Olivier Jarosz, doradca ds. strategii piłkarskich i dyplomacji sportowej. Doradza klubom, federacjom i instytucjami rządowymi na świecie. Współautor książki "Geopolityka Sportu. Siła potykania marzeń" (Nieoczywiste, 2024). Wykładowca w Genewie.
Jakub Żelepień, Interia: Czy Donald Trump pozazdrościł Władimirowi Putinowi oraz Muhammadowi bin Salmanowi i zapragnął, podobnie jak oni, zaprząc piłkę nożną do swoich celów politycznych?
Olivier Jarosz, doradca w firmie konsultingowej LTT Sports, wykładowca dyplomacji sportowej m.in. na Geneva School of Diplomacy przy instytucjach ONZ w Genewie, autor książki "Geopolityka sportu. Siła potykania marzeń": - Nie. Choć może wydawać się, że jest duże podobieństwo w działaniu trzech wymienionych polityków, w rzeczywistości występuje pomiędzy nimi sporo różnic. Arabia Saudyjska zainwestowała w futbol, aby poprawić swój wizerunek na arenie międzynarodowej i dać sobie impuls do rozwoju. Federacja Rosyjska traktowała sport przede wszystkim instrumentalnie jako środek oddziaływania na społeczeństwo wewnętrzne, umacniania narracji państwowej i wzmacniania społecznej mobilizacji. Stany Zjednoczone to natomiast demokracja i mimo różnych wyzwań, kraj ten nie musi walczyć o światowe uznanie. W USA sport jest istotny politycznie od czasów zimnej wojny, choć teraz może wydawać się, że Trump działa na szerszą skalę. To jednak moim zdaniem, pokłosie prezydentury Bidena, który nie przykładał dużej wagi do tej materii. Sport jest nieodłącznym elementem wizerunku Trumpa. Podpisanie umowy handlowej z UE poprzedziła runda na jego własnym polu golfowym w Szkocji. Angażując się zarówno w golfa, jak i piłkę nożną, zyskuje się dostęp do dwóch potężnych światów: golf otwiera drzwi do międzynarodowych elit biznesowych, a futbol łączy bezpośrednio z globalną opinią publiczną.
Trump postawił przede wszystkim na piłkę nożną, czyli najbardziej globalny sport.
- To oczywiście także ma znaczenie. Poprzednie administracje wykorzystywały sport, ale częściej ten amerykański, mniej popularny w skali świata. Teraz natomiast mamy do czynienia z futbolem, czyli najbardziej globalną dyscypliną. Trumpowi pomaga też kalendarz - w tym roku USA zorganizowały Klubowe Mistrzostwa Świata, za rok mają mundial, a za trzy lata igrzyska olimpijskie. Takie nagromadzenie wielkich imprez jest rzadko spotykane. Nie możemy również zapomnieć o Formule 1, która w ostatnich latach przeżywa prawdziwy boom. Według badań tylko w 2024 roku królowa motosportu zwiększyła bazę kibicowską o 10%. Tymczasem aż trzy wyścigi w sezonie odbywają się w Stanach Zjednoczonych - w Miami, Austin i Las Vegas.
Wróćmy do piłki nożnej. Dlaczego Trump okazuje jej tyle uwagi?
- Pewnie mało kto o tym wie, ale Donald Trump bliski był kariery profesjonalnego piłkarza. Jako nastolatek występował na pozycji napastnika w drużynie swojej akademii wojskowej. Mógł iść dalej w tym kierunku, podpisać umowę z jednym z amerykańskich klubów, ale ostatecznie wybrał inną drogę.
To w dużej mierze tłumaczy jego osobiste zaangażowanie w futbol, natomiast wciąż nie mogę wyzbyć się wrażenia, że pierwsza kadencja Trumpa była dużo bardziej stonowana pod tym względem.
