Reklama

Dla miłośników brytyjskiego zespołu Stonesi są jak życie. Niektórzy powtarzają hasło "once a Stone, always a Stone". Bo bakcyla ich muzyki nietrudno jest złapać, więc jeśli raz zaczniesz tuptać nogą do "Satisfaction" istnieje 90-procentowe prawdopodobieństwo, że będziesz robił to już do końca życia.

"Toczący się kamień nie porasta mchem"

O koncertach The Rolling Stones w światku fanów rocka krążą legendy. Kiedyś mówiło się, że jeśli ktoś nie widział ich na żywo, to znaczy, że nigdy nie był na prawdziwym koncercie. Inni zastanawiali się jak to możliwe, że Jagger przez bite dwie godziny skacze i biega po scenie, gdy świętuje kolejno 50, 60 i 70 urodziny. W tym roku skończy 79 wiosen, a dziennie przebiega 12 kilometrów na domowej bieżni, by być w tej formie.

Reklama

"Zaraz po jedzeniu, muzyka jest kolejną koniecznością, bez której nie mógłbym żyć" - mówił niegdyś Keith Richards, gitarzysta. Przez lata w tej kwestii raczej nic się nie zmieniło, choć ubiegłoroczna strata Charliego Wattsa odbiła się na muzykach i też całej społeczności fanów.

Co takiego mają w sobie, że kolejne pokolenia zakochują się w ich brzmieniu? Może to zasługa Micka Jaggera-hipnotyzera, który dzięki niepodrabialnej, wytworzonej z publicznością chemii nie potrafi w życiu robić nic innego, jak tylko czarować przychodzących na koncerty i kupujących płyty? Jedno jest pewne - w tej historii zmieniali się bohaterowie, ale kamienie nadal się toczą. A "toczący się kamień nie porasta mchem" i o to chodzi w historii The Rolling Stones.

Dlatego w tym roku będziemy ich oglądać na kolejnej trasie koncertowej - tym razem z okazji sześćdziesiątej (!) rocznicy powstania zespołu. Będzie to już czterdziesty siódmy tour w ogóle i jednocześnie piąty w historii zespołu, który ma szansę stać się najlepiej sprzedającym się widowiskiem na świecie. Zakończona w ubiegłym roku trasa "No Filter" przyniosła im ponad 546 milionów dolarów dochodu. Skąd wzięła się grupa, która kiedyś zakorzeniona w bluesie zaczęła nagrywać najlepsze riffy lat 60., a także rockowe ballady, które na nowo zdefiniowały gatunek? 

Prosto z Dartford

Wszystko miało swój początek 17 października 1961 roku na stacji kolejowej w Dartford - to tam doszło do pierwszego spotkania Keitha Richardsa i Micka Jaggera. Obaj kochali muzykę, ale tylko jeden z nich miał pieniądze na drogie wówczas płyty. Jagger miał przy sobie te, które Richards bardzo cenił. Był to początek jednej z najwspanialszych, ale też najbardziej burzliwych relacji w historii rock’n’rolla.

Na początku lat 60. w Anglii działał zespół pod nazwą Blues Incorporated. Był on kolebką wielu najsłynniejszych bluesowych muzyków tamtych czasów, tworzyli go m.in. Brian Jones (pierwszy gitarzysta, a także lider Stonesów, który zginął tragicznie w 1969 roku), Charlie Watts (zmarły w ubiegłym roku perkusista, który występował z nimi przez 59 lat). To za pośrednictwem grupy dowodzonej przez Alexisa Kornera doszło do spotkania duetu Jagger i Richards ze wspomnianymi wyżej muzykami.

12 lipca 1962 roku odbył się pierwszy koncert pod szyldem The Rollin’ Stones. W kultowym dziś klubie Marquee Jazz Club w Londynie na scenie pojawili się (według rozpiski zamieszczonej w gazecie) muzycy - Ian Stewart (pianino), Mick Jagger (wokal), Brian Jones, Keith Richards i Elmo Lewis (gitary), Dick Taylor (gitara basowa) oraz Mick Avory (perkusja). Reszta jest już historią.

