosyjskich sportowców. Ma to związek z przyszłorocznymi igrzyskami olimpijskimi w Paryżu, których MKOl. chętnie widziałby rosyjskich (i białoruskich, również objętych teraz restrykcjami) sportowców.

- Oczywiście pod neutralną flagą. Bez kolorów narodowych czy hymnu - tłumaczy przewodniczący MKOl. Thomas Bach.

Ale w Ukrainie, Polsce, krajach bałtyckich czy nordyckich nikt takich tłumaczeń nie chce słuchać. Igrzyska w Pekinie pokazały, ile warta jest kara pozbawienia Rosjan prawa do startu pod własną flagą. Jasne też jest, że każdy olimpijski sukces - niezależnie od prywatnego podejścia do wojny danego sportowca - rosyjska propaganda wykorzystałaby na swój użytek. Tu próbkę też mieliśmy rok temu, gdy po igrzyskach, już w czasie trwania inwazji, część rosyjskich olimpijczyków została podjęta przez Władimira Putina na lampkę szampana, a niektórzy wzięli też udział w prowojennym wiecu na stadionie Łużniki.

Stąd kilka krajów, przeciwnych dopuszczeniu Rosjan do startów na jakichkolwiek zasadach, zaczęło grozić, że igrzyska z ich udziałem zbojkotuje.

To nie byłby najlepszy pomysł. Oznaczałby, że za polityczny i etyczny sprzeciw wobec przychylnej dla Rosjan decyzji MKOl. Zapłaciliby sportowcy z bojkotujących igrzyska krajów. Tak jak było to w latach 80., gdy najpierw koalicja proamerykańska, a potem blok wschodni, wzajemnie bojkotowały igrzyska w Moskwie i w Los Angeles.

Politycy i działacze dostrzegają ten problem, więc gdy opadły emocje odruchowego oburzenia, zaczęło się szukanie innych rozwiązań, które pozwolą skutecznie wpłynąć na MKOl., by... po prostu niczego nie zmieniał. Tak jak Rosja nie zmieniła swojego podejścia do wojny. Dopóki ta trwa, absurdalne wydaje się robienie jakichkolwiek ustępstw. Choćby nawet w dobrej wierze.

Wstępną propozycją, przedstawioną przez polskiego ministra sportu, mającą być gestem dobrej woli wobec błądzącego w ostatnich tygodniach MKOl.-u, jest utworzenie drużyny rosyjskich i białoruskich uchodźców. Zdaniem Kamila Bortniczuka tylko w przypadku otwartych przeciwników rosyjskiej agresji (a może i obecnej polityki Kremla w ogóle) jest pole do dyskusji o zasadach ich powrotu do międzynarodowej rywalizacji sportowej. W spotkaniu, na którym owa - na razie bardzo ogólna - propozycja padła uczestniczyli przedstawiciele 35 państw. W tym, będących nie tylko politycznymi, ale i sportowymi potęgami USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. Taka koalicja na starcie negocjacji zwiastuje, że solidarność i presja znów mogą zatriumfować.

A jeśli Thomas Bach i jego poplecznicy pozostaną nieugięci, może warto będzie przetłumaczyć im powtarzane przez Antoniego Słonimskiego słowa:

- Jeśli nie wiesz, jak należy zachować, na wszelki wypadek zachowuj się przyzwoicie.