- Powiedzmy, że syn Barron dorósł i ma większy wpływ na ojca. Jest ogromnym fanem piłki nożnej, sam jako dziecko grał dla DC United. Donald Trump kibicuje natomiast Arsenalowi, choć prywatnie dobrze zna się z rodziną Glazerów, która jest właścicielem Manchesteru United. Zabrzmi to jak piłkarska ciekawostka z innej epoki, ale to prawda: w 1991 roku Donald Trump, w swojej Trump Tower w Nowym Jorku, losował pary Pucharu Ligi Angielskiej. Traf sprawił, że Manchester United trafił na Leeds. Odpowiadając jednak na pytanie pana redaktora: pierwsza kadencja nosiła znamiona poznawczej. Ta obecna jest o wiele bardziej polaryzująca, co sprzyja zainteresowaniu mediów i obserwowaniu każdego posunięcia prezydenta. Poza tym, jak wspomniałem, na tle Bidena, który nie interesował się sportem, Trumpowi łatwiej jest brylować pod tym względem. Poprzednim razem zastępował natomiast usportowionego Obamę, więc skala porównawcza była inna.
Trump od samego początku drugiej kadencji przestawił wajchę w kierunku sportu.
- Tak, został na przykład pierwszym urzędującym prezydentem, który pojawił się na Super Bowl. Ludzie klaskali, ale aplauz był dużo głośniejszy, gdy na trybunę weszła Taylor Swift. Na telebimie pokazano wówczas zniesmaczoną twarz Trumpa, a tłum zareagował błyskawicznie - zaczął klaskać jeszcze głośniej na cześć piosenkarki. To była gra na polaryzację, ponieważ demografia wśród widzów NFL jest inna od tej, która chodziła na wiece kandydata republikanów. Cóż, sport od dawna jest polem wojen ideologicznych. Trump to czuje.
Choć dryfujemy w stronę innych dyscyplin, jak bumerang wraca do nas piłka nożna. Ten sport jest szczególnie popularny wśród latynoskiej części społeczeństwa amerykańskiego. Jak Trump zamierza pogodzić ten fakt ze swoją ogólną niechęcią do tych ludzi?
- Na razie Trump rzadko pojawia się na piłkarskich stadionach, choć doskonale zdaje sobie sprawę z rosnącej popularności futbolu. Mówię "futbolu", ponieważ syn mocno pilnuje prezydenta, aby używał tego właśnie terminu, a nie "soccera". Nie waha się również przed podejmowaniem ekscentrycznych inicjatyw. Jedną z nich była propozycja, zgłoszona podczas finałów Klubowych Mistrzostw Świata, aby oficjalnie promować użycie słowa "football" zamiast amerykańskiego "soccer", które dominowało w ostatnich dekadach. Tutaj polaryzacja niekoniecznie sprzyja Trumpowi, ale jednej rzeczy nie można mu odmówić: to pierwszy amerykański prezydent, który dobrze zna piłkę nożną. Zna i rozumie. Chce to skapitalizować, niekoniecznie zwracając uwagę na to, że futbol jest grą kojarzoną w USA z Latynosami.
Czym dla Trumpa były Klubowe Mistrzostwa Świata?
- Z punktu widzenia Amerykanów to po prostu próba generalna przed tym, co czeka ich za rok. Ten turniej nie odbił się szczególnie głośnym echem. Ot, odbył się i tyle. Stadiony nie zawsze były wypełnione, a atmosfera daleka była od piłkarskiego święta. Dla administracji prezydenckiej istotne było jednak pokazanie, że Stany Zjednoczone potrafią poradzić sobie z organizacją dużego turnieju, szczególnie po poważnych problemach z bezpieczeństwem podczas finału Copa America na Hard Rock Stadium w 2024.
Ponadto na scenie pojawił się Gianni Infantino, nowy sprzymierzeniec Donalda Trumpa. Można powiedzieć, że amerykański prezydent odbił go z Bliskiego Wschodu?