Mick Jagger na 50-lecie zespołu przyznawał, że nie pamięta dokładnie, kto wystąpił z nimi wówczas na scenie. "To wciąż ta sama nazwa. Keith i ja jesteśmy tymi samymi ludźmi. Chciałem dowieść, kiedy Charlie zagrał z nami pierwszy koncert, ale żadne z nas tego tak naprawdę nie pamięta. Ale to wciąż wspaniałe osiągnięcie" - mówił 10 lat temu o pięciu dekadach na scenie. W tym roku, równo 15 lipca, zespół zagra w Wiedniu - 60 lat i trzy dni po scenicznym debiucie.

Choć po śmierci Charliego Wattsa jedynymi oryginalnymi członkami są Keith Richards i Mick Jagger, to Ronnie Wood występuje z nimi już od 47 lat. Klawiszowiec Chuck Leavell jest z nimi od 1982 roku, a basista Darryl Jones towarzyszy im od 1992 roku. Poza tym na scenie pojawia się jeszcze wielu dodatkowych muzyków - The Rolling Stones dawno przestali być kwartetem.

Młodzieńcze marzenia

Ktoś powiedziałby - 60 lat na scenie, tysiące koncertów, a w Polsce byli zaledwie cztery razy. Niektóre kraje nie dostąpiły takiego zaszczytu, m.in. Słowenia, o co starały się nawet władze kraju! Po raz pierwszy zagrali dla nas 13 kwietnia 1967 roku, czyli 55 lat temu. Koncert, spalone kable i legendarne zniszczenia w Sali Kongresowej oraz "zapłata w wagonach wódki" przeszły już do historii rodzimej popkultury.

Na kolejny koncert w naszym kraju trzeba było czekać aż 30 lat. Spragnieni muzyki fani musieli więc podróżować do innych miejsc. Dla niektórych Jagger i spółka są niemal jak członkowie rodziny. Jeśli spełnia się różne marzenia - na przykład o zakupie nowego samochodu, to dlaczego nie pozwolić sobie na spędzenie wieczoru z najlepszą kapelą świata?

Wychowany na internetowych forach dotyczących muzyki sam czytałem legendy o koncertach Stonesów w Polsce - m.in. słynnym chorzowskim, który był nawet emitowany przez telewizję Polsat, ale też wizycie w 2007 roku, gdy zawitali do nas  - wydawało się wówczas - po raz ostatni. 

Gdy w 2017 roku usłyszałem, że The Rolling Stones powracają na trasę, a byłem już na tyle dorosły, by podróżować na koncert, też chciałem spełnić dziecięce marzenie. Tylko Polska, jak zwykle na ostatnich trasach, została pominięta. Trzeba było ruszyć się za granicę. Padło na malownicze, położone w Alpach i liczące niecałe 6 tysięcy mieszkańców austriackie miasto Spielberg bei Knittelfeld.

Wówczas wraz z towarzyszką przejechałem 576 kilometrów autobusem, prosto do Wiednia, gdzie czekała na nas przesiadka do poznanego w sieci fana Stonesów. Stamtąd przejechaliśmy jeszcze 245 kilometrów, a wszystko po to, by zobaczyć najlepszą kapelę świata na żywo. W obie strony, w ciągu zaledwie 24 godzin, które trwały w nieskończoność, przejechaliśmy 1642 kilometry! Wydawało się to czymś surrealistycznym, a męcząca trasa bez zmrużenia oka była typową studencką wycieczką "na stopa".

Myślałem wtedy, że to coś wyjątkowego, ale jakiś czas później przekonałem się, jak bardzo się myliłem - takich jak ja, jest więcej. Ba, więcej, którzy robią to od lat i wydając gigantyczne sumy pieniędzy, śledzą zespół z kraju do kraju, wieczór po wieczorze.

Satysfakcja

Podczas jednej z takich podróży poznałem Piotrka Krasowskiego. "Najlepszy rock’n’rollowy zespół świata" - mówi mi bez ogródek Piotrek. Fanem jest już od ponad 30 lat, a ich muzyką zaraził go kolega, który przywiózł w 1991 roku ze Szwecji album Richardsa "Talk is Cheap". Na pierwsze show wybrał się z przyjaciółmi do Pragi w 1995 roku, zaraz po maturze. Podróż odbyła się popularnym wówczas Polonezem Caro, a gdy koncert się skończył, w podziemnym garażu spotkali muzyków jadących w odwiedziny do prezydenta Havla. "Pomachali nam" - opowiada o ważnym dla niego dniu.

"Gdy jadę na koncert, czuję swego rodzaju »chorobę przed podróżą« pomieszaną z ekscytacją, niepewnością i podnieceniem" - mówi Piotrek, który od 1995 roku zdołał zobaczyć 18 koncertów The Rolling Stones. Poza tym przeżył solowe koncerty członków grupy, m.in. Micka Taylora, Billa Wymana, czy Ronniego Wooda. W tym celu odwiedził m.in. Londyn, Sztokholm, Dusseldorf, Brno, a także Chicago. W tym roku planuje zobaczyć ich jeszcze 7!

Gdy pytam go, ile kosztowały jego podróże twierdzi, że sam nie chciałby tego wiedzieć. Przyznaje, że za kameralny koncert "mógłby nawet się zadłużyć". "Na wcześniejszych trasach byłem młody, nie miałem funduszy. Na stare lata coś mi jednak odbiło" - śmieje się. W 2019 roku wyruszył do USA na koncerty w Chicago, które zostały przesunięte z powodu operacji serca Jaggera. Dlaczego decyduje się podróżować po Europie? "Kiedyś chciałem grać w zespole rock’n’rollowym... Pozostało tylko jeżdżenie za najlepszymi" - mówi Piotrek, który na koncerty zabiera swoją żonę Monikę oraz córkę Marysię.

Córka mojego rozmówcy podczas koncertu w Pradze w 2018 roku (miała wówczas 10 lat) zdobyła kostkę Ronniego Wooda rzuconą ze sceny, a kilka dni później, przed koncertem w Warszawie, zdołała dopchać się do Micka Jaggera i otrzymała autograf. Piotrek zapewnia, że trzeba zachować zdrowy balans, a mimo wszystko rodzina jest dla niego najważniejsza - nigdy więc nie przełożył żadnej rodzinnej uroczystości nad koncert Stonesów.

"Cenię ich za to, że toczą się dalej. Mimo wszystko. Za rebelię i za wolność, którą niosą od lat" - mówi Piotrek o swoim uwielbieniu dla The Rolling Stones.

To tylko rock’n’roll

Slavko Franca jest jednym z najbardziej znanych fanów na świecie. W słoweńskim Portorož założył muzeum zespołu. Znalazło się ono m.in. na liście "10 najbardziej szalonych muzycznych muzeów" stacji VH1. Z okazji 50-lecia zespołu Franca zaprosił do muzeum Chrisa Jaggera, młodszego brata Micka, który zagrał tam specjalny koncert. Swojego kota nazwał "Paint It, Black" - od przeboju Stonesów.

"Fanem jestem od 59 lat, odkąd wydali pierwszy singel w 1963 roku. I bardzo się cieszę, że dalej tu są" - mówi Slavko. Dotąd widział ich na koncercie 62 razy, po raz pierwszy w 1967 roku w Mediolanie. Przez czterdzieści lat pracował na statkach morskich, dlatego często zdarzało mu się być w miejscach, gdzie akurat występowali Stonesi.

Teraz gdy już nie pracuje, jeździ bardziej turystycznie. Koncert to pretekst, by zwiedzić lokalne muzea, zabytki, czy galerie. Zawsze chce też zdobyć plakat, który trafi później na ściany muzeum. "Ich koncerty to coś wyjątkowego. To jak koncert przed i po. Spotkanie z tymi wspaniałymi ludźmi zewsząd" - opowiada Slavko.