- Chyba tak, ponieważ Infantino przeprowadził się z Kataru do USA, a jego dzieci chodzą do amerykańskiej szkoły. Relacje prezydenta FIFA z gospodarzem Białego Domu są bardzo silne.
Widzę pewien schemat postępowania u Infantino. Przed poprzednim mundialem przeprowadził się do Kataru, mówił, że identyfikuje się jako Arab. Teraz pewnie czuje się Amerykaninem...
- Z pewnością tak. To jest kalka zachowań. Odkąd tylko Trump został zaprzysiężony, Infantino bez przerwy pojawia się u jego boku. Promują wspólnie wydarzenia, pozują do zdjęć z pucharami. To jest nowy strategiczny sojusz, który teraz nabrał dodatkowego, symbolicznego znaczenia, ponieważ w zeszłym miesiącu FIFA otworzyła biuro w Trump Tower w Nowym Jorku. Nie ma w tym absolutnie przypadku. Infantino jak mantrę powtarza, że partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi jest kluczowe i nie ograniczy się do przyszłorocznego mundialu. Ma ono trwać latami i wspierać rozwój piłki nożnej za oceanem. FIFA widzi w tym rynku ogromny potencjał.
Jakie natomiast korzyści widzi Trump? Pytam głównie o te obliczone na wydźwięk międzynarodowy.
- Piłka nożna jest kolejnym polem rywalizacji z Rosją i Chinami. Stany Zjednoczone chcą utrzymać swój wizerunek dobrej postaci w wyścigu mocarstw, a sport bardzo w tym pomaga. Z tej broni korzystało wielu prezydentów, niezależnie od tego, czy wywodzili się z republikanów, czy demokratów.
Pociągnę temat mundialu. Jak rozumieć wspólną organizację turnieju przez USA, Kanadę i Meksyk w kontekście buńczucznej polityki Trumpa wobec sąsiadów od samego początku kadencji?
- Faktycznie, Trump zaczął tę kadencję od kilku mocnych uderzeń w sąsiadów. To stało w sprzeczności do narracji, którą budowano wokół mundialu, jakoby miał on być dowodem jedności kontynentu. Na koniec widać jednak ogromną dysproporcję pomiędzy USA a Meksykiem i Kanadą. Wszystkie mecze od ćwierćfinałów będą w Stanach Zjednoczonych, większość spotkań grupowych również. Podział nie jest sprawiedliwy, partnerzy zostali zmarginalizowani. W biznesie od dawna działa jednak jedna podstawowa zasada: kto płaci, ten decyduje. A najwięcej płacą USA.
Na mistrzostwa świata zakwalifikował się już między innymi Iran. To szansa na normalizację stosunków poprzez sport? Czy raczej powinniśmy szykować się na propagandową bitwę?
- Organizatorzy raczej postarają się tak ułożyć kalendarz, żeby Iran grał w Meksyku, a nie w USA, a później będą mieli nadzieję, że nie wyjdzie on z grupy. To jest jednak sport, nigdy nie można być niczego pewnym. Na dzisiaj trudno przewidywać, jak Trump podejdzie do kwestii Iranu. Teraz wszystko wskazuje na to, że stawia na eskalację, ale przez rok wiele może się wydarzyć. Jeśli prezydent ma dobrych doradców, podpowiedzą mu, co zrobić, aby zaprezentować się jako mądry przywódca, który dąży do wygaszania konfliktów. W tym kontekście szczególnie istotny jest fakt, że Trumpowi zależy na Pokojowej Nagrodzie Nobla, o czym z kolei doskonale wie Infantino i być może będzie mógł mu w tym pomóc.
Gęsta siatka interesów.
- Trzeba też pamiętać, że wielu irańskich piłkarzy nie popiera polityki Teheranu. Część z nich otwarcie o tym mówiła, w konsekwencji czego nie mogą już grać w reprezentacji. Inni milczą, ale również wierzą w zachodnie wartości. To może pomóc w wykorzystaniu potencjalnego meczu USA - Iran jako gestu pojednania.