Nie ukrywa, że jego najdroższą wyprawą był wyjazd do Nashville (USA) w 2015 roku. Zawsze jednak stara się kupować najtańsze miejsca, choć raz za bilet na koncert jubileuszowy w 2012 roku w Londynie zapłacił aż... 500 euro.

Jego najmilsze koncertowe wspomnienia pochodzą z 2016 roku i kubańskiej Hawany, bo tam właśnie spotkał większość swoich internetowych przyjaciół. Przebył wtedy ponad 8600 kilometrów, by oglądać Stonesów na pierwszym i jedynym koncercie na tej wyspie. Na pytanie, który okres w historii zespołu lubi najbardziej odpowiada: "Lubię całą ich historię, która moim zdaniem jeszcze się nie skończyła".

Który był najlepszy?

W 1990 roku Paweł Trzciński z Warszawy usłyszał od brata "olej tych Beatlesów, są zbyt delikatni, a Stonesi są dzicy". Te słowa najwyraźniej zmieniły jego życie, bo 30 lat później może się pochwalić, że zobaczył The Rolling Stones na scenie aż 30 razy i to na dwóch kontynentach i w 24 miastach!

Nie ma klucza wyboru miejsca, do którego jeździł na koncerty. Jest nim tylko fakt, że są tam Stonesi, ale często decydował się po prostu odwiedzić nieodkryte dotąd lokacje. "Wybieram przede wszystkim nowe miasto, bo lubię przed koncertem chodzić po nowych miejscach" - mówi. W tych, które już zna, zwykle spotyka stonesowych znajomych z całego świata.

Pierwszym jego koncertem był występ w Chorzowie w 1998 roku. Ostatnio widział ich w East Rutherford (New Jersey) w 2019 roku - był to jeden z ostatnich koncertów The Rolling Stones z Charliem Wattsem. Podczas trasy 2017/18 zobaczył aż 16 koncertów. "Bywało, że rozmawialiśmy, który koncert w tym tygodniu był najlepszy" - wspomina z rozrzewnieniem wyjątkowy czas.

Paweł, który jest właścicielem popularnej warszawskiej knajpy Nancy Lee, w której zdarzało mu się robić spotkania fanów, niestety w tym roku nie zobaczy The Rolling Stones na żywo. Jeszcze parę lat temu zrobiłby wiele, by to zrobić - dziś zmienił priorytety. "Kiedyś marzyłem o koncercie klubowym, za który zapłaciłbym dużo. Problemy biznesowe spowodowane pandemią w ciągu ostatnich 2 lat spowodowały, że muszę zrezygnować z tegorocznej trasy" - wyznaje.

A bilety na ich koncerty nie są tanie. Fani muszą czasem zapłacić małą fortunę, by być blisko zespołu. W tym roku najtańsze wejściówki kosztowały około 600-700 złotych, a najdroższe nawet około 2-3 tysięcy złotych!

Każdy z moich rozmówców spotkał się nie raz z dość krzywym spojrzeniem osób, które nie rozumieją ich pasji. "Jedni zbierają znaczki, a inni jeżdżą na koncerty. Tak, ludzie często mieli mnie za wariata" - powiedział Paweł, który przemierzył prawie 7000 kilometrów, by podziwiać The Rolling Stones w 2019 roku. Podczas podróży poznał fanów z dosłownie każdego zakątka globu - od Argentyny przez Kanadę, Belgię, Finlandię i Rosję.

Energetyczny przewodnik

Jednym z największych fanów jest także Richard Jozefiak, który zakochał się w Rolling Stonesach w 1968 roku. Miał wówczas 12 lat. W 2017 roku zaczął wyjątkowy projekt, a na 25-arowym polu stworzył  ogromne logo The Rolling Stones... z trawy! Od tej chwili bez przerwy o niego dba, a można go oglądać nawet z samolotu.

 Pasją zaraził go szkolny kolega z bogatego domu, który miał każdą płytę, jaką chciał. "Dziś widzisz Stonesów wszędzie, oni są uniwersalni i dla młodych i starych. Wtedy porównywano ich do diabłów, ćpunów" - mówi Richard. Na koncerty jeździ dlatego, że jest wręcz uzależniony od ich scenicznej siły. "Oni dają mi, nam, tak dużo energii. Jeśli nigdy nie widziałeś Micka na scenie, to tego nie zrozumiesz" - twierdzi. W tym roku minie 40 lat od jego pierwszego koncertu, w Paryżu.

W sumie zobaczył ich na 35 koncertach, a podróż była tu raczej środkiem do spełniania marzenia, czyli zaliczania jak największej liczby koncertów. Był także na Kubie. Richard zapisuje sobie swoje dokonania, a naprawdę robią one wrażenie! Podczas trasy w 2018 roku odwiedził 8 krajów i zobaczył 12 koncertów w 11 miastach. Spędził wtedy w samolotach 28 godzin, a poza domem był przez 35 dni. Poza tym przejechanie samochodem 7123 kilometrów zajęło mu w rezultacie 90 godzin. Samolotem przeleciał 13,1 tys. km - w sumie przemierzył 20,5 tys. kilometrów w zaledwie kilkadziesiąt dni!

Żona mówi mu, że jest szalony, podczas gdy jego rodzice i dzieci są dumne z energii i samozaparcia, które w nim buzują. W 2019 roku planował zobaczyć Stonesów na 8 koncertach w USA, ale uległ wypadkowi. Uszkodził kręgosłup, a wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Mimo to, w specjalistycznym gorsecie pojechał do USA i zobaczył aż 6 występów - od San Francisco, przez Los Angeles aż po Arizonę. Były to ostatnie koncerty Charliego Wattsa, podczas jednego z nich złapał pałeczkę, którą muzyk rzucił w stronę publiczności. 

Dlaczego fani tak za nimi szaleją? Co jest takiego wyjątkowego w The Rolling Stones, że przez sześć dekad zapełniają stadiony fanami, którzy płacą krocie, by spędzić z nimi kilka godzin? Richard sądzi, że to przez ich uniwersalność.

"Trasa ze Stonesami jest czymś wyśmienitym. Na początku koncertu widzisz obok siebie obcych ludzi z różnych miejsc na świecie. Keef zaczyna grać na gitarze i zaczyna się magia - wszyscy reagują tak samo. Każdy tańczy, krzyczy i po prostu świetnie się bawi" - mówi fan z ponad 50-letnim stażem. "Jesteśmy jak rodzina. Nigdy nie jesteś sam, zawsze spotykasz kogoś, kogo tak naprawdę znasz" - mówi o ludziach poznanych podczas koncertów.

Kamienie się toczą

Widział zespół w wielu kombinacjach, ale jak czuje się z faktem, że Charlie Watts nie nadaje mu już rytmu? To temat, który podzielił wielu fanów, ale ci, którzy kochają oglądać ich koncerty są raczej optymistycznie nastawieni. "Owszem, jest inaczej, ale dobre w tym jest to, że to naprawdę Charlie, gdy jeszcze żył, wybrał Steve’a na zastępstwo" - mówi Richard. Paweł Trzciński natomiast sądzi, że sceniczna chemia między Keefem, Ronniem i Mickiem, których łączy strata przyjaciela, od lat nie była tak silna, jak teraz.

Wiele rzeczy mogło zatrzymać te toczące się kamienie w ciągu ostatnich 60 lat. Między innymi śmierć, uzależnienia, a także wewnętrzne kłótnie. A mimo to, 1 czerwca tego roku, The Rolling Stones otworzą nowy rozdział w swojej historii. Rozpoczną w Madrycie jubileuszową trasę "Sixty", która być może wcale nie będzie miała ostatniego przystanku w Europie. Już teraz w kręgu fanów The Rolling Stones mówi się o kontynuacji - w Azji, a także Australii. Jedno jest pewne - gdzie nie pojadą, zawsze będą czekać na nich spragnieni muzyki fani, dla których ważna, tak samo jak muzyka, jest społeczność, którą od dekad tworzą. I przyjmują do niej każdego z otwartymi ramionami.